Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

sobota, 24 października 2015

19. Najlepszy dzień życia Severusa



Syriusz zaśmiał się przenikliwie.
– Czyli uważasz, że mam w sobie coś ze szlachty? – spytał.
Oplotłam ramieniem pień dębu. Obserwowałam falującą miarowo taflę jeziora. Na chwilę ten widok przesłonił mi mój towarzysz, stając naprzeciw. Zastanowiłam się nad jego pytaniem i odparłam powoli:
– No, masz w coś takiego w spojrzeniu, przecież ci mówiłam…
Zapatrzyłam się na chmury ponad jego ramieniem. Niebo było żółto-niebieskie, muśnięte delikatnymi różowo-złotymi smugami. Tak piękne i tak dalekie…
Nie patrzyłam w oczy Łapy, on jednak sam wkrótce zareagował:
– Bo widzisz… Pochodzę z bogatego, starożytnego domu Blacków… Cieszymy się niezłą sławą… Wielcy Blackowie, panowie ogłupiałych, ciemnych mugoli i mas…
Było coś w tonie jego głosu, co kazało mi utkwić wzrok w jego spuszczonym w dół spojrzeniu.
– Coś taki cyniczny? – zainteresowałam się, mrużąc oczy podejrzliwie.
Syriusz przeniósł wzrok ze swych butów na mnie.
– Cyniczny? – Uniósł brwi wymownie i wygiął wargi w drwiącym uśmieszku. – Ja? Nie… Po prostu zachwycam się moją rodzinką…
– Nie lubisz jej – stwierdziłam, obserwując go bacznie.
Syriusz zaśmiał się smutno.
– Hmm… Lubię. Na odległość, rzecz jasna… Im większą, tym lepiej…
Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem.
– Masz rodzeństwo? – zagadnęłam po chwili milczenia.
– Teoretycznie – odparł zdawkowo, po czym dodał – Regulus, mój brat. Jest o dwa lata niżej, w Slytherinie…
– Ty też miałeś tam być, no nie? – spytałam ostrożnie.
Syriusz nie odpowiedział, za to ponownie spuścił wzrok, tym razem na cały czas mruczącego kotka. Próbował chyba zebrać myśli.
– Zrozum… – powiedział powoli, by starannie dobrać słowa. – Wstajesz rano, w łożu, niczym król. Baldachim, śniadanie do łóżka, takie klimaciki. I do tego skrzat. Skrzat, przynoszący ci wszystko. Jakiekolwiek kiwnięcie palcem jest dla niego rozkazem. Każdy starożytny puchar opatrzony jest dumnym herbem Blacków. W całym domu znajdujesz podejrzane przedmioty czarnomagiczne, nieszkodliwe dla mnie, bo przecież jestem boskim Blackiem. A mój popier… wybacz… NIENORMALNY brat wiesza nasze nieskazitelne, ślizgońskie drzewo genealogiczne nad łóżkiem. Ja to bym tego świństwa przez rękawiczki nie ruszył. Po domu chodzisz niczym książę, nie śmiejesz się głośno, nie biegasz. Jakbyś kij połknęła…
Położyłam mu dłoń na ramieniu. W jego głosie narastała gorycz, a on ciągnął dalej:
– Na wystawne obiady przychodzą wytworne odłamy naszego drzewa, wraz z bachorami. Moje kuzynki widuję w każdą niedzielę. Ze wszystkich są niezłe lale z kijem w gardle, no, może poza Andromedą. Ona jedyna jest naprawdę w porządku. Teraz Andromeda już nie jest zapraszana, bo została wydziedziczona. Popełniła niewybaczalny czyn, wyszła za mugolaka, ho ho!... cóż za zuchwałość z jej strony… A Narcyza… a o Belli to nie wspomnę. Moim skromnym zdaniem, to ona jest w sumie fiźnięta, ale nikt tego nie przyjmuje do ograniczonej świadomości.
Zamilkł, by pohamować potok emocji.
– Syriuszu… – Przyjrzałam mu się współczująco.
Wlepił we mnie świdrujące spojrzenie, chyba niezbyt zadowolony z tego, że wywołuje współczucie.
– Ale dość o mnie! – parsknął drwiąco. – Nie chcę, żebyś na mnie tak patrzyła. Przyszliśmy tu, by cię pocieszyć, byś mogła mi opowiedzieć trochę o sobie…
Uśmiechnęłam się blado.
– Może i nie układa ci się z rodziną, ale za to masz Huncwotów…
… I opowiedziałam Syriuszowi historię swojego życia. Zwierzyłam mu się ze wszystkiego: z samotności wśród mugoli w szkole, bólu po stracie moich przybranych rodziców, poczucia obcości w świecie czarodziejów, z myślenia o sobie jako o zbędnym dodatku, który niczym satelita pozostaje w pobliżu układów Lily-Severus oraz James-Remus-Syriusz-Peter. Wysłuchał wszystkiego, a ja przyjmowałam jego cierpliwość z rosnącym zaskoczeniem. Kim jesteś i co zrobiłeś z prawdziwym Syriuszem?
Gdy skończyłam, Łapa miał zmarszczone brwi. Chyba się przejął.
– Mary Ann, jak możesz czuć się samotna? Otaczają cię przyjaciele, masz kochających rodziców, Luniaczka. O takiego Sma… Severusa, na przykład, dbacie tylko wy dwie!
Czułam się winna, że mnie to rozbawiło.
– … No i nie musisz się obawiać czarnomagicznego klopa, gdy idziesz w nocy za potrzebą…
Mimo najlepszych starań Syriusza smutek mnie nie opuszczał. Dobrze nam się rozmawiało, ale ja nie mogłam odgonić myśli, że na jego miejscu mógłby być James. Że może wtedy postanowiłby wreszcie spoważnieć i zająć się problemem mojej samotności. Takie rozważania stawiały mnie na najlepszej drodze do rozklejenia się przy Łapie.
– Naprawdę nie widzisz, ile dostałaś od losu? Masz grono uwielbiających cię przyjaciół, rodziców przeszczęśliwych, że wasza rodzina zjednoczyła się po latach, brata, który chodzi dumny jak paw, odkąd się pojawiłaś… Czego jeszcze chcieć?
Nie odpowiedziałam.
Syriusz zmarszczył brwi. Raczej nie do końca zrozumiał, o co mi chodziło. Ale nie wiedział przecież najważniejszego: że samotność dokuczała mi, odkąd poczułam coś więcej do Jamesa.
Niestety, widmo niezrozumienia, które wkradło się do naszej rozmowy, jeszcze bardziej mi uzmysłowiło, jak bardzo jestem osamotniona, więc straciłam nieco panowanie nad słowami i emocjami.
– … zawsze byłam sama. Chciałabym mieć serce z kamienia i się nigdy nie zakochać! Co z tego, że ja coś do kogoś czuję, skoro to się nigdy nie liczyło?
Zamilkłam i zamknęłam oczy, opanowując się za wszelką cenę. Bardzo nie chciałam robić scen, ani Syriuszowi, ani przy Syriuszu. Bałam się, że nie pohamuję emocji.
By odwrócić uwagę od wzbierających i wydostających się na wolność łez, osunęłam się na trawę do pozycji siedzącej i podkuliłam kolana pod brodę. Syriusz usiadł obok i objął mnie niewprawnie, byle tylko zrobić cokolwiek, gładził uspokajająco niepewnym ruchem moje loki. Chyba się już zgubił w tym zawiłym pocieszaniu kobiecej tragedii życiowej, ale nawet nieźle szło mu uspokajanie mnie. A może potrzebowałam po prostu jakiegokolwiek towarzystwa? Gdyby siedział obok mnie Malfoy, Slughorn czy Tiara Przydziału, pewnie byłby ten sam efekt.
– Wszystko będzie dobrze! – szepnął. – Zobaczysz. Za kilka tygodni już nie będziesz o tym pamiętać.
Nie pomogło.
– Człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki – dodał filozoficznie. – Przemyśl to!
– Nie chce mi się filozofować – burknęłam głucho w dłonie, w których ukrywałam twarz.
– Wybacz – westchnął. – Ja lubię filozofować. Robię to całymi dniami w domu, bo tylko to jakoś powstrzymuje mnie od wariactwa. Zero ciepła, radości, rodziny, robienia czegoś ciekawego… Wiesz, ja nawet nie widuję własnego ojca! Ciągle załatwia własne sprawy i głowi się, jak tu powiększyć rodzinny majątek. Gdyby nie wspólne kolacje, to miałbym podstawy, by przypuszczać, że nie mam ojca. Moja matka mogłaby mieć mnie ze swym skrzatem, a sądząc po mej subtelnej mordzie, to bardzo prawdopodobne…
Wydałam z siebie lekkie parsknięcie przez łzy.
– Waćpanna wybaczy! – podjął ponownie Łapa. – Pójdę za potrzebą.
Oderwał się ode mnie i znikł za drzewem. Cisza, która mnie otoczyła, i chłód w samotnym miejscu, które przed chwilą ogrzewało pocieszające ramię Syriusza, były upiornie brutalne.
Kilka chwil później poczułam na policzku gorący oddech. Odjęłam dłoń od twarzy z lekkim strachem.
Obok mnie stał jakiś pies, merdający ogonem. Usiadł przy mnie.
– Znam cię skądś… – mruknęłam, marszcząc brwi.
No tak! To ten sam pies, którego widziałam w tych okolicach zimą. Pies gajowego.
– Co tam u twojego pana? – zagadnęłam do niego przyjaźnie.
Pies szczeknął radośnie, po czym oparł łeb o mój bark. Merdał ogonem i chyba chciał się bawić. Mimowolnie przytuliłam się do niego, zatopiłam dłoń w jego aksamitnej, czarnej sierści. Przyniosło to kojące fale ciepła, które spłynęły z moich palców po całym ciele.
– Wiesz co, piesku? – spytałam. – Syriusz jest w porządku. Kiedy ostatnio z tobą rozmawiałam, to byłam z nim pokłócona. Teraz jest inaczej. Potrafi pocieszyć. Chyba da się go lubić. Ciekawe, co by mi doradził, gdyby dowiedział się, że jestem zakochana w jego najlepszym kumplu…
Pies podniósł łeb.
– … ale mu tego nie powiem. Nikomu na tyle nie ufam, a już na pewno nie jemu.
Piesek pisnął cicho.
– James Potter… – szepnęłam w zamyśleniu do siebie. – Nigdy nie byłam zakochana. O ile tak okropnie wygląda zakochanie. Ale nie chcę tego zmieniać. Nie zależy mi na innych chłopcach.
Pies zaskamlał i oderwał się ode mnie, jak na komendę, po czym pogalopował w kierunku chatki gajowego, prawdopodobnie na kolację.
Po pewnym czasie się opanowałam, wchodząc w stan obojętności wobec wszelkich spraw. Został tylko tępy, pulsujący ból głowy.
Czekałam na bardzo rozgarniętego Łapę chyba z pół godziny, siedząc na chłodnej trawie. Nie przyszedł.
– Dżentelmen! – syknęłam w końcu do siebie i ruszyłam do zamku, bo zrobiło się ciemno.
W Wielkiej Sali wpadłam na Severusa który wstał już od stołu po kolacji.
– O rany… – syknął cicho, chwycił mnie pod ramię  i szybko wyprowadził z Sali do jakiejś opustoszałej klasy. – Ktoś cię skrzywdził? Jesteś cała zapłakana.
– Nie, dzięki za troskę – mruknęłam niechętnie. – Masz chustkę?
Gdy już doprowadziłam się do ładu, wyszliśmy z klasy. Jak na zawołanie, wpadliśmy za rogiem na trochę nierozgarniętego Syriusza.
– Gdzie ty byłeś? – zapytałam, nie zważając na to, że atmosfera natychmiast się zagęściła. – Czekałam na ciebie tyle czasu… W rezultacie musiałam rozmawiać z jakimś psem!
– Psem? – spytał zdezorientowany Syriusz, prawie zupełnie ignorując wściekłe spojrzenie Severusa. – Jakim psem?
– Nieważne. Psem gajowego… – mruknęłam ze znużeniem.
Chwyciłam Severusa z tyłu za szatę i poszliśmy na górę do biblioteki, by odciążyć Syriusza od jego towarzystwa, i odwrotnie.

***

Nadszedł kwiecisty maj. Zrobiło się ciepło, ale niestety każdy musiał wkuwać do egzaminów. Było ciężko. Jednak typowe szkolne problemy były niczym przy bólu związanym z nieodwzajemnionym uczuciem.
Starałam się nie rozmawiać z Jamesem, unikałam Huncwotów. Zadawałam się tylko z Lily i Severusem. Łatwo nam się razem uczyło. Czułam, że nadajemy na tych samych falach. Miałam wreszcie prawdziwych przyjaciół, jednakże więź, która łączyła Lily i Severusa od lat, była zbyt potężna i pierwotna, bym nie czuła się czasem jak piąte koło u wozu.
Na początku miesiąca organizowali wypad do Hogsmeade. Wybrałam się tam z Sevem, a Rogacz naśmiewał się ze mnie bezczelnie, co też skrzętnie ignorowałam. Lily, niestety, nie mogła z nami iść, dopadła ją wyjątkowo paskudna grypa.
Ten okres był dla mnie niezwykle ciężki. Czasem płakałam, gdy nikt nie widział. Dotychczas nie byłam osobą, która często płacze, nienawidziłam płakać. Nie cierpiałam zatkanego nosa, opuchniętych oczu i całego szumu, gdy ktoś  to zauważył. Albo obojętności. W ogóle, płakanie było słabe. Wszystko mi podpowiadało, że lepiej tego nie robić i oszczędzić sobie problemów.
Egzaminy rozpoczęły się z końcem maja.
– Nie muszę tego czytać! – ziewnął Syriusz przy kolacji, gdy inni głowili się nad zapamiętaniem tych wszystkich formułek. Naraził się tym na potępiające spojrzenia najbliżej siedzących Gryfonów.
– Masz rację! – zaśmiał się James. – W razie czego twój ojciec i tak da egzaminatorom w łapę, byś przeszedł do klasy piątej! Także luzik!
Wszyscy Huncwoci, prócz Łapy, parsknęli śmiechem.
Na drugi dzień był egzamin z historii magii. Nie był zbyt trudny, przynajmniej dla mnie i Remusa, bo my, w przeciwieństwie do całej reszty, słuchaliśmy Binnsa. A przynajmniej się staraliśmy.
Egzaminy trwały z tydzień. Był to okropny czas, ale odnalazłam w tym szansę na krótkotrwałe zapomnienie o Jamesie. Mogłam się przynajmniej na czymś skupić, zająć czas, zamiast rozmyślać w nieskończoność nad różnymi nieprzyjemnymi sprawami.
Na początku czerwca rozegrał się ostatni mecz quidditcha. Ślizgoni przeciw Krukonom. Wygrali Ślizgoni, co spowodowało, że otrzymaliśmy Puchar Quidditcha.
Radości Gryfonów nie było końca, niestety, do mnie nie docierała. Owszem, cieszyłam się, ale wszelkie odczucia były jakby przydymione.
– Ja to jestem maskotką szczęścia tej drużyny! – śmiał się Rogacz, gdy wracaliśmy z boiska do dormitorium. Wcale nie chciałam z nimi wracać, ale mnie osaczyli, a ja już przed meczem zgubiłam Severusa i Lily.
Wpadłam do mojej sypialni i rzuciłam się na łóżko bezwładnie. Nie miałam jakoś ochoty świętować końca egzaminów i wygranej Gryfonów.
Zaczęłam się mimowolnie zastanawiać nad tym, co ostatnio powiedział Syriusz. Człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki.
Podeszłam do okna i moją twarz oświetlił strumień złocistego, popołudniowego, czerwcowego słońca. Takiego słońca, które obiecuje spotkanie z wakacjami tuż za rogiem.
Uśmiechnęłam się do siebie z nadzieją. Syriusz miał rację.
Do dormitorium weszła Lily.
– Nie byłaś na meczu? – zdziwiła się. – Szukaliśmy cię z Sevem chyba wszędzie.
– Byłam. Zaanektowali mnie Huncwoci, niestety… – westchnęłam.
– Mary Ann, czy coś się stało? – Lily podeszła do mnie z bardzo zatroskaną miną. – Widzę, że jest nie tak, jak powinno być. Możesz mi wszystko powiedzieć. Naprawdę.
Milczałam i wyobraziłam sobie minę Lily, gdybym jej powiedziała, że podoba mi się James Potter.
– Poradzę sobie, serio. – Uśmiechnęłam się blado. – Nie martw się! Wiesz, zostawiłam u Remusa książkę…
I wyszłam, zostawiając Lily ze zdezorientowaną miną.
Weszłam do sypialni chłopców bez problemów, ale nie po to, by wziąć wyimaginowaną książkę. Chciałam pogadać z Remusem. Wiedziałam, że jeżeli komuś mogę się zwierzyć, to tylko jemu. Na pewno wysłucha i coś mi doradzi.
Chłopców jednak nie było. Ciekawe, gdzie się podziali?
Wpadłam na pomysł, by zostawić Remusowi krótki liścik z prośbą o spotkanie. W tym celu zanurkowałam w bajzlu w poszukiwaniu niezbędnych do tej czynności przedmiotów. Znalazłam pióro i atrament, ale nie mogłam wyszperać w tym dantejskim bałaganie żadnych kartek. Po bezskutecznym szukaniu znalazłam wreszcie na toaletce Petera jakiś kawałek pergaminu. Bardzo dziwny kawałek…
Był od góry do dołu zamalowany w jakieś szkice i plany. Na samej górze, w rogu, napis głosił, iż jest to Mapa Huncwotów.
Prychnęłam. Mapa Huncwotów, też coś!
Przyjrzałam się tej mapie dokładniej. Z moich ust wyrwał się zduszony okrzyk. Pokazywała jakiś ogromny budynek, poruszały się po nim kropeczki z imieniem i nazwiskiem przy każdej. Co to za miejsce?
Wodziłam zafascynowanym wzrokiem po powierzchni kartki. Nagle dostrzegłam kropeczkę z napisem „Mary Ann Lupin” w jakimś pokoju. Była to więc mapa Hogwartu.
Lily stała na jakimś korytarzu z Sevem, a na błoniach dostrzegłam poszukiwanego przeze mnie braciszka, razem z trzema pozostałymi straceńcami. Jak oni zdobyli tę mapę?
Poleciałam natychmiast na błonia, dzierżąc fascynującą mapę.
Już z daleka zauważyłam trzech Huncwotów, siedzących pod drzewem. Któregoś brakowało.
Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że trójeczka chłopców bawi się z jakimś kudłatym, czarnym psem. Pies stawał na dwóch nogach i starał się złapać w zęby małego ptaszka, wyczarowanego przez Rogacza.
– Dalej, Wąchaczu, wiemy, że ci się uda! – śmiali się wszyscy w trójkę. Ludzie, zwabieni upałem, porozkładali się nad jeziorkiem i na trawce. Nikt, prócz Huncwotów, nie zwracał uwagi na czarne zwierzę.
Zauważyłam, że brakuje Syriusza. Pewnie odrabiał swój milionowy z kolei szlaban…
– Hej! – zawołałam na powitanie, a wszyscy Huncwoci, łącznie z psem, odwrócili się w moją stronę. Nagle stwierdziłam, że poznaję czworonoga: był to sławetny pies gajowego.
– Gdzie Łapa? – spytałam, rozglądając się. – Przed chwilą tu był…
– Skąd wiesz? – spytał zdziwiony Peter.
Podniosłam mapę tryumfalnie.
– Dzięki tej pomocnej mapce… – odparłam tajemniczo.
– Skąd wiesz o tym, że to mapa? – zdumiał się nieźle Remus, a ja uśmiechnęłam się zagadkowo.
– Glizdogon! – fuknął James ze złością. – Czemu nie zamknąłeś i nie zabezpieczyłeś naszej cudownej mapy, gdy już przestałeś jej używać?!
– Przepraszam! – pisnął Peter. – Zapomniałem!
– Niedługo zapomnisz, kiedy używać sedesu z takim zbałaganionym mózgiem… – burknął obrażonym tonem Rogaś. – Mapa wpadła w ręce Meggie, to nic, ale co by było, gdyby przejęli ją nasi wrogowie i wykorzystali przeciw nam?! Wzięli do niewoli, obdarli ze skóry i zgwałcili, a z wydzielin zrobili kremy nawilżające?
– James, nie ponosi cię trochę wyobraźnia? – spytał znużony Remus.
James już nabrał powietrza w płuca, ale nie wiedział, co odpowiedzieć. Zaległa cisza, a ja przyjrzałam się kartce.
– Tu, na przykład, krąży Filch… – objaśniłam z uciechą. – Tu widzę Lily i Seva, jak spacerują… A tu my! Stoję niedaleko dębu i widzę waszą czwórkę. Jak wy…
Zatrzymałam wzrok na pięciu kropkach z imionami i nazwiskami.
– Ta mapa chyba jest jakaś lewa – stwierdziłam.
Huncwoci, niczym jeden mąż, zmarszczyli brwi.
– Lewa? Nie, ona jest nieskazitelna! Niczym boski ja! – ucieszył się Rogacz, przeczesując czuprynę teatralnym ruchem i szczerząc zęby.
– Pokazuje, że jest wasz komplet, ale przecież nie ma Syriusza… – rzekłam powoli.
Remus i James zmieszali się, ale Peter odparł żarliwie:
– Ta mapa nigdy nie kłamie, prawda, Syriuszu? – zwrócił się do psa.
Zwierzę warknęło i kłapnęło na niego ostrzegawczo pyskiem.
I nagle uderzyła w moją głowę straszliwa, burząca spokój myśl. Zmroziło mnie ze strachu.
Rogacz jest jeleniem. Remus jest Lunatykiem, czyli wilkołakiem. Łapa…
A jeśli Syriusz to animag? Przecież wyżalałam mu się tak bez żadnych hamulców i… powiedziałam mu o Jamesie. Powiedziałam najlepszemu kumplowi Jamesa o tym, że się w Jamesie zakochałam.
Nie wierzyłam, żeby Syriusz mu tego nie powiedział.
Mapa sfrunęła pod moje nogi. Rzuciłam psu pogardliwe, nienawistne spojrzenie i odwróciłam się na pięcie.
– Mary Ann, czekaj!
Black pędził ku mnie, a po chwili poczułam, że schwycił mnie za ramię. Wyrwałam mu rękę.
– Czekaj, wyjaśnię ci… – zaczął, rozgorączkowany.
– Zamknij się! – krzyknęłam i ściszyłam głos do nabrzmiałego od emocji szeptu. – Gdybyś chociaż dał mi jakiś znak, że to ty… Nigdy nie chciałam ci wyjawić nawet ułamka tego, co usłyszałeś, wiesz? Ale ty najwyraźniej lubisz podsłuchiwać! Podle wykorzystałeś sytuację! Pewnie się nieźle ubawiłeś, co? Kiedy wykorzystasz przeciwko mnie moje słabe strony?
– Wcale się nie ubawiłem! – warknął ze złością Syriusz. – Chciałem ci pomóc…
Zaśmiałam się szaleńczym śmiechem, w którym nie było radości.
– Ty, pomóc? Taki egoista?! Zapatrzony w siebie kretyn?!
Niektórzy poodwracali głowy w naszą stronę, zaintrygowani nową rozróbą. Syriusz spąsowiał ze zdenerwowania, ale nic nie powiedział.
– To wyjaśnia, dlaczego wiedziałeś o tym, że zamieniam się w kota! – warknęłam.
– Tak się składa… – zaczął ze złością, ale mu przerwałam, nie mogąc opanować wściekłości:
– Nie obchodzą mnie twoje kulawe wyjaśnienia! Jesteś największym kretynem, jakiego spotkałam!
– Opanuj trochę swoje fochy, dziecinko! – warknął. – Nie zrobiłem ci aż takiej krzywdy, żebyś mnie teraz tak obrażała i wyzywała od kretynów, zupełnie bez powodu!
– Bez powodu?! Jesteś zerem, Black! ŻAŁOSNYM PODSŁUCHIWACZEM!
Każde włókienko mojego ciała pulsowało wściekłością. I nienawiścią. I upokorzeniem. Wiedziałam, że już nigdy nie będę mogła spojrzeć Jamesowi w oczy.
Black był już nawet nie pąsowy, ale krwiście czerwony ze złości.
– Mogłabyś przestać drzeć twarz i wreszcie posłuchać, co do ciebie mówię?! – zawołał ze złością, nie bacząc na to, że wzbudzamy zainteresowanie.
– Nie będę marnować czasu na rozmowy z debilem! Nie masz kompletnie rozumu, ani wyczucia. Twój mózg jest rozmiaru ziarnka piasku, gdy spuchnie! Nie mam ochoty z tobą gadać! ZEJDŹ MI Z DROGI, BLACK!
Teraz już prawie wszyscy, którzy usłyszeli wrzaski, odwrócili się i obserwowali naszą kłótnię. Huncwoci siedzieli niczym trusie pod drzewem, przerażeni zaistniałą sytuacją.
– No tak! Nie jestem zaskoczony! – powiedział z wściekłością Black. – Zamiast wysłuchać ludzi, to lepiej ich obrażać bez większego powodu! To takie uprzejme!
– No właśnie, LUDZI! – krzyknęłam. – A TERAZ ZEJDŹ MI Z DROGI, PÓKI NIE WYCIĄGNĘŁAM RÓŻDŻKI!
– A co mi nią zrobisz? – zadrwił jadowicie. – Dziabniesz mnie w oko? Po zaledwie roku jako takiej nauki? Różdżka w twoich rękach, no tak, boję się!
Rozległy się tu i ówdzie parsknięcia. Zrobiłam się czerwona ze złości i upokorzenia.
– Black, nie przeginaj! Już ci powiedziałam: wykastrują cię, gdy się nie pohamujesz. Chociaż… – Uśmiechnęłam się zjadliwie. – Chyba nie mieliby czego usuwać…
Dotarła do mnie salwa śmiechu od strony grupy Ślizgonów zgromadzonych nieopodal. Black zrobił się prawie fioletowy, oczy zabłyszczały groźnie i zazgrzytał zębami. Wyciągnął różdżkę i zacisnął na niej dłoń.
Odgięłam się do tyłu i zaśmiałam wariacko.
– Nie rozśmieszaj mnie, imbecylu! – prychnęłam. – Niby co mi zrobisz? Twój mózg ma poczucie humoru, skoro podsuwa ci takie beznadziejne pomysły… W ogóle nie podejrzewałam, że istnieje. A jednak daje o sobie znać. Czasami…
Black zacisnął pięść na kępce włosów na głowie, jakby bardzo się przed czymś powstrzymywał i modlił się o niezwariowanie.
– A tak w ogóle, to on tam się nie zgubił, gdzieś w tym twoim wielkim łbie? – kontynuowałam, odnajdując wyjątkową przyjemność w drwieniu z niego bez żadnych hamulców. – Przecież ma taką przestrzeń… Nieograniczoną wręcz…
Kolejna salwa śmiechu. Ślizgoni bawili się najlepiej, ale i wśród pozostałych domów nie brakowało rozbawionych, zwłaszcza w męskim gronie. Kilka dziuniek chyba się oburzyło.
Black uniósł różdżkę, celując we mnie, a ja zrobiłam minę w stylu „Rany, ale palant!”.
– No dalej, zaatakuj mnie! – wrzasnęłam. – To takie w twoim stylu, wyżywać się na płci pięknej! Pewnie torturowanie niewinnych Gryfonek to u was rodzinna tradycja!
– ZAMKNIJ SIĘ!
– BO CO?!
Black nie odpowiedział od razu, za to wlepiał we mnie intensywnie nienawistny wzrok, jakby coś mentalnie przeżuwał. W końcu zmrużył oczy. Tak od dołu.
– Bo inaczej wszyscy dowiedzą się, że zakoch…
Nie dokończył. A przynajmniej nikt tego nie usłyszał. Poruszał za to ustami, z których nie mógł wydobyć się żaden dźwięk. Zupełnie jak zaczarowany… Odwróciłam się.
Za mną stał Remus z wyciągniętą różdżką. Wyglądał jak groźny posąg, cały spięty, z marsowo zmarszczonymi brwiami. Oprócz tego w jego minie było coś, co wywoływało napływ współczucia. Rozdarcie.
Byłam mu wdzięczna.
Zerwałam z szyi wisiorek, rozcinając sobie boleśnie skórę. Spojrzałam na zdezorientowanego Blacka i rzuciłam mu tę jego błyskotkę pod nogi. Zupełnie jak ochłap psu. Black spojrzał na kotka, a ten miauknął żałośnie.
– MASZ! – zawyłam. – Zabieraj ten swój parszywy wisiorek i więcej się do mnie nie odzywaj!!! 
     Między nim i mną coś pękło na zawsze.
Ruszyłam szybko do zamku, omijając dyszącego ciężko Blacka szerokim łukiem.
Po pięciu minutach wpadłam do Izby Pamięci. Byłam zła, jak nigdy. Nawet wtedy, gdy wróciłam z Hogsmeade w listopadzie, nie byłam tak wściekła. Zalewała mnie wściekłość, jakiej nie znałam.
– Mary Ann?
To był Severus. Najwyraźniej za mną szedł, aż od błoni.
– To było genialne… – Miał wniebowzięty wyraz twarzy. – Najlepszy dzień mojego życia… Oglądać zmieszanie Blacka z błotem i widzieć, że on nie może się bronić czarami…
Uśmiechnęłam się blado. Severus podszedł i usiadł obok mnie na parapecie.
– O co poszło? – spytał cicho.
Nie odpowiedziałam.
– Wiesz… – mruknął. – Nie mówiłem ci tego, ale kiedyś, przez niego, prawie spotkałaby mnie tragedia. Gdyby nie… Potter… który zreflektował się w ostatnim momencie i wyciągnął mnie z tego.
– James cię uratował? – zdziwiłam się gwałtownie.
– Mnie? – Severus zaśmiał się gorzko. – Chyba siebie. Gdyby mi się coś stało, to oni by za to odpowiedzieli. Black to śmieć. Sama widzisz.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Wiesz co, Sev? Jesteś naprawdę w porządku.
Położyłam dłoń na jego ramieniu, a on odwzajemnił uśmiech nieco koślawo.
– Nie warto wylewać żółci przez tych idiotów – szepnął uspakajająco. – Oni wszystkich ranią, wszystkimi gardzą i pomiatają. Nie musisz się z nimi zadawać. Daj sobie spokój.
– Masz rację – westchnęłam. – Może i reszta jest okej, ale ciężko trafić na moment, gdy Black nie przebywa w ich gronie. Chyba przestanę z nimi rozmawiać…

1 komentarz: