Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

poniedziałek, 23 maja 2016

43. Cień

Dziękuję za komentarze :)
Witajcie, dziewczyny! Oczywiście, że pamiętam Wasz blog ;)
Przepraszam za te przerwy w rozdziałach, to przez brak czasu i komplikacje w życiu osobistym. Następny jest krótki, może pojawi się jeszcze w tym tygodniu.
Miłego czytania!
 

„Panno Lupin!
Proszę udać się 17 listopada do lazaretu. Tam, codziennie, od godziny 6 wieczorem odbywać się będzie panny szlaban. Pielęgniarka sama określi, jak jej się przydasz. Castor Nigellus Black”

– Mus to mus – westchnęłam do siebie, chowając do kieszeni dzwonów wiadomość od Blacka. W sumie, to dobrze, że tak się skończyło. Mógłby mnie przecież wpakować za karę do czegoś na wzór krajalnicy do szynki…
Pokonałam ostatnie stopnie schodów, by znaleźć się przed wylotem jasno oświetlonego korytarza do skrzydła szpitalnego. Panowała względna cisza, o tej godzinie przesiadywano zazwyczaj w bibliotece lub pokoju wspólnym. Mieszkańcy niektórych portretów smacznie chrapali.
Wkrótce przekroczyłam próg szpitala i podeszłam do Pomfrey, która dawała jakiemuś drugoklasiście coś do picia.
– O, jesteś, Lupin… – Rozejrzała się. – Twoim zadaniem jest opiekować się panem Goyle’em, leży na samym końcu po lewej...
I wskazała mi jego miejsce pobytu. Zamarłam.
Wolno podeszłam do obiektu moich zmartwień. Gregory Goyle leżał w bezruchu, szczelnie okryty po same pachy. Muskularne łapska osiłka spoczywały przy jego bokach, a na twarzy o grubych rysach nie było widać żadnych emocji. Może dlatego, że pogrążony był w głębokim śnie.
– Jest nieprzytomny od kilku dni, niedługo powinien się ocknąć – mruknęła do mnie pielęgniarka, gdy podeszła. – Jakby się obudził, daj mu ten eliksir. Musisz kontrolować, czy oddycha. Jeżeli przestanie, nasmaruj mu płuca tym…
Wskazała na etażerkę przy łóżku, gdzie spoczywała sporych rozmiarów butla i mały flakonik z eliksirem.
– Co mam zrobić?! – zachłysnęłam się. – Nasmarować płuca?! Jak?
– Normalnie, na zewnątrz, rękoma! – zniecierpliwiła się i odeszła do dziewczyny, która bredziła coś pod nosem o tym, że widziała wampira z Lasu. Na odchodnym pielęgniarka zawołała:
– Za godzinę kończysz dyżur i cię puszczam wolno!
Podrapałam się po głowie i usiadłam przy prawym boku napakowanego Ślizgona. Wyglądało na to, że będę wpatrywać się w niego przez następną godzinę. Git.
Zauważyłam, że po czole Goyle’a spływały krople potu, lądując w jego krótkich, ciemnych włosach, które przystrzygł na czubku tak, by głowa wyglądała jak spłaszczona. Hmm, ciekawe, co mu się stało? I dlaczego może przestać oddychać?
Postanowiłam skorzystać z okazji i przyjrzeć się bliżej wrogowi. Jego twarz niewątpliwie była średniej urody, choć bez przesady, mogło być gorzej. Przypomniało mi się nagle, jak w czwartej klasie, w styczniu, zaatakowali mnie Ślizgoni i wepchnęli do toalety. To on mnie wtedy przytrzymywał. Niezbyt sympatyczne przeżycie.
Zerknęłam na niego i zalała mnie odraza i nienawiść. Dupek. Przez niego musiałam tu siedzieć, a on nawet mi nie podziękuje! Niech korzysta z tego, że teraz śpi, potem będzie musiał powrócić do realiów życia i znów będzie tym członkiem społeczności szkolnej, który nikogo nie obchodzi. Równie dobrze mogłoby go nie być, nikt go nie potrzebował, nikt nie zorientowałby się, że czegoś brakuje. Dobrze mu tak! Zapewne nie ma także odwiedzających. Nie zdziwiłoby mnie to.
Wpatrywałam się w niego z zaciętą miną, a on wciąż niewinnie, spokojnie oddychał, nieświadomy moich gniewnych myśli. W pewnym momencie powoli zaczął robić się czerwony. Parsknęłam do siebie z mściwością, wyglądał, jak świeża mielonka wołowa.
Z wolna zmieniał kolor na sinofioletowy. Wyglądało to całkiem interesująco. Przynajmniej coś się działo.
Wytrzeszczyłam oczy, zaskoczona tym, że dopiero teraz się zorientowałam, CO się działo.
– Pani Pomfrey!!! – Ale pielęgniarka wyparowała. – Pomocy!!!
Z ust Goyle’a poczęła wypływać piana. Bez namysłu chwyciłam butlę, wylałam krem na dłoń, odkryłam osiłka do pasa i rozsmarowałam maść w miejscu, gdzie powinny być płuca. Bleee, owłosiona klata Goyle’a…
– Oddychaj, palancie… – wydyszałam z przerażeniem.
Z wolna jego szeroka pierś zaczęła unosić się w górę i w dół. Odetchnęłam z ulgą. Było blisko…
„Cóż, tłuku, jesteś mi coś winien”, przeszło mi przez myśl. Przyjrzałam mu się uważnie, zastanawiając się, czy w przyszłości ma zamiar znowu się dusić.
Opadłam z powrotem na łóżko, wpatrując się w niedoszłego denata.
– Jak tam? – spytała Pomfrey, gdy piętnaście minut potem przyszła.
– Jakoś. Raz zaczął się dusić, ale teraz już wszystko gra…
– Biedaczek. Cały czas ktoś musi przy nim czuwać, żeby nie wyzionął ducha. Nikt nawet o niego nie pytał, nikt się nie zainteresował…
Pokręciła głową i odeszła. Zerknęłam na niewinnie leżącego Ślizgona. Wyglądał jak dziecko pogrążone we śnie, w swym własnym świecie.
Zrobiło mi się go żal.

***

– Powoli odmierzajcie składniki, eliksir wtedy nie wybuchnie. Panie Potter, NIE! Co pan wyprawia?! Proszę natychmiast przestać robić to tej biednej dżdżownicy!
Slughorn i jego wielgachny brzuch zniknął z mojego pola widzenia, gdy ten rzucił się ku trzem Huncwotom.
– Podasz mi nóż? – spytała Alicja, która zawsze stała ze mną przy jednym stoliku na eliksirach. Podałam jej narzędzie przez lewe ramię i skupiłam wzrok na krojeniu grzybów do wywaru drugim nożem.
– Siostra! – rozległ się syk z prawej. Zerknęłam tam dyskretnie.
Remus, bledszy niż zwykle (zbliżała się pełnia), wlepiał we mnie pełne oczekiwania spojrzenie. Jego prawy policzek oświetlił nagle jadowicie niebieski blask, bo oto, nie wiedzieć czemu, eliksir Syriusza zaczął emitować jasne, neonowe światło, rzucając poświatę na jego zszokowaną do ostatnich granic twarz.
Slughorn wytrzeszczył gały, po czym roześmiał się i pogroził paluchem Syriuszowi z rozbawieniem.
– No no, panie Black! Jeszcze chwila, a stworzy pan coś w rodzaju mugolskiej żaretki… żorawki…
– Żarówki… – mruknął Syriusz nieco błagalnie, a wielgachne wąsy profesora zatrzepotały.
– Ano, właśnie. Ho, ho, ho! – to ostatnie wykrzyknienie wydobył z siebie w taki sposób, że myślałam, iż zaraz w podobny sposób doda: „Merry Christmas!!!”.
Gdy Slughorn zajął się Lily, siedzącą na końcu, Remus mógł znowu do mnie zawołać.
– Czy ten twój szlaban jest przeprowadzany we w miarę humanitarny sposób? – zapytał.
– Taa. Nie przejmuj się tak, Remusie…
– Co robisz?
– Coś taki ciekaw? A Syriusz? Wciąż ma szlaban, jakby był zdrajcą narodowym?
Remus popatrzył na Syriusza, który w skupieniu usilnie szorował ręką po włosach, bo jego fluorescencyjny twór, najwyraźniej obdarzony własną inteligencją, wskoczył mu w pewnym momencie na głowę i nie chciał złazić.
– Nie, jego nowym zadaniem jest mycie podłogi pod drzwiami w sali wejściowej. Czasem narzeka, że wolałby ten pierwszy szlaban. Wiesz, teraz spadł śnieg i wszyscy wnoszą błoto.
Rozległ się dzwonek i wszyscy rzucili się ku wyjściu z lochów.
– A co ty robisz? – Remus dogonił mnie w kolejce do wyjścia.
– Opiekuję się Gregorym Goyle’em. Szczytny akt miłosierdzia…
Remus wydał z siebie jakiś odgłos pomiędzy okrzykiem uciechy, a okazaniem obrzydzenia.
– Nie jest źle. Jest nieprzytomny. A mi jest trochę go żal.
– Tobie? – zdziwił się. – On na stówę był wśród tych, którzy zaatakowali cię w październiku.
– Wiem… Ale postanowiłam być dla niego miła. Wiesz, gdy kimś musisz się opiekować, to łączy cię z nim taka swoista więź, że…
W tym momencie z sali obok wybiegła jakaś dziewczyna i wpadła prosto na nas, a konkretnie na Remusa.
– Och, przepraszam cię, Remusie! – Posłała mu przepraszający, miły uśmiech. – Czy mógłbyś to dać Syriuszowi? Prosił mnie o to już dawno…
I szybko odeszła. Poznałam ją. Była to Joanne, która w zeszłym roku była partnerką Syriusza na balu.
Remus posłał jej niezbyt przychylne spojrzenie, a potem zerknął na nią z jakimś dziwnym, zawstydzonym smutkiem.
– Pismo o motocyklach? – zdziwiłam się, zerkając na przedmiot.
– Taa… Syriusz przymierza się do kupna jednego…
Ostatnia lekcja tego piątku, obrona z Castorem, przeszła szybko, lecz w wielkim stresie.
– WSTAWAJ, BLACK!!!
Syriusz, siedzący ze mną, przewrócił wymownie oczami i podniósł się z wolna, po czym wyprostował się mimowolnie, jakby był w wojsku.
– Cóżem znów uczynił? – zapytał ze znużeniem.
Black zmrużył oczy w podobny sposób, jak jego krewniak i nic nie odpowiedział.
– Siedzisz w ławce i wyglądasz podejrzanie… – mruknął zjadliwie po chwili.
Syriusz wydął policzki i wargi drwiąco.
– Siadaj i wyglądaj normalnie! – warknął Black, a Syriusz wykonał rozkaz, po czym odchylił się na dwóch tylnych nogach swego krzesła. Castor zauważył to i podszedł do niego zamaszystym krokiem, na co tamten machinalnie zerwał się z miejsca.
– CO JA CI MÓWIŁEM, BARANIE?! – wrzasnął na Syriusza, opryskując go śliną, a ten, nie do końca świadomie, wygiął się do tyłu w pałąk. – NIE HUŚTAJ SIĘ NA TYM KRZEŚLE, BO ŁEB ROZWALISZ I BĘDĘ MIAŁ PAPIERKOWĄ ROBOTĘ!!!
Gdy Black zawrócił ku katedrze, Syriusz dyskretnie otarł twarz rękawem, co doprowadziło Jamesa do utraty kontroli nad powagą.
– A TY, POTTER, Z CZEGO SIĘ CIESZYSZ?! – Przechodząc obok Jamesa, zdzielił go w głowę od tyłu, aż Rogaś wyrżnął nosem w blat ławki.
Po wszystkim udałam się do szpitala, jak co wieczór. Goyle, niezmiennie leżał na swym łóżku, pogrążony w śnie.
– Wiesz, co masz robić – mruknęła Pomfrey, stawiając flaszkę na szafce nocnej Ślizgona.
– Wiem – burknęłam bardzo niechętnie.
– Co to za ton, Lupin? – spytała cierpko. – Ja tak muszę cały czas! Wiesz, jak mi pomaga to, że nie muszę go pilnować i doglądać chociaż przez godzinę dziennie, gdy ty tu jesteś?
Tak więc znów rozpoczęłam czuwanie. Nużyło mnie kontemplowanie nieruchomego Goyle’a, ale cóż robić. Wyglądał nawet słodko, jak tak leżał niewinnie.
Jedna z jego powiek drgnęła gwałtownie. Hmm, pewnie śniło mu się coś ciekawego.
Ale Goyle otworzył oczy i wlepił we mnie nieobecne, zaskoczone spojrzenie.
– Musisz to wypić… – Niechętnie podałam mu do ust flaszkę z eliksirem. Pił ostrożnie, unosząc na mnie zdziwione spojrzenie.
– Wielkie Nieba, nareszcie, Goyle! – Pomfrey podbiegła do nas. – Spałeś już tak długo, że rozważałam przeniesienie cię do Munga…
– Co ona tu robi? – zapytał, marszcząc brwi i wskazując na mnie.
– Panna Lupin opiekuje się tobą – wyjaśniła pielęgniarka.
– Ona?! Nie chcę jej! Niech ktoś inny…
– Świetnie! – warknęłam i wstałam. Wezbrała we mnie wściekłość, rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, po czym wypadłam z lazaretu, nie zważając na to, że miałam wciąż szlaban.
– Co za niewdzięczność! – warczałam do siebie pod nosem. – Nigdy więcej nie podejdę do tego idioty! Jutro na szlabanie zajmę się czymś innym, a nie NIM. Nie ma mowy! Ja tu pilnuję, czy on jeszcze dycha, czy już nie, a tu proszę! Szlag mnie jasny trafi!

***

Grudzień przyniósł roztopy i nieco wyższą temperaturę, a także drugi mecz quidditcha. Tym razem miały grać Ravenclaw i Hufflepuff.
– Coś czuję, że to Ślizgoni w tym roku zdobędą Puchar… – skarżył się James, gdy stanęliśmy na trybunach.
– Coś ty, mamy genialnego kapitana i szukającego, trójkę sprawnych ścigających, wypasionych pałkarzy, kumatego obrońcę… – Syriusz pociągnął nosem, obserwując parę, która wyleciała z jego ust po tych słowach.
– Jestem genialny?! Bóg zapłać w dzieciach!!! – ucieszył się James.
– Może poczekamy z tym chociażby do zakończenia przeze mnie edukacji… – burknął Łapa.
Stałam obok Jamesa, Syriusza i Petera, obserwując stojącą nieopodal Lily z jakąś dziwaczną tęsknotą. Dawno z nią nie rozmawiałam. Spędzała ostatnio dużo czasu z Alicją. Czyżby się o coś obraziła?
Przeczesywałam wzrokiem publikę, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Severusa. Niestety, przede mną stanęła grupka gryfońskich piątoklasistów, śmiejąc się i wesoło rozmawiając ze sobą.
– Niech to, przez nich nic nie będę widzieć!… – zaklęłam pod nosem.
– Meggie, na barana! – zadecydował James.
– Nie!
– Co, nie ufasz mi? – zasmucił się.
– Nie, po prostu chcę żyć… – westchnęłam.
– Jak nic nie widzisz, Meg, to może mogę ci jakoś pomóc… – Nasz pałkarz, Lukas Steinmann, jeden z tych rozwrzeszczanych piątoklasistów, obrócił się nagle ku mnie i posłał uśmiech olśniewających zębów.
– No nie wiem, Luke… – James wsparł ręce na biodrach i zmierzył go taksującym spojrzeniem. – U mnie na barkach byłoby jej zdecydowanie wygodniej.
– Na pewno. Zważywszy, że on jest barczystym pałkarzem, a ty drobnym ścigającym… – burknął Peter.
– Cicho, tam w dole! – zripostował James.
– Chodź, wciśniesz się! – I Luke pociągnął mnie za rękaw, po czym postawił przed sobą.
– A OTO ONI! DRUŻYNA KRUKONÓW!!! – rozległo się nagle. Rozbrzmiały wiwaty.
– Wszystko widzisz? – Wzdrygnęłam się, bo Luke szepnął mi znienacka do lewego ucha.
– Taak, eee… Wszystko gra, Luke. Naprawdę.
Zerknęłam przez prawe ramię z niekłamaną odwagą w jego lśniące oczy. Zawahał się.
– Zawsze mogę cię podnieść na barki.
– Nie, stąd mam idealny widok…
Nie czułam się zbyt komfortowo, przyklejona do Luke’a przez cały mecz. Ale w tym tłumie nie mogłam nawet zrobić manewru, by powrócić do Huncwotów.
– Doskonale, Gryfoni i Ślizgoni prowadzą łeb w łeb! – cieszył się James, gdy już szliśmy ku zamkowi. Zadął zimny wiatr, pozbawiając go na sekundę tchu, po czym trajkotał już dalej. – Teraz musimy tylko rozkwasić resztę!
– Dobry był ten dzisiejszy mecz… – westchnął Syriusz, wpychając ręce głęboko do kieszeni kurtki.
– Mów za siebie – burknęłam.
James zachichotał z uciechą.
– Pierwszy romantyczny meczyk w życiu panny Lupin!
Zamachnęłam się na niego, ale umknął przed ciosem, wpadając z boku na Petera, czym go zbulwersował.
– Nie wiem, co go ugryzło… – podjęłam, marszcząc brwi. – Przecież nigdy ze mną dotąd nawet nie rozmawiał!
– Nieprawda, raz cię zaczepił o coś… – zauważył James. – W szatni.
– Taa… Ale nawet wtedy go nie zauważyłam i sobie poszłam. Byłam czymś bardzo zaabsorbowana. Myślałam, że się obrazi za tak ewidentne ignorowanie. Zresztą, tak nagle by się obudził?…
– Nagle? – prychnął Syriusz. – Ty chyba nie widziałaś, jak wlepia w ciebie wzrok na każdym treningu. Już od października. Przyuważyłem go.
– Co?
– No tak. Nieustannie ciebie obserwuje. Nie spostrzegłaś? – I uśmiechnął się szyderczo.
Wytrzeszczyłam oczy, zaskoczona tą uwaga.
Rozległ się świst, trzepot, skrzek i dziki ryk Jamesa:
– CO TO MA ZNACZYĆ!!!
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, bo czymś, co go prawie powaliło, była mała, szara sówka, która kokosiła się właśnie na jego bujnej czuprynie, ćwierkając dziko. Syriusz, wciąż rechocząc, odwiązał liścik i przeczytał nagłówek.
– To do ciebie, Mary Ann.

„Panno Lupin!
Pan Goyle jest bardzo zażenowany swym zachowaniem i prosi, byś wróciła do niego i pomogła mu się leczyć. Byłby wdzięczny i przeprasza za swą obcesowość. Poppy Pomfrey”

– Pięknie! – warknęłam. – Mowy nie ma!
– Co tam? – spytał Syriusz i zajrzał mi przez ramię, ignorując wyczyny James zajętego całkowicie próbami pozbycia się niepożądanej lokatorki jego główki. Innymi słowy, biegał naokoło niskiego krzaczka z dość dużą prędkością.
– Mógłby sam napisać przeprosiny! – oburzyłam się.
– Co ty. Za dużo od niego wymagasz. Przecież on nie umie pisać! – parsknął Łapa.
– WEEEEŹCIE TO ZE MNIE!!! W MORDĘ JEŻA!!! – zawył niespodziewanie James i, wrzeszcząc dziko, rzucił się do ucieczki w stronę zamku. Za nim leniwie poszybowała sówka.
– Może powinnaś mu pomóc? Tak ładnie cię prosi… – zasugerował Peter.
– Sama nie wiem. Może to jakiś podstęp Pomfrey…
Wszyscy obserwowaliśmy linię horyzontu na tle szarego nieba. James, znajdujący się akurat w naszym widoku, wziął dziki rozpęd, schylił głowę, jak byk atakujący rogami, i z sówką na głowie oraz dzikim rykiem ruszył prosto na drzewo. Ptak w ostatnim momencie ewakuował się i odleciał gdzieś, podczas gdy Rogaś wyrżnął z głuchym "UMPF!" w gruby pień, odbił się od niego i zaliczył glebę z zaskoczenia.
– Ta sowa była nienormalna! – James podbiegł do nas chwiejnym krokiem już bez towarzystwa. Miał lekkiego zeza z powodu oszołomienia. Przejechał ręką po czuprynie i powąchał dłoń z obrzydzeniem. – I w dodatku chyba śmiała dokonać defekacji na mojej idealnej, świętej, nieskazitelnej główce! Co za impertynencja!
– Cóż, chyba dała do zrozumienia, jaka czynność podświadomie ściśle łączy się z pojęciem „Głowa Jamesa Pottera”! – parsknął Syriusz. – A teraz już się nie bocz! Idziemy odprowadzić niewiastę do szpitala. Wampir nie śpi…
– Ciebie bym tam raczej zaprowadził, doskonale się uplasujesz wśród chorych jednostek – odciął się Rogaś, ale grzecznie udali się ze mną obaj na mój szlaban.
Z niechęcią wypisaną na twarzy podeszłam do Goyle’a. Przyglądał mi się przepraszająco.
– Bardzo to było niegrzeczne z mojej strony – mruknął głucho i z pokorą. Nieco zbiło mnie z tropu, że w ogóle może sklecać zdania.
– Owszem – odburknęłam obrażona.
– Pielęgniarka mi powiedziała, co robiłaś. Dzięki.
– Eee, proszę. – Wpatrywałam się w niego z niekłamanym zdumieniem. On powiedział „Dzięki”?! Chyba mu się mózg zniekształcił od tej choroby.
– Tu, Lupin. Masz w misce owsiankę, pan Goyle nie może ruszać rękoma, więc musisz mu pomóc. – Pielęgniarka położyła tacę na moich kolanach.
CO?! No chyba ze schodów spadła. Ja mam karmić Goyle’a?! Prędzej Dumbledore odwali tęczowego irokeza na głowie.
Goyle posłusznie rozdziawił buzię, powodując u mnie niekontrolowany ruch wstecz.
– Nie gryzę przecież! – parsknął. Jaki bystry jest! Niewiarygodne.
Nabrałam na łyżkę kleistej zupy i ostrożnie umieściłam w jego buzi. Za jakie grzechy?! Dobra, spokój… Mogło być gorzej, Black mógłby kazać mi czyścić nocniki.
Gdy nareszcie skończyło się karmienie wyrośniętego bobasa, zostało mi jedynie piętnaście minut szlabanu. Jadł niezwykle wolno.
– Dziś był mecz, nie? – zagadnął, gdy pomogłam mu na nowo położyć się w łóżku na plecach.
Kiwnęłam głową.
– I jak?
– Krukoni zwyciężyli różnicą stu siedemdziesięciu punktów – odparłam sztywno.
Goyle zapatrzył się gdzieś wysoko.
– Miałem być pałkarzem – rzekł po chwili namysłu tępym głosem.
– Hmm – mruknęłam, bo nic nie przyszło mi do głowy.
– Masz fajnie. Jesteś w drużynie.
– To oznacza mniej czasu – odparłam nieco chłodno.
– Nie szkodzi. Masz więcej radochy.
Uśmiechnął się do mnie krzywo.
Rozmawialiśmy jeszcze trochę. Potem, na szczęście, mogłam uciekać.
Podobnie wyglądał każdy grudniowy wieczór, dopóki Goyle nie raczył wyjść ze skrzydła szpitalnego, a mój szlaban tym samym się skończył.
Ostatniego dnia kary przyczołgałam się do dormitorium. Było po siódmej wieczorem. W salonie panował przyjemny rumor, ale ja nie zatrzymywałam się ani na chwilę i udałam się prosto do sypialni.
Jak to dobrze, że mogę wreszcie złożyć spracowaną głowę na tej miękkiej, czerwone podusi, tak ładnie pachnącej, pomyślałam, kładąc się i dziękując w duchu pościeli, że jest.
Niestety, nie dane było mi długo spać. Śniły mi się różne męczące rzeczy, między innymi twarz Lukasa: jego olśniewające zęby, włosy o barwie roztopionej smoły, świecące, ciemne oczy i olbrzymi, żydowski nochal.
Wlepiłam wzrok w czerwony baldachim nade mną. Srebrne pasmo księżyca w pełni padało na niego malowniczo. W dormitorium było niezwykle jasno. W promieniach światła satelity wirował kurz, nadając komnacie bajkowy wygląd.
W sumie nie dziwiłam się, że wampiry wolą noc. Jest niezwykła, naprawdę…
Podeszłam z wolna do okna i uchyliłam je, by wpatrzeć się w osnute światłem błonia. Gdzieś tam, daleko, za lasem czai się Voldemort. Czy śpi? Może knuje, jak nam wszystkim zaszkodzić?
Albo ten wampir…
Nagle wpadło mi coś do głowy, gdy wpatrywałam się w oświetloną srebrnym blaskiem chmurę, doskonale widoczną na bladym, nocnym niebie. Podeszłam do szafki nocnej po różaną różdżkę.
– Accio Mapa Huncwotów!
Chwilę potem przez okno wleciał kawałek pergaminu.
Dobrze, że chłopaki pałętają się gdzieś z Remusem, pomyślałam. Na pewno się nie obrażą, że pożyczyłam tę mapę…
– Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego… – szepnęłam z podnieceniem. Dziewczyny spały w najlepsze a ja obserwowałam z wolna ujawniającą się mapę Hogwartu.
„Lumos”, pomyślałam, a koniec różdżki zalśnił delikatnym światłem. Ciekawe, czy mogłabym zobaczyć tego wampira. Co byłoby napisane przy jego kropce?
Długo szukałam wzrokiem, czy jakakolwiek kropka (no, może poza tą Filchową) ma czelność się poruszać. Nic.
W końcu to dostrzegłam: kropeczkę sunącą powoli po błoniach, tuż na skraju Lasu. A imię i nazwisko? Lily Evans…
Lily?! O matko, co ona robi na zewnątrz o tej godzinie?!
Kropeczka szła wolno, czasem przystając, to tu, to tam. Obserwowałam ją tępo, dopóki coś innego nie przykuło mojej uwagi: prosto na nią pędziły aż cztery punkty, a ona, najwyraźniej tego nieświadoma, wciąż tkwiła w miejscu…
Rzuciłam mapę w kąt, wskoczyłam w buty i z różdżką wypadłam z dormitorium niczym burza. Nic mnie nie obchodziło. Lily była w śmiertelnym niebezpieczeństwie – za chwilę miała napatoczyć się na Huncwotów, na Remusa…
Filcha nie spotkałam, na szczęście. Wybiegłam na zimną, grudniową noc. Na szczęście trawę pokrywał twardy szron, a nie śnieg po kolana. Biegłam tak szybko, że w płucach czułam już coś na kształt setek kryształków lodu.
W końcu ich dostrzegłam: Lily, totalnie oszołomiona i nieprzytomna, wpatrywała się w psa, wilkołaka i jelenia (oraz niewidocznego z daleka szczura), zmierzających w jej stronę. Grupka raptownie się zatrzymała, gdy tylko spostrzegła dziewczynę. O, nie…
Rozległo się narastające warczenie, a ja zrozumiałam, że żaden z chłopaków się nie przemieni, by usunąć ją z drogi: wszystko by się wydało, no a Remus mógłby pogryźć i jego. A na pewno mieli obecnie niezły dylemat, więc nie zanosiło się, że szybko zareagują.
Dopadłam więc do Lily, która nawet się jeszcze nie ruszyła, i szarpnęłam za koronkowy rękaw koszuli nocnej.
– Lily, chodź, UCIEKAJ! – Bez skutku.
Syriusz szczeknął do mnie ostrzegawczo, a Remus, wciąż warcząc, zbliżał się na ugiętych łapach, gotów do skoku. Zamarłam. To koniec.
Syriusz zagrodził drogę Remusowi, warcząc głucho. James podbiegł do nas w biegu przemieniając się z powrotem.
– Zwariowałeś?! – szepnęłam piskliwie, słysząc w uszach podwójne warczenie.
– Evans! Ona… lunatykuje – stwierdził ze zdziwieniem, ciągnąc ją ku sobie.
Syriusz i Remus zaczęli walczyć. Okropny hałas oraz metody pobudkowe Jamesa sprawiły, że Lily ocknęła się.
– Co?… Co się dzieje?– szepnęła ospale, przeczesując włosy palcami.
To było straszne. Syriusz i Remus obficie krwawili, kąsając się wzajemnie przy kakofonii okropnych odgłosów, a Peter gdzieś uciekł…
Nagle rozległo się skamlenie i Remus, wyjątkowo mocno ugryziony przez Syriusza, poratował się ucieczką prosto w Zakazany Las.
Peter (który pojawił się znowu, gdy tylko niebezpieczeństwo minęło) i Syriusz zamienili się w ludzi. Glizdogon piszczał ze strachu skulony na oszronionej trawie, a Syriusz zataczał się, trzymając kurczowo broczące posoką ramię.
Zaległa cisza, wszyscy się w siebie wzajemnie wpatrywali. I nagle to do mnie dotarło. Remus pobiegł do Zakazanego Lasu. A tam jest…
– Wampir! – jęknęłam.
Mój brat był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zawahałam się jeszcze trochę, po czym puściłam się biegiem za Remusem.
– MARY ANN! – usłyszałam za plecami. – Wariatko…!
Obejrzałam się za siebie. To Syriusz pędził, by mnie zatrzymać. Pomyślałam, że mnie nie dogoni.
Myliłam się. Skubaniec, przemienił się w biegu w psa i już był całkiem niedaleko.
Całą siłą przestraszonej woli skupiłam się na kocie i pomyślałam zaklęcie. I oto upadłam na cztery łapy, biegnąc szybciej, niż mogłabym marzyć i zostawiając Czarnego daleko za sobą.
Wpadłam w prawdziwą gęstwinę, nie bojąc się niczego. Pędziłam, jak nigdy dotąd, po korzeniach pod oświetlonymi drzewami, skacząc z omszałych skarp, odbijając się łapkami od pni, wykonując dalekie skoki, przeganiając własne myśli…
Wreszcie wpadłam do głębokiego jaru, który okolony był koronami drzew i ich wystających, poskręcanych na różne sposoby korzeniami. Po Remusie ani śladu, ale przed sobą dostrzegłam jakiś obiekt. Ktoś przede mną stał… i to był Wiktor, chłopak poznany jakiś czas temu przy barze u Rosmerty. Trzymał się kurczowo za nogę.
Zmieniłam się więc w siebie.
– Wiktor? – zagadnęłam.
– Och, to ty… – powiedział, zaskoczony.
– Co tu robisz tak późno w nocy?! W samym środku Lasu?
– Zgubiłem się – mruknął. – W dodatku coś mi się stało z nogą…
Zawiesił głos, ewidentnie czekając na moją pomoc.
– Może ci jakoś… Tu gdzieś jest wampir.
– Możesz mnie podtrzymać? – zapytał gwałtownie.
Pokonałam te kilkanaście kroków, które nas dzieliły i objęłam go w pasie, a on zarzucił mi ramię na szyję.
– To idziemy… – mruknęłam.
– Mary Ann!
To był Syriusz. Stał na szczycie skarpy. Jego sylwetka rysowała się imponująco na tle księżyca.
– Patrz! – zawołałam. – Wiktor ma problemy z nogą, pomożesz?
Ale Syriusz tylko zmarszczył podejrzliwie brwi. A potem warknął:
– Puszczaj ją w tej chwili!
Wytrzeszczyłam oczy. Co on gada…?
– Syriuszu, o co ci chodzi? – zdziwiłam się ze złością. – Dlaczego tak się zachowujesz?Tu jest wilkołak i wampir! Zgłupiałeś do reszty?! Musisz pomóc i zmywamy się!
– Być może – wycedził, sięgając po różdżkę – ale ludzie ZAZWYCZAJ posiadają coś takiego, jak cień!…
Zerknęłam machinalnie na jasno oświetlone podszycie leśne. Mój cień kładł się na ziemi za moimi plecami. Ale Wiktor…
Zdałam sobie sprawę ze wszystkiego. Zmroziło mnie. Stałam ramię w ramię z trzymającym mnie mocno wampirem, który, tak, teraz to czułam, to ON mnie kurczowo trzymał, nie ja jego.
Syriusz obszukiwał siebie samego gorączkowo, a tymczasem Wiktor roześmiał się i lekko urósł. Jego twarz wydłużyła się, zrobiła kanciasta i upiornie blada. Przeistaczał się z nastolatka w dorosłego, wysokiego mężczyznę. Byłam sztywna, autentycznie sztywna. Dopiero, gdy rozchylił wargi, a jego oddech owiał moją szyję, odwróciłam głowę do Czarnego i poprosiłam szeptem, sparaliżowana strachem, przez który nie mogłam nawet się ruszyć:
– Syriuszu, ratuj…
Syriusz zaniechał szukania różdżki i z gołymi rękoma rzucił się desperacko ku wampirowi. Ledwie zeskoczył ze skarpy, poczułam bardzo ostry punktowy ból z lewej strony szyi, a krew całymi litrami ulatnia się w niebyt. Zrobiło mi się zimno, z mózgu odpłynął tlen, a wzrok zrobił się nieostry. Rozchyliłam zsiniałe usta, chrapliwie chwytając ostatnie porcje powietrza. Ciało wykonywało jeszcze mimowolne szarpnięcia, żałosne próby przeciwstawienia się zaistniałej sytuacji, ale zamroczony umysł już się poddał.
Zanim wszystko znikło, usłyszałam, jak Syriusz krzyczy długie, rozmazane w mojej głowie:
– NIEEEEEE!!!
A potem się skończyło… Osunęłam się w próżnię z ociekającą własną, świeżą krwią szyją…

Diano…! Diano…!

2 komentarze:

  1. Ojejku! Nowy rozdział!!! Te emocje :D ogólnie to rozdział mege fajny szczególnie że są wampiry :3 czekam z zniecierpliwieniem na nowy rozdział!

    Elfka

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy nowy rozdział? prosze odpowiedz! nie opuszczaj bloga bez poinfomowania :'(

    Elfka

    OdpowiedzUsuń