Na
początku był Syriusz…
Nie
no, żartuję. Po prostu, szedł kilka jardów przed nami swym
sprężystym, niedbałym chodem, z dłońmi głęboko w kieszeniach.
Nie odwracał się w naszą stronę i nikt nie miał pojęcia, czy
jest obrażony, wesoły, znudzony, czy jeszcze jakoś inaczej.
Zwyczajnie się do nas nie przyznawał – bo, bądźmy szczerzy –
kto o normalnie skonstruowanym mózgu mógłby się przyznawać do
Jamesa?
Zaraz
za nim, to jest w optymalnej odległości kilkudziesięciu kroków
szłam ja z Lily, a daleko za nami (całe szczęście) kotwasili się
Remus i James. James molestował Remusa, dostarczając ulicy niezłego
ubawu po pachy, ale ja i Lily nie zwracałyśmy na to uwagi, bo wciąż
siedziałyśmy w tym, co się wydarzyło przed chwilą w pubie.
–
Może
mu przeszło? – mruknęła cicho moja przyjaciółka, obserwując
czarne plecy Blacka. – No wiesz, ja go nie znam zbyt dobrze… Na
pewno nie tak dobrze, jak ty…
–
Ja
go znam, uważasz? – żachnęłam się. – Oczywiście, że nie!
Wiesz, jak ja i on się nie trawimy? No przecież wiesz!
–
Tak,
ale rozmawiałaś z nim trochę, kilka razy. A ja go znam tylko tak
naprawdę z widzenia…
–
Może
i masz rację… – Zamyśliłam się. – Wiesz? Dziwny jest.
Najpierw go objeżdżam przy całej szkole, nie odzywamy się do
siebie, zdaje się, że już tak będzie na wieki… A tu masz,
skubaniec nagle wyskakuje z takim tekstem. Ja to bym się śmiertelnie
na kogoś obraziła, jakby mnie tak ośmieszono na oczach szkoły, a
on jednak… Intrygujące… Jest naprawdę trudny do zrozumienia.
Ale to nie zmienia faktu, że mnie irytuje, oj, jak bardzo!
–
No
tak… – szepnęła Lily, nie odrywając oczu od Blacka. – Jak
myślisz, co nim kierowało, że tak powiedział?
–
Prawdopodobnie
wcale tak nie uważa – odparłam po chwili namysłu. – Bardzo
możliwe, że chciał tylko dopiec Sandrze, dać jej do zrozumienia,
że interesują go chłopcy…
Lily
zaśmiała się głośno i pokręciła głową.
–
Oj,
Mary Ann! Ty to jak się do kogoś zrazisz, to musisz się w tym
zatracać. Nie uprzedzaj się do Blacka, w końcu uratował ci życie,
a teraz po raz pierwszy sprawił, że Sandra poczuła się od ciebie
gorsza, a z tego, co mi o niej opowiadałaś, to zawsze ty byłaś
gorsza…
Zorientowałam
się, że Lily ma rację. Tak zazdrościłam Sandrze tej „lepszości”,
a Syriusz dał jej do zrozumienia coś innego, niż wszyscy przed
nim. Zawsze byłam ignorowana przez ogół, będąc jej koleżanką.
Syriusz był pierwszą osobą, która pokazała Sandrze, że
staroświecki guzik go obchodzi jej trendy wygląd, za to
skomplementował piegi – niezbyt modną cechę wyglądu.
W
mojej głowie zatliła się iskierka wdzięczności, natychmiast
zgaszona czymś, co od samego początku tak bardzo tępiło Blacka w
moich oczach.
–
Daj
spokój! – żachnęłam się. – On tak powiedział tylko dlatego,
żeby dać jej do zrozumienia, że nie interesują go modne
dziewczyny. Chciał ją ośmieszyć, perfidnie pokazując, że nawet
piegi są ładniejsze, niż jej całe starania o bycie modną. Wiesz
dobrze, że zrobił to, bo jest cynicznym, znęcającym się nad
innymi…
–
Powoli,
Meg, przecież przesadzasz! Może faktycznie chciał jej tylko
dopiec… To możliwe – kontynuowała Lily. – Tylko następne
pytanie: czemu nie powiedział tego do mnie? Też mam piegi. Był na
ciebie obrażony, ale zwrócił się do ciebie. Wytłumaczysz to
zachowanie?
Zapowietrzyłam
się z wrażenia, ale przez chwilę nie przyszła mi do głowy żadna
riposta.
–
Nie
wiem… – mruknęłam w końcu. – Po prostu, Sandra znała mnie,
może Black uważa, że kiedyś rywalizowałyśmy, czy coś… Gdyby
to powiedział do ciebie, nie wywarłoby to na Sandrze takiej
druzgocącej klęski.
Lily
spojrzała na mnie sceptycznie.
–
Może…
– rzekła niezbyt przekonująco. – Ale dlaczego?
–
Co:
dlaczego?
–
Dla
mnie to wciąż jest niezrozumiałe… nielogiczne… Czemu tak do
ciebie powiedział? Czemu nie do mnie? Przecież się nie znosicie!
Mógł zrobić cokolwiek, ale powiedział ci komplement… Co za
dziwny przypadek!
Przytaknęłam
powoli, obserwując czarną koszulę Blacka.
Nagle
za nami ozwał się wrzask Remusa, jakiego się po nim chyba nikt nie
spodziewał:
–
JAMES,
MIKROCEFALMIE!!! ODCZEP SIĘ ODE MNIE I NIE RÓB WIOCHY, BO CI TAK
ODWINĘ, ŻE ZDECHNIESZ W POWIETRZU Z GŁODU!!!
Ja
i Lily odwróciłyśmy się, zupełnie zszokowane. James stanął,
jak wryty, patrząc na mojego brata, jakby ten obraził go tak
bardzo, że wręcz niewybaczalnie. Szepnął grobowym głosem:
–
Zrywam
z tobą. Nasz związek nie miał sensu. I nie błagaj mnie teraz na
kolanach, i tak do ciebie nie wrócę. Idę do mojego dziubaska…
Szybko
nas wyminął, by podręczyć Syriusza. Widocznie chciał go złapać
za rękę, ale Black, gdy tylko się zrównali, szybko objął go pod
ramię, jak przyjaciel przyjaciela i uśmiechnął się do niego
szeroko, dając do zrozumienia, że jakiekolwiek inne manewry poza
przyjacielską konwersacją skończą się dla Jamesa słupkiem
parkingowym w zadku.
–
Chodź
tu, Rogaś, mój stary KUMPLU, chodź tu… – zawołał z
teatralnym rozrzewnieniem Black. Widocznie chciał uczynić wszystko,
by James nie zrobił z niego pośmiewiska.
James
ryknął swym zaraźliwym śmiechem i zawołał:
–
Już
nie chodzę z chłopcami! Teraz mam na własność moją osobistą
psiapsiółę!
I
ruszyli żwawo przed siebie, zataczając się jak pijani i śpiewając
w głos jakąś dewiancką, czarodziejską piosenkę.
Remus
zachichotał gdzieś z tyłu, ale nie zrównał się z nami, widać
chciał wreszcie mieć trochę spokoju.
–
Ale…
– zaczęła Lily, nie dając za wygraną. – Chyba nie myślisz,
że… albo nie, to jest głupia teza.
–
Jaka
teza? – zainteresowałam się.
–
Może
powiedział tak, bo mu się podobasz?
Zaśmiałam
się z tego idiotycznego pomysłu w głos.
–
No
co? – spytała Lily rozdrażnionym głosem. – Rozważam każdą
możliwość… To też mogłoby go motywować, no nie? Jakieś
głębsze uczucia.
–
Nie,
raczej się we mnie nie zakochał… – Spoważniałam. – Gdyby
tak było naprawdę, to zachowywałby się inaczej. Nie tylko
dzisiaj, w ogóle… Zresztą, widzisz, Black jest chyba odporny na
uroki niewieście. On i James siedzą mentalnie jeszcze w żłobku,
jak zauważyłaś.
–
Chyba
masz rację, ta możliwość raczej odpada… A więc co? Myślę, że
najbardziej prawdopodobne jest to, co mówiłaś, on chciał dopiec
Sandrze, a ty ją znałaś to, wszystko, cała jego motywacja…
–
Taa,
masz rację – szepnęłam. – Zostawmy to tak, jak jest i już nie
wałkujmy, nie ma co wałkować…
–
Owszem,
jest. – Lily uśmiechnęła się. – Nie wiem jak ty, ale ja na
twoim miejscu byłabym dla niego ciut milsza. Nie ze względu tylko
na dzisiaj. On ci uratował życie, narażając własne. To tak,
jakby już spłacił dług za to, co ci zrobił, cokolwiek to było,
bo nie wiem, o co się tak pokłóciliście…
–
Nieważne.
– Machnęłam niedbale ręką. – Lily, ja nie mogę być dla
niego milsza, bo to palant i go nie lubię. Ale owszem, zyskał w
moich oczach przez to zdarzenie w lipcu. Może nieco zmienię
zachowanie i zacznę go ignorować, zamiast ciskać w niego
epitetami.
–
Jak
możesz? Przecież on cię…
–
Ale
zastanów się, ty chyba też byś to zrobiła, nawet gdyby topił
się twój największy wróg, no nie? Tacy już jesteśmy my,
Gryfoni.
Ta
konkluzja zbiła Lily z tropu. W tym czasie mogłam to sobie
przemyśleć. Oczywiście, to co powiedziałam Lily, było nieco
podkoloryzowane. Dla Syriusza już dawno postanowiłam być milsza,
ale nie chciałam się do tego przyznawać z jakiegoś irracjonalnego
powodu.
Gdy
dotarliśmy po długiej drodze do domu, było już ciemno. Wszyscy
stanęliśmy przed kominkiem, na którym płonął zielony ogień.
–
ŻEGNAJ,
SKARBIE! – wrzasnął James i zdusił mnie w uścisku. – Oni nie
chcą ze mną chodzić… Zostaniesz moją dziewczyną, prawda?
Trudno
było zrozumieć intencje Jamesa, gdy to powiedział (jak i wiele
innych rzeczy, które robił i mówił…), ale ponad jego ramieniem
zobaczyłam Syriusza. Zerknął na mnie bystro, z jakimś tryumfem.
Nagle przypomniało mi się, że on o wszystkim wie. Zmroziłam go
spojrzeniem wściekłej szyszymory.
–
Nie
ma chodzenia bez miłości! – powiedziałam wesoło do Jamesa, a
ten jęknął teatralnie. Ja i James oderwaliśmy się od siebie, a
on podszedł do Remusa, który wykonał podświadomy, niekontrolowany
odruch wstecz. Chyba długo nie zapomni swojej jednodniowej sympatii…
Ale
James uściskał go jak kumpla, bez jakichś zbędnych przedstawień.
Lily wyściskała mnie serdecznie, uśmiechnęła się do Remusa i
wkroczyła w płomienie, nie czekając ani chwili. Przyszła kolej na
Blacka, który już zdążył uściskać Remusa, po czym kiwnął
sztywno głową w moją stronę. Za chwilę obaj, on i James,
zniknęli w zielonych ścianach ognia. Wpatrywałam się chwilę w
miejsce, gdzie zniknął James i przyszło mi do głowy, że jednak
żartował.
Ja
i Remus ruszyliśmy wolno w stronę kuchni.
–
I
ta Sandra naprawdę się kiedyś z tobą przyjaźniła? – spytał
po chwili milczenia niedowierzającym głosem Remus, po czym lekko
się wzdrygnął na samo wspomnienie.
–
Jakoś
tak wyszło… – odparłam, pociągając za klamkę w drzwiach do
kuchni. – Ale czemu Syriusz ją tak potraktował, to nie wiem.
–
Mnie
nie pytaj. – Remus uśmiechnął się, gdy gestem przepuścił mnie
pierwszą. – Zgubiłem się w meandrach jego postępowania.
***
Gdy
wakacje dobiegły końca, zaczęły do mnie powracać duchy z
przeszłości. Znowu, tym razem tylko w mojej głowie, przeżywałam
ostatnie wakacje z rodzicami, potem ich utratę, całą metamorfozę
w czarodzieja, zauroczenie w Jamesie… Ten rok tak szybko minął.
Wydawałoby
się, że jeszcze wczoraj chodziłam po słonecznych uliczkach na
obrzeżach Londynu, spacerując samotnie wśród armii domków.
Zaledwie rok temu szukałam samej siebie gdzieś pomiędzy zrujnowaną
fabryką, stojącą na skraju osiedla, a ciemnymi zaułkami stolicy,
ilekroć tam trafiłam. Zupełnie, jakbym nosiła w sobie wspomnienia
kompletnie innej dziewczyny, innej istoty ludzkiej.
Niedługo
przed wyruszeniem do szkoły na piąty rok nauki w Hogwarcie
dostaliśmy listy. Oczywiście mój brat stał się prefektem, co
było do przewidzenia. Ja, na szczęście, nie. To bym miała roboty!
Rodzice byli tacy dumni, i ja też. W końcu to Remus Lupin,
wyjątkowo inteligentny i pracowity chłopak, należało mu się, no
nie?
–
Wstawaj!
Szkoła czeka!
Remus
wpadł do mojego pokoju i zaczął po mnie skakać.
–
Opanuj
się… – wymamrotałam głucho.
–
SZKOŁA!!!
– wydarł mi się prosto do ucha, aż lekko ogłuchłam. Biedne
dziecko, nie ma innych rozrywek, tylko dręczyć swą znękaną
siostrę. – Coś nie w serek?
–
Zejdź
ze mnie, okrutna bestio… – burknęłam. – Tak, dużo nie w
serek…
–
Co?
Nie chce ci się do szkoły, co? A ja się cieszę.
–
No
tak. Tak się nie możesz doczekać lekcji? Już widzę ciebie
czatującego w namiocie pod klasą…
–
No
wiesz! – oburzył się Remus. – Tak obrażać twojego brata? A ja
ci przysługę odwaliłem, bo cię nie budzę tak, jak nauczył nas
budzić James.
–
O,
matko… – jęknęłam na samą myśl. – Wyjaśnij mi ten
fenomen, braciszku. Skąd czerpiesz tyle energii rano? Jak to się
dzieje, że masz siłę i ochotę po mnie skakać, a ja jestem ledwo
żywa?
Remus
sapnął coś przez nos w odpowiedzi. Chyba z założenia miało być
to prychnięcie pogardy, ale mu nie wyszło. Wstałam więc i oboje
udaliśmy się na śniadanie.
Po
wielu ciężkich przejściach („Jedz to, bo w szkole zapewne się
głodzisz!”, „Czy aby na pewno zapakowałeś czyste majtki,
Remusie?!”) udało nam się trafić na peron 9 i ¾.
Pod
jednym z filarów dostrzegłam kogoś czarnowłosego i niezbyt
wesołego. Zostawiłam rodziców i Remusa za sobą, i podeszłam do
wypatrzonej osoby.
–
Hej!
– Uśmiechnęłam się ciepło.
–
Cześć
– odparł Severus Snape chłodno.
Staliśmy
tak chwilę, nie wiedząc, co dalej. Wyczułam jakąś niezręczność.
Powinnam uściskać Severusa, czy jak? Miałam na to niesamowitą
ochotę, lecz coś mnie powstrzymywało.
–
Gdzie
Lily? – spytałam, by powiedzieć cokolwiek.
–
Nie
wiem, dopiero co przybyłem…
Spojrzałam
głębiej w jego czarne, błyszczące oczy. Odbijało się w nich coś
dziwacznego. W ogóle cała twarz nosiła znamiona czegoś chorego.
Czemu miałam takie wrażenie?
Wsiedliśmy
zatem do pociągu, by znaleźć sobie jakieś miejsce. Lily nigdzie
nie było.
Wyskoczyłam,
by pożegnać się czule z rodzicami. Widziałam, że byli smutni, bo
znowu dom miał opustoszeć. Czułam się winna, patrząc na ich
smutne twarze, że ja odczuwałam głównie radość z powrotu do
szkoły, nie cierpienie w związku z rozstaniem.
Dano
znak do odjazdu, więc wskoczyłam do środka i machałam rodzicom,
póki nie straciłam ich z oczu. Po tym wróciłam do Severusa,
czując rozpierającą, ciepłą euforię.
–
A,
no tak… – mruknął Sev niespodziewanie po pięciu minutach
podróży we dwójkę. – Przecież Lily jest prefektem.
–
Żartujesz!
– zdziwiłam się. – Czemu nic mi nie napisała?
–
Nie
wiem… – Severus zasępił się. Miał bardzo osobliwy humor. –
Wygląda na to, że podróż spędzimy we dwoje…
Znów
zamilkł. Co mu jest, u licha?
Zamknęłam
drzwi do naszego przedziału, bo z korytarza dochodziły odgłosy
mówiące: „Koniec świętego spokoju i wszystkich mu pokrewnych
zjawisk”. Wiadomo, Huncwoci! Wrzask, który zidentyfikowałam jako
Jamesowski mówił mi, że któryś z tych inteligentów właśnie
wyrywa drugiemu włosy. Chyba z głowy.
Usiadłam
obok Seva.
–
Co
ci jest? – spytałam łagodnie, czując potrzebę pomocy
przyjacielowi. – Widzę na twojej twarzy jakieś dziwne emocje…
Severus
patrzył na mnie w milczeniu dość długo, najwyraźniej coś
przeżuwając. A potem… łza spłynęła po jego policzku.
Zmarszczyłam brwi.
Zamrugał
szybko, jakby udając, że nic się nie stało.
–
Sev!
– jęknęłam, przerażona i chwyciłam jego dłoń. – Co ci się
stało? Możemy to naprawić! Jestem pewna, że da się coś z tym
zrobić!
Severus
skrzywił się, wzdychając ciężko przez haczykowaty nos.
–
Nie
możemy – syknął cicho. – Mam kłopoty.
–
A
co takiego się stało?
Czułam
do niego niesamowite współczucie. Nie pamiętałam, by jakikolwiek
chłopak się przy mnie kiedyś rozkleił. A Severus był przecież
twardy. Musiało stać się coś naprawdę złego…
Odczekał
chwilę, by wziąć głębszy oddech.
–
Mama
mi umarła – powiedział ze spokojem, lekko wstydliwym tonem. –
To wszystko już ją przytłoczyło. Przede wszystkim ojciec… On
ciągle pije. Ciągle. To bezwartościowy mugol, zakochany w
alkoholu. Bił mnie i moją matkę. Starałem się być jak
najczęściej poza domem, włóczyłem się, przez co moja matka była
sama, zawsze zdana na jego trzeźwość, lub jej brak. Żałuję, że
nie pomagałem jej jakoś przetrwać tego piekła. Powinienem wziąć
to na siebie, nie uciekać. Ale ona już nie żyje. Teraz jestem z
nim sam…
W
tym momencie się załamał i ukrył twarz w dłoniach.
Zapadła
niemiła cisza. Nie wiedziałam, co robić. Mówić coś? Wykonać
jakiś gest?
Zrobiłam
jedyną rzecz, którą mogłam: przytuliłam Severusa z pewnym
oporem, nie będąc pewna, jak na to zareaguje. Ale mnie zadziwił.
Nie wiedziałam czemu, ale mocno odwzajemnił uścisk i po chwili
siedzieliśmy w ciszy, mocno do siebie przytuleni. To była jedna z
najdziwniejszych sytuacji z kategorii „Mary Ann a relacje z
rówieśnikami” w moim życiu.
–
Proszę,
proszę, co tu się wyrabia…
Jak
oparzeni odwróciliśmy się w stronę drzwi przedziału…
na poczatku byl Syriusz hihihih
OdpowiedzUsuńszkoda mi teraz Severusa
czekam na nn
aniloraK
Ahh ten James i jego poczucie humoru...ale reakcja Remusa epicka.:D Biedny Sev :(
OdpowiedzUsuńKońcówka, czyżby huncwoci wbijali do przedziału? :D
Jeśli chodzi o komentowanie to postaram sie częściej. Czekam na następny rozdział :)