Gdy
rano wkroczyłam z Lily do Wielkiej Sali na śniadanie, skojarzyło
mi się to z wejściem do ula. Cała szkoła wciąż żyła
wczorajszym wydarzeniem. Usiadłyśmy, nieco rozkojarzone tym całym
ambarasem. Sufit nad naszymi głowami wcale nie polepszył mi
dziwacznego poczucia, że coś wisi nad nami, gdyż był ciemnoszary.
Westchnęłam
ciężko. Puściłam mimo uszu dziki ryk Jamesa gdzieś z lewej,
ignorując skonsternowany wzrok Lily. Wsypałam sobie do miski z
mlekiem trochę płatków i zaczęłam jeść. Cóż, nie tak
wyobrażałam sobie powrót do Hogwartu, ale i tak wszystko powoli
wróci do normy, oby…
–
Oto
plany… – McGonagall podała mi zwinięty w rulon kawałek
pergaminu, a ja niechcący wpakowałam sobie rękaw długiej szaty do
mleka z płatkami. Klnąc zawzięcie, próbowałam jakoś wyżąć
rękaw, ale na próżno, tylko pomoczyłam dłoń. Lily zauważyła,
że raczej nie zerknę co mamy pierwsze, więc sama to zrobiła.
–
Hmm,
wróżbiarstwo. Ze Ślizgonami…
–
Świetnie!
– warknęłam pod nosem.
Jakby
tego było mało, w moim śniadaniu wylądował właśnie zwinięty w
rurkę „Prorok Codzienny”. Lily natychmiast pochwyciła gazetę i
rozwinęła, omijając fakt, że papier jest mokry od mleka.
Zrezygnowałam z moich płatków, w których tego ranka wylądowało
kilka naszpikowanych bakteriami przedmiotów i zabrałam się za
tost, odczuwając nieprzyjemny dotyk wilgotnego rękawa.
–
Patrz…
– Lily podała mi gazetę, a ja spojrzałam od razu na pierwszą
stronę. Rozdziawiłam buzię i wytrzeszczyłam oczy.
–
Hmm,
z tą twarzą mogłabyś występować w programie radiowym „Trolle
górskie też chcą tolerancji”, słonko…
Odchyliłam
głowę do tyłu.
–
Nie
bądź taki do przodu, Black i spójrz czasem w lustro, to cię może
trochę sprowadzi na ziemię… Zresztą, nie musisz się chwalić,
że słuchasz programów, które cię bardziej dowartościowują,
sprawiają, że czujesz się lepiej uplasowany i potrzebny
społeczeństwu… Czego chciałeś?
Syriusz
nie przejął się zbytnio kąśliwą uwagą na swój temat, za to
zaczął konsekwentnie jeździć jednym butem po posadzce.
–
Twój
brat wysłał mnie do ciebie, byś nie zapomniała, że macie
podręczniki na spółę, więc masz na niego czekać w bibliotece z
lekcjami, bo po zajęciach planuje odrabianie pracy domowej, tak dla
odmiany…
–
Powiedz
mu, żeby się wypchał – mruknęłam krótko, a Black uniósł
brew i kiwnął z uznaniem głową, po czym odszedł sprężystym
krokiem w stronę swych ziomków, przyciągając spojrzenie połowy
stołu Gryfonów (tej żeńskiej).
Wróciłam
do gazety. Tytuł na pierwszej stronie głosił: „Niespodziewany
atak na ekspres Londyn-Hogwart.”
Zabrałam
się do czytania, gdy tylko odnalazłam właściwą stronę.
No
cóż, artykuł nie oddawał w pełni tego, co działo się w
pociągu, ale to oczywiste – przecież nie było tam dziennikarzy.
Znajdował się tu króciutki opis zdarzenia, opinie sławnych osób
(w tym samego ministra) i kilka sugestii. Zatrzymałam się na dłużej
przy takich zwrotach, jak: „Nieznani sprawcy…”, „Nie
potrafimy zlokalizować i zdefiniować, kto mógł być agresorem”,
„Zaklęcia bardzo niebezpieczne, czarnomagiczne”. Czy oni nie
wiedzieli, że to mogli być ci ludzie, o których mówił Syriusz?
Czy mógł się mylić?
Moją
uwagę przykuła wypowiedź Dumbledore’a: „Być może to było
wyłącznie ostrzeżenie, a sprawcy wcale nie chcieli zabić, ale
wyłącznie przestraszyć. Zaznaczyć, że wciąż gdzieś tam są i
czekają na odpowiedni moment, by dać o sobie ponownie znać, ale
tym razem nie będzie to straszenie niewinnych uczniów…”.
–
Chodź,
Sev już tam prawie usnął przy tych drzwiach… – Lily wyrwała
mnie z pełnego zatrwożenia transu. Dokończyłam więc śniadanie,
dopiłam do końca sok dyniowy i razem z przyjaciółką udałyśmy
się w stronę czarnowłosego Ślizgona.
–
Hej,
to co, idziemy? – powiedziałam na powitanie.
–
Taa…
– mruknął pod nosem Severus, rozglądając się ponuro po
otoczeniu.
Wdrapaliśmy
się więc na sam szczyt wieży, gdzie odbywały się zajęcia.
Cudnie było przejść znowu cały Hogwart, stęskniłam się za nim…
Stanęliśmy
razem pod klapą w suficie, z której zaraz miała zjechać mosiężna
drabinka, prowadząca do nietuzinkowej klasy Trelawney. Lily
westchnęła głucho.
–
Nie
chce mi się znowu słuchać tej Trelawney, wróżbiarstwo jest
naprawdę nie dla mnie… – mruknęła. – Zawsze odpływam w swój
świat. Zresztą… nie jest, według was, trochę przerażająca?
–
No
co ty, Evans, przecież Kasandra jest taka… sexy!
To
był, rzecz jasna, Rogaś, który razem z pozostałą bandą szedł
krok za nami. Syriusz, który do tej pory miał wyraz twarzy pasujący
do określenia: „jestem tak zblazowany, że już się bardziej nie
da”, wykrzywił buźkę z odrazy i rzucił:
–
No
co ty, ona ma chyba z osiemdziesiąt lat… Utopiłbyś się w jej
zmarszczkach…
–
No
właśnie! Stara, ale jara, młody! – zawołał James z mocą.
–
Wiesz,
kogo ona mi przypomina z twarzy? Buldoga! – parsknął Lunatyk.
–
Ha,
dobre! – szczeknął Syriusz.
–
Dziwne
skojarzenia. – James zmarszczył brwi. – Gdy ją po raz pierwszy
zobaczyłem, pomyślałem: „No nie! Bardziej podobna do Łapy, niż
on sam do siebie! No ni różnicy nie znajdziesz!”.
Klepnął
Syriusza w plecy z całej pary, a tamten mu odwinął, Rogaś kopnął
go w czułe miejsce i rozgorzała walka, oczywiście na niby.
–
Ja
też chcę! Też chcę się lać! – wrzeszczał dziko Peter,
podskakując w miejscu z podniecenia.
–
Co
najwyżej się zlać! – zawył Black, gdy tylko zaczerpnął
odrobiny tchu. Peter przestał skakać, wziął potężny rozpęd i
zwalił się całym cielskiem na kumpli. Obaj stęknęli z bólu,
Remus stał nad nimi z surową miną, groził im palcem i coś mówił,
ale nikt go nie słuchał. Ludzie stali naokoło i kibicowali, a ja,
Sev i Lily wycofaliśmy się z tego kotła pod ścianę.
–
Kiedy
wreszcie wydorośleją? – westchnęła Lily ze znużeniem. – Ten
Potter…
Kątem
oka zobaczyłam, że Sev się wyprostował. Uniosłam brew ze
zdziwieniem. Tymczasem bohaterscy rycerze wstali z podłogi,
ogłaszając wszem i wobec, że walka dobiegła końca. Tłum powoli
się rozchodził, a klapa otworzyła się, po czym mosiężna
drabinka subtelnie zjechała na dół.
–
Ożeż,
ty…
Ktoś
zawył, a potem zarzucił takim bluzgiem, że połowa korytarza
odwróciła rozbawiony wzrok. Okazało się że drabinka wyrżnęła
w Syriuszowy, głuchy czerep. Zataczał się teraz na środku,
trzymając za głowę i klął tak płynnie, że aż mnie zatkało,
iż znał takie sformułowania. A James obok niego dosłownie leżał
na ścianie ze śmiechu i sikał.
–
Dobra,
starczy tego ubawu, ale się uśmiałem, boki zlewać! – warknął
Łapa do Jamesa, kończąc swój kulturalny monolog, po czym
wdrapaliśmy się na górę całą klasą. Usiadłam tradycyjnie z
Jamesem, bo Lily i Sev zawsze siedzieli razem na wróżbiarstwie.
–
Dzień
dobry, drodzy uczniowie! – usłyszeliśmy skrzek Kasandry, która
kiedyś, z tego co słyszałam, była rzeczywiście jasnowidzącą,
ale obecnie jej mózg przypominał zapewne szwajcarski ser. – Jak
zapewne już wiecie, w tym roku czekają was sumy, a jeśli chodzi o
mój przedmiot, to naprawdę są wyjątkowo trudne. Nie da się
nauczyć tak subtelnej sztuki, jaką jest…
Rogaś
jeszcze dusił się ze śmiechu, dopóki mu się nie znudziło i
dmuchanie mi w ucho pochłonęło całkowicie jego uwagę.
–
James,
urządzę ci pranie twarzy, jeśli się nie uspokoisz… –
zagroziłam mu znudzonym tonem, gdy już się zrobiło to naprawdę
denerwujące. James zrobił minę bezdomnego psa, na którego ktoś
nakrzyczał za to, że oddycha, po czym uśmiechnął się szczerze i
położył brodę na moim ramieniu, wtulając twarz w moje loki i
szyję.
–
Skąd
ta czułość? – zapytałam, odczuwając niezręczność.
–
Bo
cię lubię… – ozwał się mocno znudzony głos, tłumiony moimi
włosami. Rogacz nie odezwał się więcej i do końca lekcji
pozostał w takiej pozycji. Kiedy wreszcie skończyła się Zlewka Na
Maksa, cała klasa Gryfonów udała się na zajęcia obrony przed
czarną magią z wielkim entuzjazmem.
–
Ciekawe,
jaki będzie ten nowy nauczyciel! – wyszeptała do mojego ucha
Alicja, a ja przytaknęłam, podpisując się tym samym pod jej
zafrapowaniem.
Weszliśmy
do sali i każdy porozsiadał się tam, gdzie chciał. Ostatnio, w
zeszłym roku uczył nas Flint, staruszek, który przybył tu tylko
na rok, więc wszyscy byli ciekawi, jak duża zmiana się szykowała.
Ja i Lily usiadłyśmy razem, w trzeciej ławce i z napięciem
kontemplowałyśmy drzwi, przez które miał za chwilę wejść nasz
przyszły oprawca, lub przyjaciel.
–
Witajcie
– usłyszeliśmy gdzieś na prawo stłumiony, spokojny tenor.
Pana
Wildera nikt wcześniej nie zauważył, bowiem wygrzebywał coś spod
katedry. Wyprostował się, omiótł spojrzeniem całą klasę,
siedzącą, jak na jeżu i uśmiechnął się pod nosem.
–
Mam
nadzieję, że nie jestem aż taki przerażający, bo, wnioskując po
minach co po niektórych, pomyślałbym, iż się mnie boicie, czy
coś…
Klasa
trochę rozluźniła się po jego słowach. Nauczyciel sprawdził
listę obecności, dokładnie przyglądając się każdemu z nas, a
potem machnął czarną różdżką w stronę tablicy.
–
Standardowe
Umiejętności Magiczne, czyli SUM-y. Czekają was w tym roku. Liczę,
że przyłożycie się do nauki, bo obrona przed czarną magią jest
istotna. Nawet bardzo. I nie mówię tu tylko o dobrze zdanych
egzaminach, czy drodze do osiągnięcia upragnionej pracy. Mówię o
waszym bezpieczeństwie. Tu możecie co najwyżej otrzymać szlaban
za złe zachowanie, ale poza szkołą… tak, tam jest już nieco
inaczej…
Lekki
skurcz przebiegł przez jego młodą twarz. Rozejrzałam się. Lily i
Alicja wpatrywały się w niego z uwielbieniem, które całkowicie
pochłaniało ich uwagę. Wilder zdawał się tego nie widzieć i
kontynuował dalej:
–
Dlatego
w tym roku przypomnimy sobie bardzo krótko materiał z ostatnich
czterech lat, a potem cały nasz czas pochłoną zaklęcia obronne.
Będziemy je ćwiczyć do perfekcji, chcę, abyście byli
przygotowani na hmm… No, nie chcę was straszyć, ale przecież
sami wczoraj widzieliście, co się działo…
–
Panie
profesorze? – Alicja podniosła rękę.
–
Panna…
– Wilder zerknął do listy i zanim zdążyła odpowiedzieć,
mruknął. – Silverwand, tak? Słucham?
–
Czy
wie pan, kto nas zaatakował? – szepnęła nieśmiało, zaskoczona
jego dobrą pamięcią.
Wilder
zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, jakby się zastanawiał, a
ona spuściła wzrok.
–
Hmm,
opinie są różne… – odparł wymijająco, skubiąc ciemny
zarost. – Panuje powszechnie przyjmowana opinia, że to byli
zwolennicy Grindelwalda, by zemścić się na Dumbledorze… Znacie
tę historię?
Pokręciliśmy
wszyscy głowami, na znak, że nie.
–
No
cóż… Jest to grupa ludzi, która stara się realizować jego
założenia.
–
A
pan się z tym zgadza? – zapytał niespodziewanie James.
–
Nie
będę podważał opinii publicznej w tej kwestii, panie Potter –
odparł z lekkim uśmiechem, po raz kolejny wywołując podziw, że
od razu Jamesa zapamiętał. – Ale moim skromnym zdaniem, to jest
to kłamstwo. Grindelwald przecież nie żyje, a jego ludzi jest
garstka i wciąż się wykruszają. Nie, uważam, że ktoś inny za
tym wszystkim stoi…
Zamilkł
na chwilę, po czym podjął nowy temat:
–
Podstawowe
zaklęcie obronne, zaklęcie Expelliarmus. Kto wie, do czego służy?
Uniosło
się kilka rąk.
–
Proszę,
panie Lupin?
–
Zaklęcie
rozbrajające, rzecz jasna!
–
Oczywiście,
pięć punktów dla was, Gryfoni. Przećwiczmy je sobie, dobra? O,
jak widzę, jest was siedmioro, czyli nieparzyście… Panno
Silverwand, poćwiczysz ze mną…
Lekcja
była naprawdę przyjemna. Udało mi się rozbroić kilka razy Lily,
a raz zrobiłam kawał Jamesowi i rozbroiłam go od tyłu. Nawet
Wilder się śmiał z jego zdezorientowanej miny.
–
Ale
super kolo! – westchnął James, gdy już wszyscy wyszli na
przerwę.
–
No!
– przytaknął Remus. – Nareszcie ktoś normalny…
Na
wypadek, gdyby chłopakom coś strzeliło na dekiel, ja z Lily i
Alicją szybciutko uciekłyśmy z potencjalnego pola rażenia
Huncwotów. Udałyśmy się na transmutację w trzyosobowym gronie.
Oczywiście,
McGonagall zaczęła od straszenia nas sumami, dopóki nie wszedł
jakiś uczeń i nie zapowiedział, że jest gdzieś potrzebna.
–
Przeczytajcie
rozdział pierwszy ze strony piątej, zaraz wrócę. I nie
urządzajcie bitwy na stoły.
Spojrzała
wymownie na Huncwotów.
–
My?
– oburzył się Syriusz. – My nigdy nie urządzaliśmy bitwy na
stoły!
–
Ale
ten pomysł jest godny rozważenia! – James wyszczerzył zębiska.
McGonagall
uniosła do góry oczy i wyszła za uczniem.
Ślizgoni,
z którymi mamy transmutację, zajęli się czytaniem, lub rozmowami.
Co innego Gryfoni. James natychmiast wskoczył na swój pulpit i
zaczął udawać tancerkę z klubu. Peter się śmiał, Remus pruł
twarz, że James depcze po jego notatkach, a Syriusz wlazł także na
stół obok Rogasia i zaczął udawać rockandrollowca. Wywijał
głową na wszystkie strony, niszcząc sobie fryz i wytrącając swe
cenne, rzadkie IQ. Udawał też, że gra na gitarze elektrycznej,
skakał i coś śpiewał. James wskoczył mu na plecy jednym,
zgrabnym susem i zaczął udawać, iż jedzie na koniu. Syriusz
roześmiał się, ale zaraz stracił równowagę i runął jak długi,
przewracając dwa stoły.
Ja
i Remus podnieśliśmy się naraz, zatrwożeni.
–
Nic
wam nie jest? – spytaliśmy jednomyślnie, ale James i Syriusz po
prostu leżeli na podłodze i umierali ze śmiechu.
–
James,
widziałam, tak rypnąłeś w ten stół głową… – Podeszłam do
niego z troską.
–
Nie
martw się! – wykrztusił, chyba niezbyt ogarnięty w tym, co
działo się naokoło niego. – Moja głowa już niejedno widziała…
Było gorzej, jak Łapsko na niej usiadł.
I
wybuchnęli śmiechem na to wspomnienie, tarzając się po podłodze
i narażając na zbulwersowane spojrzenia Ślizgonów.
Gdy
chłopcy się uspokoili, podnieśli stoły, pozbierali notatki i
usiedli. Zrobiło się w miarę cicho.
–
Hej,
Evans! – James nagle odwrócił się do nas. – Co u ciebie?
Lily
to pytanie kompletnie zbiło z pantałyku. Zazwyczaj nie rozmawiała
z Jamesem, a już na pewno nie odpowiadała na takie pytania. Znała
go tylko z widzenia.
–
Odwal
się, Potter.
To
był Severus.
Zrobiło
się cicho. Wszyscy wpatrywali się w zaciekawieniu na rozwój
sytuacji.
–
Coś
ty do mnie powiedział? – spytał James, wytrącony z równowagi tą
nagłą agresją, jaką napotkał podczas próby zagadania do
koleżanki. – Myślisz, że możesz mi rozkazywać, Smarku?
–
Chłopcy,
przestańcie… – zaczęłam ze strachem, ale oni mnie zignorowali.
–
Odczep
się od Lily, ona nie chce z tobą rozmawiać! Nie waż się jej
zaczepiać, bo będziesz miał ze mną do czynienia – syknął
Severus.
James
i Syriusz roześmieli się w głos, Peter im zawtórował, ale Remus
udawał, że nic nie widzi.
–
Smarkerusie,
co nam zrobisz, obsmarkasz nas?! – zaśmiał się Syriusz
złośliwie.
–
No,
boję się! Smarki Snape’a! Ale przynajmniej zasłoniłyby mi widok
jego urokliwej buźki! – zakrzyknął James pogardliwie.
Severus
wyciągnął różdżkę.
–
Zrób
coś! – szepnęłam błagalnie do Remusa. – Postaw im szlabany,
lub coś…
Remus
spojrzał na mnie tak, jakbym mu oznajmiła, że mam zamiar wejść
do własnego ucha. Lily zatem przejęła inicjatywę.
–
Oberwiecie
szlabanem! – zagroziła Huncwotom, ale oni powyciągali już swoje
różdżki i bez żadnego ostrzeżenia zaczęli miotać Sevem po
całej komnacie.
–
Przestańcie!
– krzyknęłyśmy naraz z Lily, gdy Severus wylądował z łoskotem
na jednym ze stołów Ślizgonów.
–
Potter,
uspokój się! – wrzasnęłam, co go trochę otrzeźwiło i
spojrzał na mnie ze zdumieniem.
Wyciągnęłam
własną różdżkę i wycelowałam nią w Huncwotów. Wytrzeszczyli
oczy.
–
No
co ty, wolisz bronić bezużytecznego Smarka, niż nas? – warknął
Black.
–
Black,
nie przeginaj, dobra? – wycedziłam. – Zostawcie go!
Już
otwierali usta, by coś odpowiedzieć, gdy do klasy weszła
McGonagall.
–
Co
tu się dzieje?! – Omiotła spojrzeniem rozrzucone notatki, nas z
różdżkami i Seva, słaniającego się z bólu na którymś ze
stołów.
–
Potter
i Black zaatakowali Snape’a, psze pani! – odparł jakiś Ślizgon.
–
Szlaban!
– warknęła natychmiast McGonagall, a Huncwoci jęknęli. –
Zostawić was samych na kilka minut!…
Lekcja
transmutacji nie była taka przyjemna, jak poprzednia. Gdy nareszcie
mogliśmy usiąść przy stole w bibliotece, miałam już dość.
–
Sumy…
wszyscy nas straszą tymi cholernymi sumami… Może najpierw
odwalimy transmutację, co? – burknął Severus, obserwując z
niechęcią swą zabandażowaną dłoń, efekt wylądowania na stole.
–
Może
i jest dużo pracy… – zagadnęła optymistycznie Lily po
kilkunastu minutach. – Ale jesteśmy w Hogwarcie, znów. Czy to nie
cudowne? Tęskniłam za tym miejscem!
–
Taa,
ja też – przyznał Sev. – Mówię wam, to było straszne, tak
siedzieć w tym domu, gdy obok twój ojciec chla, ile może, a nawet
jeszcze więcej…
Położyłam
mu dłoń na ramieniu, patrząc ze współczuciem na jego twarz.
Przeniósł wzrok ze swojej ręki na moją twarz. Coś drgnęło w
moim sercu, nie wiedzieć czemu. Wpatrywałam się w jego oczy z
troską, czując się dość dziwnie.
–
Mary
Ann? – usłyszałam za plecami. To był Remus. – Chodź na chwilę
do mojego stołu, dobra? I weź transmutację, bo widzę, że
odrobiłaś. Notatki też…
Wstałam
i udałam się za Remusem do jego stolika. Usiadłam naprzeciw
braciszka, a on zajął się swym esejem.
–
Czego
chciałeś? – zapytałam, podając mu moje wypracowanie.
–
Porównać
nasze prace, czy niczego nie pominąłem…
–
Czemu
nie zareagowałeś, gdy twoi kumple znęcali się nad Sevem? –
spytałam ostro.
–
Bo
nas lubi!
Odwróciłam
wzrok. Nade mną stał Rogaś.
–
Co
robisz, Luniaczku? – zagadnął James.
–
Drzwi
do lasu… – mruknął znudzony Remus. – Po co pytasz? Odrabiam
prace domowe, no nie? Przecież widać…
–
Przepraszam,
skarbie, ale ślepy jestem czasem… Jakie ponure notatki! – James
ożywił się nagle i chwycił rolkę pergaminu, od stóp, do głów
zapisaną moim malutkim, drobnym pismem. – Piszesz czarnym
atramentem? Jakie to smutne! Patrz na moje!
Wyciągnął
z torby pogniecioną rolkę i rozwinął.
–
Kolorowe
literki, rysuneczki, szlaczki… No, może są poważne braki, heh…
Ale moje notatki po prostu żyją własnym życiem! Ta rolka mówi do
mnie: „Przeczytaj mnie, James! Przeczytaj mnie!”, a ja do niej:
„Mam cię w dupie, mam cię w dupie!”.
Posmarkałam
się i przy okazji swoją pracę domową na wizję Jamesa gadającego
do własnych notatek.
James
usiadł obok mnie i położył wygodnie nogi dokładnie tam, gdzie
leżał esej Remusa. Oczywiście, zaraz oberwał kałamarzem, prosto
między oczy. Zrezygnowałam z ich towarzystwa i wróciłam do moich
przyjaciół, wsłuchując się we wrzaski Remusa i błagalne wycie
Jamesa:
–
Już
nie będę! Nie będę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz