Mróz
szczypał mnie w policzki. Sowiarnia należała do moich ulubionych
miejsc w Hogwarcie i właśnie w niej się obecnie znajdowałam.
Obserwowałam brązowego puchacza, którego właśnie wysłałam z
listem do rodziców, i siedziałam na kamiennym parapecie, wcześniej
sprawdziwszy dokładnie, czy nie jest brudny. W końcu to sowiarnia.
Było
przeraźliwie zimno, ale mnie to nie dziwiło. Listopad dokazywał w
tym roku, zresztą jak cała jesień.
Miałam
niezwykle dziwny humor. Ogarnęła mnie nostalgia, gdy spojrzałam na
wschód, tam, gdzie horyzont powinien się zaróżowić, ale tego nie
robił. Wszystko zasłaniały ołowiane chmury. Błonia zakryła
bardzo gęsta, szkocka mgła. Wyglądały z tej wysokości, jakby
tonęły we mleku.
Oddychałam
swobodnie, głęboko, zastanawiając się nad dziwaczną tęsknotą,
która ogarnęła moje serce.
Podkuliłam
pod siebie nogi, obejmując kolana ramionami i naciągnęłam czapkę
głębiej na uszy. Zaczęłam bawić się machinalnie jednym z
frędzli szalika, wiążąc go na różne wymyślne sposoby. Choć
sowiarnia była jedną z wież Hogwartu, to jednak zawsze ubierałam
się cieplej przychodząc tu.
– Bu!
– usłyszałam w uchu cichy, irytujący głosik.
Zachłysnęłam
się własną śliną i podskoczyłam na równe nogi.
– Ty
pusty pacanie, chcesz, żebym wypadła za okno?! – jęknęłam,
trzymając się kurczowo ściany. Black stał przy oknie i szczerzył
białe kły w szyderczym zacieszu.
Westchnęłam
z irytacją, a on zaczął mnie naśladować. Stanął w identyczny
sposób i zrobił minę nabzdyczonego dziecka. Jeju, mam nadzieję,
że nie tak wyglądam, gdy się wkurzę!
– No
dalej, jeszcze jakieś wrzuty? – spytał. – Ale mi się udał
żart, co?
– Ha,
ha, bardzo – warknęłam.
– No
już tak się nie bocz, chciałem cię tylko rozerwać, siedzisz taka
smutna… James by się śmiał. – Puścił mi oko. Chyba myślał,
że się jeszcze nie odkochałam.
– Tak,
tylko że James się śmieje do wszystkiego, nawet, gdy obserwuje
siebie w lustrze…
– Czego
chcesz, musimy być wyrozumiali. Całkiem zabawny widok, taka
pocieszna morda…
Uniosłam
brwi.
– Jak
ci idzie animagia? – zagadnął.
– Jakoś…
– odparłam chłodnym, zdawkowym tonem.
Zmierzył
mnie przeciągłym spojrzeniem, uśmiechnął się tajemniczo i
pokręcił głową z rozbawieniem.
– Kobiety.
Palniesz jakieś głupstwo, a one potrafią się śmiertelnie
obrazić.
Zwinął
usta w dzióbek i pisnął z wyższością:
– Jakoś…
Z trudem
opanowałam parsknięcie i ruszyłam w stronę drzwi. Syriusz
doskoczył do mnie, zagradzając wyjście swą drogocenną osobą.
– Przepuść
mnie, co ty se…
– Nie
odchodź!
Posłał
mi błagalne spojrzenie wygłodzonego, zmarzniętego zwierzątka,
któremu ktoś powiedział, że świąt w tym roku nie będzie.
Westchnęłam ciężko, zamykając oczy ze zniecierpliwienia.
– Posłuchaj,
zmęczyła mnie już…
Poczułam
coś denerwującego. Otworzyłam oczy, żałując, że je w ogóle
zamykałam. Syriusz stał już przy oknie rechocąc, jak opętany.
Trzymał moją czapkę.
Najpierw
poczułam przemożną chęć wepchnięcia go przy najbliższej okazji
do klasy z fankami, lecz potem stwierdziłam, że w sumie nie chce mi
się z nim użerać. Niech się podnieca głupią czapką, ile
wlezie.
Udałam
jednak absolutnie oburzoną i ruszyłam w stronę wyjścia.
Z twarzy
Syriusza zniknął tryumf.
– Mary
Ann! Czekaj, nie obrażaj się!
Lecz ja
już byłam na schodach. Dogonił mnie i zaczął wymachiwać dziko
czapką przed mym nosem, niczym przynętą.
– Przepraszam,
że cię uraziłem, masz, oddaję ci czapunię…
– Sam
jesteś czapunia. Idę na śniadanie, spadaj.
Zatrzymał
się, zmieszany.
– To
co mam zrobić? – zawołał za mną.
– Teraz
to już za późno, trzeba było wcześniej użyć mózgu… –
Odwróciłam się przez ramię i zmierzyłam go powątpiewającym
spojrzeniem.
– Wiem,
wiem co zrobię! Zrekompensuję ci to jakoś i zaproszę na bal! –
stwierdził z chytrą minką.
– Co?
Zaśmiałam
się w głos, nie zatrzymując się jednak. Dogonił mnie.
– Mówię
poważnie, chcesz iść ze mną na bal? – Uśmiechnął się
porozumiewawczo.
Pokręciłam
głową. Bardzo mnie ubawił.
– Nie
bądź śmieszny! Ten żart, przyznaję, był dobry.
Zmarszczył
brwi i przystanął.
– Ale
to nie jest żart, mówię serio.
Zatrzymałam
się i odwróciłam, wspierając ręce na biodrach i uśmiechając z
politowaniem.
– Oj,
Syriuszu, Syriuszu!…
Miał
poważny wyraz twarzy, nieco urażony.
– Wiesz,
ile dziewczyn dałoby się zabić za to pytanie z moich ust? –
spróbował z nieco przymuszonym żartobliwym zabarwieniem,
przybierając wyraz twarzy, jakby reklamował atrakcyjny towar.
Uniosłam
brwi.
– Może
rzucisz je którejś, wytłuką się i będzie spokój… –
podsunęłam i wzruszyłam obojętnie ramionami.
– Ale
ja je zadaję tobie!
Zacisnęłam
usta. Głupio by było mówić, że nie miałam najmniejszej ochoty
iść z nim na bal. Syriusz prawidłowo odczytał moje milczenie i
ściągnął brwi.
– Czekasz,
aż cię zaprosi James, tak? – szczeknął.
– Wiesz…
– warknęłam, wkurzona. – Świat się nie kończy na Jamesie,
zrozum to wreszcie!
Odwróciłam
się i szybko odeszłam, zostawiając go jedynie w towarzystwie mojej
czapki.
Niestety,
choć do balu pozostał miesiąc, ludzie potrafili mówić jedynie o
nim. Ja sama popadłam w lekkie przerażenie. Jeśli nikt mnie nie
zaprosi?! Może trzeba było zgodzić się na Syriusza…
– Nie
myśl teraz o tym… – mruknęła Lily, odcinając różdżką
rękaw mojej sukni. Ona, ja i Alicja siedziałyśmy w dormitorium,
pracując nad kreacją dla mnie. Dobrze, że Hagrid pożyczył nam
trochę akcesoriów krawieckich.
Odcięłyśmy
rękawy, pozostawiając tylko okalające ramiona pętelki,
podtrzymujące stanik. Z siatki zrobiłyśmy nowe rękawy, tej samej
długości co stare. Potem Alicja wpadła na niezły pomysł. Z
przodu stanika, od pachy do pachy, doczepiła zwężający się pas z
koronkowej siatki, który biegł ku górze, by opleść szyję swego
rodzaju wysokim kołnierzem. Z tyłu na szyi zrobiłyśmy zapięcie.
– Masz
odkryte plecy i ramiona, fajnie to wygląda – ucieszyła się
pomysłodawczyni.
Z
resztek lnianego materiału pozostałego po odciętych ramionach
(musiałyśmy najpierw nieco zwiększyć ich objętość magią, by
starczyło materiału) zrobiłyśmy bardzo mocno rozszerzające się
rękawy, które następnie doszyłyśmy tam, gdzie kończyły się te
z siatki, czyli przy łokciu. Na końcu Lily rozcięła je wzdłuż
moich przedramion, aż do granicy z koronkową siatką.
– Pięknie,
ale… – Alicja zlustrowała mnie uważnie. – Spódnica zbyt
prosta, brak ozdób…
Lily
machnęła kilka razy różdżką i zrobiła kilka rozcięć w
kształcie trójkątów rozszerzających się aż do samego dołu.
Niektóre wycięcia sięgały aż do połowy ud, inne zaledwie do
kolan, co wnosiło szczyptę chaosu do spokojnej dotychczas kreacji.
Zwiewną tkaninę uformowałyśmy w marszczenia i powszywałyśmy w
miejsca po trójkątach. Na końcu udało nam się uformować z niej
róże i przyszyć na wierzchołkach każdego rozcięcia. Róże z
materiału otaczały moje uda na różnych wysokościach. Ostatnią
różę Alicja przytwierdziła na środku stanika. Suknia była
gotowa.
– Ale
super! – ucieszyła się Lily pomimo zmęczenia. – I te fałdy
tak ładnie wypływają z tych przerw…
– A
mnie się najbardziej podobają rękawy… – szepnęłam. –
Specyficzna sukienka, ale przynajmniej, hmm… oryginalna…
– Też
mogłabym przerobić suknię, może bardziej bym się spodobała
Frankowi… – westchnęła do siebie Alicja.
– Jakiemu
Frankowi?
Dziewczyna
zarumieniła się.
– Frankowi
Longbottomowi… Zaprosił mnie!
Wpatrywałyśmy
się w jej szczęśliwą twarz, a potem coś nam strzeliło i
rzuciłyśmy się na siebie, piszcząc, śmiejąc się i tańcząc.
Dobry
nastrój miałam bardzo długo, utrzymywał się mimo wszystko parę
godzin.
– Cześć
– ponury głos Seva wyrwał mnie z zamyślenia.
Staliśmy
w bibliotece. Ja wypatrywałam jakiejś ciekawej książki i wpadłam
na niego przy jednym z regałów.
– Co
za euforia! – parsknęłam, a on uśmiechnął się blado.
– Gdzie
Lily?
– Nie
wiem… Co ty tak tu sam jesteś, co?
– Uczyłem
się. Mam dość. – Gorzki grymas przeszedł przez jego twarz.
– No,
no, tylko bez takich… – mruknęłam ostrzegawczo.
– No
co? Kończy się listopad, zbliża się ten cholerny bal…
– Nie
cieszysz się? – spytałam. – Trochę rozrywki zamiast wkuwania
do sumów też się przyda…
– Nawet
nie mam z kim iść… Widzisz mnie, zapraszającego jakąkolwiek
dziewczynę?
– A
Lily?
– Lily
już z kimś chyba idzie – burknął kwaśno.
– Skąd
wiesz? – zdziwiłam się.
– Bo
zachowuje się tak pewnie siebie, spokojnie, wcale nie panikuje. To
musi być to…
– Nie
byłabym na twoim miejscu taka pewna – mruknęłam. – Te
argumenty do mnie nie przemawiają. Lily nic mi nie mówiła, więc
możliwe, że wciąż jest wolna… Czemu jej nie zaprosisz?
– Dziwisz
się? – szepnął.
– Tak.
– Lily
nie zaproszę. I wskaż mi taką, która mogłaby ze mną iść,
zamiast niej…
– Na
przykład, ja bym mogła…
Poczułam,
że się zarumieniłam. Severus zrobił zaskoczoną minę, a potem
uśmiechnął się lekko.
– Ale
ja nie umiem tańczyć… – mruknął kulawo.
Wzruszyłam
ramionami i odwzajemniłam uśmiech.
– A
nie chciałaś iść z kimś bardziej czaderskim? Z Blackiem?
Potterem?
– Black
już mnie zapraszał… – Przewróciłam oczyma.
– I
co? Wolisz obciachowego mnie od Blacka? – zdumiał się szczerze.
Uśmiechnęłam
się jeszcze szerzej. Sev zrobił zaskoczoną minę, po czym mruknął:
– No
dobra, jak chcesz, to możemy wybrać się razem…
Zaśmiałam
się, nie wiedzieć czemu, bardzo szczęśliwa. Po prostu rozpierało
mnie szczęście. Sev posłał mi szczery, radosny uśmiech, który
tak rzadko gościł na jego twarzy, po czym wycofał się do swego
stolika. Ja ruszyłam do sąsiedniego działu, by znaleźć coś
ciekawego.
A więc
miałam iść na bal z Severusem. Rany, co za ulga! Miałam partnera
i to w dodatku Severusa! Czułam sympatię do wszystkich naokoło.
Dawno nie miałam tak wyśmienitego humoru.
– Siema,
lachon!
To był
James. Wychylił się zza półki, przy której stałam.
– Spadaj!
– odparłam, ale i tak ucieszyłam się w duchu na widok poczciwej
gęby Jamesa.
Rogaś
napuszył się, po czym ukłonił teatralnie nisko.
– Och,
przepraszam, jeśli uraziłem waćpannę, nadobna dziewico.
– Cóż,
tego ostatniego nie jesteśmy pewni, no nie? – usłyszałam
irytujący tenor Blacka, który zmierzał w naszą stronę. Już
miałam mu zgryźliwie odpowiedzieć, że on na pewno nie będzie
tym, który to sprawdzi, gdy ten, napotykając mój zniesmaczony
wzrok, odwrócił się na pięcie, skręcając do innego działu.
– A
jemu co znowu? – spytałam, wciąż patrząc podejrzliwie w
miejsce, gdzie zniknął.
James
wzruszył ramionami.
– Przechodzi
jedną ze swoich faz… Chodź do nas, usiądziesz sobie.
Ja i
Rogaś poszliśmy zatem do stolika obsadzonego Huncwotami.
– Hej,
skarbie! – przywitał mnie Remus z radością.
– Co
robicie? – Zerknęłam mu przez ramię.
– Odwalamy
eliksiry… – jęknął Peter, drugi z dwóch siedzących przy
stoliku.
Ja i
James rozsiedliśmy się. Remus pisał coś ze stoickim spokojem,
natomiast Peter wyglądał na ogólnie zdekoncentrowanego.
– Co
jest? – spytałam.
– Pet
szuka panienki… – szepnął teatralnie James, po czym wrzasnął
na całą bibliotekę – laski wszelkiej maści i rozmiarów! Uwaga,
uwaga, Peter Pettigrew szuka kobitki! Ustawiać się w ogonku!
– Przestań!
– jęknął Peter, obgryzając paznokcie.
– I
co? Zaprosiliście już kogoś? – zapytałam.
– Pójdziesz
ze mną na bal, Meg? – palnął Peter.
– Eee,
ale mnie już ktoś zaprosił… – wyjaśniłam szybko.
Peter
zaklął.
– Co?!
Już?! – Rogaś wytrzeszczył gały. – Kto?
Ale
pokręciłam głową, bo dosiadł się do nas Syriusz, trzymając
książkę pod pachą.
– Ja
staram się o Evans, ciekawe, czy mi się uda… – mruknął James.
– Dlaczego
akurat o Lily? Jest jakiś konkretny powód? – spytałam,
zaskoczona tą determinacją.
– No
co? – prychnął James tonem, jakby to było oczywiste. – Opiera
się, głupia dziołszka. Widziałaś przecież, że mnie odrzuciła.
Nie odrzuca się tak po prostu zalotów Jamesa Pottera! Rzuciła mi
tym samym wyzwanie… zresztą, jest całkiem ładna…
– Pamiętasz
bal w pierwszej klasie? – spytał nagle Remus. – To była
katastrofa, dobrze, że nie musiałem na niego iść…
– Pamiętam
tylko czerwoną twarz McGonagall gdy całą salę podminowaliśmy
łajnobombami – mruknął Pet, na samą myśl robiąc się blady.
– Dobre
czasy… – westchnął James. – Remusie, szkoda, że była
pełnia. Żałuj!
– Teraz
też może będzie… – burknął z nadzieją w głosie mój brat.
– Wtedy
mieliśmy po jedenaście lat, niewinne przedszkole.
– Rzeczywiście
niewinne… – mruknęłam z ironią. – Łajnobomby, proszek
czyrakowy w majtkach dyra…
Z
sąsiedniego stołu dobiegł nas głośny chichot. Siedziały tam
jakieś dwie Krukonki w naszym wieku. Patrząc na nie żywo przed
oczyma uformował mi się obraz Sandry.
Przy
naszym stole zapanowała cisza i wszyscy machinalnie na nie
spojrzeli, z wyjątkiem Syriusza, którego pochłonęła lektura, a
poza tym siedział do nich tyłem jako jedyny.
– Zauważyłam
– odezwała się jedna na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli –
że noszę największy stanik w całej klasie! Syriusz Black na pewno
mnie zaprosi, on pewnie lubi dojrzałe!
Wybuchnęliśmy
niepohamowanym śmiechem, natomiast Syriusz uniósł wzrok znad
książki, spiekł raka, wytrzeszczył oczy z przerażenia i
rozdziawił buzię, jakby komunikował: „Ratunku!”. Zaraz po tym
powiedział do Jamesa na cały regulator nieco zdenerwowanym tonem:
– Powiadam
ci, przyjacielu, taniec z obfitą dziewczyną musi być katorgą. To
działa jak rykoszet: ledwo podejdziesz na stopę i już się
odbijasz…
Ryknęliśmy
śmiechem, gdy dziewczyna przestała się idiotycznie szczerzyć i
poczęła gorączkowo wyciągać ze stanika papier toaletowy,
hipokrytka.
– Mam
dość tego balu! – warknął Syriusz.
– Ja
też – przyznał Pet.
Pomyślałam,
że trochę przesadzają, przynajmniej Syriusz. On by bardzo łatwo
jakąś znalazł. Przy takiej urodzie i popularności? Banał…
***
Na
początku grudnia Krukoni i Puchoni rozegrali drugi w tym roku mecz.
– A my
i tak zdobędziemy Puchar! – chełpił się James, gdy po meczu
staliśmy niedaleko wejścia na stadion i czekaliśmy na resztę.
– Nie
bądź taki pewien… – burknął Łapa. – Ten bal przyprawi mnie
o zgon, więc jeden gracz mniej.
– Spoko,
w końcu znajdziesz jakąś dziuńkę…
Remus i
Peter zapodziali się gdzieś w tłumie, więc musiałam trzymać się
Rogasia i Łapy. To samo z Lily i Sevem, nigdzie ich nie było.
– Gdzie
oni są? – niecierpliwił się James. – Pójdę ich poszukać…
Porwał
go tłum, a ja zostałam sama z Czarnym. Zapadła niezręczna cisza.
– Głowa
do góry! Czemu musisz tak panikować? – spytałam nagle. –
Zaproś którąś, każda się w zasadzie…
– Nie,
nie każda. Ty się nie zgodziłaś – warknął.
– Ja
to ja.
– Ale
czemu? Coś ci we mnie nie odpowiada? Byłbym grzeczny…
– Przestań
naciskać. Jak nie chcę, to chyba mam powód, no nie?
Spojrzał
na mnie bykiem. W jego oczach czaiło się tyle negatywnych emocji,
jakaś dziwna złość i oburzenie, że przez moment wystraszyłam
się, że mógłby mnie zmusić siłą. W końcu był bardzo
porywczy. Stwierdziłam nagle, że wcale go nie lubię.
Na
szczęście, dotarli do nas Remus i Peter.
– A
gdzie Rogacz? – spytali naraz.
– Poszedł
was szukać, przepraszam…
Bo oto
dostrzegłam Lily i Seva, więc zaczęłam się do nich przedzierać.
W szkole
wybuchła panika tych, którzy jeszcze nie mieli z kim iść. Ja
byłam spokojna, miałam Severusa. Dopiero w drugim tygodniu grudnia
zostałam gwałtownie ściągnięta na ziemię.
– O,
właśnie cię szukałem…
To
Severus wpadł na mnie, gdy pędziłam ciemnym korytarzem na historię
magii.
– Mam
bardzo ważną sprawę…
– Teraz?
– Tak.
Jak najszybciej. I z góry cię przepraszam.
Uniosłam
brew, przeczuwając niezbyt pozytywne wieści.
– Otóż
Lily właśnie pięć minut temu zaproponowała mi, żebym z nią
poszedł na bal…
– To
ona nie wie, że idziemy razem? – zdziwiłam się.
– Najwyraźniej.
– Spojrzał na mnie wymownie. Do mojego mózgu wkradło się
podejrzenie.
– I
co? Wolałbyś iść z nią, mam rozumieć? – mruknęłam
beznamiętnie.
– Nie
to, że wolałbym, ale wiesz, co do niej czuję…
Coś
osunęło mi się w żołądku. Świetnie. Ktoś, kto był moim
przyjacielem (a może nawet kimś więcej…) właśnie został mi
sprzątnięty sprzed nosa. Jednak nie miałam wyjścia. W tej
sytuacji nie było sensu trzymać go przy sobie na siłę, gdy
zaledwie nieco ponad miesiąc temu żalił mi się, że ją kocha.
– Dobra,
idź z nią… – Było mi wszystko jedno.
– Czyli
się zgadzasz? – upewnił się. – Ja chętnie bym z tobą
poszedł, ale… wiesz…
– Dobra,
no to pa…
Ruszyłam
na historię magii, czując się tak paskudnie, jak dawno się już
nie czułam.
– Co
to za mina?
Rogacz,
siedzący przede mną i Remusem, z którym zawsze siedziałam na
historii magii, odwrócił się do nas.
– Właśnie
się dowiedziałam, że nie mam z kim iść na bal, bo ta osoba woli
Lily… – burknęłam niechętnie.
– Co?!
To nie idziesz z tym tajemniczym menem?
– Nie,
bo on idzie z Lily…
– Czyli
Evans już zajęta – westchnął James. – Bezpowrotnie.
Kiwnęłam
głową w odpowiedzi. James pokręcił łepetyną i rzucił:
– Ciężkie
jest życie ucznia przed balem… Pet nie ma laski, Remus chyba też…
– A
ty? I Syriusz?
Wyszczerzył
zębiska.
– A
może już mam?
Uniosłam
brwi.
– Możesz
się wyrażać w mniej enigmatyczny sposób? – spytałam ze
zniecierpliwieniem.
– Czy
pójdziesz ze mną na bal? – wypalił niespodziewanie.
Zaśmiałam
się. Binns jak zwykle nie zareagował.
– Nie,
teraz się nie wygłupiam. No, nie daj się prosić! – James
spojrzał na mnie błagalnie.
W sumie,
pomyślałam. Jamesa wyjątkowo lubiłam, a i nie zanosiło się na
to, że znajdę kogoś lepszego. Jak groziło mi skończenie z
Syriuszem lub jakimś Goylem… Zresztą, to nie obciach, pójść z
Jamesem Potterem na bal. Jest popularny i całkiem przystojny.
– No
dobra, pójdę z tobą… Ale nie zmieniaj zdania na dzień przed,
dobra?
– W
życiu, słonko, lepszej laski nie znajdę!
– Dzięki!
– parsknęłam. No, przynajmniej to.
– Hura,
mam lachona! – ucieszył się James. – Jako drugi.
– A
Syriusz był pierwszy, tak?
– Taa…
– James zachichotał.
– A
jednak znalazł swoją potworę? Która to, jakaś z jego fanek, co
nie?
– I tu
się mylisz, dzidzia! Z tego co mi mówił, to przyuważył taką
jedną Krukonkę z klasy wyżej. Nie należała do jego fanklubu,
wręcz przeciwnie. Sporo go kosztowało usłyszenie pozytywnej
odpowiedzi, z początku nie chciała o tym słyszeć. A wcześniej
starał się o Dorcas, ale ona miała już z kimś iść i też nie
chciała o tym słyszeć.
– Syriusz
ma chyba tendencję do wybierania dziewczyn, które nie chcą o tym
słyszeć… – mruknęłam, myśląc o sobie.
– Taa,
lubi sobie utrudniać życie…
James
posłał mi dwuznaczny uśmieszek i odwrócił się w stronę
katedry.
– A
ty, Remus? Masz kogoś na oku? – zwróciłam się do brata.
Luniaczek
posłał mi zakłopotane spojrzenie.
– Właściwie
to zaprosiłem kogoś w październiku…
A to
sprytna bestia! I nic mi nie powiedział?
– Kojarzysz
taką dziewczynę, jest w Hufflepuffie, rok niżej niż my, jedna z
rodzeństwa Bonesów. Rose.
– Chyba
kojarzę. I co, nie mówiłeś swym chorym kumplom?
– Nie,
bo mnie wyśmieją – szepnął niechętnie.
– Co
wy na to, żeby Peta chajtnąć z kimś z pierwszej klasy? – spytał
James, ponownie się do nas odwracając.
Nadszedł
wreszcie Dzień Sądu. Wyczuwało się ekscytujące oczekiwanie.
– Jutro
jedziemy do domu… – westchnęła tęsknie Lily, gdy siedzieliśmy
w trójkę na schodach w sali wejściowej, zajadając się piernikami
na miodzie.
– Mów
za siebie… – burknął Severus, odrywając z mściwą satysfakcją
głowę skrzatowi z piernika.
– Głowa
do góry, dziś bal! – zawołałam.
– Hura…
– mruknął Sev, wgryzając się w tors skrzata.
Lily
natomiast była nieźle podekscytowana, zresztą, nie tylko ona.
Nagle zaczęły się rzucać w oczy grupki roześmianych dziewcząt,
rozprawiających wciąż o chłopakach.
Po
południu Filch i prefekci zostali zagonieni do przygotowania
Wielkiej Sali, toteż zostałam sama z Severusem, który prawie
dostał drgawek.
– Nie
umiem tańczyć, to bezsens…
– Przestań,
bo mnie wpędzisz w jakąś nerwicę! Wiesz co? Idę się
przygotować, mam dość.
– Co?!
Już?! Zostało przecież…
– …jeszcze
cztery godziny. To mało. Nie chcę robić wszystkiego na ostatnią
chwilę.
Uciekłam
więc na górę, zostawiając kłębka nerwów sam na sam.
Alicja
była już w dormitorium, gdy weszłam. Ubrana w prostą, lśniącą
sukienkę.
– Nie
mogłam się powstrzymać! – pisnęła, a ja parsknęłam.
Weszłam
do łazienki by umyć siebie i włosy. Gdy już to zrobiłam,
wcisnęłam się w moją fantazyjną sukienkę.
Wyszłam
i spostrzegłam, że Lily też już przyszła. Obecnie czyściła
sukienkę z drobnych farfocli, które do niej przylgnęły.
Ja i
Alicja rozsiadłyśmy się na jej łóżku, sprawdzając, jaką
zawartość kryją w sobie kolorowe fiolki i puzderka z apteki, które
Lily kupiła ostatnio. Były tu cienie i barwne pomadki do ust,
oczywiście z magicznie przedłużoną trwałością.
Gdy Lily
poszła do toalety, ja i Alicja zaczęłyśmy sobie podkręcać
nawzajem rzęsy różdżkami. Była z tym kupa śmiechu, a już
prawdziwej głupawki dostałyśmy, gdy jedna rzęsa Alicji urosła na
długość przedramienia.
Wkrótce
Lily do nas dołączyła i zabrałyśmy się za fryzury. Alicji
upięłyśmy grzeczny gładki kok, tuż przy karku. Twarz Lily
okalała burza rudych loków. Moich sprężynek nie dało się w
żaden sposób ujarzmić, toteż Lily w końcu upięła mi na czubku
artystyczny kok, z radością uwalniając swą kreatywność. Kilka
sprężynek wymsknęło się spod niego, lecz Alicja stwierdziła, że
tak wygląda odjazdowo. Przyszedł czas na makijaż.
– Gdybym
mogła w jakiś sposób zakryć te piegi… – mruknęłam.
– Piegi
są super! – zawołała piegowata Lily, bardzo pobudzona i
rozentuzjazmowana.
Alicji
makijaż był ciepły i subtelny. Lily oczy pomalowałyśmy na
pastelowy błękit, a usta pociągnęłyśmy przezroczystą wazeliną.
Moje oczy dziewczyny pomalowały na oliwkową zieleń, a wargi
potraktowały bardzo jasnym, lecz intensywnym beżem.
Założyłam
moje balerinki i opryskałam szyję różanymi perfumami.
– Kurczę…
Nie wiedziałam, że moja twarz może… tak wyglądać… –
powiedziałam, gdy przejrzałam się w lustrze. Nigdy wcześniej się
nie malowałam, z wyjątkiem robienia kresek na jakieś pojedyncze
imprezy, na które zapraszała mnie Sandra. To był istny szok,
zobaczyć twarz tak odmienioną przez makijaż. – Wyglądam
inaczej, tak kobieco… Ile do balu?
– Około
godziny! – odparła Alicja.
Resztę
czasu spędziłyśmy na dyskusjach i śmiesznych hipotezach
dotyczących uroczystości. Dowiedziałyśmy się od Alicji, że
Frank, chociaż był starszy, bardzo jej się podobał. Lily też
była zadowolona z Severusa, w końcu to ona go tak jakby zaprosiła.
Moim kosztem. Nie byłam pewna, czy w ogóle o tym wiedziała.
– A
ty, Mary Ann? Z kim idziesz?
– Z
Jamesem Potterem.
Lily
wywaliła gały na wierzch.
– Wiedziałam,
że wylądujesz z którymś z nich, bidulka… – mruknęła w końcu
ze współczuciem.
Gdy już
zbierałyśmy się do wyjścia, raz jeszcze rzuciłyśmy się na
siebie z piskiem.
W
salonie roiło się od ludzi w różnokolorowych kreacjach. Trochę
oczopląs. Powymijałyśmy wszystkich, kierując się do sali
wejściowej, na samym dole. Tam tłumy były jeszcze większe. Prawie
natychmiast jednak znalazłyśmy Franka.
– Hej!
– przywitał nas wesoło. – Wiecie, że będziemy wchodzić
parami, w ogonku?
– Trzeba
będzie zrobić jakiś megaogonek – stwierdziłam, obserwując
pierwsze pary, które ustawiły się przy wejściu do Wielkiej Sali.
– Pierwsze
pary wejdą po prostu do Wielkiej Sali, by ustąpić miejsca reszcie.
Idziemy, Alicjo? – spytał, a ona kiwnęła głową, zaróżowiona
od emocji. Odeszli, by zasilić szeregi par przy drzwiach. Zaraz
potem przyszedł Sev. Po raz kolejny skojarzył mi się z
nietoperzem.
– Wyglądacie
ładnie – bąknął, wcale na nas nie patrząc. – Lily,
przepraszam, że z tobą idę…
– Co
ty gadasz! – parsknęła Lily, kręcąc głową z politowaniem. –
Chodź, staniemy w kolejce. Chcę zobaczyć te piękne ozdoby w
Wielkiej Sali, które dziś rozwieszaliśmy z Filchem. Pa, Mary Ann,
przeżyj jakoś ten wieczór, by się nie rozsypać.
Puściłam
mimo uszu aluzję o moim partnerze i pomachałam im na pożegnanie.
Zaczęłam rozglądać się za Huncwotami. W końcu dostrzegłam
skubańców, stali na prawo od schodów w towarzystwie jakiejś
dziewczyny z blond włosami i różową suknią à
la Barbie.
Podeszłam
do nich, czując się niczym królewna w bajkowej sukni.
Wytrzeszczyli gały.
– Co?
– parsknęłam. – Zatkało ruskie kakao?
– To
ty? – zachłysnął się Remus. – Jak ty to zrobiłaś, że
wyglądasz tak…
– Wyglądasz
jakoś… – zaczął Peter, ale zdusił w sobie dalszy ciąg.
– Wyglądasz
najładniej! – dokończył James z entuzjazmem. – Ale mam fajną
lalę!
– Sam
jesteś lala! – odgryzłam mu się. Rozbawiły mnie ich miny.
– A to
jest Melanie… – przedstawił dziewczynę Pet. Kojarzyłam, że
była Gryfonką.
– Z
której klasy jesteś?
– Z
drugiej… – odparł piskliwie i posłała Glizdkowi zalęknione
spojrzenie. Za jego plecami Syriusz i James zdusili w sobie wybuch
śmiechu. W tym samym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
– Cześć!
– przywitała się.
Miała
na sobie śliczną białą sukienkę o prostym kroju, która ją
bardzo wysmuklała. Trudno byłoby ją nazwać stereotypową
pięknością. Przypominała mi elfa, którego kiedyś widziałam na
obrazie. Miała migdałowe szare oczy i czarne pukle grubych włosów.
– To
jest Joanne – przedstawił Syriusz dziewczynę.
– Wiemy!
– zareagował zblazowanym tonem James.
– Gdzie
jest Rose? – zniecierpliwił się Lunatyk.
– A
co? Tęsknimy? – zarechotał perfidnie Rogaś.
– Wypchaj
się, jeszcze przed chwilą sam jęczałeś: „Gdzie jest moja
Meggie?!”.
– Naprawdę?
– zdumiałam się. – Och, to słodkie…
– Ja
jestem słodki! – ucieszył się James. – Niczym ciasteczko…
Hej, Luniaczku, idzie twa białogłowa…
W naszą
stronę zmierzała już Rose Bones. Swoje piękne rudoblond włosy
związała w warkocz. Ubrana była w fioletowo-różową sukienkę.
Na jej okrągłej twarzy rozlał się uśmiech, który zapewne (tak
przypuszczałam) przyciągnął Remusa. Przypominała odrobinkę
mamę.
– Ale
czad, ona ma dołeczki!!! – zapiał w dzikiej ekstazie James. –
Ale jazda!
Zaraz
zarobił kopniaka w łydkę od Remusa.
– Hej!
– przywitała się ciepło. – To co, idziemy?
Wszyscy
straceńcy, jak jeden mąż powiedzieli: „Madame?” (ciekawe, ile
to ćwiczyli?), po czym złapałyśmy ich pod ramię, by ustawić się
w ogonku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz