Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

czwartek, 19 listopada 2015

23. Lily bawi się w psychologa

Na początku był Syriusz…
Nie no, żartuję. Po prostu, szedł kilka jardów przed nami swym sprężystym, niedbałym chodem, z dłońmi głęboko w kieszeniach. Nie odwracał się w naszą stronę i nikt nie miał pojęcia, czy jest obrażony, wesoły, znudzony, czy jeszcze jakoś inaczej. Zwyczajnie się do nas nie przyznawał – bo, bądźmy szczerzy – kto o normalnie skonstruowanym mózgu mógłby się przyznawać do Jamesa?
Zaraz za nim, to jest w optymalnej odległości kilkudziesięciu kroków szłam ja z Lily, a daleko za nami (całe szczęście) kotwasili się Remus i James. James molestował Remusa, dostarczając ulicy niezłego ubawu po pachy, ale ja i Lily nie zwracałyśmy na to uwagi, bo wciąż siedziałyśmy w tym, co się wydarzyło przed chwilą w pubie.
– Może mu przeszło? – mruknęła cicho moja przyjaciółka, obserwując czarne plecy Blacka. – No wiesz, ja go nie znam zbyt dobrze… Na pewno nie tak dobrze, jak ty…
– Ja go znam, uważasz? – żachnęłam się. – Oczywiście, że nie! Wiesz, jak ja i on się nie trawimy? No przecież wiesz!
– Tak, ale rozmawiałaś z nim trochę, kilka razy. A ja go znam tylko tak naprawdę z widzenia…
– Może i masz rację… – Zamyśliłam się. – Wiesz? Dziwny jest. Najpierw go objeżdżam przy całej szkole, nie odzywamy się do siebie, zdaje się, że już tak będzie na wieki… A tu masz, skubaniec nagle wyskakuje z takim tekstem. Ja to bym się śmiertelnie na kogoś obraziła, jakby mnie tak ośmieszono na oczach szkoły, a on jednak… Intrygujące… Jest naprawdę trudny do zrozumienia. Ale to nie zmienia faktu, że mnie irytuje, oj, jak bardzo!
– No tak… – szepnęła Lily, nie odrywając oczu od Blacka. – Jak myślisz, co nim kierowało, że tak powiedział?
– Prawdopodobnie wcale tak nie uważa – odparłam po chwili namysłu. – Bardzo możliwe, że chciał tylko dopiec Sandrze, dać jej do zrozumienia, że interesują go chłopcy…
Lily zaśmiała się głośno i pokręciła głową.
– Oj, Mary Ann! Ty to jak się do kogoś zrazisz, to musisz się w tym zatracać. Nie uprzedzaj się do Blacka, w końcu uratował ci życie, a teraz po raz pierwszy sprawił, że Sandra poczuła się od ciebie gorsza, a z tego, co mi o niej opowiadałaś, to zawsze ty byłaś gorsza…
Zorientowałam się, że Lily ma rację. Tak zazdrościłam Sandrze tej „lepszości”, a Syriusz dał jej do zrozumienia coś innego, niż wszyscy przed nim. Zawsze byłam ignorowana przez ogół, będąc jej koleżanką. Syriusz był pierwszą osobą, która pokazała Sandrze, że staroświecki guzik go obchodzi jej trendy wygląd, za to skomplementował piegi – niezbyt modną cechę wyglądu.
W mojej głowie zatliła się iskierka wdzięczności, natychmiast zgaszona czymś, co od samego początku tak bardzo tępiło Blacka w moich oczach.
– Daj spokój! – żachnęłam się. – On tak powiedział tylko dlatego, żeby dać jej do zrozumienia, że nie interesują go modne dziewczyny. Chciał ją ośmieszyć, perfidnie pokazując, że nawet piegi są ładniejsze, niż jej całe starania o bycie modną. Wiesz dobrze, że zrobił to, bo jest cynicznym, znęcającym się nad innymi…
– Powoli, Meg, przecież przesadzasz! Może faktycznie chciał jej tylko dopiec… To możliwe – kontynuowała Lily. – Tylko następne pytanie: czemu nie powiedział tego do mnie? Też mam piegi. Był na ciebie obrażony, ale zwrócił się do ciebie. Wytłumaczysz to zachowanie?
Zapowietrzyłam się z wrażenia, ale przez chwilę nie przyszła mi do głowy żadna riposta.
– Nie wiem… – mruknęłam w końcu. – Po prostu, Sandra znała mnie, może Black uważa, że kiedyś rywalizowałyśmy, czy coś… Gdyby to powiedział do ciebie, nie wywarłoby to na Sandrze takiej druzgocącej klęski.
Lily spojrzała na mnie sceptycznie.
– Może… – rzekła niezbyt przekonująco. – Ale dlaczego?
– Co: dlaczego?
– Dla mnie to wciąż jest niezrozumiałe… nielogiczne… Czemu tak do ciebie powiedział? Czemu nie do mnie? Przecież się nie znosicie! Mógł zrobić cokolwiek, ale powiedział ci komplement… Co za dziwny przypadek!
Przytaknęłam powoli, obserwując czarną koszulę Blacka.
Nagle za nami ozwał się wrzask Remusa, jakiego się po nim chyba nikt nie spodziewał:
– JAMES, MIKROCEFALMIE!!! ODCZEP SIĘ ODE MNIE I NIE RÓB WIOCHY, BO CI TAK ODWINĘ, ŻE ZDECHNIESZ W POWIETRZU Z GŁODU!!!
Ja i Lily odwróciłyśmy się, zupełnie zszokowane. James stanął, jak wryty, patrząc na mojego brata, jakby ten obraził go tak bardzo, że wręcz niewybaczalnie. Szepnął grobowym głosem:
– Zrywam z tobą. Nasz związek nie miał sensu. I nie błagaj mnie teraz na kolanach, i tak do ciebie nie wrócę. Idę do mojego dziubaska…
Szybko nas wyminął, by podręczyć Syriusza. Widocznie chciał go złapać za rękę, ale Black, gdy tylko się zrównali, szybko objął go pod ramię, jak przyjaciel przyjaciela i uśmiechnął się do niego szeroko, dając do zrozumienia, że jakiekolwiek inne manewry poza przyjacielską konwersacją skończą się dla Jamesa słupkiem parkingowym w zadku.
– Chodź tu, Rogaś, mój stary KUMPLU, chodź tu… – zawołał z teatralnym rozrzewnieniem Black. Widocznie chciał uczynić wszystko, by James nie zrobił z niego pośmiewiska.
James ryknął swym zaraźliwym śmiechem i zawołał:
– Już nie chodzę z chłopcami! Teraz mam na własność moją osobistą psiapsiółę!
I ruszyli żwawo przed siebie, zataczając się jak pijani i śpiewając w głos jakąś dewiancką, czarodziejską piosenkę.
Remus zachichotał gdzieś z tyłu, ale nie zrównał się z nami, widać chciał wreszcie mieć trochę spokoju.
– Ale… – zaczęła Lily, nie dając za wygraną. – Chyba nie myślisz, że… albo nie, to jest głupia teza.
– Jaka teza? – zainteresowałam się.
– Może powiedział tak, bo mu się podobasz?
Zaśmiałam się z tego idiotycznego pomysłu w głos.
– No co? – spytała Lily rozdrażnionym głosem. – Rozważam każdą możliwość… To też mogłoby go motywować, no nie? Jakieś głębsze uczucia.
– Nie, raczej się we mnie nie zakochał… – Spoważniałam. – Gdyby tak było naprawdę, to zachowywałby się inaczej. Nie tylko dzisiaj, w ogóle… Zresztą, widzisz, Black jest chyba odporny na uroki niewieście. On i James siedzą mentalnie jeszcze w żłobku, jak zauważyłaś.
– Chyba masz rację, ta możliwość raczej odpada… A więc co? Myślę, że najbardziej prawdopodobne jest to, co mówiłaś, on chciał dopiec Sandrze, a ty ją znałaś to, wszystko, cała jego motywacja…
– Taa, masz rację – szepnęłam. – Zostawmy to tak, jak jest i już nie wałkujmy, nie ma co wałkować…
– Owszem, jest. – Lily uśmiechnęła się. – Nie wiem jak ty, ale ja na twoim miejscu byłabym dla niego ciut milsza. Nie ze względu tylko na dzisiaj. On ci uratował życie, narażając własne. To tak, jakby już spłacił dług za to, co ci zrobił, cokolwiek to było, bo nie wiem, o co się tak pokłóciliście…
– Nieważne. – Machnęłam niedbale ręką. – Lily, ja nie mogę być dla niego milsza, bo to palant i go nie lubię. Ale owszem, zyskał w moich oczach przez to zdarzenie w lipcu. Może nieco zmienię zachowanie i zacznę go ignorować, zamiast ciskać w niego epitetami.
– Jak możesz? Przecież on cię…
– Ale zastanów się, ty chyba też byś to zrobiła, nawet gdyby topił się twój największy wróg, no nie? Tacy już jesteśmy my, Gryfoni.
Ta konkluzja zbiła Lily z tropu. W tym czasie mogłam to sobie przemyśleć. Oczywiście, to co powiedziałam Lily, było nieco podkoloryzowane. Dla Syriusza już dawno postanowiłam być milsza, ale nie chciałam się do tego przyznawać z jakiegoś irracjonalnego powodu.
Gdy dotarliśmy po długiej drodze do domu, było już ciemno. Wszyscy stanęliśmy przed kominkiem, na którym płonął zielony ogień.
– ŻEGNAJ, SKARBIE! – wrzasnął James i zdusił mnie w uścisku. – Oni nie chcą ze mną chodzić… Zostaniesz moją dziewczyną, prawda?
Trudno było zrozumieć intencje Jamesa, gdy to powiedział (jak i wiele innych rzeczy, które robił i mówił…), ale ponad jego ramieniem zobaczyłam Syriusza. Zerknął na mnie bystro, z jakimś tryumfem. Nagle przypomniało mi się, że on o wszystkim wie. Zmroziłam go spojrzeniem wściekłej szyszymory.
– Nie ma chodzenia bez miłości! – powiedziałam wesoło do Jamesa, a ten jęknął teatralnie. Ja i James oderwaliśmy się od siebie, a on podszedł do Remusa, który wykonał podświadomy, niekontrolowany odruch wstecz. Chyba długo nie zapomni swojej jednodniowej sympatii…
Ale James uściskał go jak kumpla, bez jakichś zbędnych przedstawień. Lily wyściskała mnie serdecznie, uśmiechnęła się do Remusa i wkroczyła w płomienie, nie czekając ani chwili. Przyszła kolej na Blacka, który już zdążył uściskać Remusa, po czym kiwnął sztywno głową w moją stronę. Za chwilę obaj, on i James, zniknęli w zielonych ścianach ognia. Wpatrywałam się chwilę w miejsce, gdzie zniknął James i przyszło mi do głowy, że jednak żartował.
Ja i Remus ruszyliśmy wolno w stronę kuchni.
– I ta Sandra naprawdę się kiedyś z tobą przyjaźniła? – spytał po chwili milczenia niedowierzającym głosem Remus, po czym lekko się wzdrygnął na samo wspomnienie.
– Jakoś tak wyszło… – odparłam, pociągając za klamkę w drzwiach do kuchni. – Ale czemu Syriusz ją tak potraktował, to nie wiem.
– Mnie nie pytaj. – Remus uśmiechnął się, gdy gestem przepuścił mnie pierwszą. – Zgubiłem się w meandrach jego postępowania.

***

Gdy wakacje dobiegły końca, zaczęły do mnie powracać duchy z przeszłości. Znowu, tym razem tylko w mojej głowie, przeżywałam ostatnie wakacje z rodzicami, potem ich utratę, całą metamorfozę w czarodzieja, zauroczenie w Jamesie… Ten rok tak szybko minął.
Wydawałoby się, że jeszcze wczoraj chodziłam po słonecznych uliczkach na obrzeżach Londynu, spacerując samotnie wśród armii domków. Zaledwie rok temu szukałam samej siebie gdzieś pomiędzy zrujnowaną fabryką, stojącą na skraju osiedla, a ciemnymi zaułkami stolicy, ilekroć tam trafiłam. Zupełnie, jakbym nosiła w sobie wspomnienia kompletnie innej dziewczyny, innej istoty ludzkiej.
Niedługo przed wyruszeniem do szkoły na piąty rok nauki w Hogwarcie dostaliśmy listy. Oczywiście mój brat stał się prefektem, co było do przewidzenia. Ja, na szczęście, nie. To bym miała roboty! Rodzice byli tacy dumni, i ja też. W końcu to Remus Lupin, wyjątkowo inteligentny i pracowity chłopak, należało mu się, no nie?
– Wstawaj! Szkoła czeka!
Remus wpadł do mojego pokoju i zaczął po mnie skakać.
– Opanuj się… – wymamrotałam głucho.
– SZKOŁA!!! – wydarł mi się prosto do ucha, aż lekko ogłuchłam. Biedne dziecko, nie ma innych rozrywek, tylko dręczyć swą znękaną siostrę. – Coś nie w serek?
– Zejdź ze mnie, okrutna bestio… – burknęłam. – Tak, dużo nie w serek…
– Co? Nie chce ci się do szkoły, co? A ja się cieszę.
– No tak. Tak się nie możesz doczekać lekcji? Już widzę ciebie czatującego w namiocie pod klasą…
– No wiesz! – oburzył się Remus. – Tak obrażać twojego brata? A ja ci przysługę odwaliłem, bo cię nie budzę tak, jak nauczył nas budzić James.
– O, matko… – jęknęłam na samą myśl. – Wyjaśnij mi ten fenomen, braciszku. Skąd czerpiesz tyle energii rano? Jak to się dzieje, że masz siłę i ochotę po mnie skakać, a ja jestem ledwo żywa?
Remus sapnął coś przez nos w odpowiedzi. Chyba z założenia miało być to prychnięcie pogardy, ale mu nie wyszło. Wstałam więc i oboje udaliśmy się na śniadanie.
Po wielu ciężkich przejściach („Jedz to, bo w szkole zapewne się głodzisz!”, „Czy aby na pewno zapakowałeś czyste majtki, Remusie?!”) udało nam się trafić na peron 9 i ¾.
Pod jednym z filarów dostrzegłam kogoś czarnowłosego i niezbyt wesołego. Zostawiłam rodziców i Remusa za sobą, i podeszłam do wypatrzonej osoby.
– Hej! – Uśmiechnęłam się ciepło.
– Cześć – odparł Severus Snape chłodno.
Staliśmy tak chwilę, nie wiedząc, co dalej. Wyczułam jakąś niezręczność. Powinnam uściskać Severusa, czy jak? Miałam na to niesamowitą ochotę, lecz coś mnie powstrzymywało.
– Gdzie Lily? – spytałam, by powiedzieć cokolwiek.
– Nie wiem, dopiero co przybyłem…
Spojrzałam głębiej w jego czarne, błyszczące oczy. Odbijało się w nich coś dziwacznego. W ogóle cała twarz nosiła znamiona czegoś chorego. Czemu miałam takie wrażenie?
Wsiedliśmy zatem do pociągu, by znaleźć sobie jakieś miejsce. Lily nigdzie nie było.
Wyskoczyłam, by pożegnać się czule z rodzicami. Widziałam, że byli smutni, bo znowu dom miał opustoszeć. Czułam się winna, patrząc na ich smutne twarze, że ja odczuwałam głównie radość z powrotu do szkoły, nie cierpienie w związku z rozstaniem.
Dano znak do odjazdu, więc wskoczyłam do środka i machałam rodzicom, póki nie straciłam ich z oczu. Po tym wróciłam do Severusa, czując rozpierającą, ciepłą euforię.
– A, no tak… – mruknął Sev niespodziewanie po pięciu minutach podróży we dwójkę. – Przecież Lily jest prefektem.
– Żartujesz! – zdziwiłam się. – Czemu nic mi nie napisała?
– Nie wiem… – Severus zasępił się. Miał bardzo osobliwy humor. – Wygląda na to, że podróż spędzimy we dwoje…
Znów zamilkł. Co mu jest, u licha?
Zamknęłam drzwi do naszego przedziału, bo z korytarza dochodziły odgłosy mówiące: „Koniec świętego spokoju i wszystkich mu pokrewnych zjawisk”. Wiadomo, Huncwoci! Wrzask, który zidentyfikowałam jako Jamesowski mówił mi, że któryś z tych inteligentów właśnie wyrywa drugiemu włosy. Chyba z głowy.
Usiadłam obok Seva.
– Co ci jest? – spytałam łagodnie, czując potrzebę pomocy przyjacielowi. – Widzę na twojej twarzy jakieś dziwne emocje…
Severus patrzył na mnie w milczeniu dość długo, najwyraźniej coś przeżuwając. A potem… łza spłynęła po jego policzku. Zmarszczyłam brwi.
Zamrugał szybko, jakby udając, że nic się nie stało.
– Sev! – jęknęłam, przerażona i chwyciłam jego dłoń. – Co ci się stało? Możemy to naprawić! Jestem pewna, że da się coś z tym zrobić!
Severus skrzywił się, wzdychając ciężko przez haczykowaty nos.
– Nie możemy – syknął cicho. – Mam kłopoty.
– A co takiego się stało?
Czułam do niego niesamowite współczucie. Nie pamiętałam, by jakikolwiek chłopak się przy mnie kiedyś rozkleił. A Severus był przecież twardy. Musiało stać się coś naprawdę złego…
Odczekał chwilę, by wziąć głębszy oddech.
– Mama mi umarła – powiedział ze spokojem, lekko wstydliwym tonem. – To wszystko już ją przytłoczyło. Przede wszystkim ojciec… On ciągle pije. Ciągle. To bezwartościowy mugol, zakochany w alkoholu. Bił mnie i moją matkę. Starałem się być jak najczęściej poza domem, włóczyłem się, przez co moja matka była sama, zawsze zdana na jego trzeźwość, lub jej brak. Żałuję, że nie pomagałem jej jakoś przetrwać tego piekła. Powinienem wziąć to na siebie, nie uciekać. Ale ona już nie żyje. Teraz jestem z nim sam…
W tym momencie się załamał i ukrył twarz w dłoniach.
Zapadła niemiła cisza. Nie wiedziałam, co robić. Mówić coś? Wykonać jakiś gest?
Zrobiłam jedyną rzecz, którą mogłam: przytuliłam Severusa z pewnym oporem, nie będąc pewna, jak na to zareaguje. Ale mnie zadziwił. Nie wiedziałam czemu, ale mocno odwzajemnił uścisk i po chwili siedzieliśmy w ciszy, mocno do siebie przytuleni. To była jedna z najdziwniejszych sytuacji z kategorii „Mary Ann a relacje z rówieśnikami” w moim życiu.
– Proszę, proszę, co tu się wyrabia…
Jak oparzeni odwróciliśmy się w stronę drzwi przedziału…

2 komentarze:

  1. na poczatku byl Syriusz hihihih
    szkoda mi teraz Severusa
    czekam na nn
    aniloraK

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahh ten James i jego poczucie humoru...ale reakcja Remusa epicka.:D Biedny Sev :(
    Końcówka, czyżby huncwoci wbijali do przedziału? :D
    Jeśli chodzi o komentowanie to postaram sie częściej. Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń