Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

czwartek, 17 grudnia 2015

30. Bo do tańca trzeba dwojga...

Mróz szczypał mnie w policzki. Sowiarnia należała do moich ulubionych miejsc w Hogwarcie i właśnie w niej się obecnie znajdowałam. Obserwowałam brązowego puchacza, którego właśnie wysłałam z listem do rodziców, i siedziałam na kamiennym parapecie, wcześniej sprawdziwszy dokładnie, czy nie jest brudny. W końcu to sowiarnia.
Było przeraźliwie zimno, ale mnie to nie dziwiło. Listopad dokazywał w tym roku, zresztą jak cała jesień.
Miałam niezwykle dziwny humor. Ogarnęła mnie nostalgia, gdy spojrzałam na wschód, tam, gdzie horyzont powinien się zaróżowić, ale tego nie robił. Wszystko zasłaniały ołowiane chmury. Błonia zakryła bardzo gęsta, szkocka mgła. Wyglądały z tej wysokości, jakby tonęły we mleku.
Oddychałam swobodnie, głęboko, zastanawiając się nad dziwaczną tęsknotą, która ogarnęła moje serce.
Podkuliłam pod siebie nogi, obejmując kolana ramionami i naciągnęłam czapkę głębiej na uszy. Zaczęłam bawić się machinalnie jednym z frędzli szalika, wiążąc go na różne wymyślne sposoby. Choć sowiarnia była jedną z wież Hogwartu, to jednak zawsze ubierałam się cieplej przychodząc tu.
– Bu! – usłyszałam w uchu cichy, irytujący głosik.
Zachłysnęłam się własną śliną i podskoczyłam na równe nogi.
– Ty pusty pacanie, chcesz, żebym wypadła za okno?! – jęknęłam, trzymając się kurczowo ściany. Black stał przy oknie i szczerzył białe kły w szyderczym zacieszu.
Westchnęłam z irytacją, a on zaczął mnie naśladować. Stanął w identyczny sposób i zrobił minę nabzdyczonego dziecka. Jeju, mam nadzieję, że nie tak wyglądam, gdy się wkurzę!
– No dalej, jeszcze jakieś wrzuty? – spytał. – Ale mi się udał żart, co?
– Ha, ha, bardzo – warknęłam.
– No już tak się nie bocz, chciałem cię tylko rozerwać, siedzisz taka smutna… James by się śmiał. – Puścił mi oko. Chyba myślał, że się jeszcze nie odkochałam.
– Tak, tylko że James się śmieje do wszystkiego, nawet, gdy obserwuje siebie w lustrze…
– Czego chcesz, musimy być wyrozumiali. Całkiem zabawny widok, taka pocieszna morda…
Uniosłam brwi.
– Jak ci idzie animagia? – zagadnął.
– Jakoś… – odparłam chłodnym, zdawkowym tonem.
Zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem, uśmiechnął się tajemniczo i pokręcił głową z rozbawieniem.
– Kobiety. Palniesz jakieś głupstwo, a one potrafią się śmiertelnie obrazić.
Zwinął usta w dzióbek i pisnął z wyższością:
– Jakoś…
Z trudem opanowałam parsknięcie i ruszyłam w stronę drzwi. Syriusz doskoczył do mnie, zagradzając wyjście swą drogocenną osobą.
– Przepuść mnie, co ty se…
– Nie odchodź!
Posłał mi błagalne spojrzenie wygłodzonego, zmarzniętego zwierzątka, któremu ktoś powiedział, że świąt w tym roku nie będzie. Westchnęłam ciężko, zamykając oczy ze zniecierpliwienia.
– Posłuchaj, zmęczyła mnie już…
Poczułam coś denerwującego. Otworzyłam oczy, żałując, że je w ogóle zamykałam. Syriusz stał już przy oknie rechocąc, jak opętany. Trzymał moją czapkę.
Najpierw poczułam przemożną chęć wepchnięcia go przy najbliższej okazji do klasy z fankami, lecz potem stwierdziłam, że w sumie nie chce mi się z nim użerać. Niech się podnieca głupią czapką, ile wlezie.
Udałam jednak absolutnie oburzoną i ruszyłam w stronę wyjścia.
Z twarzy Syriusza zniknął tryumf.
– Mary Ann! Czekaj, nie obrażaj się!
Lecz ja już byłam na schodach. Dogonił mnie i zaczął wymachiwać dziko czapką przed mym nosem, niczym przynętą.
– Przepraszam, że cię uraziłem, masz, oddaję ci czapunię…
– Sam jesteś czapunia. Idę na śniadanie, spadaj.
Zatrzymał się, zmieszany.
– To co mam zrobić? – zawołał za mną.
– Teraz to już za późno, trzeba było wcześniej użyć mózgu… – Odwróciłam się przez ramię i zmierzyłam go powątpiewającym spojrzeniem.
– Wiem, wiem co zrobię! Zrekompensuję ci to jakoś i zaproszę na bal! – stwierdził z chytrą minką.
– Co?
Zaśmiałam się w głos, nie zatrzymując się jednak. Dogonił mnie.
– Mówię poważnie, chcesz iść ze mną na bal? – Uśmiechnął się porozumiewawczo.
Pokręciłam głową. Bardzo mnie ubawił.
– Nie bądź śmieszny! Ten żart, przyznaję, był dobry.
Zmarszczył brwi i przystanął.
– Ale to nie jest żart, mówię serio.
Zatrzymałam się i odwróciłam, wspierając ręce na biodrach i uśmiechając z politowaniem.
– Oj, Syriuszu, Syriuszu!…
Miał poważny wyraz twarzy, nieco urażony.
– Wiesz, ile dziewczyn dałoby się zabić za to pytanie z moich ust? – spróbował z nieco przymuszonym żartobliwym zabarwieniem, przybierając wyraz twarzy, jakby reklamował atrakcyjny towar.
Uniosłam brwi.
– Może rzucisz je którejś, wytłuką się i będzie spokój… – podsunęłam i wzruszyłam obojętnie ramionami.
– Ale ja je zadaję tobie!
Zacisnęłam usta. Głupio by było mówić, że nie miałam najmniejszej ochoty iść z nim na bal. Syriusz prawidłowo odczytał moje milczenie i ściągnął brwi.
– Czekasz, aż cię zaprosi James, tak? – szczeknął.
– Wiesz… – warknęłam, wkurzona. – Świat się nie kończy na Jamesie, zrozum to wreszcie!
Odwróciłam się i szybko odeszłam, zostawiając go jedynie w towarzystwie mojej czapki.
Niestety, choć do balu pozostał miesiąc, ludzie potrafili mówić jedynie o nim. Ja sama popadłam w lekkie przerażenie. Jeśli nikt mnie nie zaprosi?! Może trzeba było zgodzić się na Syriusza…
– Nie myśl teraz o tym… – mruknęła Lily, odcinając różdżką rękaw mojej sukni. Ona, ja i Alicja siedziałyśmy w dormitorium, pracując nad kreacją dla mnie. Dobrze, że Hagrid pożyczył nam trochę akcesoriów krawieckich.
Odcięłyśmy rękawy, pozostawiając tylko okalające ramiona pętelki, podtrzymujące stanik. Z siatki zrobiłyśmy nowe rękawy, tej samej długości co stare. Potem Alicja wpadła na niezły pomysł. Z przodu stanika, od pachy do pachy, doczepiła zwężający się pas z koronkowej siatki, który biegł ku górze, by opleść szyję swego rodzaju wysokim kołnierzem. Z tyłu na szyi zrobiłyśmy zapięcie.
– Masz odkryte plecy i ramiona, fajnie to wygląda – ucieszyła się pomysłodawczyni.
Z resztek lnianego materiału pozostałego po odciętych ramionach (musiałyśmy najpierw nieco zwiększyć ich objętość magią, by starczyło materiału) zrobiłyśmy bardzo mocno rozszerzające się rękawy, które następnie doszyłyśmy tam, gdzie kończyły się te z siatki, czyli przy łokciu. Na końcu Lily rozcięła je wzdłuż moich przedramion, aż do granicy z koronkową siatką.
– Pięknie, ale… – Alicja zlustrowała mnie uważnie. – Spódnica zbyt prosta, brak ozdób…
Lily machnęła kilka razy różdżką i zrobiła kilka rozcięć w kształcie trójkątów rozszerzających się aż do samego dołu. Niektóre wycięcia sięgały aż do połowy ud, inne zaledwie do kolan, co wnosiło szczyptę chaosu do spokojnej dotychczas kreacji. Zwiewną tkaninę uformowałyśmy w marszczenia i powszywałyśmy w miejsca po trójkątach. Na końcu udało nam się uformować z niej róże i przyszyć na wierzchołkach każdego rozcięcia. Róże z materiału otaczały moje uda na różnych wysokościach. Ostatnią różę Alicja przytwierdziła na środku stanika. Suknia była gotowa.
– Ale super! – ucieszyła się Lily pomimo zmęczenia. – I te fałdy tak ładnie wypływają z tych przerw…
– A mnie się najbardziej podobają rękawy… – szepnęłam. – Specyficzna sukienka, ale przynajmniej, hmm… oryginalna…
– Też mogłabym przerobić suknię, może bardziej bym się spodobała Frankowi… – westchnęła do siebie Alicja.
– Jakiemu Frankowi?
Dziewczyna zarumieniła się.
– Frankowi Longbottomowi… Zaprosił mnie!
Wpatrywałyśmy się w jej szczęśliwą twarz, a potem coś nam strzeliło i rzuciłyśmy się na siebie, piszcząc, śmiejąc się i tańcząc.
Dobry nastrój miałam bardzo długo, utrzymywał się mimo wszystko parę godzin.
– Cześć – ponury głos Seva wyrwał mnie z zamyślenia.
Staliśmy w bibliotece. Ja wypatrywałam jakiejś ciekawej książki i wpadłam na niego przy jednym z regałów.
– Co za euforia! – parsknęłam, a on uśmiechnął się blado.
– Gdzie Lily?
– Nie wiem… Co ty tak tu sam jesteś, co?
– Uczyłem się. Mam dość. – Gorzki grymas przeszedł przez jego twarz.
– No, no, tylko bez takich… – mruknęłam ostrzegawczo.
– No co? Kończy się listopad, zbliża się ten cholerny bal…
– Nie cieszysz się? – spytałam. – Trochę rozrywki zamiast wkuwania do sumów też się przyda…
– Nawet nie mam z kim iść… Widzisz mnie, zapraszającego jakąkolwiek dziewczynę?
– A Lily?
– Lily już z kimś chyba idzie – burknął kwaśno.
– Skąd wiesz? – zdziwiłam się.
– Bo zachowuje się tak pewnie siebie, spokojnie, wcale nie panikuje. To musi być to…
– Nie byłabym na twoim miejscu taka pewna – mruknęłam. – Te argumenty do mnie nie przemawiają. Lily nic mi nie mówiła, więc możliwe, że wciąż jest wolna… Czemu jej nie zaprosisz?
– Dziwisz się? – szepnął.
– Tak.
– Lily nie zaproszę. I wskaż mi taką, która mogłaby ze mną iść, zamiast niej…
– Na przykład, ja bym mogła…
Poczułam, że się zarumieniłam. Severus zrobił zaskoczoną minę, a potem uśmiechnął się lekko.
– Ale ja nie umiem tańczyć… – mruknął kulawo.
Wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam uśmiech.
– A nie chciałaś iść z kimś bardziej czaderskim? Z Blackiem? Potterem?
– Black już mnie zapraszał… – Przewróciłam oczyma.
– I co? Wolisz obciachowego mnie od Blacka? – zdumiał się szczerze.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Sev zrobił zaskoczoną minę, po czym mruknął:
– No dobra, jak chcesz, to możemy wybrać się razem…
Zaśmiałam się, nie wiedzieć czemu, bardzo szczęśliwa. Po prostu rozpierało mnie szczęście. Sev posłał mi szczery, radosny uśmiech, który tak rzadko gościł na jego twarzy, po czym wycofał się do swego stolika. Ja ruszyłam do sąsiedniego działu, by znaleźć coś ciekawego.
A więc miałam iść na bal z Severusem. Rany, co za ulga! Miałam partnera i to w dodatku Severusa! Czułam sympatię do wszystkich naokoło. Dawno nie miałam tak wyśmienitego humoru.
– Siema, lachon!
To był James. Wychylił się zza półki, przy której stałam.
– Spadaj! – odparłam, ale i tak ucieszyłam się w duchu na widok poczciwej gęby Jamesa.
Rogaś napuszył się, po czym ukłonił teatralnie nisko.
– Och, przepraszam, jeśli uraziłem waćpannę, nadobna dziewico.
– Cóż, tego ostatniego nie jesteśmy pewni, no nie? – usłyszałam irytujący tenor Blacka, który zmierzał w naszą stronę. Już miałam mu zgryźliwie odpowiedzieć, że on na pewno nie będzie tym, który to sprawdzi, gdy ten, napotykając mój zniesmaczony wzrok, odwrócił się na pięcie, skręcając do innego działu.
– A jemu co znowu? – spytałam, wciąż patrząc podejrzliwie w miejsce, gdzie zniknął.
James wzruszył ramionami.
– Przechodzi jedną ze swoich faz… Chodź do nas, usiądziesz sobie.
Ja i Rogaś poszliśmy zatem do stolika obsadzonego Huncwotami.
– Hej, skarbie! – przywitał mnie Remus z radością.
– Co robicie? – Zerknęłam mu przez ramię.
– Odwalamy eliksiry… – jęknął Peter, drugi z dwóch siedzących przy stoliku.
Ja i James rozsiedliśmy się. Remus pisał coś ze stoickim spokojem, natomiast Peter wyglądał na ogólnie zdekoncentrowanego.
– Co jest? – spytałam.
– Pet szuka panienki… – szepnął teatralnie James, po czym wrzasnął na całą bibliotekę – laski wszelkiej maści i rozmiarów! Uwaga, uwaga, Peter Pettigrew szuka kobitki! Ustawiać się w ogonku!
– Przestań! – jęknął Peter, obgryzając paznokcie.
– I co? Zaprosiliście już kogoś? – zapytałam.
– Pójdziesz ze mną na bal, Meg? – palnął Peter.
– Eee, ale mnie już ktoś zaprosił… – wyjaśniłam szybko.
Peter zaklął.
– Co?! Już?! – Rogaś wytrzeszczył gały. – Kto?
Ale pokręciłam głową, bo dosiadł się do nas Syriusz, trzymając książkę pod pachą.
– Ja staram się o Evans, ciekawe, czy mi się uda… – mruknął James.
– Dlaczego akurat o Lily? Jest jakiś konkretny powód? – spytałam, zaskoczona tą determinacją.
– No co? – prychnął James tonem, jakby to było oczywiste. – Opiera się, głupia dziołszka. Widziałaś przecież, że mnie odrzuciła. Nie odrzuca się tak po prostu zalotów Jamesa Pottera! Rzuciła mi tym samym wyzwanie… zresztą, jest całkiem ładna…
– Pamiętasz bal w pierwszej klasie? – spytał nagle Remus. – To była katastrofa, dobrze, że nie musiałem na niego iść…
– Pamiętam tylko czerwoną twarz McGonagall gdy całą salę podminowaliśmy łajnobombami – mruknął Pet, na samą myśl robiąc się blady.
– Dobre czasy… – westchnął James. – Remusie, szkoda, że była pełnia. Żałuj!
– Teraz też może będzie… – burknął z nadzieją w głosie mój brat.
– Wtedy mieliśmy po jedenaście lat, niewinne przedszkole.
– Rzeczywiście niewinne… – mruknęłam z ironią. – Łajnobomby, proszek czyrakowy w majtkach dyra…
Z sąsiedniego stołu dobiegł nas głośny chichot. Siedziały tam jakieś dwie Krukonki w naszym wieku. Patrząc na nie żywo przed oczyma uformował mi się obraz Sandry.
Przy naszym stole zapanowała cisza i wszyscy machinalnie na nie spojrzeli, z wyjątkiem Syriusza, którego pochłonęła lektura, a poza tym siedział do nich tyłem jako jedyny.
– Zauważyłam – odezwała się jedna na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli – że noszę największy stanik w całej klasie! Syriusz Black na pewno mnie zaprosi, on pewnie lubi dojrzałe!
Wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem, natomiast Syriusz uniósł wzrok znad książki, spiekł raka, wytrzeszczył oczy z przerażenia i rozdziawił buzię, jakby komunikował: „Ratunku!”. Zaraz po tym powiedział do Jamesa na cały regulator nieco zdenerwowanym tonem:
– Powiadam ci, przyjacielu, taniec z obfitą dziewczyną musi być katorgą. To działa jak rykoszet: ledwo podejdziesz na stopę i już się odbijasz…
Ryknęliśmy śmiechem, gdy dziewczyna przestała się idiotycznie szczerzyć i poczęła gorączkowo wyciągać ze stanika papier toaletowy, hipokrytka.
– Mam dość tego balu! – warknął Syriusz.
– Ja też – przyznał Pet.
Pomyślałam, że trochę przesadzają, przynajmniej Syriusz. On by bardzo łatwo jakąś znalazł. Przy takiej urodzie i popularności? Banał…

***

Na początku grudnia Krukoni i Puchoni rozegrali drugi w tym roku mecz.
– A my i tak zdobędziemy Puchar! – chełpił się James, gdy po meczu staliśmy niedaleko wejścia na stadion i czekaliśmy na resztę.
– Nie bądź taki pewien… – burknął Łapa. – Ten bal przyprawi mnie o zgon, więc jeden gracz mniej.
– Spoko, w końcu znajdziesz jakąś dziuńkę…
Remus i Peter zapodziali się gdzieś w tłumie, więc musiałam trzymać się Rogasia i Łapy. To samo z Lily i Sevem, nigdzie ich nie było.
– Gdzie oni są? – niecierpliwił się James. – Pójdę ich poszukać…
Porwał go tłum, a ja zostałam sama z Czarnym. Zapadła niezręczna cisza.
– Głowa do góry! Czemu musisz tak panikować? – spytałam nagle. – Zaproś którąś, każda się w zasadzie…
– Nie, nie każda. Ty się nie zgodziłaś – warknął.
– Ja to ja.
– Ale czemu? Coś ci we mnie nie odpowiada? Byłbym grzeczny…
– Przestań naciskać. Jak nie chcę, to chyba mam powód, no nie?
Spojrzał na mnie bykiem. W jego oczach czaiło się tyle negatywnych emocji, jakaś dziwna złość i oburzenie, że przez moment wystraszyłam się, że mógłby mnie zmusić siłą. W końcu był bardzo porywczy. Stwierdziłam nagle, że wcale go nie lubię.
Na szczęście, dotarli do nas Remus i Peter.
– A gdzie Rogacz? – spytali naraz.
– Poszedł was szukać, przepraszam…
Bo oto dostrzegłam Lily i Seva, więc zaczęłam się do nich przedzierać.
W szkole wybuchła panika tych, którzy jeszcze nie mieli z kim iść. Ja byłam spokojna, miałam Severusa. Dopiero w drugim tygodniu grudnia zostałam gwałtownie ściągnięta na ziemię.
– O, właśnie cię szukałem…
To Severus wpadł na mnie, gdy pędziłam ciemnym korytarzem na historię magii.
– Mam bardzo ważną sprawę…
– Teraz?
– Tak. Jak najszybciej. I z góry cię przepraszam.
Uniosłam brew, przeczuwając niezbyt pozytywne wieści.
– Otóż Lily właśnie pięć minut temu zaproponowała mi, żebym z nią poszedł na bal…
– To ona nie wie, że idziemy razem? – zdziwiłam się.
– Najwyraźniej. – Spojrzał na mnie wymownie. Do mojego mózgu wkradło się podejrzenie.
– I co? Wolałbyś iść z nią, mam rozumieć? – mruknęłam beznamiętnie.
– Nie to, że wolałbym, ale wiesz, co do niej czuję…
Coś osunęło mi się w żołądku. Świetnie. Ktoś, kto był moim przyjacielem (a może nawet kimś więcej…) właśnie został mi sprzątnięty sprzed nosa. Jednak nie miałam wyjścia. W tej sytuacji nie było sensu trzymać go przy sobie na siłę, gdy zaledwie nieco ponad miesiąc temu żalił mi się, że ją kocha.
– Dobra, idź z nią… – Było mi wszystko jedno.
– Czyli się zgadzasz? – upewnił się. – Ja chętnie bym z tobą poszedł, ale… wiesz…
– Dobra, no to pa…
Ruszyłam na historię magii, czując się tak paskudnie, jak dawno się już nie czułam.
– Co to za mina?
Rogacz, siedzący przede mną i Remusem, z którym zawsze siedziałam na historii magii, odwrócił się do nas.
– Właśnie się dowiedziałam, że nie mam z kim iść na bal, bo ta osoba woli Lily… – burknęłam niechętnie.
– Co?! To nie idziesz z tym tajemniczym menem?
– Nie, bo on idzie z Lily…
– Czyli Evans już zajęta – westchnął James. – Bezpowrotnie.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi. James pokręcił łepetyną i rzucił:
– Ciężkie jest życie ucznia przed balem… Pet nie ma laski, Remus chyba też…
– A ty? I Syriusz?
Wyszczerzył zębiska.
– A może już mam?
Uniosłam brwi.
– Możesz się wyrażać w mniej enigmatyczny sposób? – spytałam ze zniecierpliwieniem.
– Czy pójdziesz ze mną na bal? – wypalił niespodziewanie.
Zaśmiałam się. Binns jak zwykle nie zareagował.
– Nie, teraz się nie wygłupiam. No, nie daj się prosić! – James spojrzał na mnie błagalnie.
W sumie, pomyślałam. Jamesa wyjątkowo lubiłam, a i nie zanosiło się na to, że znajdę kogoś lepszego. Jak groziło mi skończenie z Syriuszem lub jakimś Goylem… Zresztą, to nie obciach, pójść z Jamesem Potterem na bal. Jest popularny i całkiem przystojny.
– No dobra, pójdę z tobą… Ale nie zmieniaj zdania na dzień przed, dobra?
– W życiu, słonko, lepszej laski nie znajdę!
– Dzięki! – parsknęłam. No, przynajmniej to.
– Hura, mam lachona! – ucieszył się James. – Jako drugi.
– A Syriusz był pierwszy, tak?
– Taa… – James zachichotał.
– A jednak znalazł swoją potworę? Która to, jakaś z jego fanek, co nie?
– I tu się mylisz, dzidzia! Z tego co mi mówił, to przyuważył taką jedną Krukonkę z klasy wyżej. Nie należała do jego fanklubu, wręcz przeciwnie. Sporo go kosztowało usłyszenie pozytywnej odpowiedzi, z początku nie chciała o tym słyszeć. A wcześniej starał się o Dorcas, ale ona miała już z kimś iść i też nie chciała o tym słyszeć.
– Syriusz ma chyba tendencję do wybierania dziewczyn, które nie chcą o tym słyszeć… – mruknęłam, myśląc o sobie.
– Taa, lubi sobie utrudniać życie…
James posłał mi dwuznaczny uśmieszek i odwrócił się w stronę katedry.
– A ty, Remus? Masz kogoś na oku? – zwróciłam się do brata.
Luniaczek posłał mi zakłopotane spojrzenie.
– Właściwie to zaprosiłem kogoś w październiku…
A to sprytna bestia! I nic mi nie powiedział?
– Kojarzysz taką dziewczynę, jest w Hufflepuffie, rok niżej niż my, jedna z rodzeństwa Bonesów. Rose.
– Chyba kojarzę. I co, nie mówiłeś swym chorym kumplom?
– Nie, bo mnie wyśmieją – szepnął niechętnie.
– Co wy na to, żeby Peta chajtnąć z kimś z pierwszej klasy? – spytał James, ponownie się do nas odwracając.
Nadszedł wreszcie Dzień Sądu. Wyczuwało się ekscytujące oczekiwanie.
– Jutro jedziemy do domu… – westchnęła tęsknie Lily, gdy siedzieliśmy w trójkę na schodach w sali wejściowej, zajadając się piernikami na miodzie.
– Mów za siebie… – burknął Severus, odrywając z mściwą satysfakcją głowę skrzatowi z piernika.
– Głowa do góry, dziś bal! – zawołałam.
– Hura… – mruknął Sev, wgryzając się w tors skrzata.
Lily natomiast była nieźle podekscytowana, zresztą, nie tylko ona. Nagle zaczęły się rzucać w oczy grupki roześmianych dziewcząt, rozprawiających wciąż o chłopakach.
Po południu Filch i prefekci zostali zagonieni do przygotowania Wielkiej Sali, toteż zostałam sama z Severusem, który prawie dostał drgawek.
– Nie umiem tańczyć, to bezsens…
– Przestań, bo mnie wpędzisz w jakąś nerwicę! Wiesz co? Idę się przygotować, mam dość.
– Co?! Już?! Zostało przecież…
– …jeszcze cztery godziny. To mało. Nie chcę robić wszystkiego na ostatnią chwilę.
Uciekłam więc na górę, zostawiając kłębka nerwów sam na sam.
Alicja była już w dormitorium, gdy weszłam. Ubrana w prostą, lśniącą sukienkę.
– Nie mogłam się powstrzymać! – pisnęła, a ja parsknęłam.
Weszłam do łazienki by umyć siebie i włosy. Gdy już to zrobiłam, wcisnęłam się w moją fantazyjną sukienkę.
Wyszłam i spostrzegłam, że Lily też już przyszła. Obecnie czyściła sukienkę z drobnych farfocli, które do niej przylgnęły.
Ja i Alicja rozsiadłyśmy się na jej łóżku, sprawdzając, jaką zawartość kryją w sobie kolorowe fiolki i puzderka z apteki, które Lily kupiła ostatnio. Były tu cienie i barwne pomadki do ust, oczywiście z magicznie przedłużoną trwałością.
Gdy Lily poszła do toalety, ja i Alicja zaczęłyśmy sobie podkręcać nawzajem rzęsy różdżkami. Była z tym kupa śmiechu, a już prawdziwej głupawki dostałyśmy, gdy jedna rzęsa Alicji urosła na długość przedramienia.
Wkrótce Lily do nas dołączyła i zabrałyśmy się za fryzury. Alicji upięłyśmy grzeczny gładki kok, tuż przy karku. Twarz Lily okalała burza rudych loków. Moich sprężynek nie dało się w żaden sposób ujarzmić, toteż Lily w końcu upięła mi na czubku artystyczny kok, z radością uwalniając swą kreatywność. Kilka sprężynek wymsknęło się spod niego, lecz Alicja stwierdziła, że tak wygląda odjazdowo. Przyszedł czas na makijaż.
– Gdybym mogła w jakiś sposób zakryć te piegi… – mruknęłam.
– Piegi są super! – zawołała piegowata Lily, bardzo pobudzona i rozentuzjazmowana.
Alicji makijaż był ciepły i subtelny. Lily oczy pomalowałyśmy na pastelowy błękit, a usta pociągnęłyśmy przezroczystą wazeliną. Moje oczy dziewczyny pomalowały na oliwkową zieleń, a wargi potraktowały bardzo jasnym, lecz intensywnym beżem.
Założyłam moje balerinki i opryskałam szyję różanymi perfumami.
– Kurczę… Nie wiedziałam, że moja twarz może… tak wyglądać… – powiedziałam, gdy przejrzałam się w lustrze. Nigdy wcześniej się nie malowałam, z wyjątkiem robienia kresek na jakieś pojedyncze imprezy, na które zapraszała mnie Sandra. To był istny szok, zobaczyć twarz tak odmienioną przez makijaż. – Wyglądam inaczej, tak kobieco… Ile do balu?
– Około godziny! – odparła Alicja.
Resztę czasu spędziłyśmy na dyskusjach i śmiesznych hipotezach dotyczących uroczystości. Dowiedziałyśmy się od Alicji, że Frank, chociaż był starszy, bardzo jej się podobał. Lily też była zadowolona z Severusa, w końcu to ona go tak jakby zaprosiła. Moim kosztem. Nie byłam pewna, czy w ogóle o tym wiedziała.
– A ty, Mary Ann? Z kim idziesz?
– Z Jamesem Potterem.
Lily wywaliła gały na wierzch.
– Wiedziałam, że wylądujesz z którymś z nich, bidulka… – mruknęła w końcu ze współczuciem.
Gdy już zbierałyśmy się do wyjścia, raz jeszcze rzuciłyśmy się na siebie z piskiem.
W salonie roiło się od ludzi w różnokolorowych kreacjach. Trochę oczopląs. Powymijałyśmy wszystkich, kierując się do sali wejściowej, na samym dole. Tam tłumy były jeszcze większe. Prawie natychmiast jednak znalazłyśmy Franka.
– Hej! – przywitał nas wesoło. – Wiecie, że będziemy wchodzić parami, w ogonku?
– Trzeba będzie zrobić jakiś megaogonek – stwierdziłam, obserwując pierwsze pary, które ustawiły się przy wejściu do Wielkiej Sali.
– Pierwsze pary wejdą po prostu do Wielkiej Sali, by ustąpić miejsca reszcie. Idziemy, Alicjo? – spytał, a ona kiwnęła głową, zaróżowiona od emocji. Odeszli, by zasilić szeregi par przy drzwiach. Zaraz potem przyszedł Sev. Po raz kolejny skojarzył mi się z nietoperzem.
– Wyglądacie ładnie – bąknął, wcale na nas nie patrząc. – Lily, przepraszam, że z tobą idę…
– Co ty gadasz! – parsknęła Lily, kręcąc głową z politowaniem. – Chodź, staniemy w kolejce. Chcę zobaczyć te piękne ozdoby w Wielkiej Sali, które dziś rozwieszaliśmy z Filchem. Pa, Mary Ann, przeżyj jakoś ten wieczór, by się nie rozsypać.
Puściłam mimo uszu aluzję o moim partnerze i pomachałam im na pożegnanie. Zaczęłam rozglądać się za Huncwotami. W końcu dostrzegłam skubańców, stali na prawo od schodów w towarzystwie jakiejś dziewczyny z blond włosami i różową suknią à la Barbie.
Podeszłam do nich, czując się niczym królewna w bajkowej sukni. Wytrzeszczyli gały.
– Co? – parsknęłam. – Zatkało ruskie kakao?
– To ty? – zachłysnął się Remus. – Jak ty to zrobiłaś, że wyglądasz tak…
– Wyglądasz jakoś… – zaczął Peter, ale zdusił w sobie dalszy ciąg.
– Wyglądasz najładniej! – dokończył James z entuzjazmem. – Ale mam fajną lalę!
– Sam jesteś lala! – odgryzłam mu się. Rozbawiły mnie ich miny.
– A to jest Melanie… – przedstawił dziewczynę Pet. Kojarzyłam, że była Gryfonką.
– Z której klasy jesteś?
– Z drugiej… – odparł piskliwie i posłała Glizdkowi zalęknione spojrzenie. Za jego plecami Syriusz i James zdusili w sobie wybuch śmiechu. W tym samym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
– Cześć! – przywitała się.
Miała na sobie śliczną białą sukienkę o prostym kroju, która ją bardzo wysmuklała. Trudno byłoby ją nazwać stereotypową pięknością. Przypominała mi elfa, którego kiedyś widziałam na obrazie. Miała migdałowe szare oczy i czarne pukle grubych włosów.
– To jest Joanne – przedstawił Syriusz dziewczynę.
– Wiemy! – zareagował zblazowanym tonem James.
– Gdzie jest Rose? – zniecierpliwił się Lunatyk.
– A co? Tęsknimy? – zarechotał perfidnie Rogaś.
– Wypchaj się, jeszcze przed chwilą sam jęczałeś: „Gdzie jest moja Meggie?!”.
– Naprawdę? – zdumiałam się. – Och, to słodkie…
– Ja jestem słodki! – ucieszył się James. – Niczym ciasteczko… Hej, Luniaczku, idzie twa białogłowa…
W naszą stronę zmierzała już Rose Bones. Swoje piękne rudoblond włosy związała w warkocz. Ubrana była w fioletowo-różową sukienkę. Na jej okrągłej twarzy rozlał się uśmiech, który zapewne (tak przypuszczałam) przyciągnął Remusa. Przypominała odrobinkę mamę.
– Ale czad, ona ma dołeczki!!! – zapiał w dzikiej ekstazie James. – Ale jazda!
Zaraz zarobił kopniaka w łydkę od Remusa.
– Hej! – przywitała się ciepło. – To co, idziemy?
Wszyscy straceńcy, jak jeden mąż powiedzieli: „Madame?” (ciekawe, ile to ćwiczyli?), po czym złapałyśmy ich pod ramię, by ustawić się w ogonku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz