Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

sobota, 14 listopada 2015

22. Wycieczka

Dzięki, Anilorak, że komentujesz krótko każdy wpis. Naprawdę to doceniam :)
Nie ukrywam jednak, że chętnie przeczytałabym więcej komentarzy ;) Zostaw ślad, czytelniku, jeśli możesz, bardzo to motywuje, naprawdę.

Dni wakacji mijały szybciej, niż mogłoby mi się wydawać. Kiedyś tak bardzo bałam się końca laby, będąc w zwykłej szkole, ale teraz? Zaczynałam już tęsknić za Hogwartem.
Ja i Remus spędzaliśmy całe dnie na zewnątrz, razem się uczyliśmy (tak, jak mówił James – nauka z Remusem to jeden, długi ciąg kompleksów), czytaliśmy wspólnie mnóstwo książek, leżąc na kocyku w lesie pomiędzy oświetlonymi złocistym blaskiem pniami. Korespondowałam z Lily, Severusem, z Jamesem, a nawet trochę z Peterem. Na początku sierpnia także trochę się opalałam, ale zaprzestałam tego po tym, jak mój stuknięty braciszek wylał mi znienacka na twarz trochę oleju do smażenia, utrzymując, że w ten sposób się szybciej opalę. W końcu niezbyt mu było na rękę to, że leżę całymi przedpołudniami plackiem nad rzeką. Kwękał, że on chce ze mną się bawić i spędzać czas, i że ni w ząb nie kuma, co dziewczyny widzą w tym niszczeniu skóry.
– Fąfel, ty leniwy kocie, złaź z mojego ramienia! Próbuję napisać list! I przez ciebie, oczywiście, musiałam zrobić kleksa!
Siedziałam właśnie nad listem do Jamesa, gdy moje cyniczne kocisko położyło się na dłoni, która akurat pisała. Fąfel zmrużył swoje morskie, migdałkowe gały, po czym ziewnął, wystawiając języczek i legł plackiem na moim ramieniu, patrząc na mnie wyzywająco, komunikując: „I co mi zrobisz?”.
– Wiesz! – prychnęłam. – Czasem mam wrażenie, że ty robisz to specjalnie…
– Hmm… Gadasz do kota? – usłyszałam głos z tyłu. – Bidulka, wreszcie dopadła ją jakaś choroba od przebywania z wariatami…
– Remus! – Odwróciłam się do mojego brata. – Lepiej pożycz mi swoją sowę, zamiast pleść te bzdury…
– Wystarczy zwykłe proszę… – burknął boleśnie. – W ogóle mnie nie kochasz, złotko… Tylko ciągle… – zaczął skrzeczeć wysokim głosikiem – … "Remus! Pożycz mi swoją sowę! Remus! Co z tą sową?!".
Podskoczyłam do niego i rzuciłam mu się na szyję z rozpędu, całym ciężarem. Tego się nie spodziewał, więc zwaliliśmy się oboje na ziemię.
– Jasne, że cię kocham, moje słoneczko jedyne! Nie bocz się już! – zawołałam słodziutkim głosem i zaczęłam obcałowywać jego twarz, a Remus pruł się przy tym i wymachiwał wszystkimi kończynami, ale śmiał się, chociaż nieumiejętnie próbował to ukryć.
– Przestań, Meggie! Już mi wystarczy! – jęknął ze śmiechem i zaczął mnie łaskotać w akcie obrony. Nie miałam łaskotek, ale mnie sprowokował do wygłupów, więc po chwili kotwasiliśmy się i gnietliśmy na podłodze w jakimś rodzaju batalii.
– Uuu… Co tu się wyrabia…
Przestaliśmy się śmiać jak opętani i spojrzeliśmy w górę. Nad nami stał James i Black. James chytrze rechotał z uciechy, a Black miał zmrużone oczy i kamienną twarz, jednakże lekko podwinął kąciki ust.
– Hej! – Zaprzestałam okładać Remusa i zerwałam się na równe nogi. Wskazałam na Jamesa oskarżycielsko, ignorując istnienie Blacka. – Ciebie nie powinno tu być! Skąd się wziąłeś?!
– No tak! – Remus także wstał i klepnął się w czoło. – Ale ze mnie kretyn… Dziś jest piętnasty! Mieliście do mnie przyjechać! A… gdzie Glizduś? Zgubił was, czy co?
– Taa, jasne… Zgubił, ale chyba mózg… – mruknął z politowaniem Black.
– Nie, po prostu nie mógł przybyć… – spoważniał Rogaś. – Matka dała mu szlaban.
– Tak, ale mimo wszystko mózg też zgubił – stwierdził Black, jakby to przesądzało sprawę i jakby był to ich główny temat rozmowy w drodze tutaj.
Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobił mu Peter, ale nagle do mnie dotarło, że mam wyruszyć po Lily.
– No, to lecę… – ogłosiłam. – Nie chcę, by po moim powrocie mój pokój wyglądał, jak po przejściu stada słoni, tyranozaura i trąby powietrznej. Przenieście się więc do Remusa i tam dewastujcie sobie w spokoju… I proszę nie wiązać pęku kapsli od kremowego piwa na ogonie Fąfla!
Huncwoci wymienili uśmieszki, jakby właśnie to mieli zamiar zrobić.
Rozpaliłam kominek, wsypałam szczyptę proszku Fiuu w płomienie, po czym wkroczyłam w nie, mrucząc: "Dziurawy Kocioł". Chwilę potem byłam już na miejscu.
– Meg!
Lily, stojąca pod jakąś ścianą, skoczyła ku mnie i padłyśmy sobie w objęcia.
– To co, lecimy do mnie? – spytałam i z powrotem musiałam podróżować siecią Fiuu.
Wypadłyśmy na mój zielony dywan. Lily wstała i otrzepała się, rozglądając na wszystkie strony.
– Łał… – wyrwało jej się westchnięcie. – Cały pokój w różach z kości słoniowej… Wygląda kompletnie nierealnie. A mówiłaś, że nie macie na podręczniki!
– Bo nie mamy – przyznałam zgodnie z prawdą.
Oprowadziłam Lily po całym domu („Matko, jaka biblioteka!”) i okolicy. Gdy już przyszłyśmy ze spaceru, wróciłyśmy do mnie.
Usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać, głównie o wakacjach. Lily przyznała, że przygoda nad rzeką była bardzo niebezpieczna, gdy opowiedziałam o ostatnim wypadku.
– I pomyśleć! – podjęła po krótkim milczeniu. – Tak się pokłóciłaś z Syriuszem w czerwcu… Jednak stwierdzam, że jest w porządku, skoro tak postąpił.
– Wiesz, po tym, jak prawie się utopiłam, chciałabym jakoś, hmm…
– Co?
– Tak dawno nie żyłam typowym mugolskim życiem. Gdy siedziałam po wypadku w łóżku, miałam masę czasu, by sobie przypomnieć wszystko. Czasem tęsknie za tymi klimatami. No wiesz: idziesz ulicą, widzisz samochody, hippisów ze swoimi afro… Różni ludzie, różne subkultury. To wszystko takie pomieszane, pokręcone. Ale jednak. Poza tym, myślałam ostatnio o tym, czy nie mogłabym odwiedzić mojej dzielnicy, ale nie wiem, co na to rodzice.
– Chcesz? Możemy tam skoczyć! – podsunęła Lily. – W tej chwili! Spytamy tylko twoich rodziców i już!
– No dobra!
Poleciałyśmy szybko na dół, do gabinetu taty. Grzecznie zapukałam.
– Tato! – zawołałam na wydechu, gdy już otworzyłam drzwi.
– Co jest, córeczko? – zapytał, odrywając wzrok od "Proroka".
– Czy mogłabym w tej chwili pojechać z Lily do mojego dawnego domu?
Twarz ojca wydłużyła się.
– No dobrze… – mruknął po chwili zastanowienia. – Chyba nic ci tam już nie grozi, w końcu ci ludzie nie czekali tam prawie rok na ciebie, aż wreszcie wrócisz do domu. Ale nie puszczę was samych. Remus z wami pojedzie…
– Ale on się nie zgodzi! – Przeraziła mnie perspektywa posiadania na karku Huncwotów.
– Och, zgodzi się, zgodzi… – Ojciec niecerpliwie machnął ręką. – Bo jak nie…
– Dobra, to idziemy go zagonić do roli ochroniarza… – burknęłam i udałyśmy się na górę.
Stanęłyśmy pod drzwiami jego sypialni. Zza portalu dochodziły odgłosy porównywalne z tymi, które mogą rozbrzmiewać na korytarzach psychiatryka. Lily zesztywniała momentalnie, zerkając na mnie z lekkim popłochem.
– Jaskinia lwa, uwaga… – mruknęłam do niej i powoli przekręciłam gałkę w kształcie liścia. Weszłyśmy z duszą na ramieniu.
Po pokoju miotał się James, biegając w kółko i atakując z okropnym, ogłuszającym wrzaskiem dwa meble: łóżko, na którego baldachimie leżał Black, sikając ze śmiechu, oraz komodę, na której siedział Remus i wpatrywał się z napięciem w gwałtowne ruchy psychola na dole.
– Nigdy nas nie dorwiesz z taką strategią! – zawołał do Jamesa. – Meggie! I… och, hej, Lily!
James, przez dosłownie ułamek sekundy przeszedł tak diametralną metamorfozę, że Black odgiął się do tyłu i zarżał jeszcze bardziej, prawie zlatując z baldachimu.
– Hej, Evans! – powiedział James głębokim, męskim głosem, przeczesując włosy na potylicy, wyglądając przy tym jak wariat. To było tak komiczne, że po prostu nie wytrzymałam i zgięłam się ze śmiechu, a Black mi zawtórował. Przez chwilę nawet śmialiśmy się do siebie. Lily zesztywniała.
Remus parsknął i zeskoczył z komody.
– Braciszku! – oznajmiłam, gdy już się uspokoiliśmy. – Pragnę cię oświecić, że nie będziesz mógł siadać przez tydzień, tak cię zleją, jeżeli nie pojedziesz ze mną i Lily w roli bodyguarda do mojej dzielnicy, którą zamieszkiwałam w zeszłym życiu, w tej chwili. Taka jest wola czcigodnego ojca naszego…
Remus westchnął ciężko.
– Ale ja mam gości! Nie zostawię ich samych…
– Och Luniaczku! – wrzasnął James piskliwie, udając wzruszenie. – Nie chcesz nas zostawić samych na pastwę losu, jakie to słodkie!…
– Miałem na myśli, że nie chcę ich zostawić samych w tym pokoju, bo mi go rozniosą w trzy strony świata…
James przestał robić z siebie durnia i udał obrażonego. Nagle podskoczył wesoło.
– Ja też chcę jechać! – zawołał z pasją. – Będę bodyguardem Evans…
Lily wytrzeszczyła oczy.
Black zeskoczył zgrabnie z baldachimu.
– To co? Jedziemy? – ucieszył się.
Westchnęłam ciężko. Huncwoci. Huncwoci i mugole. Pięknie.
Chcąc, nie chcąc, poszliśmy razem na przystanek autobusu, który mógłby zawieźć nas do Londynu.
– Nie mamy biletów – zmartwiłam się.
– Ale ja mam trochę mugolskich pieniędzy… – mruknęła niemrawo Lily. Widać było ewidentnie, że Huncwoci ją speszyli i nie czuła się komfortowo.
– Świetnie! – ucieszył się Rogacz. – Evans jak zwykle niezawodna.
Lily skuliła się jakoś w sobie.
Autobus przyjechał, a my wsiedliśmy do niego, siadając na fotelach naprzeciw siebie.
Black musiał stać, by nas widzieć, bo nie było dla niego miejsca. Kupiłam bilety.
– Jedziemy, jedziemy!!! – cieszył się nieprzyzwoicie James, gdy pojazd ruszył do Londynu. Objął biednego Remusa i dalej się cieszył. Black pokręcił z politowaniem głową.
Przyjrzałam się każdemu z osobna. Remus był sztywny, jakby kij połknął. Jazda wyraźnie mu nie służyła, bo wyglądał jak wampir. James podskakiwał z uciechy i komentował wszystko co widział tak wrzaskliwie, że ludzie się oglądali. Black wpatrzył się w okno ze zblazowaną miną, ale w jego oczach zauważyłam niepokój i czujność. Zapewne nie ufał autobusowi. Lily była sztywna, ale bynajmniej, nie z powodu pojazdu, lecz towarzystwa. Gdy nareszcie wysiedliśmy, James wydał z siebie przeciągłe westchnięcie, takie: "Ooooooo....". Obejrzał się tęsknie za autobusem, który odjechał w swą stronę.
Staliśmy w centrum Londynu.
Lily trzymała się mnie, Remus był bardzo nieswój, Jamesa fascynowało wszystko naokoło, co tylko się ruszało, a Black był wyraźnie znudzony, dopóki nie minął nas motocykl.
– Motocykl! – jęknął z podziwem, patrząc jak ten głupi na znikający z pola widzenia wehikuł. – Prawdziwy! Nie jakieś obrazki… Ja nie mogę, ale wypas…
Zajęło mi dużo czasu, by przypomnieć sobie całą trasę. Dojeżdżaliśmy kilkoma pojazdami do miejsca, z którego mieliśmy bezpośrednie połączenie do mojego osiedla domków.
Chyba nie muszę wspominać, jak zachowywali się Huncwoci. Poniżej normy. Remus był jeszcze w miarę grzeczny, ale Syriusz i James odwalali cyrki, jakby urwali się z zoo, zaczepiając ludzi, wywrzaskując różne nielogiczne rzeczy w eter, wspinając się po znakach drogowych, skacząc po kubłach na śmieci, gadając z mijanymi hydrantami… Ludzie się gapili, w każdym razie.
– Ej, bo robimy siarę! – skapnął się z chichotem Black po długim czasie.
Wreszcie dotarliśmy do mojego dawnego domu.
– Matko… – wyrwało mi się.
Ziemia była całkowicie zagrabiona. Stało parę maszyn, które zapewne miały tu postawić nowy dom. Wszystko to wyglądało tak brutalnie oschle, obojętnie.
Coś zaszczypało mnie w oczy. Łzy.
Huncwoci (czytaj: James) przestali zachowywać się, jakby wyszli z buszu i zamilkli. Zrozumieli powagę sytuacji.
Wpatrywałam się w to miejsce bardzo długo. Wydawało mi się, jakby to życie, które tu przeżyłam, było jakimś krótkim filmikiem, zaledwie mignięciem. Teraz jest coś innego. Inna rzeczywistość.
Jaka tu cisza i spokój. Nikt by nie pomyślał.
Ciekawe, czy ich torturowali? Jeśli nawet tak, teraz panowało tu milczenie i chłodny spokój.
Zacisnęłam pięści. Łza goryczy spłynęła po moim policzku, ale stwierdziłam, że więcej nie ma zamiaru się pojawić. Coś zakłuło mnie w serce. Na twarzy poczułam dziwne uczucie gorąca. Tak nie powinno być, to nie oni powinni umrzeć. Czy był w tym jakiś sens?
Panowała nieomalże absolutna cisza. Ten rodzaj ciszy, która panować tu miał jeszcze długo.
Ostatni raz spojrzałam na to miejsce, bo wiedziałam, że już tu nie wrócę. Nigdy. Ruszyłam więc wolnym krokiem w drogę powrotną, nie oglądając się na resztę. Moją twarz oślepił pomarańczowy blask zachodzącego słońca. Czułam się uwolniona z jakiegoś olbrzymiego ciężaru.
Kilka minut potem dogoniła mnie reszta, która dotychczas trzymała się z tyłu, by zostawić mnie w spokoju. Panowało umowne milczenie.
Gdy znaleźliśmy się na głównej ulicy Londynu, James spróbował odgonić grobową atmosferę.
– Hej! – zauważył ze złością. – Dlaczego tu jest tyle par, trzymających się za rękę?! Ja też tak chcę! Chodź, Meggie!
Złapał mnie za rękę, ale się wyrwałam, kręcąc głową ze śmiechem. Śmiech był teraz potrzebny.
– Nie chcesz być moją dziewczyną? – zakrzyknął teatralnie. – No, Remus mnie nie porzuci, on wie… Chodź, Luniaczku, skarbie! – dodał piskliwym głosem i złapał przerażonego Remusa za rękę w identyczny sposób, jak mijający nas ludzie. James ruszył szybko, by nas wyprzedzić, ciągnął przy tym biednego Lunatyka, i kręcił tyłeczkiem.
– Patrzcie, mam chłopaka!!! – zapiał wysoko do jakiejś mijającej nas pary. – Mam chłopaka, ale czad!!!
– Ale z ciebie lanser, James! – zaśmiałam się.
– Jestem głodna – westchnęła Lily, która przez całą drogę siedziała jak trusia i kuliła przy mnie.
– Chodźcie, wejdziemy gdzieś – zaproponowałam. – Masz jeszcze kasę, no nie?
Lily przytaknęła.
– Oddam ci, jak wrócimy do domu, dobra? – spytałam, czując się nieco głupio, że Lily postawi nam jedzenie.
– Nie ma sprawy, nie spinam się. – Uśmiechnęła się ciepło. – W końcu to ja zaproponowałam tę… rozrywkę… jeśli można to tak nazwać.
Wstąpiliśmy więc do pierwszego lepszego pubu.
Nie było tam nikogo, prócz jakiejś pary, która całowała się tak namiętnie, jakby dosłownie pochłaniała się nawzajem.
– No, skarbeńku! – zapiał James do czerwonego jak piwonia Remusa, gdy tylko to zobaczył. – Teraz my!…
Zbliżył swą twarz na niebezpieczną odległość do twarzy Lunatyka, układając usta w dzióbek. Remus położył dłoń na klacie Jamesa, chcąc go zablokować.
– Usiądźmy – powiedziałam przez ramię do purpurowego od powstrzymywanego śmiechu Syriusza, bo Lily poszła sprawdzić, co możemy kupić.
Gdy nareszcie usiedliśmy, James uparł się, by siedzieć obok zatrwożonego Remusa, bo chciał go trzymać za rękę. Gdy próbowałam wstawić mu reprymendę, wrzasnął piskliwie:
– To mój chłopak!!! Zazdrosna jesteś, bo mam takiego spoko kolo tylko dla siebie, co?
Syriusz w tym momencie nie wytrzymał i posmarkał się ze śmiechu.
Lily zamówiła dla nas po porcji frytek z rybą (Syriusz: "Co to za paskudztwo?!". James: "Mogę cię nakarmić, skarbie?!").
Gdy już skonsumowaliśmy ten prosty posiłek, wstaliśmy by ruszyć dalej. Przy wejściu machinalnie spojrzałam na liżącą się parkę. Żołądek podjechał mi do gardła. To była Sandra…
– MEG! – wrzasnęła piskliwie, gdy tylko mnie zobaczyła. – TY ŻYJESZ!!!
Wszyscy na mnie spojrzeli, zupełnie zdezorientowani.
– Eee… Tak. Można tak to ująć – wykrztusiłam jedynie.
Sandra zerwała się i rzuciła mi na szyję, prawie zabijając się na swych koturnach. Było w tym geście coś sztucznego, jak cała ona.
– O MATKO, JAK TO SIĘ STAŁO?!
– W zasadzie to długa historia – mruknęłam.
– W szkole wszyscy myślą, że nie żyjesz. Tak podała nam dyrka rok temu na jakimś nudnym apelu…
Wzrok Sandry powędrował po twarzach moich kompanów, jakby dopiero teraz ich zauważyła. Wyczułam, że grzecznie byłoby ich przedstawić.
– A, to moja przyjaciółka, Lily – ozwałam się i wskazałam na Evans.
Sandra obdarzyła nieśmiało uśmiechniętą Lily krótkim zerknięciem mało zainteresowanej. Otaksowała ją szybko od stóp do głów, jak to robiła od lat, gdy oceniała z pogardą wygląd innych dziewczyn i porównywała ze swoim.
– To mój kumpel, James.
– Siemka! – James wyszczerzył się przyjacielsko, a Sandra zlustrowała go, wyraźnie zadowolona.
– To mój brat, Remus. Rodzony! Odnalazłam go po pożarze.
Sandra nie przejęła się tym zbytnio, że znalazłam brata, odbiło się od niej to rykoszetem. Zerknęła na zmęczonego, cherlawego Remusa z mniejszym zainteresowaniem, niż na Rogacza.
– A to jest Black… to znaczy Syriusz.
Źrenice jej się rozszerzyły, gdy spojrzała na Syriusza.
– Hej! – Uśmiechnęła się do niego filuternie, zapominając o swoim chłopaku. Pewnie pomyślała: "Hmm, nowa zdobycz". Ale Syriusz kompletnie się nią nie zainteresował, zmusił jedynie do krzywego, zimnego uśmiechu swoje wargi. Ów grymas mógł być jeszcze wyrazem obrzydzenia, bo Syriusz lustrował sklejone błyszczykiem usta Sandry.
– Jestem Sandra! – powiedziała głupkowato i wyszczerzyła się jeszcze bardziej. – Najmodniejsza dzieczyna, jaką kiedykolwiek widziałeś, ciasteczko.
Wszyscy patrzyli na uprzejmie uśmiechniętego Syriusza, ciekawi jego reakcji. Siedzący chłopak Sandry kompletnie się nami nie przejmował, jakbyśmy byli powietrzem, zajął się pochłanianiem porcji frytek swej dziewczyny.
Sandra zachwiała się lekko na siedmiomilowej koturnie, a ja poznałam sztuczkę, jaką miała zamiar uwodzić Syriusza. Stosowała ją przy mnie tysiące razy. Delikatnie, subtelnie udała, że się przewraca i z cichym :"Och!" osunęła się na Blacka, obmacując uzbrojonymi w tipsy palcami jego tors. Wszyscy obserwowaliśmy to zajście, a Black grzecznie przytrzymał Sandrę, pomógł jej utrzymać równowagę, przywrócił do pozycji pionowej, po czym spojrzał na mnie ponad ramieniem dziewczyny, bo stałam za nią.
– Wiesz co, Mary Ann? – spytał pogodnym głosem. – Porobiło ci się więcej brązowych piegów na całej twarzy od słońca. Wyglądasz teraz po prostu odjazdowo.
Wszyscy, jak na komendę odwrócili się w moją stronę, a ja speszyłam się. Po co on to powiedział?
James zerknął na Syriusza, który wpatrywał się we mnie bystro, a jego oczy się śmiały. Lily patrzyła na reakcję Sandry z zainteresowaniem, Remus spuścił głowę i zaczął powstrzymywać się całą siłą woli do parsknięcia, a Sandrę po prostu zatkało.
– Chodźcie stąd! – zagadnął Syriusz, rozbijając pełną napięcia chwilę. – Znudziło mi się już to wszystko.
I w najbardziej zblazowany sposób, na jaki go było stać, wyszedł z pubu, a my, po chwili, popędziliśmy za nim, zostawiając upokorzoną Sandrę, której pierwszy raz w życiu ktoś dał kosza.
Uśmiechnęłam się do niej jeszcze na odchodnym przepraszająco, ale zmierzyła mnie jedynie niesympatycznym spojrzeniem. Teraz byłam już jej przeciwnikiem. Dopóki pełniłam rolę dokooptowanej do niej osoby, nieistotnego dodatku, na którego nikt nie chciał spojrzeć, byłam jej „przyjaciółką”. Aż do teraz.

2 komentarze:

  1. :) Uwielbiam Mary Ann i czytam ten pomietnik (jesli tak moge to nazwac) od 6 lat juz chyba (zaczelam jeszcze na poprzedniej stronie)
    i bardzo mi sie podoba ze moge sobie przypomniec wszystko od poczatku :)
    A wiecej komentarzy pokaze sie z czasem :)
    Weny i czekam na nn :D

    aniloraK

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz niesamowicie. Masz talent. Te historie są... takie przemyślane, realistyczne zachowania, rozbudowane postacie, no cudowne po prostu \(^0^)/

    OdpowiedzUsuń