Dzięki, Anilorak, że komentujesz krótko każdy wpis. Naprawdę to doceniam :)
Nie ukrywam jednak, że chętnie przeczytałabym więcej komentarzy ;) Zostaw ślad, czytelniku, jeśli możesz, bardzo to motywuje, naprawdę.
Dni
wakacji mijały szybciej, niż mogłoby mi się wydawać. Kiedyś tak
bardzo bałam się końca laby, będąc w zwykłej szkole, ale teraz?
Zaczynałam już tęsknić za Hogwartem.
Ja
i Remus spędzaliśmy całe dnie na zewnątrz, razem się uczyliśmy
(tak, jak mówił James – nauka z Remusem to jeden, długi ciąg
kompleksów), czytaliśmy wspólnie mnóstwo książek, leżąc na
kocyku w lesie pomiędzy oświetlonymi złocistym blaskiem pniami.
Korespondowałam z Lily, Severusem, z Jamesem, a nawet trochę z
Peterem. Na początku sierpnia także trochę się opalałam, ale
zaprzestałam tego po tym, jak mój stuknięty braciszek wylał mi
znienacka na twarz trochę oleju do smażenia, utrzymując, że w ten
sposób się szybciej opalę. W końcu niezbyt mu było na rękę to,
że leżę całymi przedpołudniami plackiem nad rzeką. Kwękał, że
on chce ze mną się bawić i spędzać czas, i że ni w ząb nie
kuma, co dziewczyny widzą w tym niszczeniu skóry.
–
Fąfel,
ty leniwy kocie, złaź z mojego ramienia! Próbuję napisać list! I
przez ciebie, oczywiście, musiałam zrobić kleksa!
Siedziałam
właśnie nad listem do Jamesa, gdy moje cyniczne kocisko położyło
się na dłoni, która akurat pisała. Fąfel zmrużył swoje
morskie, migdałkowe gały, po czym ziewnął, wystawiając języczek
i legł plackiem na moim ramieniu, patrząc na mnie wyzywająco,
komunikując: „I co mi zrobisz?”.
–
Wiesz!
– prychnęłam. – Czasem mam wrażenie, że ty robisz to
specjalnie…
–
Hmm…
Gadasz do kota? – usłyszałam głos z tyłu. – Bidulka, wreszcie
dopadła ją jakaś choroba od przebywania z wariatami…
–
Remus!
– Odwróciłam się do mojego brata. – Lepiej pożycz mi swoją
sowę, zamiast pleść te bzdury…
–
Wystarczy
zwykłe proszę… – burknął boleśnie. – W ogóle mnie nie
kochasz, złotko… Tylko ciągle… – zaczął skrzeczeć wysokim
głosikiem – … "Remus! Pożycz mi swoją sowę! Remus! Co z
tą sową?!".
Podskoczyłam
do niego i rzuciłam mu się na szyję z rozpędu, całym ciężarem.
Tego się nie spodziewał, więc zwaliliśmy się oboje na ziemię.
–
Jasne,
że cię kocham, moje słoneczko jedyne! Nie bocz się już! –
zawołałam słodziutkim głosem i zaczęłam obcałowywać jego
twarz, a Remus pruł się przy tym i wymachiwał wszystkimi
kończynami, ale śmiał się, chociaż nieumiejętnie próbował to
ukryć.
–
Przestań,
Meggie! Już mi wystarczy! – jęknął ze śmiechem i zaczął mnie
łaskotać w akcie obrony. Nie miałam łaskotek, ale mnie
sprowokował do wygłupów, więc po chwili kotwasiliśmy się i
gnietliśmy na podłodze w jakimś rodzaju batalii.
–
Uuu…
Co tu się wyrabia…
Przestaliśmy
się śmiać jak opętani i spojrzeliśmy w górę. Nad nami stał
James i Black. James chytrze rechotał z uciechy, a Black miał
zmrużone oczy i kamienną twarz, jednakże lekko podwinął kąciki
ust.
–
Hej!
– Zaprzestałam okładać Remusa i zerwałam się na równe nogi.
Wskazałam na Jamesa oskarżycielsko, ignorując istnienie Blacka. –
Ciebie nie powinno tu być! Skąd się wziąłeś?!
–
No
tak! – Remus także wstał i klepnął się w czoło. – Ale ze
mnie kretyn… Dziś jest piętnasty! Mieliście do mnie przyjechać!
A… gdzie Glizduś? Zgubił was, czy co?
–
Taa,
jasne… Zgubił, ale chyba mózg… – mruknął z politowaniem
Black.
–
Nie,
po prostu nie mógł przybyć… – spoważniał Rogaś. – Matka
dała mu szlaban.
–
Tak,
ale mimo wszystko mózg też zgubił – stwierdził Black, jakby to
przesądzało sprawę i jakby był to ich główny temat rozmowy w
drodze tutaj.
Zaczęłam
się zastanawiać, co takiego zrobił mu Peter, ale nagle do mnie
dotarło, że mam wyruszyć po Lily.
–
No,
to lecę… – ogłosiłam. – Nie chcę, by po moim powrocie mój
pokój wyglądał, jak po przejściu stada słoni, tyranozaura i
trąby powietrznej. Przenieście się więc do Remusa i tam
dewastujcie sobie w spokoju… I proszę nie wiązać pęku kapsli od
kremowego piwa na ogonie Fąfla!
Huncwoci
wymienili uśmieszki, jakby właśnie to mieli zamiar zrobić.
Rozpaliłam
kominek, wsypałam szczyptę proszku Fiuu w płomienie, po czym
wkroczyłam w nie, mrucząc: "Dziurawy Kocioł". Chwilę
potem byłam już na miejscu.
–
Meg!
Lily,
stojąca pod jakąś ścianą, skoczyła ku mnie i padłyśmy sobie w
objęcia.
–
To
co, lecimy do mnie? – spytałam i z powrotem musiałam podróżować
siecią Fiuu.
Wypadłyśmy
na mój zielony dywan. Lily wstała i otrzepała się, rozglądając
na wszystkie strony.
–
Łał…
– wyrwało jej się westchnięcie. – Cały pokój w różach z
kości słoniowej… Wygląda kompletnie nierealnie. A mówiłaś, że
nie macie na podręczniki!
–
Bo
nie mamy – przyznałam zgodnie z prawdą.
Oprowadziłam
Lily po całym domu („Matko, jaka biblioteka!”) i okolicy. Gdy
już przyszłyśmy ze spaceru, wróciłyśmy do mnie.
Usiadłyśmy
na łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać, głównie o wakacjach. Lily
przyznała, że przygoda nad rzeką była bardzo niebezpieczna, gdy
opowiedziałam o ostatnim wypadku.
–
I
pomyśleć! – podjęła po krótkim milczeniu. – Tak się
pokłóciłaś z Syriuszem w czerwcu… Jednak stwierdzam, że jest w
porządku, skoro tak postąpił.
–
Wiesz,
po tym, jak prawie się utopiłam, chciałabym jakoś, hmm…
–
Co?
–
Tak
dawno nie żyłam typowym mugolskim życiem. Gdy siedziałam po
wypadku w łóżku, miałam masę czasu, by sobie przypomnieć
wszystko. Czasem tęsknie za tymi klimatami. No wiesz: idziesz ulicą,
widzisz samochody, hippisów ze swoimi afro… Różni ludzie, różne
subkultury. To wszystko takie pomieszane, pokręcone. Ale jednak.
Poza tym, myślałam ostatnio o tym, czy nie mogłabym odwiedzić
mojej dzielnicy, ale nie wiem, co na to rodzice.
–
Chcesz?
Możemy tam skoczyć! – podsunęła Lily. – W tej chwili! Spytamy
tylko twoich rodziców i już!
–
No
dobra!
Poleciałyśmy
szybko na dół, do gabinetu taty. Grzecznie zapukałam.
–
Tato!
– zawołałam na wydechu, gdy już otworzyłam drzwi.
–
Co
jest, córeczko? – zapytał, odrywając wzrok od "Proroka".
–
Czy
mogłabym w tej chwili pojechać z Lily do mojego dawnego domu?
Twarz
ojca wydłużyła się.
–
No
dobrze… – mruknął po chwili zastanowienia. – Chyba nic ci tam
już nie grozi, w końcu ci ludzie nie czekali tam prawie rok na
ciebie, aż wreszcie wrócisz do domu. Ale nie puszczę was samych.
Remus z wami pojedzie…
–
Ale
on się nie zgodzi! – Przeraziła mnie perspektywa posiadania na
karku Huncwotów.
–
Och,
zgodzi się, zgodzi… – Ojciec niecerpliwie machnął ręką. –
Bo jak nie…
–
Dobra,
to idziemy go zagonić do roli ochroniarza… – burknęłam i
udałyśmy się na górę.
Stanęłyśmy
pod drzwiami jego sypialni. Zza portalu dochodziły odgłosy
porównywalne z tymi, które mogą rozbrzmiewać na korytarzach
psychiatryka. Lily zesztywniała momentalnie, zerkając na mnie z
lekkim popłochem.
–
Jaskinia
lwa, uwaga… – mruknęłam do niej i powoli przekręciłam gałkę
w kształcie liścia. Weszłyśmy z duszą na ramieniu.
Po
pokoju miotał się James, biegając w kółko i atakując z
okropnym, ogłuszającym wrzaskiem dwa meble: łóżko, na którego
baldachimie leżał Black, sikając ze śmiechu, oraz komodę, na
której siedział Remus i wpatrywał się z napięciem w gwałtowne
ruchy psychola na dole.
–
Nigdy
nas nie dorwiesz z taką strategią! – zawołał do Jamesa. –
Meggie! I… och, hej, Lily!
James,
przez dosłownie ułamek sekundy przeszedł tak diametralną
metamorfozę, że Black odgiął się do tyłu i zarżał jeszcze
bardziej, prawie zlatując z baldachimu.
–
Hej,
Evans! – powiedział James głębokim, męskim głosem,
przeczesując włosy na potylicy, wyglądając przy tym jak wariat.
To było tak komiczne, że po prostu nie wytrzymałam i zgięłam się
ze śmiechu, a Black mi zawtórował. Przez chwilę nawet śmialiśmy
się do siebie. Lily zesztywniała.
Remus
parsknął i zeskoczył z komody.
–
Braciszku!
– oznajmiłam, gdy już się uspokoiliśmy. – Pragnę cię
oświecić, że nie będziesz mógł siadać przez tydzień, tak cię
zleją, jeżeli nie pojedziesz ze mną i Lily w roli bodyguarda do
mojej dzielnicy, którą zamieszkiwałam w zeszłym życiu, w tej
chwili. Taka jest wola czcigodnego ojca naszego…
Remus
westchnął ciężko.
–
Ale
ja mam gości! Nie zostawię ich samych…
–
Och
Luniaczku! – wrzasnął James piskliwie, udając wzruszenie. –
Nie chcesz nas zostawić samych na pastwę losu, jakie to słodkie!…
–
Miałem
na myśli, że nie chcę ich zostawić samych w tym pokoju, bo mi go
rozniosą w trzy strony świata…
James
przestał robić z siebie durnia i udał obrażonego. Nagle
podskoczył wesoło.
–
Ja
też chcę jechać! – zawołał z pasją. – Będę bodyguardem
Evans…
Lily
wytrzeszczyła oczy.
Black
zeskoczył zgrabnie z baldachimu.
–
To
co? Jedziemy? – ucieszył się.
Westchnęłam
ciężko. Huncwoci. Huncwoci i mugole. Pięknie.
Chcąc,
nie chcąc, poszliśmy razem na przystanek autobusu, który mógłby
zawieźć nas do Londynu.
–
Nie
mamy biletów – zmartwiłam się.
–
Ale
ja mam trochę mugolskich pieniędzy… – mruknęła niemrawo Lily.
Widać było ewidentnie, że Huncwoci ją speszyli i nie czuła się
komfortowo.
–
Świetnie!
– ucieszył się Rogacz. – Evans jak zwykle niezawodna.
Lily
skuliła się jakoś w sobie.
Autobus
przyjechał, a my wsiedliśmy do niego, siadając na fotelach
naprzeciw siebie.
Black
musiał stać, by nas widzieć, bo nie było dla niego miejsca.
Kupiłam bilety.
–
Jedziemy,
jedziemy!!! – cieszył się nieprzyzwoicie James, gdy pojazd ruszył
do Londynu. Objął biednego Remusa i dalej się cieszył. Black
pokręcił z politowaniem głową.
Przyjrzałam
się każdemu z osobna. Remus był sztywny, jakby kij połknął.
Jazda wyraźnie mu nie służyła, bo wyglądał jak wampir. James
podskakiwał z uciechy i komentował wszystko co widział tak
wrzaskliwie, że ludzie się oglądali. Black wpatrzył się w okno
ze zblazowaną miną, ale w jego oczach zauważyłam niepokój i
czujność. Zapewne nie ufał autobusowi. Lily była sztywna, ale
bynajmniej, nie z powodu pojazdu, lecz towarzystwa. Gdy nareszcie
wysiedliśmy, James wydał z siebie przeciągłe westchnięcie,
takie: "Ooooooo....". Obejrzał się tęsknie za autobusem,
który odjechał w swą stronę.
Staliśmy
w centrum Londynu.
Lily
trzymała się mnie, Remus był bardzo nieswój, Jamesa fascynowało
wszystko naokoło, co tylko się ruszało, a Black był wyraźnie
znudzony, dopóki nie minął nas motocykl.
–
Motocykl!
– jęknął z podziwem, patrząc jak ten głupi na znikający z
pola widzenia wehikuł. – Prawdziwy! Nie jakieś obrazki… Ja nie
mogę, ale wypas…
Zajęło
mi dużo czasu, by przypomnieć sobie całą trasę. Dojeżdżaliśmy
kilkoma pojazdami do miejsca, z którego mieliśmy bezpośrednie
połączenie do mojego osiedla domków.
Chyba
nie muszę wspominać, jak zachowywali się Huncwoci. Poniżej normy.
Remus był jeszcze w miarę grzeczny, ale Syriusz i James odwalali
cyrki, jakby urwali się z zoo, zaczepiając ludzi, wywrzaskując
różne nielogiczne rzeczy w eter, wspinając się po znakach
drogowych, skacząc po kubłach na śmieci, gadając z mijanymi
hydrantami… Ludzie się gapili, w każdym razie.
–
Ej,
bo robimy siarę! – skapnął się z chichotem Black po długim
czasie.
Wreszcie
dotarliśmy do mojego dawnego domu.
–
Matko…
– wyrwało mi się.
Ziemia
była całkowicie zagrabiona. Stało parę maszyn, które zapewne
miały tu postawić nowy dom. Wszystko to wyglądało tak brutalnie
oschle, obojętnie.
Coś
zaszczypało mnie w oczy. Łzy.
Huncwoci
(czytaj: James) przestali zachowywać się, jakby wyszli z buszu i
zamilkli. Zrozumieli powagę sytuacji.
Wpatrywałam
się w to miejsce bardzo długo. Wydawało mi się, jakby to życie,
które tu przeżyłam, było jakimś krótkim filmikiem, zaledwie
mignięciem. Teraz jest coś innego. Inna rzeczywistość.
Jaka
tu cisza i spokój. Nikt by nie pomyślał.
Ciekawe,
czy ich torturowali? Jeśli nawet tak, teraz panowało tu milczenie i
chłodny spokój.
Zacisnęłam
pięści. Łza goryczy spłynęła po moim policzku, ale
stwierdziłam, że więcej nie ma zamiaru się pojawić. Coś zakłuło
mnie w serce. Na twarzy poczułam dziwne uczucie gorąca. Tak nie
powinno być, to nie oni powinni umrzeć. Czy był w tym jakiś sens?
Panowała
nieomalże absolutna cisza. Ten rodzaj ciszy, która panować tu miał
jeszcze długo.
Ostatni
raz spojrzałam na to miejsce, bo wiedziałam, że już tu nie wrócę.
Nigdy. Ruszyłam więc wolnym krokiem w drogę powrotną, nie
oglądając się na resztę. Moją twarz oślepił pomarańczowy
blask zachodzącego słońca. Czułam się uwolniona z jakiegoś
olbrzymiego ciężaru.
Kilka
minut potem dogoniła mnie reszta, która dotychczas trzymała się z
tyłu, by zostawić mnie w spokoju. Panowało umowne milczenie.
Gdy
znaleźliśmy się na głównej ulicy Londynu, James spróbował
odgonić grobową atmosferę.
–
Hej!
– zauważył ze złością. – Dlaczego tu jest tyle par,
trzymających się za rękę?! Ja też tak chcę! Chodź, Meggie!
Złapał
mnie za rękę, ale się wyrwałam, kręcąc głową ze śmiechem.
Śmiech był teraz potrzebny.
–
Nie
chcesz być moją dziewczyną? – zakrzyknął teatralnie. – No,
Remus mnie nie porzuci, on wie… Chodź, Luniaczku, skarbie! –
dodał piskliwym głosem i złapał przerażonego Remusa za rękę w
identyczny sposób, jak mijający nas ludzie. James ruszył szybko,
by nas wyprzedzić, ciągnął przy tym biednego Lunatyka, i kręcił
tyłeczkiem.
–
Patrzcie,
mam chłopaka!!! – zapiał wysoko do jakiejś mijającej nas pary.
– Mam chłopaka, ale czad!!!
–
Ale
z ciebie lanser, James! – zaśmiałam się.
–
Jestem
głodna – westchnęła Lily, która przez całą drogę siedziała
jak trusia i kuliła przy mnie.
–
Chodźcie,
wejdziemy gdzieś – zaproponowałam. – Masz jeszcze kasę, no
nie?
Lily
przytaknęła.
–
Oddam
ci, jak wrócimy do domu, dobra? – spytałam, czując się nieco
głupio, że Lily postawi nam jedzenie.
–
Nie
ma sprawy, nie spinam się. – Uśmiechnęła się ciepło. – W
końcu to ja zaproponowałam tę… rozrywkę… jeśli można to tak
nazwać.
Wstąpiliśmy
więc do pierwszego lepszego pubu.
Nie
było tam nikogo, prócz jakiejś pary, która całowała się tak
namiętnie, jakby dosłownie pochłaniała się nawzajem.
–
No,
skarbeńku! – zapiał James do czerwonego jak piwonia Remusa, gdy
tylko to zobaczył. – Teraz my!…
Zbliżył
swą twarz na niebezpieczną odległość do twarzy Lunatyka,
układając usta w dzióbek. Remus położył dłoń na klacie
Jamesa, chcąc go zablokować.
–
Usiądźmy
– powiedziałam przez ramię do purpurowego od powstrzymywanego
śmiechu Syriusza, bo Lily poszła sprawdzić, co możemy kupić.
Gdy
nareszcie usiedliśmy, James uparł się, by siedzieć obok
zatrwożonego Remusa, bo chciał go trzymać za rękę. Gdy
próbowałam wstawić mu reprymendę, wrzasnął piskliwie:
–
To
mój chłopak!!! Zazdrosna jesteś, bo mam takiego spoko kolo tylko
dla siebie, co?
Syriusz
w tym momencie nie wytrzymał i posmarkał się ze śmiechu.
Lily
zamówiła dla nas po porcji frytek z rybą (Syriusz: "Co to za
paskudztwo?!". James: "Mogę cię nakarmić, skarbie?!").
Gdy
już skonsumowaliśmy ten prosty posiłek, wstaliśmy by ruszyć
dalej. Przy wejściu machinalnie spojrzałam na liżącą się parkę.
Żołądek podjechał mi do gardła. To była Sandra…
–
MEG!
– wrzasnęła piskliwie, gdy tylko mnie zobaczyła. – TY
ŻYJESZ!!!
Wszyscy
na mnie spojrzeli, zupełnie zdezorientowani.
–
Eee…
Tak. Można tak to ująć – wykrztusiłam jedynie.
Sandra
zerwała się i rzuciła mi na szyję, prawie zabijając się na
swych koturnach. Było w tym geście coś sztucznego, jak cała ona.
–
O
MATKO, JAK TO SIĘ STAŁO?!
–
W
zasadzie to długa historia – mruknęłam.
–
W
szkole wszyscy myślą, że nie żyjesz. Tak podała nam dyrka rok
temu na jakimś nudnym apelu…
Wzrok
Sandry powędrował po twarzach moich kompanów, jakby dopiero teraz
ich zauważyła. Wyczułam, że grzecznie byłoby ich przedstawić.
–
A,
to moja przyjaciółka, Lily – ozwałam się i wskazałam na Evans.
Sandra
obdarzyła nieśmiało uśmiechniętą Lily krótkim zerknięciem
mało zainteresowanej. Otaksowała ją szybko od stóp do głów, jak
to robiła od lat, gdy oceniała z pogardą wygląd innych dziewczyn
i porównywała ze swoim.
–
To
mój kumpel, James.
–
Siemka!
– James wyszczerzył się przyjacielsko, a Sandra zlustrowała go,
wyraźnie zadowolona.
–
To
mój brat, Remus. Rodzony! Odnalazłam go po pożarze.
Sandra
nie przejęła się tym zbytnio, że znalazłam brata, odbiło się
od niej to rykoszetem. Zerknęła na zmęczonego, cherlawego Remusa z
mniejszym zainteresowaniem, niż na Rogacza.
–
A
to jest Black… to znaczy Syriusz.
Źrenice
jej się rozszerzyły, gdy spojrzała na Syriusza.
–
Hej!
– Uśmiechnęła się do niego filuternie, zapominając o swoim
chłopaku. Pewnie pomyślała: "Hmm, nowa zdobycz". Ale
Syriusz kompletnie się nią nie zainteresował, zmusił jedynie do
krzywego, zimnego uśmiechu swoje wargi. Ów grymas mógł być
jeszcze wyrazem obrzydzenia, bo Syriusz lustrował sklejone
błyszczykiem usta Sandry.
–
Jestem
Sandra! – powiedziała głupkowato i wyszczerzyła się jeszcze
bardziej. – Najmodniejsza dzieczyna, jaką kiedykolwiek widziałeś,
ciasteczko.
Wszyscy
patrzyli na uprzejmie uśmiechniętego Syriusza, ciekawi jego
reakcji. Siedzący chłopak Sandry kompletnie się nami nie
przejmował, jakbyśmy byli powietrzem, zajął się pochłanianiem
porcji frytek swej dziewczyny.
Sandra
zachwiała się lekko na siedmiomilowej koturnie, a ja poznałam
sztuczkę, jaką miała zamiar uwodzić Syriusza. Stosowała ją przy
mnie tysiące razy. Delikatnie, subtelnie udała, że się przewraca
i z cichym :"Och!" osunęła się na Blacka, obmacując
uzbrojonymi w tipsy palcami jego tors. Wszyscy obserwowaliśmy to
zajście, a Black grzecznie przytrzymał Sandrę, pomógł jej
utrzymać równowagę, przywrócił do pozycji pionowej, po czym
spojrzał na mnie ponad ramieniem dziewczyny, bo stałam za nią.
–
Wiesz
co, Mary Ann? – spytał pogodnym głosem. – Porobiło ci się
więcej brązowych piegów na całej twarzy od słońca. Wyglądasz
teraz po prostu odjazdowo.
Wszyscy,
jak na komendę odwrócili się w moją stronę, a ja speszyłam się.
Po co on to powiedział?
James
zerknął na Syriusza, który wpatrywał się we mnie bystro, a jego
oczy się śmiały. Lily patrzyła na reakcję Sandry z
zainteresowaniem, Remus spuścił głowę i zaczął powstrzymywać
się całą siłą woli do parsknięcia, a Sandrę po prostu zatkało.
–
Chodźcie
stąd! – zagadnął Syriusz, rozbijając pełną napięcia chwilę.
– Znudziło mi się już to wszystko.
I
w najbardziej zblazowany sposób, na jaki go było stać, wyszedł z
pubu, a my, po chwili, popędziliśmy za nim, zostawiając upokorzoną
Sandrę, której pierwszy raz w życiu ktoś dał kosza.
Uśmiechnęłam
się do niej jeszcze na odchodnym przepraszająco, ale zmierzyła
mnie jedynie niesympatycznym spojrzeniem. Teraz byłam już jej
przeciwnikiem. Dopóki pełniłam rolę dokooptowanej do niej osoby,
nieistotnego dodatku, na którego nikt nie chciał spojrzeć, byłam
jej „przyjaciółką”. Aż do teraz.
:) Uwielbiam Mary Ann i czytam ten pomietnik (jesli tak moge to nazwac) od 6 lat juz chyba (zaczelam jeszcze na poprzedniej stronie)
OdpowiedzUsuńi bardzo mi sie podoba ze moge sobie przypomniec wszystko od poczatku :)
A wiecej komentarzy pokaze sie z czasem :)
Weny i czekam na nn :D
aniloraK
Piszesz niesamowicie. Masz talent. Te historie są... takie przemyślane, realistyczne zachowania, rozbudowane postacie, no cudowne po prostu \(^0^)/
OdpowiedzUsuń