Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

środa, 9 sierpnia 2017

54. Tożsamość Ducha



– Mary Ann, Caterina, Fabrizio, chodźcie. Z nim jest coraz gorzej. To chyba koniec.
Wilgotny głos wuja Giuseppe wyrwał mnie z zamyślenia. Jego potężne brzuszysko tylko mignęło w futrynie i już wyszedł z bawialni. Wymieniliśmy zatrwożone spojrzenia i potruchtaliśmy za wujem, zostawiając Remusa samego.
Dziadek Luciano leżał na swym łożu. Miał napuchnięte wargi i małżowinę uszną. Sprawiał wrażenie prawie martwego. Poruszał nieznacznie ustami, jak ryba bez wody. Był chyba sparaliżowany.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Cała rodzina zgromadziła się przed łóżkiem. Nad Luciano stał lekarz i przypatrywał mu się uważnie. Luciano toczył wytrzeszczonymi oczyma po pomieszczeniu.
– Już idę, tato. – Wuj Giuseppe zbliżył się ku ojcu, lawirując ostrożnie ze swym brzuchem między zgromadzonymi. Pochylił się nad twarzą taty, jego długie, lekko siwe włosy, opadły aż na twarz staruszka. Mocno go przytulił, a właściwie przykrył.
A potem zza wuja rozległ się bardzo ochrypły szept, przeciągający sylaby:
– Odchodzę. Żegnajcie, dzieci. Dziękuję za waszą troskę i opiekę… Majątek otrzymają moje dzieci. To chyba najsprawiedliwszy podział…
Łzy spłynęły po moich policzkach. Biedny dziadek!
Luciano znieruchomiał. Ciotka Maddalena wpadła w prawdziwy lament. Zakryłam twarz dłońmi. Ogarnął mnie przedziwny żal. Od kilku dni każdy spodziewał się śmierci Luciano, ale i tak wszyscy byli w szoku.
Caterina wsparła głowę na moim ramieniu.
– Dopełnię formalności związanych ze zgonem – usłyszałam, jakby przez mgłę, głos młodego lekarza. – Już od kilku dni straciłem nadzieję dla państwa ojca…
Wszyscy wyszli z pokoju, szlochając. Byli dziwnie spokojni jak na fakt, że umarła głowa rodziny. Przyjęli to w miarę dobrze.
Tym razem pogrzeb był dość skromny. Przyjechało kilkoro znajomych, a nas, młodzież, zagoniono do roboty albo kazano nie pałętać się pod nogami, gdyż tym razem mieliśmy do czynienia z emerytami i rencistami.
Ja wróciłam do mojego pokoju, nie mogąc odnaleźć się w tłumie starych dziadków, z których część w ogóle nie pamiętała, co tu robi, a część poruszała się na wózkach w znacznej mierze blokujących przepustowość pomieszczeń.
Ledwo zasiadłam do listu, który miałam zamiar wysłać do Jamesa, gdy wszedł Remus. Westchnął ciężko i kopnął bezwiednie mój kufer.
– Co jest? – wstałam od biurka i sfrustrowana runęłam na łóżko. Zerknęłam na brata wyczekująco znad ramienia. Wzruszył jedynie ramionami i usiadł za biurkiem na moim wcześniejszym miejscu.
– Chciałabym wrócić do domu… – mruknęłam.
– A ja nie. Nie mogę. Musimy określić, co tu się wyrabia – oznajmił hardo i kopnął ścianę za biurkiem. – Zaangażowałem się. W Anglii nie ma nic do roboty.
– Remusie! Przecież istnieje ryzyko, że w ogóle do niej nie wrócisz!
– Nie możemy się poddać. – Remus bawił się bezwiednie zakrętką od atramentu. – Ten psychopata by z nami wygrał.
– A co myślisz o duchu? To człowiek? A może Chiara ma rację, gdy powtarza te wszystkie bzdury o duchu?
Remus skrzywił się z niesmakiem.
– Nauczyłem się, że duchy wyglądają zupełnie inaczej. Ich zachowanie różni się od opisanego przez ciebie. To bardzo… mugolskie podejście do kwestii duchów.
– Myślisz, że mam mugolskie podejście? – rzuciłam w zamyśleniu.
Zakrętka spadła i potoczyła się pod biurko. Remus, by zyskać na czasie, zanurkował po nią.
– Nie ty, tylko ten, kto za tym stoi – rozległo się spod mebla.
– Wiem, co widziałam. Krzesło i łóżko chodziły, prześcieradło jeździło po ziemi… Bez magii trudno byłoby coś podobnego odwalić. Ale jest to prawdopodobne.
– Ludzie są bardzo pomysłowi, wbrew pozorom…
Remus z jakiegoś powodu zamarł pod biurkiem. Rozległy się stukoty.
– Co ty tam kombinujesz? – zapytałam ze zdziwieniem.
Luniaczek wyczołgał się z dziwnym spokojem spod mebla. W jednej ręce trzymał zakrętkę, w drugiej bardzo długą, dość cienką laskę, zakończoną okrągłą kulką.
– Co to? Co tam robiło?
– Hmm, no właśnie… Kulka sterczała spomiędzy szpar w podłodze, pod samą ścianą. Zauważyłabyś ją?
Pokręciłam przecząco głową.
– Pociągnąłem za kulkę i oto, co mam. – Obrócił laskę w dłoniach.
– A na co ona tam sterczała? – spytałam, marszcząc brwi.
Remus nie od razu odpowiedział. A potem zagadnął:
– Masz wyjątkowo szerokie te szpary pomiędzy deskami w podłodze, nie?
– Taki urok. – Wzruszyłam ramionami obojętnie.
– A pod twoim pokojem jest piwnica… – Remus upuścił laskę na ziemię, gdzie wydała śmieszny klekot, po czym dopadł do krzesła i przewrócił je, oglądając nogi od spodu.
– Eee, Remus?
– Poczekaj tu. – Postawił krzesło pieczołowicie na nogi i wypadł z sypialni, pozostawiając mnie w lekkim oszołomieniu na łóżku. O co mu chodzi?
Pode mną rozległ się jakieś szurania. Widać Remus grasował po piwnicy. Wkrótce potem zaczął kręcić się dokładnie pod biurkiem, wydając dziwaczne odgłosy szurania i brzęczenia stali. Na krótko zaległa cisza, a potem…
Krzesło poczęło jeździć dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej w tamtą pamiętną noc.
Podbiegłam do niego z przerażeniem.
– Meggie, złaź do spiżarki! – rozległo się spode mnie.
Wypadłam z pokoju i poleciałam korytarzem w odpowiednią stronę. Podbiegłam do sąsiednich drzwi. Mieściła się tam malutka komórka zaledwie na dwie osoby, a w podłodze sterczała klapa. Była otwarta, jako że Remus zlazł na dół.
Idąc za jego przykładem, znalazłam się wkrótce na samym dole. Piwnica miała bardzo niski strop, była duża i zagracona. Mętne światło słabej żarówki prawie wcale jej nie oświetlało, pachniało stęchlizną i wilgocią. Czułam się jak w szybie kopalni.
Podbiegłam do mojego brata. Trzymał w ręku jakąś starą rurę zakończoną dziwnym gwintem.
– Popatrz sobie, jakie sztuczki stosuje ten twój duch – parsknął z politowaniem, wetknął rurę pomiędzy szpary w podłodze mojej sypialni. – Na spodzie nóg krzesła znajdują się wgłębienia. Gwint z łatwością w nie wchodzi.
Krzesło znowu zaczęło jeździć w tę i nazad, gdy poruszał żelastwem.
– A oto rusztowanie dla łóżka… – Wskazał długi pręt o wygiętych do góry końcach i podobnych gwintach. Narzędzie stało pod jedną ze ścian. – Wystarczyło wetknąć pod przednie nogi loża. Ktoś wywiercił dziury w nogach mebli w momencie, kiedy byłaś poza pokojem. Laska natomiast służyła jako szkielet na tamto prześcieradło. Pomysłowe, nie? „Duch” stanął tu z laską pomiędzy szparami i uniósł ją wysoko pod prześcieradłem. A po wszystkim wystarczyło wjechać nią pod biurko. Jak pociąg na szynach. Niedostrzegalna kulka pomiędzy szparami, kto mógłby coś podejrzewać? Osoba osiągnęła swój cel, wystraszyła cię porządnie.
– Nie myślałam racjonalnie! Była noc, a ja właśnie śniłam koszmarny sen! – prychnęłam.
– Na to liczył napastnik. Że podziała na twoją wyobraźnię. Skąd mógłby przypuszczać, że wiemy, jak zachowują się prawdziwe duchy? Od razu wyczułem, że to wszystko jest grubymi nićmi szyte. Myślę też, że w bardzo podobny sposób dana osoba manipuluje chorą Chiarą… – szepnął.
Przełknęłam ślinę.
– I co teraz będzie? Chcą nas stąd wykurzyć.
– Chodźmy na górę. Nie podoba mi się to miejsce – mruknął.
Zwalczając przerażenie, wspięłam się po schodach na sam szczyt. Remus kroczył za mną.
Zamarłam na chwilę przed opuszczeniem komórki, słysząc czyjeś przyciszone głosy w korytarzu, tuż przy drzwiach do piwnicy.
– … to cały problem – Giacinto cedził każde słowo najciszej na świecie.
– Sądzisz, że mój brat nie jest bezpieczny? – odparł mu zaniepokojony, tubalny głos jego żony, Maddaleny.
– A co wyście tam robili?! – Giacinto dopiero wtedy mnie zauważył ponad ramieniem ciotki, podskoczył z przerażeniem i upuścił cały plik kartek i dokumentów, które malowniczo rozsypały się po całym korytarzu.
– Ekhym… – Remus speszył się nieco, po czym ukląkł, by pozagarniać papiery.
– Upadł mi pierścionek, wpadł przez szparę do piwnicy pod moim pokojem– skłamałam gładko w twarz podejrzliwie patrzącej na nas Maddalenie. – Musieliśmy go znaleźć!
– Prawda, taki klejnot szkoda byłoby stracić… – wycedził Giacinto, także zagarniając dokumenty. – Nie powinniście jednak tam schodzić, to niebezpieczne! Tam jest tablica rozdzielcza i w ogóle… Różne dziwne rzeczy.
Stałam nad nimi i obserwowałam niby mimochodem treść kartek. W większości nie była jakaś specjalnie znacząca: rachunki, listy i tym podobne.
Kątem oka dostrzegłam, że Remusowi drżały ręce podczas zbierania kartek.
Maddalena obrzuciła nas tylko uważnym spojrzeniem, po czym odeszła bez słowa, jakby nie była sobą.
– Jak ciotka radzi sobie po stracie ojca? – palnęłam pierwszą lepszą rzecz, wciąż patrząc w stronę jej oddalającej się sylwetki. Giacinto uniósł głowę w moją stronę.
– Wciąż bardzo rozpacza – urwał cierpko.
– To musi być dla niej ciężkie… – westchnęłam flegmatycznie. Giacinto nie podjął wątku i począł znowu zbierać kartki.
Gdy już mu pomogliśmy, odszedł prędko. Remus odczekał jakiś czas i rzucił:
– Tak sobie pomyślałem… Dobrze byłoby mieć chwilę, by poszperać w całym domu. Tak skrupulatnie. Zwłaszcza w dokumentach. Są rzeczy, które bardzo chciałbym przeczytać.
Zerknęłam na niego ukradkiem. Miał niezwykle zdeterminowaną minę.
– Mówili o tym, że wuj Giuseppe jest w niebezpieczeństwie – rzuciłam.
– Słyszałem.
– Musimy coś z tym zrobić, zanim i on nie skończy w piachu.
Wzdrygnęłam się, ponownie doświadczając okropnego uczucia, że ktoś mnie obserwuje. Korytarz jednak był pusty, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle z góry dał się słyszeć makabryczny skowyt dziecka i głośne tupanie. Chiara przeżywała jeden ze swoich ataków wściekłości. Zachowywała się wtedy jak opętana przez demony, czy coś takiego. Ja i Remus wpatrzyliśmy się w sufit w zamyśleniu.

***

„Kochany Severusie!
  Dziękuję za Twoją troskę. Szkoda, że wakacje spędzasz w Anglii w Twojej dzielnicy – z tego, co mi pisałeś, niezbyt ciekawie to wygląda.
  Ja na nudę nie narzekam, wręcz przeciwnie. Sam wiesz, co się u mnie dzieje.
Odkryliśmy, że nie o mnie chodziło mordercy, lecz o Margheritę. Została bowiem otruta grubo przed swoją śmiercią. Nic, niestety, poza tym faktem nie udało nam się ustalić.
Kolejną nowością jest śmierć dziadka Luciano. On chyba zmarł śmiercią naturalną. Przynajmniej tak to wyglądało, ale kto może być tego pewny, skoro po domu grasuje jakiś psychopata? Już nie wiem, kogo podejrzewać. Czasem przychodzi mi do głowy, że to może ja, we śnie lub w jakimś transie…
  Ostatnio morderca zaatakował także mnie, zrobił to pod przykrywką jakiegoś wyimaginowanego ducha. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się bałam! Nie miałam pojęcia, co się dzieje. To było w nocy, meble się ruszały, a jakieś prześcieradło…”

Wytężyłam słuch znad listu. Z korytarza bowiem doszedł do moich uszu odgłos wystrzału. O nie, co znowu…
TRZASK! Niewątpliwie gdzieś nad moją głową poszła szyba.
– Ludzie, poszaleliście? – zaskrzeczała ciotka Maddalena z korytarza. – Co się tam wyprawia?!
– Na pomoc! – dało się słyszeć.
Bez zastanowienia rzuciłam pióro na blat biurka i ruszyłam ku drzwiom. Chwilę potem już pędziłam po schodach, wyprzedzając ciotkę Maddalenę, która poruszała się o wiele za wolno przez swoje obfite kształty.
Tylko bawialnia miała uchylone drzwi. Wleciałam do niej prawie równo z Fabrizio, który posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
Na środku bawialni leżał wuj Giuseppe. Wypuściłam powietrze z płuc.
– Pomocy! – zagrzmiał, trzymając się za nogę. Podłogę oblała jego krew.
Wkrótce zgromadził się tłumek. Ciotki jazgotały, co należy z nim zrobić, Fabrizio biegał w tę i nazad po różne rzeczy, od wrzątku po cukier (nie wiem po co, ale ciotka Maddalena uparła się, by koniecznie przynieść cukier). W pokoju panował dziwny przeciąg. Gdy wszyscy obskakiwali wuja, ja rozejrzałam się bacznie. Jedynym, który nie brał udziału w ogólnym wrzasku, był Remus. Stał spokojnie, oparty o drewniany stolik niedaleko, i patrzył na wszystkich z dystansu. Zorientowałam się, że czujnie każdego analizuje. Za nim dostrzegłam malowniczo rozbitą szybę, co wyjaśniałoby przeciąg. Podbiegłam do resztek okna i wyjrzałam na ciemny wieczór. Niebo przysnuły burzowe, granatowe chmury, zasłaniając zachód. Na dole płynęła rzeka, nieco bardziej wzburzona, niż zwykle.
– Co się stało, wuju? – Podeszłam doń, gdy tylko nieco go wyswobodzili. Miał założony opatrunek na nogę.
Rozległ się donośny trzask i Remus skotłował się na ziemię ze stolikiem, o którego się opierał. Posłałam mu karcące spojrzenie. Stolik doszczętnie się rozwalił.
– Przepraszam… – wybąkał mój brat i zajął się składaniem mebla.
– Zaatakował mnie jakiś zakapturzony psychol! – zaryczał wuj Giuseppe, czerwony z przejęcia. – Stanął na środku, wycelował we mnie spluwę… Strzelił i wyskoczył przez okno, rozbijając je!
– Spokojnie, skarbie! – westchnęła ciotka Anastasia. – Do sypialni z nim.    
Cała kawalkada ruszyła z wujem w kierunku wybranego celu. Zostałam sama z bratem, który stanął przy oknie, wyglądając na rzekę.
Remusem wstrząsały dreszcze. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
– Co się stało? – spytałam czule.
– Niedługo pełnia – wzdrygnął się. Przeraziły mnie jego słowa. – Nie zostaniemy na jej czas, prawda?
– Nie zostaniemy. To zbyt ryzykowne dla rodziny. Wyjedziemy. Nie bez ulgi…
– Dobrze, wyjedziemy tuż przed. Ale do tego czasu koniecznie muszę to rozwiązać.
– Ciekawe, kto zaatakował wuja – zaczęłam, by odwrócić własny umysł od przykrych rozmyślań na temat pełni. – Musiał zostać wynajęty przez mordercę, nie?
Remus tylko westchnął.
– Nie wiem. Tu się nic nie trzyma kupy… Giuseppe został zaatakowany, bo, jak sama powiedziałaś, dziedziczy spory majątek ojca. Czyżby mordercą była Maddalena?
– Nie wiem. – Pokręciłam głową z niezadowoleniem. – Zastanawia mnie jedynie, dlaczego Giacinto pasuje dziwnym zbiegiem okoliczności do wszystkich tych zbrodni. I ma motyw.
– A mnie zastanawia tylko jedno – rzekł nieco nieprzytomnie Remus. – Dlaczego nie słychać było plusku.
– Co? – spytałam, zdezorientowana.
– Nie słyszałem, żeby ktokolwiek wpadł do tej rzeki. Czyż nie jest to dziwne?
– Co, myślisz, że ulotnił się inną drogą?
– Myślę, że… – Remus urwał i nic więcej nie powiedział.
– Remus?
– Zaczyna mi się formować w głowie pewien pomysł. Nie mogę na razie nic powiedzieć, nie mam dowodów. Daj mi jeszcze trochę czasu, bo to nieco nietypowa teza. Na razie zachowam to dla siebie. Wybacz.
Tego wieczoru już nie poruszaliśmy tego tematu.
– Miejmy nadzieję, że mi jej nie amputują – zmieniony przez wydarzenia ostatnich tygodni głos wuja Giuseppe przeciął ciszę jego sypialni, gdy następnego dnia go odwiedziłam.
Przyglądałam mu się z Cateriną, siedząc na skraju jego posłania. Wuj poklepał się czule po nodze w bandażu.
– No, ale dobrze, że ci się nic nie stało – rozpromieniłam się.
– To już teraz nie ma dla mnie znaczenia… – mruknął z rozgoryczeniem.
– Tato, co ty opowiadasz! Masz nas! Masz mnie, mamę, Eustachio… – zawołała Caterina gwałtownie. Wuj tylko uśmiechnął się krzywo.
– Ech, masz rację… Straciłem ostatnio trzy bardzo bliskie mi osoby, to dlatego…
Głos uwiązł mu w gardle. Kilka łez zwilżyło jego szeroką twarz.
– To trudne. Trudne, gdy musisz żyć dalej i udawać, że nic się nie stało… – Otarł potężnym przedramieniem oczy. Caterina przytuliła się doń bardzo mocno. Czule odwzajemnił uścisk. Biedny wuj. Ze wszystkich on chyba otrzymał największy cios, stracił najwięcej bliskich.
– To nie ja! – Chiara wpadła do sypialni, rycząc. Rzuciła się na wujka Giuseppe i przytuliła mocno.
– Chiara, natychmiast do mnie! – zezłościł się Giacinto, który stanął w drzwiach. – Nie rób przedstawienia!
– Uspokój się, Giacinto – zagrzmiał wuj i czule objął małą dziewczynkę. Ja i Caterina wymieniłyśmy wymowne spojrzenia.
– Wujciu, to nie ja – rzekła Chiara donośnym szeptem. – Nie ja zabiłam, plawda?
– O czym ty mówisz, skarbie?
– Duch mi powiedział, ze to moja wina… To nie moja wina, nie?
– Kto ci naopowiadał takich rzeczy! – prychnął wuj, przyglądając jej się z niepokojem.
Wtuliła się mocniej w jego pokaźny brzuch. Wszyscy wpatrzyli się z napięciem w Chiarę, nagle wyjątkowo spokojną. Usadowiła się na kolanach wuja.
– „Wlas kotek na płotek i mluga…” – zanuciła w idealnej ciszy obojętnym tonem. 

***

– Wszystko jest jedną, wielką enigmą – mruknęła Caterina, boleśnie kalecząc angielski.
Siedzieliśmy we czwórkę w moim pokoju, za oknami zapadał powoli zmrok.
– Nie przybliżyliśmy się ani na krok do sedna sprawy – burknął Fabrizio, skrobiąc bezwiednie paznokciem po powierzchni parapetu.
– Nie, jesteśmy bliżej, niż ci się wydaje… – Remus uśmiechnął się tajemniczo.
Zmarszczyliśmy brwi ze zdziwieniem.
– Przynajmniej ja. Ale muszę zdobyć jeszcze parę dowodów. Czy nikt teraz nie chodzi po korytarzach?
– Jest dziewiąta – powiedziałam, zerknąwszy na zegarek. – Idealny moment na szperanie po kątach. Zważywszy, że dorośli udali się razem na operę w miasteczku. To co robimy?
– Nic. I nie wy, tylko ja sam. Wrócę za jakiś czas. Póki co, ruszcie trochę głowami.
Remus wypadł z mojej sypialni. Miałam jedynie nadzieję, że nikt mu po drodze nic nie zrobi. Poza nami w domu siedziała jedynie Chiara, która chyba przerażała mnie najbardziej ze wszystkich. Była taka niepozorna, nie z tego świata…
– Dobra, jeszcze raz! Sergio zmarł wcześnie rano. Każdy mógł go zabić, nawet ktoś, kto potencjalnie siedział w domu. Morderca włożył kasetę z krzykiem do skrzyni, by zapewnić sobie alibi. Tak więc ktoś, kto w momencie krzyku siedział na plaży, najprawdopodobniej jest mordercą. Dalej. Margheritę otruto w gabinecie przy porannej kawie, którą otrzymała od służącej rano.
– Wykluczamy moich rodziców. Mówiłaś, że rozmawiali – wtrąciła Caterina.
– I bez tego bym ich nie podejrzewała. Zabiliby własną córkę? Mniejsza. Atak na wuja. Ktoś postrzelił go w salonie i wyskoczył przez okno, rozwalając je. Sam wuj mówił, że był zakapturzony. Remus twierdzi, że nie słyszał plusku do wody, co dla niego było dziwne. To chyba wszystko…
– Nic mi się jakoś nie jawi – burknął Fabrizio.
– A mnie tylko tyle, że mam wrażenie, iż to co przed chwilą powiedziałam to czubek góry lodowej.
– Kto to mógł zrobić? – zapytała Caterina. – Musimy wykluczyć nas i Remusa, a także mojego tatę i mamę.
– Twoja mama nie ma wcale alibi – obruszył się Fabrizio.
– Ma, rozmawiała, gdy morderca otruł Margheritę.
– A jeżeli morderców jest kilku?
– Tego nie przewidzieliśmy. – Caterina przejechała palcami po głowie ze zniecierpliwieniem.
Zaległa cisza. Miałam takie okropne wrażenie, że coś było tak oczywiste, iż to aż wstyd tego nie widzieć. Czułam frustrację i rozdrażnienie.
Jako, że nic nie przychodziło nam do głowy, Caterina skoczyła po puzzle. Rozsiedliśmy się w trójkę nad tysiącem elementów. Nie szło nam nawet układanie puzzli, co w irytujący sposób przypomniało mi o nierozwiązanej zagadce, bardzo podobnej do właśnie takiej układanki. Wciąż brakowało elementów.
Po godzinie męki dało się słyszeć zgrzyt otwieranych drzwi w hallu. Aż ciarki mnie przeszły, gdy uświadomiłam sobie, że Remus szpera właśnie w najbardziej osobistych rzeczach zupełnie obcych ludzi.
W tej samej chwili zaskrzypiała podłoga nade mną, co oznaczało, że kręcił się po swojej sypialni. Na szczęście.
– I jak, dzieciaki, wszystko gra? – Wuj Giuseppe zajrzał do mojej sypialni, stojąc o kulach. Rozejrzał się po naszych twarzach bacznie. Mruknęliśmy ponuro: „Taa…”. Wuj wycofał się, zza niego dało się słyszeć krótkie:
– Spać! Fabrizio, do łózia! – była to ciotka Maddalena.
Fabrizio westchnął potężnie i odszedł, ignorując nasze chichoty. Caterina też wkrótce poszła do siebie za namową cioci Anastasii.
Oddychając samotnością rzuciłam się na własne łóżko. Mieliśmy wyjechać praktycznie pojutrze, a ja nie czułam z tego powodu żadnego smutku. Jak piękne byłyby te wakacje, gdyby nic nam nie przeszkodziło! Czy my zawsze musimy mieć takie zrypane szczęście? Rok temu wyspa, teraz to… Czy naprawdę stałaby się tragedia, gdybyśmy w spokoju przeżyli dwa miesiące?
– Aach! – wydałam z siebie zduszony okrzyk, bo z sufitu niespodziewanie zleciał mały liścik, zbierając po drodze kurz i pajęczyny. Widocznie Remus przecisnął go przez szpary w podłodze. Otworzyłam go.

„Tej nocy radziłbym ci mieć się na baczności. Nie spuszczaj wzroku z drzwi! Luniek”

Przełknęłam ślinę i wlepiłam wzrok w sufit. Co go naszło? Z trwogą zerknęłam na wejście do mojego pokoju, jakby czaił się tam szaleniec z siekierką. Żałując, że nie mam klucza do zamka, położyłam się na łóżku, czujny wzrok wlepiając wciąż w drzwi. Oczy jednak same mi się kleiły i po kilkunastu minutach już je przymknęłam.
– Mam na to lekarstwo!
– Przestań… – mruknęłam. Słyszałam go za złotą furtką. Wiedziałam, że nie mogę otworzyć, rzuciłby się na mnie od razu i zabił. O tak, Black był ostatnio wściekły.
Zaczął po czymś szurać. Zaśmiałam się z tego odgłosu, wydał się zabawny.
– Mogę powiedzieć to samo! – zawarczał w końcu.
– Przestań skrzypieć! – rzuciłam ze zniecierpliwieniem.
– Co cię to obchodzi?! – zawołał ze złością.
– Przestań skrzypieć!
Nie odpowiedział. Rozległ się tylko chichot. Black się śmiał. Śmiał się tryumfalnie. A potem wrzasnął donośnym głosem:
– CO TO?!
– Otwieraj! – krzyknęłam, zdziwiona jego wrzaskiem.
Rozległ się odgłos szamotaniny.
– KTO TO?!
– HA!
– OTWÓRZ!
BUCH!
Usiadłam na łóżku tak gwałtownie, że złapał mnie skurcz w łydce. W pokoju było idealnie ciemno. A potem dotarło do mnie, iż coś szamocze się po podłodze. Serce zamarło.
– Kto tam?! – zawołałam.
– MARY ANN! ŚWIATŁO! – poznałam stęk Remusa. Podbiegłam do włącznika na oślep, modląc się w duchu, by nie zaliczyć o coś gleby po drodze. Dopadłam do ściany. Za mną rozlegały się odgłosy milczącej, lecz zaciekłej walki. W gorączce poczęłam macać dłonią po ścianie. Z ulgą wyczułam urządzenie i zapaliłam światło w pokoju.
Na środku szamotały się dwie postaci, zaplątane w prześcieradło. Niedaleko nich na podłodze dostrzegłam porzuconą samotnie strzykawkę z jakimś płynem.
– POMOCY! – krzyknęłam na cały dom, żeby wszyscy się zlecieli. Nie minęło parę chwil, gdy usłyszałam pospieszne kroki na korytarzu. Do pokoju wpadło kilka osób.
– Co tu się dzieje?! – zakrzyknął ktoś z nich tubalnym głosem.
Na podłodze leżeli bowiem Remus i…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz