Nadszedł
wreszcie dzień wyczekiwany przez niektórych, ale przez większość przeklinany.
Zgromadziliśmy się przy wozach.
Zgromadziliśmy się przy wozach.
– Masz
wszystko? – zapytała Lily. – Ja zawsze mam wrażenie, że czegoś zapomniałam…
Wpakowaliśmy
się we trójkę do wozu. Severus był nieco przybity. Wyglądał za okno tęsknie w
kierunku wież i potężnych murów szkoły.
Trzymałam w
objęciach koszyk z moim kotkiem, głowiąc się nad imieniem dla niego. Po tylu
miesiącach stwierdziłam, że najlepiej będzie nazwać go jakoś głupio. Na
przykład Fruzio. Albo Fąfel.
Ciszę
przerywał tylko uprzejmy, delikatny głos Lily. Severus odmrukiwał coś czasem,
wyraźnie zasępiony, a ja wpatrywałam się w piękne pagórki. Wreszcie
dojechaliśmy do stacji Hogsmeade.
Wsiedliśmy w
trójkę do jednego przedziału. Słyszałam, jak Huncwoci kotłowali się niedaleko
na korytarzu, wrzeszcząc coś niezrozumiale w języku ludzi wybitnie pierwotnych.
Po drodze
mało rozmawiałam z moimi towarzyszami. Patrzyłam na nieustannie zmieniający się
obraz za oknem. Kupiłam trochę magicznych słodyczy i zajadałam się nimi,
podczas, gdy Lily starała się jakoś rozerwać i rozluźnić Severusa.
– Meggie,
czy mogłabyś na chwilę przyjść do nas? – spytał Remus, który wszedł do naszego
przedziału po wcześniejszym grzecznym zapukaniu. Atmosfera zagęściła się. Sev
spojrzał spode łba na Remusa, ale on się nie speszył, tylko gestem przywołał
mnie do siebie.
Poszliśmy
więc korytarzem, w stronę lokomotywy, gdzie mieścił się przedział Remusa i reszty.
W środku kotwasili się pozostali Huncwoci. Peter skakał przy oknie z głową
wystawioną na pęd i darł się z jakiegoś sobie tylko znanego powodu. Black
szeptał coś do Rogacza. Obaj spojrzeli na mnie, gdy weszłam, Rogaś uprzejmie,
Black pogardliwie.
– Czego? –
zwróciłam się do Remusa. – Chciałeś czegoś ode mnie?
– Hmm, w
sumie to James coś chciał… – mruknął Remus, wskazując ruchem brody na kumpla.
James
wyszczerzył zębiska na zachętę.
– Odwróć się
na chwilę, skarbie! – rozkazał mi z obowiązkowym parsknięciem śmiechem.
Wykonałam jego polecenie ze strachem o własną skórę. Po Jamesie można było się
spodziewać różnych pomysłów.
Po pewnym
czasie Remus wykrzyknął:
– Co wy… Na
mózg wam padło?!
Odwróciłam
się natychmiast, z trwogą.
Blacka nie
było w przedziale, za to na tle pięknego, angielskiego krajobrazu mignęła mi...
syra Jamesa. Rozdziawiłam buzię w szoku.
Oni są
naprawdę postrzeleni. Weszli na dach pociągu…
Fragment
nogi Jamesa zniknął z pola widzenia, a ja podleciałam do otwartego okna,
wymijając oniemiałych Remusa i Petera. Nawet nie zdążyłam porządnie wyjrzeć, a
już pochwyciły mnie jakieś ręce i podciągnęły do góry. Zatkało mnie ze strachu,
gdy moje nogi rozpaczliwie zamachały na tle przesuwających się szybko
krajobrazów, a sekundę później siedziałam już na dachu wagonu, który nie pędził
może bardzo szybko, ale na tyle, bym mogła się zastanawiać, czy już poszły mi
zwieracze, czy zrobią to dopiero za kilka następnych sekund.
– James, ty
idioto!!! – jęknęłam i przywarłam płasko do powierzchni dachu. A może byłam tak
przerażona, że nie umiałam zdefiniować, czy zwieracze wciąż funkcjonują, czy
już nie?
Przede mną
stali Black i Rogacz. Jak oni wytrzymywali?!
– Rozluźnij
się, maleńka! – wrzasnął dziko rozradowany James. – Tańczymy taniec Hula!
I zaczął
tańczyć zadziwiająco podobnie do kobiet z Hawajów, falując rękoma i biodrami.
Black zrobił minę w stylu: „Huncwoctwo czyni wariatem” i położył się na dachu,
zakładając ręce za głowę, jakby drzemał. Był kompletnie rozluźniony.
– Zasłaniasz
mi słońce, czopku! – zawołał do Jamesa, przekrzykując hałas, jaki robił pociąg.
– Złazić na
dół, pozbawione mózgu pierwotniaki!!! – usłyszałam wrzask Remusa.
– Remus,
ratuuj!!! – krzyknęłam, przerażona i zupełnie sztywna.
– Ja też tam
chcę!!! – usłyszeliśmy jęk Petera.
– Nie, Glizduś,
to nie dla dzieci! – odkrzyknął nonszalancko Black, nie przestając symulować
opalania się.
W tym czasie
James wyprostował się i rozłożył ręce, zamykając oczy.
– JESTEM
KRÓLEM ŚWI… !
Reszta jego
wrzasku zamieniła się w zdumiony ryk, gdy w ostatniej chwili uniknął zderzenia
własnego czerepu ze sklepieniem krótkiego tunelu, do którego wjeżdżał pociąg.
Black ryknął
niekontrolowanym śmiechem, a James z otumanionym wyrazem twarzy i zezem
oszołomienia runął na dach pociągu w pozycji horyzontalnej. Jakimś cudem nie
zleciał.
Zaczęłam się
już przyzwyczajać do pędu i nawet kucnęłam niepewnie, gdy z jednego z okien
wyjrzała sina twarz jakiegoś ślizgońskiego prefekta.
– ZŁAZIĆ MI,
WY DWAJ, ALE JUŻ! NIE MACIE MÓZGÓW?! CZEKAJCIE, JUŻ JA WAM DAM GRASOWANIE PO
DACHU…
Jakimś cudem
mnie nie zauważył.
Prefekt
wykonał ruch, jakby wybierał się na dach. Black i Potter wydali z siebie krótki
kwik przerażenia, powpadali na siebie po chaotycznej pracy mózgu, po czym James
złapał mnie za nadgarstek. Dostałam zawału, bowiem poratowali się dziką
ucieczką w stronę końca pociągu. Syriusz skakał przez wszystkie napotkane
przerwy między wagonami z dzikim wrzaskiem radochy. James chyba też nosił się z
takim zamiarem, ale ja w ostatniej chwili zaparłam się obiema nogami. W
konfrontacji z dziurą do przeskoczenia w pełnym pędzie lub rozjuszonym
prefektem Slytherinu, krzutącym się pianą z wściekłości, wybrałam prefekta.
– JAMES!!! –
zawyłam. – ZABIJĘ CIĘ! BOJĘ SIĘ, IDIOTO! ZARAZ SPADNIEMY!
– Zabijaj
mnie potem, na razie depczą nam po piętach! – odwrzasnął Rogacz, po czym
wykonał skok.
Modląc się,
żeby chociaż moje ciało po wpadnięciu pod stalowe koła wyglądało jako tako
estetycznie, poszłam za przykładem Jamesa, nie wierząc, że to robię. No i
niezbyt byłoby miło, gdybym wykoleiła pociąg i uczniowie spóźniliby się do domu
na obiad.
Dobiegliśmy
na sam koniec pociągu. Prefektowi najwidoczniej zabrakło ikry, żeby za nami
podążyć.
– No, to
pozbyliśmy się natręta! – Rogaś wyszczerzył paszczękę. – Schodzę!
I wskoczył
do ostatniego przedziału.
Usłyszeliśmy
dziki wrzask, potem filuterne „Uuu!” Rogasia. Z przedziału dotarła do nas
symfonia bluzgów, pisków, krzyków i ogólnie pożogi, po czym James z trudem i
najwyższym pośpiechem wskoczył z powrotem na dach z trochę otumanionym wyrazem
twarzy. Za nim przez okno beztrosko wyleciał czarny but na koturnie, a po
chwili namysłu – jeszcze stanik. Oba przedmioty wylądowały gdzieś w kępie
wszędobylskich wrzosów.
Black rzucił
mu pytające spojrzenie.
– No co? –
wybełkotał tępo tonem zdumiewająco podobnym do cofniętego w rozwoju orka po
amputacji mózgu zadowolony z siebie James. – Tam były laski, które przebierały
się ze szkolnych szat… Chyba je trochę zestresowałem.
Black nieco
się spłoszył i zarumienił, ale dzielnie pokręcił głową z politowaniem, udając
niewzruszonego.
–
Imprezka!!! – wrzasnął raptownie podniecony James i zaczął tańczyć jakieś
disco. – Oh, yeah! Come on, baby!
Jego kumpel
ukrył ze wstydu twarz w dłoniach. Zaraz potem ja i on uchyliliśmy się przed
dość nisko zawieszonym prętem, na którym ktoś umieścił jakiś znak dla
maszynisty. James też wykonał manewr chroniący jego łeb przed trzepnięciem o
pręt, ale zachwiał się i runął w dół za ostatnim wagonem.
– JAMES!!! –
wrzasnęłam przerażona do ostatnich granic.
Black
zareagował błyskawicznie i rzucił w Jamesa jakimś czarem, przez co ten upadł na
głowę na tory i odbił się jak piłka do góry, po czym w skrajnym oszołomieniu
stanął na nogach.
– Czy mi się
wydaje, czy usłyszałem zdumiewająco pusty odgłos? -- zaśmiał się Black do
oddalającego się Jamesa.
Ja i
najmniej przeze mnie lubiany Huncwot położyliśmy się na krawędzi. James chyba
zreflektował, co jest grane, bo podskoczył jak oparzony i zaczął szybciutko
popylać za naszym pociągiem, przebierając nogami w najwyższym skupieniu.
– No, może trochę
szybciej, bo nie zdążysz na ten pociąg! – wrzasnął do niego Syriusz, a James
zaczął się śmiać z zaistniałej sytuacji. Niestety, świeżo upieczony sprinter
wciąż się oddalał.
– Kocham
spędzać czas w nietypowy, oryginalny sposób! – odpowiedział rykiem.
Miał taki
wyraz twarzy, że nie dałam rady utrzymać powagi. Wyglądał komicznie, z tymi
pomykającymi szybko nóżkami, czerwoną, skupioną miną, nie mogłam się
powstrzymać:
– Rogacz,
wyglądasz, jakbyś próbował pokonać roczne zatwardzenie! – wrzasnęłam do niego z
rozbawieniem, a Jamesa zgięło w pół ze śmiechu, przez co zatrzymał się i
błyskawicznie zniknął za zakrętem.
Black
leniwie, bez pośpiechu wyciągnął różdżkę, po czym machnął nią i rzekł:
– Accio.
James
wyłonił się zza zakrętu, lecąc, jakby został wystrzelony z procy, by po chwili
stanąć na dachu pociągu, dysząc ciężko i śmiejąc się do rozpuku.
– Wracajmy
może, co? – zaproponowałam.
Mieliśmy
problem ze znalezieniem przedziału. Wywiązała się z tego istna batalia.
– Mówię wam,
to na pewno wasz przedział! - krzyknęłam, przywierając płasko do dachu w
wyznaczonym miejscu.
– A założymy
się? – zawołał James w odpowiedzi, swobodnie stojąc nad innym oknem.
– Dobra,
robicie to na własne ryzyko! Skoro to wasz przedział, to ja idę do swojego…
Odliczyłam
odpowiednią odległość i nie bez trudu wskoczyłam, tak jak myślałam, prawidłowo
do tego przedziału, w którym miałam rzeczy.
Lily wydała
histeryczny pisk, gdy zauważyła, że wskakuję przez okno.
– Co ty tam
robiłaś?! – przeraziła się, a Severusa zatkało.
– Dłuższa historia!
– wydyszałam, po czym parsknęłam, nie wierząc, że właśnie paradowałam po dachu
ekspresu Hogwart-Londyn.
Na korytarzu
rozległ się raptownie dziki ryk furii. Kilka chwil ciszy…
Do naszego
przedziału przez otwarte okno z dachu wpadł z szaleńczym wrzaskiem Black,
potem, z jeszcze większym wyciem James, a na końcu ten sam prefekt, który miał
kłopoty z nimi, gdy wysadzili w pociągu łajnobomby i fetorokulki w ferie.
Prefekt wydawał ów dziki ryk furii, goniąc z pełnym poświęceniem i pasją godną
piastowanego urzędu tamtą dwójkę kombinatorów, którzy prawie pogubili po drodze
nogi ze strachu przed rozujszonym prefektem. W końcu nie każdy prefekt w swej
wściekłości jest gotów wpakować się na dach, byle tylko wlepić szlaban. Lub
zabić.
Cała trójka
wyleciała z przedziału i popędziła gdzieś w kotłowaninie.
Sev zrobił
zdziwioną minę.
– Prefekt?
Na dachu? – Uniósł w niedowierzaniu brwi. – Chyba mnie przegrzało…
Gdy
makabryczny ryk ustał i uznałam, że prefekt nie stanowi już zagrożenia dla
losowych pasażerów, poszłam do przedziału chłopców.
Remus i
Peter niemiłosiernie chichotali, obserwując stłamszonych oszołomów, skupionych
dziwnie blisko siebie, jakby przeszli jakąś ciężką traumę.
– Jak ten
prefekt znalazł się na dachu? – spytałam bez ogródek.
Black
wzdrygnął się na to widocznie koszmarne wspomnienie, ale James zachichotał i
odparł:
– No więc…
Miałaś rację. To nie był nasz przedział, w którym wylądowaliśmy. Siedział tam
ten prefekt… Ale najgorsze było, że nie zauważyliśmy go. I Syriuszek wylądował
tyłkiem na jego kolanach…
Remus i
Peter wybuchnęli jeszcze większym śmiechem, a Black spalił cegłę. Mimo
wszystko, parsknął śmiechem i stwierdził tonem, w którym słabo wymieszał luz z
niepewnością:
– No co?
Fajnie było…
– Zaległa cisza,
potrzebna prefektowi, by skumał, że właśnie dwóch uczniów było na dachu –
kontynuował swą opowieść James. – A Syriusz, znacie go… Siedząc dalej na jego
kolanach, wyszczerzył się do niego w nieskazitelnym uśmiechu i zawołał:
„Siema!”. Wtedy prefekt się otrząsnął i dostał jakiegoś szału bojowego! Ledwo
zwialiśmy na dach, taka tam się zrobiła pożoga… Tłukł się po przedziale na
ślepo w szewskiej pasji, nie mieliśmy wyjścia, to był odruch… Ale nie
przewidzieliśmy, że ten prefekt jest bardziej ekstremalny, niż ten ślizgoński…
W każdy razie, jak zwał, tak zwał, poleciał za nami na dach, matoł jeden. No, i
wpadliśmy do pierwszego lepszego przedziału, bo dostaliśmy zbiorowego stresa.
Przecież kolo nad sobą nie panował, mógłby trwale uszkodzić nasze urokliwe buzie,
waląc pięściami na odlew!
– No, jakby
walił pięściami na odlew, to raczej by wam te buzie wreszcie wyprostował… –
mruknęłam, a Peter i Remus ryknęli śmiechem. – A teraz wrócę do siebie. Na
drugi raz ostrzeżcie, gdy macie zamiar uchodzić z życiem przed wściekłością
prefekta do naszego przedziału.
Severus i
Lily rozmawiali o czymś, a gdy weszłam, usłyszałam strzępek rozmowy:
– Ten Potter
ma niepoukładane w głowie! Dostałam zawału przez niego! Tak wpadać przez okno…
Już nie wspomnę, że mógł sobie coś zrobić. Kompletny brak wyobraźni.
Przedszkole, ech.
Podróż po
kilku godzinach dobiegła końca. Jakimś cudem ją przeżyłam.
– Pa, pa,
Meggie! – James zmiażdżył mnie w czułym uścisku, udając płaczącego. – Pisz do
mnie liściki, bo nie wyrobię…
– Co, tak cię
wszyscy ignorują? – zakpiłam, a James cmoknął mnie w policzek, po czym szepnął:
– Ćwicz
animagię i patronusa!
– Będę
ćwiczyć… – odparłam szeptem, patrząc mu głęboko w oczy, by pochłaniać ich
orzechową głębię. Długo miałam jej nie doświadczać.
– No, to miłych
wakacji! – Peter uścisnął mi przyjacielsko dłoń. – Mam nadzieję, że wytrzymasz
z Remusem całe dwa miesiące!
Zaśmiałam
się.
– Och! –
Remus melodramatycznie przytknął wierzch dłoni do jednej ze skroni. – Do
widzenia, Mary Ann! Chodź tu do mnie, to cię przytulę na pożegnanie!
James i
Peter parsknęli, po czym oni i Black udali się do swoich rodzin.
– Pa, Meg! –
Lily przytuliła się do mnie. – Będziesz pisać, dobrze? Bo ja nie mam sowy…
– Będę. I
wytrzymaj jakoś z Petunią, dobra?
Lily
oddaliła się, rzucając mi ostatni, miły uśniech.
– No, to na
razie! – Sev podszedł, ponuro wyginając wargi w czymś, co miało przypominać
uśmiech. – Czekają mnie ciężkie wakacje, ale każde takie były…
Spojrzałam
na niego ze współczuciem. Coś drgnęło w moim sercu, gdy patrzyłam w jego czarne
oczy. Biedny Severus…
Przywitałam
się z rodzinką i w czwórkę udaliśmy się na mugolski peron. Ciekawe, co
przyniosą wakacje?
:D :D :D :D
OdpowiedzUsuńaniloraK
Ahh ten szalony James :D akcja z prefektem i bieganiem po dachu przezabawna :D czekam dalej :)
OdpowiedzUsuńXD
OdpowiedzUsuńA kto ich nie kocha :D
OdpowiedzUsuń