– Mary
Ann, Caterina, Fabrizio, chodźcie. Z nim jest coraz gorzej. To chyba koniec.
Wilgotny
głos wuja Giuseppe wyrwał mnie z zamyślenia. Jego potężne brzuszysko tylko
mignęło w futrynie i już wyszedł z bawialni. Wymieniliśmy zatrwożone spojrzenia
i potruchtaliśmy za wujem, zostawiając Remusa samego.
Dziadek
Luciano leżał na swym łożu. Miał napuchnięte wargi i małżowinę uszną. Sprawiał
wrażenie prawie martwego. Poruszał nieznacznie ustami, jak ryba bez wody. Był
chyba sparaliżowany.
Łzy
napłynęły mi do oczu.
Cała
rodzina zgromadziła się przed łóżkiem. Nad Luciano stał lekarz i przypatrywał
mu się uważnie. Luciano toczył wytrzeszczonymi oczyma po pomieszczeniu.
–
Już idę, tato. – Wuj Giuseppe zbliżył się ku ojcu, lawirując ostrożnie ze swym
brzuchem między zgromadzonymi. Pochylił się nad twarzą taty, jego długie, lekko
siwe włosy, opadły aż na twarz staruszka. Mocno go przytulił, a właściwie
przykrył.
A
potem zza wuja rozległ się bardzo ochrypły szept, przeciągający sylaby:
– Odchodzę.
Żegnajcie, dzieci. Dziękuję za waszą troskę i opiekę… Majątek otrzymają moje
dzieci. To chyba najsprawiedliwszy podział…
Łzy
spłynęły po moich policzkach. Biedny dziadek!
Luciano
znieruchomiał. Ciotka Maddalena wpadła w prawdziwy lament. Zakryłam twarz
dłońmi. Ogarnął mnie przedziwny żal. Od kilku dni każdy spodziewał się śmierci
Luciano, ale i tak wszyscy byli w szoku.
Caterina
wsparła głowę na moim ramieniu.
– Dopełnię
formalności związanych ze zgonem – usłyszałam, jakby przez mgłę, głos młodego
lekarza. – Już od kilku dni straciłem nadzieję dla państwa ojca…
Wszyscy
wyszli z pokoju, szlochając. Byli dziwnie spokojni jak na fakt, że umarła głowa
rodziny. Przyjęli to w miarę dobrze.
Tym
razem pogrzeb był dość skromny. Przyjechało kilkoro znajomych, a nas, młodzież,
zagoniono do roboty albo kazano nie pałętać się pod nogami, gdyż tym razem
mieliśmy do czynienia z emerytami i rencistami.
Ja
wróciłam do mojego pokoju, nie mogąc odnaleźć się w tłumie starych dziadków, z
których część w ogóle nie pamiętała, co tu robi, a część poruszała się na wózkach
w znacznej mierze blokujących przepustowość pomieszczeń.
Ledwo
zasiadłam do listu, który miałam zamiar wysłać do Jamesa, gdy wszedł Remus.
Westchnął ciężko i kopnął bezwiednie mój kufer.
– Co
jest? – wstałam od biurka i sfrustrowana runęłam na łóżko. Zerknęłam na brata
wyczekująco znad ramienia. Wzruszył jedynie ramionami i usiadł za biurkiem na
moim wcześniejszym miejscu.
– Chciałabym
wrócić do domu… – mruknęłam.
– A
ja nie. Nie mogę. Musimy określić, co tu się wyrabia – oznajmił hardo i kopnął
ścianę za biurkiem. – Zaangażowałem się. W Anglii nie ma nic do roboty.
–
Remusie! Przecież istnieje ryzyko, że w ogóle do niej nie wrócisz!
– Nie
możemy się poddać. – Remus bawił się bezwiednie zakrętką od atramentu. – Ten
psychopata by z nami wygrał.
– A
co myślisz o duchu? To człowiek? A może Chiara ma rację, gdy powtarza te
wszystkie bzdury o duchu?
Remus
skrzywił się z niesmakiem.
– Nauczyłem
się, że duchy wyglądają zupełnie inaczej. Ich zachowanie różni się od opisanego
przez ciebie. To bardzo… mugolskie podejście do kwestii duchów.
–
Myślisz, że mam mugolskie podejście? – rzuciłam w zamyśleniu.
Zakrętka
spadła i potoczyła się pod biurko. Remus, by zyskać na czasie, zanurkował po
nią.
– Nie
ty, tylko ten, kto za tym stoi – rozległo się spod mebla.
– Wiem,
co widziałam. Krzesło i łóżko chodziły, prześcieradło jeździło po ziemi… Bez
magii trudno byłoby coś podobnego odwalić. Ale jest to prawdopodobne.
– Ludzie
są bardzo pomysłowi, wbrew pozorom…
Remus
z jakiegoś powodu zamarł pod biurkiem. Rozległy się stukoty.
– Co
ty tam kombinujesz? – zapytałam ze zdziwieniem.
Luniaczek
wyczołgał się z dziwnym spokojem spod mebla. W jednej ręce trzymał zakrętkę, w
drugiej bardzo długą, dość cienką laskę, zakończoną okrągłą kulką.
– Co
to? Co tam robiło?
– Hmm,
no właśnie… Kulka sterczała spomiędzy szpar w podłodze, pod samą ścianą.
Zauważyłabyś ją?
Pokręciłam
przecząco głową.
– Pociągnąłem
za kulkę i oto, co mam. – Obrócił laskę w dłoniach.
– A
na co ona tam sterczała? – spytałam, marszcząc brwi.
Remus
nie od razu odpowiedział. A potem zagadnął:
– Masz
wyjątkowo szerokie te szpary pomiędzy deskami w podłodze, nie?
– Taki
urok. – Wzruszyłam ramionami obojętnie.
– A
pod twoim pokojem jest piwnica… – Remus upuścił laskę na ziemię, gdzie wydała
śmieszny klekot, po czym dopadł do krzesła i przewrócił je, oglądając nogi od
spodu.
– Eee,
Remus?
–
Poczekaj tu. – Postawił krzesło pieczołowicie na nogi i wypadł z sypialni,
pozostawiając mnie w lekkim oszołomieniu na łóżku. O co mu chodzi?
Pode
mną rozległ się jakieś szurania. Widać Remus grasował po piwnicy. Wkrótce potem
zaczął kręcić się dokładnie pod biurkiem, wydając dziwaczne odgłosy szurania i
brzęczenia stali. Na krótko zaległa cisza, a potem…
Krzesło
poczęło jeździć dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej w tamtą pamiętną noc.
Podbiegłam do niego z
przerażeniem.
– Meggie,
złaź do spiżarki! – rozległo się spode mnie.
Wypadłam
z pokoju i poleciałam korytarzem w odpowiednią stronę. Podbiegłam do sąsiednich
drzwi. Mieściła się tam malutka komórka zaledwie na dwie osoby, a w podłodze
sterczała klapa. Była otwarta, jako że Remus zlazł na dół.
Idąc
za jego przykładem, znalazłam się wkrótce na samym dole. Piwnica miała bardzo
niski strop, była duża i zagracona. Mętne światło słabej żarówki prawie wcale
jej nie oświetlało, pachniało stęchlizną i wilgocią. Czułam się jak w szybie
kopalni.
Podbiegłam
do mojego brata. Trzymał w ręku jakąś starą rurę zakończoną dziwnym gwintem.
– Popatrz
sobie, jakie sztuczki stosuje ten twój duch – parsknął z politowaniem, wetknął
rurę pomiędzy szpary w podłodze mojej sypialni. – Na spodzie nóg krzesła
znajdują się wgłębienia. Gwint z łatwością w nie wchodzi.
Krzesło
znowu zaczęło jeździć w tę i nazad, gdy poruszał żelastwem.
– A
oto rusztowanie dla łóżka… – Wskazał długi pręt o wygiętych do góry końcach i
podobnych gwintach. Narzędzie stało pod jedną ze ścian. – Wystarczyło wetknąć
pod przednie nogi loża. Ktoś wywiercił dziury w nogach mebli w momencie, kiedy
byłaś poza pokojem. Laska natomiast służyła jako szkielet na tamto
prześcieradło. Pomysłowe, nie? „Duch” stanął tu z laską pomiędzy szparami i
uniósł ją wysoko pod prześcieradłem. A po wszystkim wystarczyło wjechać nią pod
biurko. Jak pociąg na szynach. Niedostrzegalna kulka pomiędzy szparami, kto
mógłby coś podejrzewać? Osoba osiągnęła swój cel, wystraszyła cię porządnie.
– Nie
myślałam racjonalnie! Była noc, a ja właśnie śniłam koszmarny sen! –
prychnęłam.
– Na
to liczył napastnik. Że podziała na twoją wyobraźnię. Skąd mógłby przypuszczać,
że wiemy, jak zachowują się prawdziwe duchy? Od razu wyczułem, że to wszystko
jest grubymi nićmi szyte. Myślę też, że w bardzo podobny sposób dana osoba
manipuluje chorą Chiarą… – szepnął.
Przełknęłam
ślinę.
– I
co teraz będzie? Chcą nas stąd wykurzyć.
– Chodźmy
na górę. Nie podoba mi się to miejsce – mruknął.
Zwalczając
przerażenie, wspięłam się po schodach na sam szczyt. Remus kroczył za mną.
Zamarłam
na chwilę przed opuszczeniem komórki, słysząc czyjeś przyciszone głosy w
korytarzu, tuż przy drzwiach do piwnicy.
–
… to cały problem – Giacinto cedził każde słowo najciszej na świecie.
–
Sądzisz, że mój brat nie jest bezpieczny? – odparł mu zaniepokojony, tubalny głos jego
żony, Maddaleny.
– A
co wyście tam robili?! – Giacinto dopiero wtedy mnie zauważył ponad ramieniem
ciotki, podskoczył z przerażeniem i upuścił cały plik kartek i dokumentów,
które malowniczo rozsypały się po całym korytarzu.
– Ekhym…
– Remus speszył się nieco, po czym ukląkł, by pozagarniać papiery.
–
Upadł mi pierścionek, wpadł przez szparę do piwnicy pod moim pokojem– skłamałam
gładko w twarz podejrzliwie patrzącej na nas Maddalenie. – Musieliśmy go
znaleźć!
–
Prawda, taki klejnot szkoda byłoby stracić… – wycedził Giacinto, także
zagarniając dokumenty. – Nie powinniście jednak tam schodzić, to niebezpieczne!
Tam jest tablica rozdzielcza i w ogóle… Różne dziwne rzeczy.
Stałam
nad nimi i obserwowałam niby mimochodem treść kartek. W większości nie była
jakaś specjalnie znacząca: rachunki, listy i tym podobne.
Kątem
oka dostrzegłam, że Remusowi drżały ręce podczas zbierania kartek.
Maddalena
obrzuciła nas tylko uważnym spojrzeniem, po czym odeszła bez słowa, jakby nie
była sobą.
– Jak
ciotka radzi sobie po stracie ojca? – palnęłam pierwszą lepszą rzecz, wciąż
patrząc w stronę jej oddalającej się sylwetki. Giacinto uniósł głowę w moją
stronę.
–
Wciąż bardzo rozpacza – urwał cierpko.
– To
musi być dla niej ciężkie… – westchnęłam flegmatycznie. Giacinto nie podjął
wątku i począł znowu zbierać kartki.
Gdy
już mu pomogliśmy, odszedł prędko. Remus odczekał jakiś czas i rzucił:
–
Tak sobie pomyślałem… Dobrze byłoby mieć chwilę, by poszperać w całym domu. Tak
skrupulatnie. Zwłaszcza w dokumentach. Są rzeczy, które bardzo chciałbym
przeczytać.
Zerknęłam
na niego ukradkiem. Miał niezwykle zdeterminowaną minę.
–
Mówili o tym, że wuj Giuseppe jest w niebezpieczeństwie – rzuciłam.
–
Słyszałem.
–
Musimy coś z tym zrobić, zanim i on nie skończy w piachu.
Wzdrygnęłam
się, ponownie doświadczając okropnego uczucia, że ktoś mnie obserwuje. Korytarz
jednak był pusty, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle z góry dał się
słyszeć makabryczny skowyt dziecka i głośne tupanie. Chiara przeżywała jeden ze
swoich ataków wściekłości. Zachowywała się wtedy jak opętana przez demony, czy
coś takiego. Ja i Remus wpatrzyliśmy się w sufit w zamyśleniu.
***
„Kochany
Severusie!
Dziękuję za Twoją troskę. Szkoda, że wakacje
spędzasz w Anglii w Twojej dzielnicy – z tego, co mi pisałeś, niezbyt ciekawie
to wygląda.
Ja na nudę nie narzekam, wręcz przeciwnie.
Sam wiesz, co się u mnie dzieje.
Odkryliśmy,
że nie o mnie chodziło mordercy, lecz o Margheritę. Została bowiem otruta grubo
przed swoją śmiercią. Nic, niestety, poza tym faktem nie udało nam się ustalić.
Kolejną
nowością jest śmierć dziadka Luciano. On chyba zmarł śmiercią naturalną.
Przynajmniej tak to wyglądało, ale kto może być tego pewny, skoro po domu
grasuje jakiś psychopata? Już nie wiem, kogo podejrzewać. Czasem przychodzi mi
do głowy, że to może ja, we śnie lub w jakimś transie…
Ostatnio morderca zaatakował także mnie,
zrobił to pod przykrywką jakiegoś wyimaginowanego ducha. Nawet sobie nie
wyobrażasz, jak się bałam! Nie miałam pojęcia, co się dzieje. To było w nocy,
meble się ruszały, a jakieś prześcieradło…”
Wytężyłam
słuch znad listu. Z korytarza bowiem doszedł do moich uszu odgłos wystrzału. O
nie, co znowu…
TRZASK!
Niewątpliwie gdzieś nad moją głową poszła szyba.
– Ludzie,
poszaleliście? – zaskrzeczała ciotka Maddalena z korytarza. – Co się tam
wyprawia?!
– Na
pomoc! – dało się słyszeć.
Bez
zastanowienia rzuciłam pióro na blat biurka i ruszyłam ku drzwiom. Chwilę potem
już pędziłam po schodach, wyprzedzając ciotkę Maddalenę, która poruszała się o
wiele za wolno przez swoje obfite kształty.
Tylko
bawialnia miała uchylone drzwi. Wleciałam do niej prawie równo z Fabrizio,
który posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
Na
środku bawialni leżał wuj Giuseppe. Wypuściłam powietrze z płuc.
– Pomocy!
– zagrzmiał, trzymając się za nogę. Podłogę oblała jego krew.
Wkrótce
zgromadził się tłumek. Ciotki jazgotały, co należy z nim zrobić, Fabrizio
biegał w tę i nazad po różne rzeczy, od wrzątku po cukier (nie wiem po co, ale
ciotka Maddalena uparła się, by koniecznie przynieść cukier). W pokoju panował
dziwny przeciąg. Gdy wszyscy obskakiwali wuja, ja rozejrzałam się bacznie.
Jedynym, który nie brał udziału w ogólnym wrzasku, był Remus. Stał spokojnie,
oparty o drewniany stolik niedaleko, i patrzył na wszystkich z dystansu.
Zorientowałam się, że czujnie każdego analizuje. Za nim dostrzegłam malowniczo
rozbitą szybę, co wyjaśniałoby przeciąg. Podbiegłam do resztek okna i wyjrzałam
na ciemny wieczór. Niebo przysnuły burzowe, granatowe chmury, zasłaniając
zachód. Na dole płynęła rzeka, nieco bardziej wzburzona, niż zwykle.
– Co
się stało, wuju? – Podeszłam doń, gdy tylko nieco go wyswobodzili. Miał
założony opatrunek na nogę.
Rozległ
się donośny trzask i Remus skotłował się na ziemię ze stolikiem, o którego się
opierał. Posłałam mu karcące spojrzenie. Stolik doszczętnie się rozwalił.
– Przepraszam…
– wybąkał mój brat i zajął się składaniem mebla.
– Zaatakował
mnie jakiś zakapturzony psychol! – zaryczał wuj Giuseppe, czerwony z przejęcia.
– Stanął na środku, wycelował we mnie spluwę… Strzelił i wyskoczył przez okno,
rozbijając je!
– Spokojnie,
skarbie! – westchnęła ciotka Anastasia. – Do sypialni z nim.
Cała
kawalkada ruszyła z wujem w kierunku wybranego celu. Zostałam sama z bratem,
który stanął przy oknie, wyglądając na rzekę.
Remusem
wstrząsały dreszcze. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
– Co
się stało? – spytałam czule.
–
Niedługo pełnia – wzdrygnął się. Przeraziły mnie jego słowa. – Nie zostaniemy
na jej czas, prawda?
–
Nie zostaniemy. To zbyt ryzykowne dla rodziny. Wyjedziemy. Nie bez ulgi…
–
Dobrze, wyjedziemy tuż przed. Ale do tego czasu koniecznie muszę to rozwiązać.
–
Ciekawe, kto zaatakował wuja – zaczęłam, by odwrócić własny umysł od przykrych
rozmyślań na temat pełni. – Musiał zostać wynajęty przez mordercę, nie?
Remus
tylko westchnął.
– Nie
wiem. Tu się nic nie trzyma kupy… Giuseppe został zaatakowany, bo, jak sama
powiedziałaś, dziedziczy spory majątek ojca. Czyżby mordercą była Maddalena?
–
Nie wiem. – Pokręciłam głową z niezadowoleniem. – Zastanawia mnie jedynie,
dlaczego Giacinto pasuje dziwnym zbiegiem okoliczności do wszystkich tych
zbrodni. I ma motyw.
–
A mnie zastanawia tylko jedno – rzekł nieco nieprzytomnie Remus. – Dlaczego nie
słychać było plusku.
– Co?
– spytałam, zdezorientowana.
– Nie
słyszałem, żeby ktokolwiek wpadł do tej rzeki. Czyż nie jest to dziwne?
– Co,
myślisz, że ulotnił się inną drogą?
– Myślę,
że… – Remus urwał i nic więcej nie powiedział.
– Remus?
–
Zaczyna mi się formować w głowie pewien pomysł. Nie mogę na razie nic
powiedzieć, nie mam dowodów. Daj mi jeszcze trochę czasu, bo to nieco nietypowa
teza. Na razie zachowam to dla siebie. Wybacz.
Tego
wieczoru już nie poruszaliśmy tego tematu.
– Miejmy
nadzieję, że mi jej nie amputują – zmieniony przez wydarzenia ostatnich tygodni
głos wuja Giuseppe przeciął ciszę jego sypialni, gdy następnego dnia go
odwiedziłam.
Przyglądałam
mu się z Cateriną, siedząc na skraju jego posłania. Wuj poklepał się czule po
nodze w bandażu.
– No,
ale dobrze, że ci się nic nie stało – rozpromieniłam się.
– To
już teraz nie ma dla mnie znaczenia… – mruknął z rozgoryczeniem.
– Tato,
co ty opowiadasz! Masz nas! Masz mnie, mamę, Eustachio… – zawołała Caterina
gwałtownie. Wuj tylko uśmiechnął się krzywo.
– Ech,
masz rację… Straciłem ostatnio trzy bardzo bliskie mi osoby, to dlatego…
Głos
uwiązł mu w gardle. Kilka łez zwilżyło jego szeroką twarz.
– To
trudne. Trudne, gdy musisz żyć dalej i udawać, że nic się nie stało… – Otarł
potężnym przedramieniem oczy. Caterina przytuliła się doń bardzo mocno. Czule
odwzajemnił uścisk. Biedny wuj. Ze wszystkich on chyba otrzymał największy cios,
stracił najwięcej bliskich.
–
To nie ja! – Chiara wpadła do sypialni, rycząc. Rzuciła się na wujka Giuseppe i
przytuliła mocno.
– Chiara,
natychmiast do mnie! – zezłościł się Giacinto, który stanął w drzwiach. – Nie
rób przedstawienia!
–
Uspokój się, Giacinto – zagrzmiał wuj i czule objął małą dziewczynkę. Ja i
Caterina wymieniłyśmy wymowne spojrzenia.
–
Wujciu, to nie ja – rzekła Chiara donośnym szeptem. – Nie ja zabiłam, plawda?
– O
czym ty mówisz, skarbie?
– Duch
mi powiedział, ze to moja wina… To nie moja wina, nie?
– Kto
ci naopowiadał takich rzeczy! – prychnął wuj, przyglądając jej się z niepokojem.
Wtuliła
się mocniej w jego pokaźny brzuch. Wszyscy wpatrzyli się z napięciem w Chiarę,
nagle wyjątkowo spokojną. Usadowiła się na kolanach wuja.
– „Wlas
kotek na płotek i mluga…” – zanuciła w idealnej ciszy obojętnym tonem.
***
–
Wszystko jest jedną, wielką enigmą – mruknęła Caterina, boleśnie kalecząc
angielski.
Siedzieliśmy
we czwórkę w moim pokoju, za oknami zapadał powoli zmrok.
– Nie
przybliżyliśmy się ani na krok do sedna sprawy – burknął Fabrizio, skrobiąc
bezwiednie paznokciem po powierzchni parapetu.
– Nie,
jesteśmy bliżej, niż ci się wydaje… – Remus uśmiechnął się tajemniczo.
Zmarszczyliśmy
brwi ze zdziwieniem.
– Przynajmniej
ja. Ale muszę zdobyć jeszcze parę dowodów. Czy nikt teraz nie chodzi po
korytarzach?
– Jest
dziewiąta – powiedziałam, zerknąwszy na zegarek. – Idealny moment na szperanie
po kątach. Zważywszy, że dorośli udali się razem na operę w miasteczku. To co
robimy?
–
Nic. I nie wy, tylko ja sam. Wrócę za jakiś czas. Póki co, ruszcie trochę
głowami.
Remus
wypadł z mojej sypialni. Miałam jedynie nadzieję, że nikt mu po drodze nic nie
zrobi. Poza nami w domu siedziała jedynie Chiara, która chyba przerażała mnie
najbardziej ze wszystkich. Była taka niepozorna, nie z tego świata…
– Dobra,
jeszcze raz! Sergio zmarł wcześnie rano. Każdy mógł go zabić, nawet ktoś, kto
potencjalnie siedział w domu. Morderca włożył kasetę z krzykiem do skrzyni, by
zapewnić sobie alibi. Tak więc ktoś, kto w momencie krzyku siedział na plaży,
najprawdopodobniej jest mordercą. Dalej. Margheritę otruto w gabinecie przy
porannej kawie, którą otrzymała od służącej rano.
– Wykluczamy
moich rodziców. Mówiłaś, że rozmawiali – wtrąciła Caterina.
– I
bez tego bym ich nie podejrzewała. Zabiliby własną córkę? Mniejsza. Atak na
wuja. Ktoś postrzelił go w salonie i wyskoczył przez okno, rozwalając je. Sam
wuj mówił, że był zakapturzony. Remus twierdzi, że nie słyszał plusku do wody,
co dla niego było dziwne. To chyba wszystko…
–
Nic mi się jakoś nie jawi – burknął Fabrizio.
– A
mnie tylko tyle, że mam wrażenie, iż to co przed chwilą powiedziałam to czubek
góry lodowej.
– Kto
to mógł zrobić? – zapytała Caterina. – Musimy wykluczyć nas i Remusa, a także
mojego tatę i mamę.
–
Twoja mama nie ma wcale alibi – obruszył się Fabrizio.
– Ma,
rozmawiała, gdy morderca otruł Margheritę.
– A
jeżeli morderców jest kilku?
–
Tego nie przewidzieliśmy. – Caterina przejechała palcami po głowie ze
zniecierpliwieniem.
Zaległa
cisza. Miałam takie okropne wrażenie, że coś było tak oczywiste, iż to aż wstyd
tego nie widzieć. Czułam frustrację i rozdrażnienie.
Jako,
że nic nie przychodziło nam do głowy, Caterina skoczyła po puzzle. Rozsiedliśmy
się w trójkę nad tysiącem elementów. Nie szło nam nawet układanie puzzli, co w
irytujący sposób przypomniało mi o nierozwiązanej zagadce, bardzo podobnej do właśnie
takiej układanki. Wciąż brakowało elementów.
Po
godzinie męki dało się słyszeć zgrzyt otwieranych drzwi w hallu. Aż ciarki mnie
przeszły, gdy uświadomiłam sobie, że Remus szpera właśnie w najbardziej
osobistych rzeczach zupełnie obcych ludzi.
W
tej samej chwili zaskrzypiała podłoga nade mną, co oznaczało, że kręcił się po
swojej sypialni. Na szczęście.
– I
jak, dzieciaki, wszystko gra? – Wuj Giuseppe zajrzał do mojej sypialni, stojąc
o kulach. Rozejrzał się po naszych twarzach bacznie. Mruknęliśmy ponuro:
„Taa…”. Wuj wycofał się, zza niego dało się słyszeć krótkie:
–
Spać! Fabrizio, do łózia! – była to ciotka Maddalena.
Fabrizio
westchnął potężnie i odszedł, ignorując nasze chichoty. Caterina też wkrótce poszła
do siebie za namową cioci Anastasii.
Oddychając
samotnością rzuciłam się na własne łóżko. Mieliśmy wyjechać praktycznie
pojutrze, a ja nie czułam z tego powodu żadnego smutku. Jak piękne byłyby te
wakacje, gdyby nic nam nie przeszkodziło! Czy my zawsze musimy mieć takie
zrypane szczęście? Rok temu wyspa, teraz to… Czy naprawdę stałaby się tragedia,
gdybyśmy w spokoju przeżyli dwa miesiące?
– Aach!
– wydałam z siebie zduszony okrzyk, bo z sufitu niespodziewanie zleciał mały
liścik, zbierając po drodze kurz i pajęczyny. Widocznie Remus przecisnął go
przez szpary w podłodze. Otworzyłam go.
„Tej
nocy radziłbym ci mieć się na baczności. Nie spuszczaj wzroku z drzwi! Luniek”
Przełknęłam
ślinę i wlepiłam wzrok w sufit. Co go naszło? Z trwogą zerknęłam na wejście do
mojego pokoju, jakby czaił się tam szaleniec z siekierką. Żałując, że nie mam
klucza do zamka, położyłam się na łóżku, czujny wzrok wlepiając wciąż w drzwi.
Oczy jednak same mi się kleiły i po kilkunastu minutach już je przymknęłam.
– Mam
na to lekarstwo!
– Przestań…
– mruknęłam. Słyszałam go za złotą furtką. Wiedziałam, że nie mogę otworzyć, rzuciłby
się na mnie od razu i zabił. O tak, Black był ostatnio wściekły.
Zaczął
po czymś szurać. Zaśmiałam się z tego odgłosu, wydał się zabawny.
– Mogę
powiedzieć to samo! – zawarczał w końcu.
–
Przestań skrzypieć! – rzuciłam ze zniecierpliwieniem.
– Co
cię to obchodzi?! – zawołał ze złością.
– Przestań
skrzypieć!
Nie
odpowiedział. Rozległ się tylko chichot. Black się śmiał. Śmiał się
tryumfalnie. A potem wrzasnął donośnym głosem:
– CO
TO?!
– Otwieraj!
– krzyknęłam, zdziwiona jego wrzaskiem.
Rozległ
się odgłos szamotaniny.
– KTO
TO?!
– HA!
– OTWÓRZ!
BUCH!
Usiadłam
na łóżku tak gwałtownie, że złapał mnie skurcz w łydce. W pokoju było idealnie
ciemno. A potem dotarło do mnie, iż coś szamocze się po podłodze. Serce
zamarło.
–
Kto tam?! – zawołałam.
– MARY
ANN! ŚWIATŁO! – poznałam stęk Remusa. Podbiegłam do włącznika na oślep, modląc
się w duchu, by nie zaliczyć o coś gleby po drodze. Dopadłam do ściany. Za mną
rozlegały się odgłosy milczącej, lecz zaciekłej walki. W gorączce poczęłam
macać dłonią po ścianie. Z ulgą wyczułam urządzenie i zapaliłam światło w
pokoju.
Na
środku szamotały się dwie postaci, zaplątane w prześcieradło. Niedaleko nich na
podłodze dostrzegłam porzuconą samotnie strzykawkę z jakimś płynem.
– POMOCY!
– krzyknęłam na cały dom, żeby wszyscy się zlecieli. Nie minęło parę chwil, gdy
usłyszałam pospieszne kroki na korytarzu. Do pokoju wpadło kilka osób.
– Co
tu się dzieje?! – zakrzyknął ktoś z nich tubalnym głosem.
Na
podłodze leżeli bowiem Remus i…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz