… jakaś
dziwna dziewczyna z burzą czarnych, lśniących pukli. Rozdziawiłam
usta z szoku. Jak można
być tak bezczelnym
i chamskim?
A
ja myślałam, że Syriusz
Black
był
ewenementem…
W
urodzie kobiety
było
coś oszałamiającego, ale wzrok miała jakiś przymulony, znudzony
i zblazowany, jakby myślała, że jest
ponad
tym
całym
plebsem
z Hogwartu. Natychmiast do głowy przyszedł mi Black. Nie
wyglądała na uczennicę, była z pewnością dużo starsza. Może
to jakaś nieznana mi nauczycielka?…
– I
czego się gapisz, ty gryfońska wywłoko?! – zgrzytnęła
piskliwie.
No cóż,
raczej nie.
– Przepraszam,
nie dosłyszałam ostatniego! – warknęłam ironicznie, zaplatając
na piersiach ręce.
– Może
ci przeczyścić uszka, laleczko? – syknęła
i zaśmiała
się pogardliwie,
wyciągając z zanadrza czarną różdżkę. Jej koniec wycelowała
we mnie, czym
totalnie
zbiła mnie z tropu. Uniosłam
z konsternacją brwi,
nie wiedząc
jak zareagować. Huncwoci stali za mną, zszokowani zaistniałą
sytuacją, aż wreszcie któryś z nich przypomniał sobie, że umie
mówić:
– Co
ty wyrabiasz, zwariowałaś do reszty?! – To
był Rogacz.
– Potter,
nie wtrącaj się, bo ci…
– Co
ty tu robisz?! – odezwał się głos pełen najwyższej odrazy i
nienawiści.
Za nami
stał Black, który chyba właśnie wyszedł ze szpitala. Lustrował
naszego wroga z obrzydzeniem.
– Ach,
witaj, drogi kuzynie! – mruknęła
nieprzyjaźnie nieznajoma.
– Tyle
czasu się nie widzieliśmy… Uczcijmy nasze cudne spotkanie!
Proponuję dla rozrywki poznęcać się wspólnie nad tą ociemniałą
dziewuszką… Nie? A może wolisz sam to zrobić?
Wybuchnęła
okropnym, wariackim śmiechem, jeżącym włosy na karku.
–
Powinno się ciebie zamknąć
z dala od normalnych ludzi… – pokręcił chłodno głową
Syriusz, ignorując zaczepkę.
– Razem
z tobą, mój kochany kuzynie! – brzmiała rozbawiona odpowiedź. –
Razem
z tobą! Ty
się
z nas wszystkich najbardziej nadajesz na leczenie! Zadając się z
parszywymi gnojkami i zdrajcami uwłaczasz…
– Powtórz
to! – uciął krótko, rozwścieczony.
Dziewczyna
znowu wybuchnęła śmiechem, w ogóle nieśmiesznym, chyba
że dla niej samej. Gdzieś w pobliskim korytarzu rozległ się
odgłos trzaskających drzwi, głos rozmawiającego z kimś
Dumbledore’a i kroki kilku par nóg. Kobieta schowała więc
różdżkę i odeszła, zamiatając połami swej czarnej, bogatej
peleryny, najwyraźniej nie mając ochoty na tłumaczenie się
dyrektorowi, czemu celowała we mnie różdżką. Na odchodnym
posłała mi jeszcze bardzo szczególne i mrożące krew w żyłach
przeciągłe spojrzenie. Wzdrygnęłam się dyskretnie.
Zaległa
cisza, wszelkie
odgłosy kroków ucichły.
– Kto…
co to było? – spytałam, odwracając
się do chłopaków i Blacka, którzy stali za mną z zamyślonymi
minami.
– Moja
kuzynka… – warknął Black. Na szyi wykwitły mu czerwone plamy
wściekłości. – Bellatriks Black… Tylko,
u licha, co robiła w Hogwarcie?
– Może
złożyła podanie o bycie nauczycielem? – spytał Peter, drapiąc
się po głowie.
– Cóż,
bardziej podejrzewałbym ją o złożenie podania na stanowisko
nadwornego kata w biurze Filcha… – mruknął ponuro James.
Syriusz
nie odparł, wciąż obserwując nieufnie
róg korytarza, za którym zniknęła kobieta.
Zamyśliłam
się. Bellatriks Black… A
więc to była ta jego nienormalna kuzynka, o której wspominał mi
kiedyś na spacerze! Zrozumiałam
nareszcie, czemu tak bardzo źle się czuł z powodu faktu bycia
Blackiem. Gdyby
moja rodzina taka była, to poruszałabym się po szkole z papierową
torbą na głowie. Zrobiło
mi się żal Syriusza, gdy tylko pomyślałam o tym, że jego kuzynka
była do niego tak podobna, że w pewnym sensie nie mógł się
wyprzeć genów i odciąć od nich, jakkolwiek by próbował. Był
skazany na przynależenie
do sortu ludzi pokroju Bellatriks, nawet jeśli wcale tego nie
chciał.
***
Zakończył
się styczeń, kolejny miesiąc przybliżył nas do sumów. Niektórzy
zaczynali histeryzować (Peter…), inni uczyli się już tak długo,
że sumy nie były w stanie ich przestraszyć (Remus…). Ja chyba
należałam tak w połowie do obu grup. W końcu od sumów wiele
zależało, nie można było ich lekceważyć.
W lutym
niewiele się zmieniło, jeśli
chodzi o szkolne sprawy. Mieliśmy
tak dużo nauki, że zawalaliśmy noce, śniegu przybyło. W zamku, a
szczególnie na lekcjach u Slughorna, oddech zmieniał się w parę.
Huncwoci
znów
dokazywali (w pierwszym tygodniu wszystkie miotły w składziku
pozamieniali w jeżozwierze, ciekawe, dlaczego akurat przed
treningiem Ślizgonów…). Remus musiał udać się na kwarantannę
podczas
pełni, zostawiając skamlącego Glizdka samego
z nauką, James wzdychał coraz częściej ku Lily, robiąc się przy
tym poważniejszy i bardziej pyszny, a Black i ja ponownie
posprzeczaliśmy się. Poszło
o porcję naleśników, a skończyło na wycieczkach osobistych i
dramatycznie wygłaszanych opiniach o sobie nawzajem. Nie rozumiałam,
jak działał jego ograniczony móżdżek. Powinien
już się dawno zorientować, że był
najmniej przeze mnie lubianym Huncwotem, od
samego początku wzbudzał we mnie bardzo ambiwalentne uczucia.
Czemu zatem
tak
bardzo przejął się faktem, iż nie zgodziłam się iść z nim na
bal? Czyżby
aż tak bardzo go to ubodło?
Nadeszły
w
końcu walentynki,
najmniej
istotne
święto
w
całym roku.
Ale dla takich par jak Alicja i Frank było idealne.
Alicja
Silverwand i Frank Longbottom zaczęli ze sobą chodzić w ferie, co
wzbudziło nieco sensacji, ale dla mnie i Lily nie było to
niespodzianką. Cieszyłyśmy się szczęściem Alicji, a w naszym
dormitorium zrobił się nieco romantyczniejszy nastrój. Zdarzały
się wieczory, gdy w trójkę leżałyśmy na jakimś łóżku i
marzyłyśmy wspólnie o wielkiej, szczęśliwej miłości. Alicja
opowiadała nam, jak to jest być zakochanym z wzajemnością, Lily
snuła romantyczne wizje swej przyszłości z Tym Jedynym, a ja
milczałam, przysłuchując się temu wszystkiemu z lekkim uśmiechem
i zastanawiając się, co tak naprawdę sądzić o związkach i
miłości.
James
jakby posmętniał na czas walentynek.
– Ech!
– westchnął Peter, robiąc megakleksa na swym eseju z eliksirów,
który
próbował pisać ze mną i Jamesem w bibliotece.
– W zeszłym roku walentynki były w sobotę, a teraz są w
niedzielę… Za rok będą w poniedziałek! Będzie
śmiesznie.
– O
nie! – jęknął James. – Jeżeli nadal będziemy na
wróżbiarstwie i będzie ono w poniedziałek… o nie!
– Czemu?
– zapytałam
i zmarszczyłam
brwi. – To źle?
– Wiesz…
– James otrząsnął się nieco w letargu w który popadł i
zachichotał. – Starsze klasy, mające lekcje z Kasandrą w dzień
walentynek, mogą… – potoczył zaćpanym spojrzeniem po obecnych
– doświadczyć jej niesamowitej mocy jasnowidzenia…
Uniosłam brew.
– Po prostu – pospieszył
z wyjaśnieniem
Pet, ścierając inteligentnie rękawem atrament z pergaminu. – Ona
słynie z tego, że jej rytuałem walentynkowym jest przepowiadanie
uczniom, jak się dobiorą w pary… Zwykle
to się sprawdza.
– Co
ty gadasz?! – parsknął James i
przyłożył dłonią we własne czoło.
– Z jakiej racji niby? Zgadza się tylko dlatego, że ona
przepowiada wspólne życie parom, które już ze sobą są! Cała
filozofia!
Peter
rozdziawił usta, powalony tą zaskakującą teorią, a tym razem ja
podjęłam:
– Dobra,
zmieńmy temat. Chciałabym się od was dowiedzieć, gdzie znajduje
się Remus, gdy jest wilkołakiem.
James i
Peter popatrzyli
po sobie, zmieszani.
– No,
nie wiem, czy możemy ci powiedzieć… – mruknął
James.
– Dlaczego
niby? – burknęłam.
– Bo…
Remus nam zakazał. Boi się, że będziesz chciała go jakoś
odwiedzić… – pisnął
Peter.
– Na
głowę upadł?! – żachnęłam się. – Co za człowiek…
– Wiesz,
jakbyś była animagiem… – rzucił
wolno
James.
– Prawie
nim jestem! – zawołałam. – Wciąż się uczę, co prawda! Ale
już niedługo!
– Nie,
dopóki nim nie zostaniesz, nic ci nie powiemy! – stwierdził James
z zawziętością. Tupnęłam tylko nogą i obrażona odeszłam od
nich, by powściekać się samotnie w toalecie
przy bibliotece.
Następnego
dnia weszłam do Wielkiej
Sali
na walentynkowe śniadanie w towarzystwie Lily. Pod sklepieniem
krążyły już sowy, rozdające pocztę oraz
walentynkowe kartki i upominki. Przypomniało mi się, że
rok
temu dostałam kartki od Remusa, Jamesa i Blacka. Ciekawe, czy w tym
roku też mi coś przysłali?
Niedługo
potem otrzymałyśmy to, co niosły nam sowy. Ja dostałam kartkę od
Remusa i Jamesa, a Lily od Jamesa i od jakiegoś speszonego anonima.
Poczułam się bardzo dziwnie, gdy przeczytałam kartki Lily. Obydwie
wyznawały uczucie, a moje były tylko przyjacielskie…
W sali
wejściowej
natknęłyśmy się na Severusa.
Jak zwykle wyglądał, jakby przepraszał, że żyje.
– Idziecie
ze
mną
do Hogsmeade? – spytałam, obserwując pary wychodzące na mróz
lutego.
– Ja
nie, właśnie biegnę pouczyć się na sumy z zaklęć – mruknęła
Lily i popędziła na górę. Zrobiła to dlatego, że z Sali wyszli
właśnie Huncwoci w liczbie trzech. Minęli mnie, krzycząc:
„Cześć!”, ale ostentacyjnie ich zignorowałam, w końcu się na
nich boczyłam
za to, że byli nadętymi pacanami i nie chcieli mi powiedzieć,
gdzie przebywał obecnie Remus.
Severus
to zauważył i
ściągnął
krzaczaste brwi.
– Co
jest? – spytał,
gdy Huncwoci nas minęli, obdarzając go wrednymi spojrzeniami spode
łba.
– A
nic… Obraziłam się na nich, bo mi czegoś nie chcą powiedzieć…
– odparłam
wymijająco.
– A
czego?
– Czy
jest tu jakieś miejsce, gdzie można by ukryć ucznia na kilka dni?
– wypaliłam. Uznałam,
że było to odpowiednio ostrożne pytanie, chociaż musiało brzmieć
dość dziwnie.
Severus
spojrzał na mnie dziwnie świdrującym spojrzeniem. Poczułam, że
na policzki wstąpiły mi rumieńce. Nie
lubiłam tego spojrzenia. Zawsze się czerwieniłam, gdy tak patrzył,
do tego miałam wrażenie, jakby czytał mi w myślach.
– Masz
na myśli twojego brata, tak? – szepnął.
Zatkało
mnie.
– Co
masz na myśli? – spytałam ostrożnie, czując, że żołądek
podjechał mi do gardła.
– Wiem,
CZYM jest twój brat – odparł prawie niedosłyszalnie.
Cofnęłam
się o krok, rozdziawiając usta w szoku. Severus przyglądał mi się
ponuro.
– Skąd
wiesz, że Remus jest wilkołakiem? – wyszeptałam po
chwili.
– Właściwie
ci o
tym kiedyś
mówiłem…
Jak Black postanowił sobie ze mnie zażartować i kazał mi iść do
tej
całej wierzby…
Zobaczyłem tam Lupina jako wilkołaka. Potter mnie wyciągnął
z opresji,
więc Lupin nic mi nie zrobił…
– Co?
– Zamrugałam
oczami szybko
i dodałam niewinnie – W
pobliżu
jakiejś wierzby?
Severus
natychmiast zorientował się, w co pogrywałam.
Zaśmiał się i pokręcił głową.
– Ooo,
nie! – mruknął.
– Nie
powiem ci tego, to mogłoby być dla ciebie bardzo niebezpieczne.
Skoro brat ci
nie
powiedział, gdzie się
znajduje,
to ja przecież
tego nie zrobię…
I szybko
uciekł w obawie przed moimi
fochami.
Obserwowałam jego
plecy
z rosnącą rezygnacją. Czemu wszyscy oprócz mnie mogli
wiedzieć,
gdzie znajdował
się mój
własny, rodzony brat?!
Wściekła
na cały świat udałam się po formularz do dormitorium,
a następnie ustawiłam się w kolejce do Filcha.
W
Hogsmeade nie miałam zamiaru wiele robić, potrzebowałam się po
prostu przejść i
przemyśleć parę spraw.
Ruszyłam samotnie wśród szczęśliwych grup ludzi, wpychając ręce
głęboko do kieszeni płaszcza. Wszystko mnie irytowało. Czemu nikt
mi nie ufał?
Czy oni wszyscy
naprawdę
myśleli,
że miałam
zamiar
poleźć
tam od razu jak ślepe dziecko, by mnie własny brat pogryzł? No już
naprawdę… Zależało
mi na zwyczajnej, krótkiej informacji, gdzie się obecnie znajdował,
nie planowałam go odwiedzać. Najbardziej mnie denerwował fakt, że
nikt nie chciał zaufać mojemu zdrowemu rozsądkowi i wszyscy
decydowali za mnie, czy powinnam się dowiedzieć, czy też nie.
Uliczki
Hogsmeade przyprawiły mnie o nieco lepszy nastrój. Trudno było
martwić się czymkolwiek, gdy mijało się wielokolorowe
wystawy udekorowane gigantyczną ilością serduszek, ludzi w
amoku
zakupów i
gdy
do uszu dochodził dziki śmiech i gwar zwykłego, wesołego dnia.
Mimo
okropnego zimna nikt nie wydawał się marznąć. Spacerowałam sobie
po brukowanej ulicy, obserwując wszystko naokoło. Nie martwiłam
się sumami, które zwykle
zaprzątały większość mojej uwagi.
Przystanęłam bezwiednie
przy
sklepie z artykułami związanymi z quidditchem
i przyglądałam się tęsknie jednej z mioteł wyścigowych. Gdy już
mi się znudziły oględziny, ruszyłam z wolna dalej. Nie uczyniłam
jednak dwóch kroków, gdy poczułam na nadgarstku mocny uścisk
dłoni.
– Hej!…
Obróciłam
się gwałtownie.
Przede mną stał zaaferowany czymś Black i ściskał mnie za
nadgarstek,
dopóki nie posłałam mu miażdżącego spojrzenia. Wyglądał na
poruszonego.
– Cześć!
– wymamrotał nonszalancko. – Musisz mi pomóc…
– Niczego
nie muszę! – oświadczyłam sucho.
Brwi
Blacka zbiegły się w jedną krechę. Natychmiast
się spiął i otrząsnął z dziwnego poruszenia.
– Słuchaj!
– warknął. – Jak
mam się zachowywać,
żebyś przestała na mnie ciągle kręcić nosem? Odkąd się znamy,
wciąż ci coś jakoś tak nie pasuje…
– Zastanówmy
się, czemu… – mruknęłam niewinnie,
unosząc wzrok gdzieś w kierunku szarych chmur.
– To
moja wina, że się do mnie uprzedziłaś? – warknął.
– A
czyja, moja? – odparłam
chłodno, chociaż byłam pewna, że Blacka pytanie było retoryczne.
Piorunowaliśmy
się spojrzeniem w milczeniu.
– Chciałem
po prostu wiedzieć, czy nie widziałaś reszty… – Black
pierwszy odpuścił i wzruszył
ramionami obojętnie, udając, że niewiele go ta
kwestia
obchodziła.
– A po
co ci oni? Jestem na nich obrażona, nie obchodzą mnie. –
Założyłam
ręce na piersi.
– Dlaczego?
– zagadnął
niewinnie i udał
znów obojętnego,
odrzucając do tyłu czarne kosmyki z czoła nonszalancko.
– Bo
nie chcieli mi powiedzieć, gdzie teraz jest Remus. Czy to aż taki
sekret? – wybuchnęłam.
– Ale
ciebie nie będę
nawet próbować pytać,
lubisz mi robić na złość, więc się nie łudzę…
Już
się odwracałam, by sobie odejść, gdy Black złapał mnie mocno za
nadgarstek. Westchnęłam głośno, obracając się wolno i
próbując oswobodzić rękę.
– Poczekaj…
– mruknął. Widać było, że chciał
koniecznie
znaleźć
kumpli, bo miał łagodny, zatroskany wyraz twarzy. Chyba
postanowił uzbroić się w cierpliwość i ignorować moje fochy.
– Czemu
ty zawsze musisz mnie łapać za coś? – zirytowałam się, na co
chłopak natychmiast mnie puścił i zamrugał szybko speszonymi
oczyma, nieco zaskoczony.
– Jeżeli
bardzo chcesz wiedzieć, gdzie jest Remus, mogę ci pokazać… –
mruknął
i wzruszył
ramionami, uśmiechając
się tajemniczo i mściwie, durny
pacan.
– Wiesz,
jeżeli czekasz, aż cię poproszę, to
zapomnij!
– prychnęłam.
Black
spojrzał na mnie spode łba i zrobił minę urażonego arystokraty.
– Wcale
na to nie czekam! – szczeknął.
– Prowadzisz
dziwną politykę, dziewczyno. Jestem jedną z nielicznych osób
która ma
informację, którą chcesz zdobyć.
I
wychodzi na to, że tylko ja jestem skłonny się nią z tobą
podzielić. Ale
ty, zamiast normalnie mnie o to spytać, traktujesz
mnie jak szmatę używaną do wycierania ślizgońskiego kibla!
To chcesz to wiedzieć, czy nie?!
Nie
można było się z nim nie zgodzić, jednak sama myśl o
przeproszeniu Blacka ciężko przechodziła przez mózg, nie
wspominając o tym, jak ciężko przechodziłaby przez gardło.
Westchnęłam
ostentacyjnie,
by zyskać na czasie i
zapatrzyłam się bezwiednie w miniplakat na szybie jednej z wystaw
(„Mistrzostwa Świata w Quidditchu!
Już w tym roku, 5 lipca! Nie przegap okazji i już teraz leć po
bilety!”). Zignorowałam Blacka i nie zareagowałam.
Black
zaklął, warknął: „Dobra…”, odwrócił się bardzo
gwałtownie i odszedł zamaszystym krokiem. Długo wpatrywałam się
w tył jego czarnej, skórzanej kurtki, wciąż splatając ręce na
piersiach. Westchnęłam
do siebie po chwili i zmarkotniałam. W
końcu Black ma rację: niewiele osób naprawdę o Remusie wiedziało,
a on, jako jedyny, byłby skłonny uchylić rąbka tajemnicy. Ale
przez
moje zachowanie
straciłam tą okazję. Trzeba
będzie jednak go przeprosić i udobruchać…
– Bleee!
– wykrzywiłam się głośno do siebie, wytykając język na zimne,
lutowe powietrze.
Biłam
się sama ze sobą (co w moim przypadku często się zdarzało),
czy naprawić błąd, czy też nie. W końcu postanowiłam, że w
niektórych przypadkach cel uświęca środki, a to był
na
pewno jeden z nich.
Na
lekcji zaklęć naskrobałam na kawałku pergaminu
liścik:
„Syriuszu,
bardzo cię przepraszam, że tak się
zachowałam i zignorowałam.
To nie było zbyt fair.”
Treść
owa miała charakter sondy. Pragnęłam
zaobserwować,
jak zareaguje, dopiero potem zacząć
go o cokolwiek prosić, ewentualnie.
Oczywiście,
nie obyło się bez straszliwej batalii o liścik, który w locie
złapał James i koniecznie chciał wiedzieć, jaka była
jego treść. Tłukli się trochę, ale na szczęście Flitwick
niczego nie zauważył, właśnie użerał się z jednym uczniem,
który zaczął z jakiegoś powodu wymiotować.
Black
przeczytał, rzucił mi urażone spojrzenie, dopisał coś pod spodem
i liścik podfrunął do mnie z powrotem.
„Słusznie.
Istny groch o ścianę”
Było
to podszyte
właściwą
Syriuszowi cynicznością. To raczej dobry znak.
„Czy
mógłbyś mi zatem pokazać, gdzie jest teraz Remus? Ale teraz, bo
pełnia niedługo się kończy.”
Black
długo łaskotał się w brodę koniuszkiem pióra, przyglądając mi
się z uwagą, zanim nie napisał flegmatycznie kilku małych
literek.
„Okej.
Ale w nocy. I tylko ci pokażę miejsce, nie będziemy tam wchodzić.”
Żołądek
podskoczył mi do gardła. O nie, sama z Blackiem w nocy… Cóż za
przerażająca perspektywa!
„A
może lepiej mi po prostu powiesz?”
„A
gdzie tu zabawa?”
Westchnęłam
z rezygnacją. Niestety, trzeba tańczyć, jak Black zagra.
„No
dobra. Dziś w nocy?”
„Tak.
Spotkamy się o północy w Pokoju Wspólnym. Ale nie zaśpij, nie
mam ochoty gramolić się do waszej sypialni.”
„I tak
by ci się to nie udało, mądralo!”
No więc,
stało się. Trudno, przynajmniej miałam
dowiedzieć
się, gdzie przebywał
Remus… Tak więc około północy zeszłam na palcach do salonu.
Ale Blacka nigdzie nie było.
Usiadłam
sobie zatem wygodnie na jednej z sof przed wygasającym paleniskiem.
Czekałam na Blacka kilkanaście minut, złorzecząc
na niego pod nosem. Leniwy hedonista! Albo podły chytrus! Albo
zaspał, albo mnie nabrał i teraz ma
ubaw z mojej naiwności.
Pół
do drugiej ktoś skotłował się ze schodów, a
był to mój
„ulubiony” kolega.
– Sorry!
– rzucił nonszalancko. Wezbrała we mnie złość.
– Wiesz,
jeszcze chwila, a postanowiłam nie uraczyć
cię ani jednym mym słowem do końca życia! – powiedziałam z
niewinnym chłodem, splatając
ręce na piersi.
Black
westchnął ze zrezygnowaniem.
– Znowu
zaczynasz? – jęknął.
– Ja?!
Spóźniłeś
się półtorej godziny na umówione spotkanie i jeszcze masz jakiś
problem?!
– Przepraszam!
– warknął w
odpowiedzi. –
Przecież już cię przepraszałem!
– Bardzo!
– zgrzytnęłam. – Rzeczywiście!
Zaległa
nieprzyjemna cisza. Ja i Black patrzyliśmy na
siebie
z pogardą
i obojętnością. Próbowałam zahamować wściekłość, ochotę
ziewania, oraz myśli, które same pchały mi się do głowy: czemu
ja i on
nie mogliśmy
się od pewnego czasu w ogóle porozumieć?
– Idziemy
w końcu, czy nie? – rzucił beznamiętnie.
– Idziemy…
– odparłam. Za późno, by się wycofać.
Zarzucił
na nas pelerynę-niewidkę, gwizdniętą Jamesowi, i razem
uchyliliśmy portret zaskoczonej Grubej Damy.
– Kto
to? – spytała, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Korytarze
zalane były blaskiem księżyca w pełni, ale
miejscami panowała ciemność, że oko wykol, a to z powodu braku
okien i wygasłych pochodni.
Czułam się okropnie niekomfortowo idąc tuż, tuż obok Blacka, ale
nic nie mogłam na to poradzić. Jego powalające perfumy blokowały
moje drogi oddechowe, a przecież nie mogłam kaszlnąć.
– Trzeba
było wziąć coś do oświetlania drogi… – burknęłam
w ciemności.
– Trzeba
było – zripostował Black. – Zamiast się kłócić. I zwalać
wszystko na mnie.
– Nic
na ciebie nie zwalałam! – zawołałam
cicho ze złością.
– No,
w
sumie masz
rację… Nie, TYM RAZEM nie…
– O co
ci znowu chodzi?!
Zatrzymaliśmy
się naprzeciw
siebie na szczycie schodów w sali
wejściowej,
mierząc zezłoszczonymi spojrzeniami pod peleryną.
– Czy
mógłbyś nie denerwować
mnie przy każdej lepszej okazji?!
Jakiś ty kłótliwy, o rany!
– Ja?!
Popatrz lepiej na siebie, to
ty ciągle kręcisz noskiem!
– Niczym
nie kręcę! – syknęłam
głośniej. – Najwyżej zaraz malowniczo zakręcę moją pięścią,
by cię zdzielić w ten twój napuszony łeb!
– Uważaj,
jak się do mnie zwracasz, dziewczyno! – warknął,
coraz bardziej czerwony na
twarzy.
Nasze wściekłe twarze zastygły od siebie o zaledwie pięć cali.
– A
co, uważasz się za kogoś lepszego, tak?! Po prostu mi powiedz,
kiedy masz napad swego arystokratycznego humorku, to nie będę się
z tobą umawiała! Szkoda mi na ciebie czasu! Mam innych ludzi, z
którymi mogę się zadawać!
– Na
przykład cudownego Smarkerusa, no nie? – mruknął
ironicznie.
– Tak,
owszem, jest o niebo lepszym towarzyszem, niż ty, Black! –
burknęłam
z wyższością.
– Ale
nie łudź się, on lubi Evans, a nie ciebie! – parsknął drwiąco.
Zaśmiał
się tryumfalnie, gdy zobaczył w bladym świetle księżyca
moją
zszokowaną twarz. Wezbrała we mnie zimna furia i ochota
zamordowania go w najbardziej wymyślne sposoby.
Zamachnęłam się, ale on odparł atak, chwytając mnie tradycyjnie
za przegub. Spróbowałam
uderzyć
go lewą
ręką,
z tym samym skutkiem. Szarpnęłam
się do tyłu w celu wyrwania mu moich nadgarstków, ale
bezskutecznie, a w półmroku dostrzegłam na jego twarzy mściwą
satysfakcję. Kopnęłam
go zatem w brzuch kolanem.
Black jęknął z bólu i zgiął się w pół, ciągnąc za moje
nadgarstki. Walczyliśmy jeszcze chwilę w milczeniu pod peleryną,
która zsunęła się nam z głów. Szarpałam za moje ręce w swoją
stronę, on z zaciętą miną ciągnął mnie ku sobie, by mnie
znokautować. W końcu natarłam na niego, popychając go, Black
potknął się o brzeg peleryny, zachwiał i runął jak długi ze
schodów, pociągając mnie za sobą.
Stoczyliśmy
się razem z szerokich,
marmurowych schodów,
robiąc niezły harmider. Peleryna ciasno nas oplotła, a mnie
zatkało z bólu.
Gdy
wreszcie legliśmy na sobie w plątaninie nóg, rąk i peleryny,
poczułam, że z ust ciekła
mi krew, a ciało boleśnie dawało
się
we
znaki. Już miałam zamiar huknąć na Blacka, żeby ze mnie zszedł,
jeśli
chce
dalej żyć, gdy
usłyszeliśmy szybkie kroki. W korytarzu na szczycie schodów po
drugiej stronie zrobiło się jakby jaśniej…
Black
zareagował
błyskawicznie
i
nakrył
nas szczelnie
peleryną,
tak, jak leżeliśmy. Zastygliśmy w bezruchu.
Przyczłapał
Filch. Długo węszył w powietrzu, oglądał salę
i
charcząc coś do siebie. Modliłam się, by nie próbował wchodzić
na schody, przy których leżeliśmy: potknąłby się o nas z
kretesem. Do
tego dostawałam już świra od leżenia pod Blackiem. Jakby sama ta
sytuacja była niewystarczająco okropna i niekomfortowa, jego włosy
właziły mi do nosa, prowokując do kichnięcia.
Na
szczęście Filch
się zlitował i
zaniechał poszukiwań. Odszedł,
by dalej śledzić własny cień gdzieś w jednej z przybocznych
komnat.
Ja i
Black wstaliśmy, z całą mocą zdając sobie sprawę ze swej
głupoty i ograniczoności. Spojrzeliśmy na siebie przepraszająco,
bez
słowa uścisnęliśmy sobie ręce na zgodę i pozbieraliśmy
pelerynę, po
czym
ruszyliśmy wolno ku drzwiom. Byliśmy w połowie drogi, gdy Syriusz
przystanął i zatrzymał mnie.
– Co?…
– Czujesz?
– szepnął z napięciem, węsząc w powietrzu. Pociągnęłam
nosem.
Powietrze
w sali
wejściowej
zrobiło się mocniejsze, przypominało mi ostry zapach amoniaku…
– Pod
pelerynę! – syknęłam.
Smród
przybrał na sile. Obserwowaliśmy salę
z napięciem, ale nic się nie wydarzyło. Wydawało mi się tylko,
jakby jakieś ciche kroki
zmąciły
idealną ciszę lutowej nocy. Powoli jednak powietrze oczyszczało
się.
– Co
to było? – Skrzywiłam
się, bo Syriusz niespodziewanie szepnął mi prosto do ucha:
– Nie
mam zielonego pojęcia…
Rozejrzeliśmy
się.
– Patrz…
– wymamrotał i podszedł do jednego z pierwszych schodków.
Rozlano
na nim szarawą
substancję,
dymiącą srebrzyście w blasku księżyca.
– Tam
jest następna! – krzyknął zduszonym
głosem Syriusz,
wbiegając kilka schodków wyżej.
Plamy,
gęsto usiane na marmurowych schodach, biegły w jakimś kierunku. Ja
i Syriusz popędziliśmy na palcach, śledząc dziwne ślady.
Korytarz,
kondygnacja schodów, w lewo, znów korytarz, trzy schodki,
skrzyżowanie, znów w lewo, znów schody… Dość
dobrze
widoczna w nocnym oświetleniu substancja znaczyła naszą
spontaniczną trasę. Ciekawe, ile jeszcze?
– Tu
trop się urywa… – szepnął zaskoczony Syriusz. Miał rację.
Zorientowaliśmy
się, że zawiódł
nas do ślepego
korytarza,
a
kończył się przed
drzwiami jednej z nieużywanych sal, gdzieś na piątym piętrze.
Rozejrzeliśmy się, ale nie dostrzegliśmy więcej substancji, niż
na ziemi, gdzie niespodziewanie urwał się jej szlak.
– Widziałaś
już kiedyś coś równie dziwnego? – spytał Syriusz,
przyglądając mi się z uwagą.
– Tak,
w Zakazanym
Lesie,
gdy śledziliśmy Wildera, to
jest ja, James i Remus.
I potem, w pociągowej
toalecie,
wtedy, gdy mi nie uwierzyłeś, że widziałam dziewczynę bez
odbicia w lustrze.
Zmierzył
mnie uważnym spojrzeniem. Dumał nad czymś usilnie.
Nagle
jego
oczy rozszerzyły się i
doskoczył do mnie. Miał zacięty wyraz twarzy, patrzył z napięciem
w wylot korytarza.
– Stań
za mną, Mary Ann…! – rzucił.
– Czemu?
– spytałam,
kompletnie zdezorientowana.
I wtedy
to poczułam: wzbierający na sile zapach amoniaku, coraz
więcej i więcej, aż do zakrztuszenia.
To coś się zbliżało, a my byliśmy w ślepym korytarzu…
Black
wyciągnął różdżkę, celując w ciemny wylot korytarza. Zaraz
potem…
Ty to wiesz jak kończyć rozdziały, żebym nie mogła doczekać się następnego... :D
OdpowiedzUsuńMeh, znowu... Robisz to specjalnie, żeby nie torturować :D
OdpowiedzUsuńBoski rozdział. Piszesz naprawdę świetnie ^.^ Czekam na więcej