Hej, dzięki za komentarze :) I witaj, Luello!
„Rabastanie!
Bardzo za
Tobą tęsknię i już mi Ciebie brakuje. Co słychać? Przyszły już wyniki owutemów?
U mnie świetnie. Jestem właśnie z Remusem na północy
Włoch, u rodziny. Temperatura mnie dobija, ale to taka sympatyczna odmiana po
mglistej Anglii. Rodzina Włochów u której mieszkamy jest bardzo barwna. Remus
twierdzi, że są niezwykle głośni i rozhukani – zgadzam się z tym całkowicie.
Trudno się z nimi nudzić. Chociaż mija dopiero tydzień od przyjazdu tu, czuję
się stałym mieszkańcem mojego staromodnego pokoju.
W domu jest
nieustanny szum. Każda pora i okazja jest, według wujka Giuseppe, dobra do
świętowania, śmiechu, jedzenia. A świętują wszystko. Ostatnio Caterina (moja
przyjaciółka) wygadała się przy stole o tym, że jestem zaręczona. Dopiero było!
Nie wypuścili mnie z pokoju, dopóki mnie wszyscy nie wyściskali, nie zjadłam
poczwórnej porcji placka z malinami i nie opowiedziałam każdemu z osobna o
Tobie (bo był taki rejwach, że nie dało się wygłosić tego wszystkim naraz). Nie
wspomnę o pierścionku, który chyba zaliczył pięciokrotnie pełen obwód stołu.
Czasem
chciałabym jednak z kimś porozmawiać, tak jakoś poważniej. Remus z powodzeniem
spełnia tę rolę, ale tak bardzo mi Ciebie brakuje! Szkoda, że nie wrócisz do
szkoły po wakacjach. Trzymam Cię za słowo – musisz odwiedzać Hogsmeade!
Pytałeś o
kurację. Sprawdza się doskonale. Brak mi wampirzych zdolności, ale snów nie
odzyskałam, na to za wcześnie. Dobrze, że przynajmniej mogę spać – ten dom,
chociaż taki kochany, czasem przyprawia mnie o niezbyt sympatyczne uczucia.
Może to przez te staromodne, cieniste wnętrza, pełne starych i nieco ponurych
mebli.
A, i jest tu
takie dziecko – pięcioletnia Chiara. Jest nieco specyficzna, a w połączeniu z
olbrzymim, starym domem może nawet wywołać dreszcze. To późne dziecko, jej
matka urodziła ją, gdy miała czterdzieści pięć lat. Caterina mówi, że Chiara
jest bardzo chora. Rzadko wychodzi poza dom, ma szarą cerę i nieprzytomny
wzrok. Podobno to schizofreniczka. Czasem gada takie rzeczy, że włos się na głowie
jeży. Albo, jak idę ciemnym korytarzem do łazienki w nocy, a ona stanie w
drzwiach w tej swojej białej koszuli nocnej i mnie obserwuje… Mam jednak
nadzieję, że będzie bardziej śmiała w stosunku do nas. W końcu przed nami
jeszcze kilka tygodni razem!
Czekam z utęsknieniem na odpowiedź od Ciebie. Bardzo
Cię kocham.
Twoja Meggie.”
– Co tam bazgrzesz? Do tego twojego narzeczonego,
mam rację? – Caterina przechyliła się przez moje ramię, by zerknąć na treść.
Szybko zakryłam część o wampiryzmie. – Ech, zazdroszczę ci…
– Poranna kawa! – Służąca, pani Bonifacja, wniosła
tacę z pięcioma filiżankami. – I sok dla malutkiej.
W salonie siedziałam ja, Caterina, Remus i wujek
Giuseppe. Chiara spoczywała na poduszce przy oknie, błądząc we własnym świecie,
Remus i wuj grali w szachy.
– No nie, to nie do przyjęcia! – huknął wuj Giuseppe
teatralnie, z emocji rąbnął w szachownicę pięścią, aż gruchnęło. – Przegrałem z
Remusem już chyba siódmy raz! Jesteś dobry, synu, oj tak!
– Dam ci radę, wuju! – parsknęłam. – Z Remusem nie
ma żartów, jego umysł jest dla nas za mądry!
– Przesadzasz! – pokręcił głową mój brat, robiąc
skromniutką minkę.
– Chiara, a pozwól no tu do mnie! – Giuseppe zawołał
siostrzenicę ruchem ręki. Posłusznie przytruchtała, jak zwykle obdarzając mnie
nieufnym spojrzeniem. Przylgnęła do wuja.
– Chiara, coś taka smutna? – zagadnął beztrosko
Sergio, który właśnie wszedł do salonu. Zawsze na jego widok robiło mi się
weselej.
– Nie wiem… – wymamrotała spłoszonym szeptem,
wytrzeszczając oczy. Sprawiała wrażenie poważnie chorej.
– Wyglądasz, jakbyś się czegoś bała! – stwierdził
Sergio i parsknął pod nosem. – Tu nie ma żadnych potworów.
– Nie? – zapytała, przeciągając wyrazy. – Jest duch.
Sergio obrócił ku niej głowę.
– Jaki duch?
– Duch.
– A jak ten duch w takim razie wygląda?
– Jest biały – wyszeptała.
Sergio zerknął na nią z lekkim zakłopotaniem.
– Psychodzi do mnie casem… Psynosi lózne zecy… – Wpatrzyła
się w ścianę, jakby coś tam zobaczyła. Jej wzrok był bardzo błędny.
Zmarszczyłam brwi i wymieniłam porozumiewawcze
spojrzenia z Remusem. On wyglądał na nieco zaniepokojonego, zwłaszcza, że
niewiele rozumiał po włosku.
– Co ty mówisz? Co ci przynosi? – drążył Sergio.
– Sny… Mazenia. Taki duch jest fajny – skończyła z
pewną obojętnością.
– Pewnie coś ci się przyśniło! – skarciła ją
Caterina.
– Nie plawda! – wrzasnęła dziko, wypadając z transu,
a wszyscy podskoczyli. – Widziałam go cęsto!
– Chiara może mieć rację – zwrócił uwagę
wyrozumiałym tonem wuj Giuseppe. – Już dawno w tej rodzinie krążyła legenda o
duchu zamieszkującym te stare mury. Być może Chiara go widzi, w końcu dzieci są
bardzo spostrzegawcze.
– Spostrzegawcze, powiadasz? – ozwał się rozbawionym
głosem Sergio, po czym parsknął pod nosem i wyszedł na taras. Wujek Giuseppe
posłał mu apodyktyczne spojrzenie starszego brata.
Udałam się w kierunku Sergio. Stał w swojej czarnej
skórze na tarasie i opierał o barierkę. Zajęłam miejsce obok i uśmiechnęłam się
do niego wymownie.
– No co? – parsknął na mój widok. – Giuseppe może
mieć w sumie rację, dzieci czasem widzą więcej. Problemem Chiary jest to, że
widzi za dużo.
– Co masz na myśli? – Chociaż Sergio był bratem wuja
i ciotki, zawsze byłam z nim na „ty”.
– Ach, o tym duchu nawija przecież od trzech lat.
Kiedy już myślę, że wytłumaczyli jej to i owo, okazuje się, że śpiewkę zaczyna
od nowa… Niereformowalny przypadek. Zresztą, czasem słyszę jej rozmowy z samą
sobą. Biedne dziecko, los ją skrzywdził. Jest chyba nawiedzona, a przynajmniej
tak wygląda. Hermetyczność tej rodziny wiele jej nie pomaga.
– Nie nawiedzona, tylko chora. Ale można się jej
przestraszyć.
– Tu jest wiele rzeczy, których można się
przestraszyć – odparł Sergio, beztrosko pukając jakiś rytm palcami o barierkę.
– Ten dom sam w sobie jest straszny, Mary Ann.
– Nie odniosłam takiego wrażenia – odpowiedziałam ze
zdziwieniem. – O czym ty mówisz?
– Hmm, mieszkam tu trzydzieści cztery lata,
wyłączając czas studiów, i to moja opinia.
Posłał mi niefrasobliwe, nieco obojętne spojrzenie.
Zdziwiła mnie jego beztroska.
– Dobra, starczy. Bo cię nastraszę, czy coś! – parsknął.
– Nie nastraszysz. – Pokręciłam głową przecząco. –
Ja się nie boję ducha. Duchy mogą być całkiem…
Przypomniał mi się Prawie Bezgłowy Nick, ostatniego
dnia szkoły owrzeszczający Jamesa za narysowanie atramentem naokoło szyi Blacka
przerywanej linii z napisem: „Ciąć tutaj. Wieczny hołd Sir Nicholasowi
Z-Jego-Wszystkimi-Przydomkami-Których-I-Tak-Nie-Pamiętam”
Sergio zaśmiał się w głos.
– Ducha? Jakiego ducha? Tu nie ma duchów. Ale za to
są żywi.
Położył mi dłoń na ramieniu i odszedł.
***
„Droga, przekochana Meggie!
Oczywiście,
że mi się nudzi. CHOLERNIE MI SIĘ NUDZI! Siedzę tylko w tym domu na szacownych
czterech literach… Żeby jakiś kot się nieroztropnie przypałętał… Ale nie, już
swego czasu wszystkie doprowadziłem nieomalże do stanu przedzawałowego. Teraz
zmądrzały, głupole, omijają mój dom i na wszelki wypadek wszystkie sąsiednie
szerokim łukiem. A taka była zabawa! Jeden tak wiał, że przednie nogi nie
nadążały za tylnymi. Albo inny – zesztywniał, jakby był wypchany, rozumiesz?
Taki spryciarz, sobie odruch obronny wyrobił… Ale jak stwierdziłem, że sprawdzę
o blat stołu, czy rzeczywiście jest na tyle sztywny, by robić za pałkę od
perkusji, skubaniec sflaczał i zwiał!
No dobra,
nie będę się rozpisywał o takich rzeczach. Cieszę się, że we Włoszech sobie
radzicie. Czyli Luniaczek się jakoś odnalazł? Dobrze, że chociaż część tej
Twojej rodziny umie angielski. Powiedz mi jeszcze, pełnia go tam nie zastanie,
prawda?
U nas w
Anglii leje deszcz. Piszę z Glizdkiem i Łapą, bo nie mam w co rąk włożyć. Nawet
z desperacji odrobiłem już lekcje, czujesz?! Rodzice przesiadują w pracy, a ja
włóczę się samotnie po deszczowych ulicach i tęsknię za czasami, gdy Syriusz tu
ze mną siedział. To odeszło na zawsze! Stwierdzam teraz w pełni świadomie: jest
Łapa, jest impreza.
A właśnie,
pisałem Ci o tym w ogóle? Łapa powrócił do rodziny! Zastanawiałem się, na jakie
świństwo zachorował, ale on mi nie chciał powiedzieć. To podobno bardzo ważne.
Cóż, jeżeli był na tyle zdesperowany, że to zrobił, to musiał mieć w tym jakiś
cel. Cokolwiek by to nie było, postanowiłem go w tym wspierać. Kiedy oczywiście
się dowiem, co to.
Dobra, urwę temat Łapy, bo coś czuję, że zaraz
spopielisz moje wypociny wzrokiem. Wczoraj wszedłem do salonu i miauknąłem
rodzicom, że chcę mieć natychmiast braciszka, bo mi się nudzi. Szkoda, że nie
widziałaś ich min! Dostali Zespołu Twarzy Karpia. Może o dziecku nigdy nie
słyszeli, a ja im tak „niechcący”, he he.
Liczę na
szybką odpowiedź od Ciebie. Opisz mi jeszcze raz tę Twoją rodzinę, bo nic nie
skumałem poprzednim razem. W dodatku jeden z tych kotów chyba zeżarł tamten
list, kiedy szukałem butelki, by spróbować go do niej włożyć. Byłem ciekaw, czy
kot by się zmieścił, wpychając od ogona.
Pa pa pa,
całuski 102!
James „Walerian” Potter (to dlatego, że wali ode
mnie walerianą, którą wabiłem te koty, gdy jeszcze były na tyle nieświadome,
żeby zbliżyć się do strefy X).
PS.: Przekaż Remusowi, że może pozdrowić ode mnie
Jo-ho-ho! Wiem, jestem okrutny.”
Zaśmiałam się i spojrzałam za okno. Niedzielne niebo
było niezwykle niebieskie, zupełnie inne, niż w mojej Anglii. Gdzieś tam,
daleko, James gada coś do siebie w akcie desperacji… Westchnęłam, gdy
uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go brakowało.
Rozległ się gong obwieszczający śniadanie. Zerknęłam
na zegarek. Dziewiąta czterdzieści.
– Pływanie jest doskonałym sportem! – usłyszałam
nieco przemądrzały głos Giacinto w jednym z pokojów, gdy szłam korytarzem w
kierunku jadalni.
– Zgadzam się. Pływacy podobno żyją długo. A ta
stara Bonifacja musiała uprać moje slipy akurat dzisiaj rano! – to był Sergio.
Rozległo się szuranie.
Po chwili panowie wyszli z pokoju i ruszyli za mną
do jadalni.
– Pożyczę ci moje slipy! Mam chyba trzy takie same
pary, Maddalena ostatnio mi kupiła na targowisku – rzekł Giacinto.
– Czy ja wiem? – ozwał się sceptycznie
trzydziestoczterolatek.
– Och, Sergio. Musisz iść, by popływać! Nalegam…
– No dobra, jeżeli mi pożyczysz te majtki, to może…
Weszłam do jadalni z uśmiechem na ustach. W życiu
nie założyłabym slipek Giacinto, ale cóż…
Wszyscy wyglądali na bardzo rześkich. Perspektywa
rodzinnego wypadu nad rzekę pobudziła nawet małą Chiarę.
– Ja dziękuję, pani Bonifacjo! – rzekł poważnie
Giacinto, wyciągając rękę przed siebie. – Zjem śniadanie na piaszczystej plaży!
– Doskonały pomysł! – ucieszył się wuj Giuseppe. – Poproszę
kanapki z pastą na wynos.
– Słucham?! – Starsza pani pochyliła się ku wujkowi.
– Ja nic nie słyszę, proszę pana!
– KANAPKI Z PASTĄ NA WYNOS! – zagrzmiał wuj, aż woda
w szklance zadrżała.
– Oczywiście! – zaskrzeczała.
– PANI BONIFACJO! – wrzasnął Sergio. – DLA MNIE
RÓWNIEŻ! Też zjem na plaży.
– To co, panowie, może pójdziemy już teraz? – zagadnął
dziarsko wuj. – Jak za dawnych lat.
– Czemu nie? Ja już jestem gotowy, tylko te slipy… –
Sergio podniósł się od stołu, to samo zrobił wujek i Giacinto.
– Przecież jest dopiero za kwadrans dziesiąta! – zdziwiła
się ciocia Anastasia. – Giuseppe, spieszy ci się? Pójdziemy wszyscy razem!
– Nie, my mężczyźni musimy trzymać się razem! – zawołał
Giacinto bohatersko.
– I weź tu coś tłumacz chłopom, no! – zaskrzeczała
ciotka Maddalena, patrząc na swojego męża z pogardą.
– Cicho, kobieto. Nie stawaj mężczyznom na drodze!
Synu, idziesz?
Fabrizio ziewnął potężnie i posłał Giacinto znużone
spojrzenie.
– Jak chcesz. Panowie!
I w trójkę wyszli z jadalni, trajkocząc zawzięcie.
– Czekajcie! – Margherita po krótkim zastanowieniu
wyskoczyła za nimi. – Ja też idę!
Na zewnątrz zrobiło się naprawdę upalnie. Po
zjedzonym śniadaniu, co zwykle trwało naprawdę długo, pobiegłam do kufra, by
wyciągnąć całkiem nowy kostium kąpielowy, dwuczęściowy. Bardzo mnie
podekscytował fakt, że po raz pierwszy w życiu włożę na siebie dwuczęściowy
kostium kąpielowy. I jeszcze do tego taki ładny, w ogórkowym kolorze!
Zarzuciłam go na siebie pod ubranie, zaplotłam
długie do połowy pleców loczki w wysoki kucyk, powkładałam potrzebne rzeczy do
torby. Po tym wszystkim usiadłam skrzyżnie na łóżku, czekając ze
zniecierpliwieniem na wyruszenie kawalkady i wpatrywałam się w podłogowe deski,
pomiędzy którymi ziała czeluść piwnicy pode mną.
Nie potrafiłam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio
pływałam. No, może z wyjątkiem tamtej greckiej wysepki, ale nie było to ani
pożyteczne, ani tym bardziej przyjemne.
W końcu, po ponad godzinie czekania, rozległo się
dudniące po korytarzach: „Idziemy!”. Ruszyłam żwawym krokiem ku wyjściu, gdzie
zgromadziły się już ciocie i Eustachio, jak zwykle niezbyt chętny do rozmowy.
Na dworze było niezwykle gorąco. Lekki, chłodny
powiew ochłodził skórę. Poczułam, że rozpiera mnie radość.
– Myślałem, że się nigdy nie doczekam! – parsknął
Remus. – Już pół do dwunastej!
Poczochrałam mu włosy, by czymś zająć ręce. Bardzo
rozradował mnie widok uśmiechniętego brata. Cieszyłam się także, że coraz
lepiej radził sobie z komunikacją z Włochami.
Ciotka Maddalena jak zwykle narzekała:
– Fabrizio, zdejmiesz te spodnie czy nie?! Mówię ci,
chłopcze, załóż jakieś przewiewne majtki, no! Przecież se tyłka od słońca nie
oparzysz! Gdzie jest moja córka?! Chiara, za rękę mnie złap! Tam są chaszcze, a
w chaszczach są zboczeńcy, dziecko! Nie oddalaj się od dorosłych! A jak
zobaczysz zboczeńca, to…
– Maddaleno! – zdziwiła się ciocia Anastasia. – Nie
strasz małej! To swojski teren!
– Kto wie, moja droga! – pogroziła jej paluchem
szwagierka. – Zboczeńców nigdy za wiele! Wszędzie wepchną te swoje… Fabrizio!
Zostaw tego kija w tej chwili! Oko wydłubiesz!
Ja i Caterina zachichotałyśmy. Nawet Remus się
uśmiechnął, rozumiejąc co nieco z sytuacji.
– Mamo, ja mam siedemnaście lat! – jęknął Fabrizio
zbolałym tonem, odrzucając kij na bok.
– Wszystko jedno, ile. Na stracenie oka nigdy nie
jest za późno, synek! Mój dziadek to…
Na szczęście przerwał jej dziki ryk zadowolenia
Eustachio, gdyż dotarliśmy na blisko położoną plażę. Piasek pomieszał się z
drobnym żwirkiem, czysta woda, od której odbijały się promienie słońca, leniwie
płynęła w swoją stronę. Naokoło rozpościerał się widok na skarpy i chaszcze.
Tak wyglądało lato.
Na środku plaży stał leżak, na leżaku opalał się
wujek Giuseppe. Niedaleko spoczywały torby, ubrania, ręczniki i Bóg wie, co
jeszcze. Sergio, daleko przed nami, właśnie wszedł w wysokie chaszcze i zniknął
z pola widzenia. Giacinto nie dostrzegłam.
– Woda! – wrzasnął piskliwie Eustachio, rozebrał się
do majtek i wpadł w biegu do rzeki, wrzeszcząc z uciechy.
– Uważaj, synek! – krzyknęła za nim ciocia Anastasia
i ze stoickim spokojem zebrała jego ubrania z piasku. Remus ułożył w idealną
kupkę swoje rzeczy gdzieś na uboczu, po czym wleciał do rzeki w bardzo podobny
sposób, co o pięć lat młodszy Eustachio. Uśmiechnęłam się wyrozumiale, rozłożyłam
przy Remusie i wkrótce wkroczyłam do wody. Była cudownie ciepła. Nie to, co w
Anglii.
Ciotki rozebrały się do kostiumów– z dumą
dostrzegłam, że jako jedyna mam dwuczęściowy – i położyły na ręcznikach przy
Marghericie. Caterina szalała z Remusem w wodzie, Fabrizio usiadł na piasku i
wpatrzył się w niebo, a Chiara wypakowała foremki z wiaderka i poczęła budować
zamek.
– HA HA HA! – to Remus doskoczył do mnie i ochlapał
porządnie. Poczęłam go gonić, aż wpadliśmy na głębinę do pasa. Remus zachłysnął
się nagle ze strachu, lecz szybko okazało się, że to Caterina złapała go pod
wodą za nogę. Wyłoniła się ze śmiechem. Wkrótce dołączył do nas Eustachio i
zrobiło się jeszcze głośniej.
Z radością oglądałam taflę wody. Przelewała się
przez moje palce, płynęła daleko w świat. Pierścionek zaręczynowy lśnił pod
wodą nieziemskim blaskiem.
W tym momencie Remus podniósł mnie z powodzeniem na
swe ramiona i skończyły się refleksje.
Gdy już znudziło mi się taplanie w wodzie, wyszłam z
powrotem na plażę.
– A ty co tak siedzisz, Fabrizio? – spytałam. Uniósł
na mnie wzrok i zmrużył oczy. – Nie idziesz…?
– Nie, wolę nie. Nie lubię wody. Zresztą… – Wzruszył
ramionami, ale nic nie dodał.
– Szkoda. Woda jest bardzo ciepła.
Odeszłam w kierunku ciotek i Margherity. Wyglądały dość
zabawnie, leżąc na kocach obok siebie – dwie szczupłe po bokach, a ta w środku
z wylewającymi się wszystkimi otworami w kostiumie i poza nim fałdami skóry.
Opadłam na koc obok cioci Anasiasii, wystawiając
buzię do słońca.
– I mówię ci, no! – ciągnęła rozmowę ciotka
Maddalena swoim gderliwym, grubym głosem. Pod tym względem była nieodrodną
siostrą swego brata. – Gorzej, niż pranie wina! Te majtki mojego starego…
Potrafi je nosić kilka dni! I co go interesuje, że non stop kupuję mu nowe
pary! Wytłumaczyć mu się nie da… Jak się już czegoś przywiąże, to jak rzep
psiego ogona!
– Mamusiu, boli mnie główka… – rozległo się nad
nami.
Chiara stała nieopodal z łopatką w dłoni i patrzyła
uważnie na matkę.
– To od tych pyłków! – zachłysnęła się Maddalena. – Albo
od słońca!
– To drugie już bardziej – mruknęła pod nosem ciocia
Anastasia.
– Idź, kochanie, do wujka, wujek da ci proszki…
Chiara odwróciła się, położyła grabki na stosie
foremek w wiaderku stojącym przy torbach, po czym podbiegła do wujka Giuseppe.
Po kilku słowach dialogu zwlekł potężne cielsko z leżaka, który natychmiast
zajęła Chiara, a on począł szperać w plecakach.
– Albo to czyszczenie twojego gabinetu, Margherito! –
usłyszałam z prawej.
– Prosiłam cię, ciociu, byś tego nie robiła! Mam tam
niebezpieczne substancje i lekarskie notatki!
– Ale przecież trzeba zetrzeć kurz, prawda? A
notatki ci poukładałam, w tej szafce na lewo od wejścia. Te notatki o pierwszej
pomocy.
– Aha, te, których wczoraj szukałam dwie godziny? – zadrwiła
Margherita.
– Och! – rozległ się grzmiący głos, tym razem z
lewej. – Przecież to wiaderko ma pęknięty pałąk, słonko!
– Gdzie? Nie widzę! – zdziwiła się Chiara i stanęła
przy wujku Giuseppe.
– No tu… – Wskazał palcem. Dziewczynka przyglądała
się trochę, a potem przytaknęła.
– Naplawis go? – spytała niepewnie.
– Dobrze. Poczekaj tu…
Wujek Giuseppe wstał. Przewróciłam się na prawy bok.
– A ciebie gdzie znów niesie? – zdziwiła się ciotka
Maddalena do brata.
– Do domu, muszę skleić wiaderko dla Chiary.
Obserwowałam bezwiednie jego spacer – najpierw
brzegiem rzeki, potem przejście po mostku i wspinaczkę na skarpę z domem.
Wyglądał śmiesznie, niczym piłka na nogach, aż w końcu znikł w wejściu.
Wpatrzyłam się w dom. Miał chyba kilkadziesiąt
pokoi, ścianę z jasnego kamienia na śródziemnomorską modłę, trzy piętra z
parterem, zatęchłą piwnicę. Był taki piękny, w swoim własnym stylu, wznosił się
dumnie nad rzeką, otulony palmami, kasztanami, piniami. Trudno byłoby
przypuszczać, że wnętrze jest dosyć ponure i ciemne.
Wuj Giuseppe właśnie wyszedł z domu, czemu
towarzyszył potężny trzask dębowych drzwi. Zrezygnowałam z leniwego
obserwowania go i przewróciłam się na plecy, chłonąc słońce bladą buzią. Trzeba
zmagazynować trochę ciepła przed powrotem na północ.
– Mary Ann, opowiadaj, jak szkoła? – usłyszałam głos
cioci Anastasii w chwili, gdy potężny wuj Giuseppe, przechodząc na swój leżak,
rzucił na nas obydwie cień.
– Świetnie. Naprawdę, ciociu – odparłam, myśląc o
Hogwarcie.
– Na jakie studia się wybierasz?
Zamarłam.
– Eee… Jeszcze się nie zastanawiałam, co chcę robić…
– Pewnie, masz jeszcze czas – rzekła flegmatycznie. –
Nasza Margherita idzie na medycynę, jak wiesz. Jestem z niej taka dumna!
Giuseppe zawsze powtarzał, że obecność lekarza w rodzinie jest wprost
nieoceniona. Albo Caterina i ta jej wiolonczela…
Przejechała dłonią po spoconym czole, wciąż nie
otwierając oczu.
– A ty, ciociu, czym się zajmujesz? – zapytałam z
zainteresowaniem. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek musiała pracować.
– Ogrodem. I piszę dla męża różne rzeczy na
maszynie. Nie muszę pracować, przecież Giuseppe jest dostatecznie bogaty.
– Ale pracuje. I nie tylko on.
– Tak, nasza rodzina pracuje bardziej z nudów, niż z
przymusu. W końcu ile można leżeć brzuchem do góry… Mnie nigdy nie pociągała
praca, nawet na studia nie poszłam.
– Nie? – zdziwiłam się.
– Jeszcze przed skończeniem szkoły poznałam męża. – Uśmiechnęła
się na to wspomnienie. – Pobraliśmy się, urodziła się Margherita… Miałam tyle
samo lat, co ona ma teraz, gdy wtedy przyszła na świat. Na studia nie miałam
ochoty.
Zamyśliłam się, wpatrując w lazurowe niebo. Po ukończeniu
szkoły kroiło mi się wyjście za Rabastana, też w wieku osiemnastu lat. Rabastan
także jest wyjątkowo bogaty. Co by znaczyło, że nie będę musiała pracować. A co
z moim marzeniem o pracy jako auror? W końcu nigdy nie chodziło o pieniądze,
ale o zwalczanie zła. Chyba każdy Gryfon, jakiego znałam, pragnął tego samego.
To było w pewnym sensie oczywiste, że wszyscy pójdziemy tam pracować. Z wyjątkiem
Remusa. Jego likantropia była poważną przeszkodą.
I… czy auror może żyć pod jednym dachem ze
zwolennikiem Voldemorta? Co to będzie oznaczać dla naszej rodziny? Dla dzieci,
więzi małżeńskiej?
Wzdrygnęłam się i przyjrzałam pierścionkowi. Klejnot
w kształcie księżyca przepięknie błyszczał.
– Śliczny jest ten pierścionek zaręczynowy! – ozwała
się ciocia. – Ten twój narzeczony wydaje się być wspaniały, jeżeli lubi kupować
kobiecie takie klejnoty. Julia bardzo by się cieszyła…
W tym momencie leniwe powietrze przeciął głośny, charakterystyczny,
przeciągły dźwięk. Brzmiał jak dziwny i nienaturalny krzyk. Ja, ciotki, Margherita,
Chiara i wuj Giuseppe obróciliśmy gwałtownie głowy w stronę chaszczy, skąd do
nas dobiegł. Po chwili zamarło także towarzystwo w wodzie i Fabrizio, którzy
byli nieco dalej. Caterina zmarszczyła brwi, nie wierząc własnym uszom.
– Jakaś tragedia! – ciotka Maddalena dzielnie
zebrała swe obfite kształty z pozycji horyzontalnej.
Wszyscy zerwali się na równe nogi i ruszyli ku
chaszczom.
– Chiara, zostań tu! Zostań, mówię ci! – Maddalena złapała
córkę za rękę.
– Mamusiu, boję się…
– Zostańcie tu, Anastasio! – zwrócił się do żony
przerażony wuj Giuseppe. – Ja i młodzież pójdziemy w te krzaki.
Wuj, ja, Remus, Caterina, Margherita i Fabrizio
wpadliśmy w gęstwinę i biegliśmy wzdłuż rzeki. Potem każdy porozbiegał się w
swoją stronę, gorączkowo wypatrując kogoś, kto mógł wydać taki krzyk. W panice
wykonywałam kolejne kroki, rozglądając się za czymś podejrzanym. W powietrzu
zaległa nieprzyjemna cisza. Kto krzyknął? Co się stało?
W końcu po jakichś kilkunastu minutach do mych uszu
dobiegł następny, kobiecy krzyk:
– Tutaj, przy rzece! Mam go!
Pobiegłam jak najszybciej w wyznaczonym kierunku.
Dopadłam do średnio wysokiej skarpy. Moje oczy padły na Caterinę, stojącą bezradnie
na dole, przy wodzie. Wszyscy podbiegli do Włoszki, która roztrzęsioną ręką
wskazywała na sąsiedni brzeg, przy którym zatrzymało się ciało mężczyzny…
Wuj i Fabrizio weszli do wody, by po chwili
przytaszczyć je na brzeg. Położyli człowieka na piasku. Był to Sergio.
– Sergio! – jęknęłam, przed oczami zrobiło mi się
czarno.
Bok głowy miał paskudnie rozwalony. Z uszu wypływała
mu krew, miał sine usta i nie dawał oznak życia.
– Czekajcie… – Margherita uklękła przy Sergio i w
milczeniu dokonała oględzin. Po kilkunastu sekundach posłała ojcu
niedowierzające, skrajnie przerażone spojrzenie. – Nie żyje.
Zamarłam.
Sergio, ten wesoły, niefrasobliwy człowiek w kwiecie wieku…
– Kiedy
zmarł? – zapytał Fabrizio, starając się opanować drżenie i ignorując lament
Cateriny.
Margherita
zastanowiła się przez chwilę, w zamyśleniu obserwując twarz Sergio.
– Jakieś
dziesięć minut temu… – szepnęła z trudem, głos jej zadrżał. – Trzeba go stąd
zabrać.
– Zadzwonię
po karetkę. – Wuj Giuseppe zalany był łzami, cały się zaczerwienił. Przypatrzył
się bratu ostatni raz, wpadł między krzaki i już go nie było. Do naszych uszu
dochodził jeszcze jakiś czas jego szloch.
Przytuliłam
się do Remusa, roniąc łzy w milczeniu. Remus objął mnie, pocieszająco gładząc
po głowie.
Sergio
był taki żywy, rześki i radosny. Kochał życie, choć nikt nie zajmował w nim
szczególnego stanowiska. Zawsze go lubiłam najbardziej, był po prostu
entuzjastą uśmiechu, radości… A teraz leżał tu bez ruchu, wiecznie milczący,
zapatrzony w inny wymiar.
– Coś
się stało? Słyszałem krzyk… O, mój Boże!
Giacinto
wypadł z krzaków w samych spodniach.
– On
nie żyje? – przeraził się. Jego syn pokiwał głową z wolna. Giacinto przejechał
po głowie dłonią, mrucząc:
– A
to ci dopiero się porobiło…
– Pewnie
spadł ze skarpy… – mruknął Fabrizio, przyglądając się rzece.
Od
tego niedzielnego popołudnia po raz pierwszy w rodzinie Pianta zapanował
grobowy nastrój. Wuj i Giacinto pojechali Cadillakiem załatwiać formalności
pogrzebowe, Sergio przewieziono do kostnicy. Ciotki zamknęły się w sypialniach,
płacząc. Szczególnie ciotka Maddalena przewyższała w tym wszystkich, w końcu
Sergio był jej młodszym bratem. Dziadek Luciano dostał lekkiego ataku
serca.
– Dla
mnie to jest wciąż nierealne – wyszeptałam wtorkowego wieczoru, podkulając nogi
pod siebie. Caterina siedziała na sofie obok mnie, głowę położyła na moim
ramieniu.
– Sergio
był taki wesoły, wnosił powiew świeżości w rodzinę… – dodała wilgotnym tonem.
Remus
chodził nerwowo przy półkach na książki. Przed nami leciał film akcji „Trzy
strzały”, ulubiony film całej rodziny. Fabrizio oglądał go na okrągło w
samotności, by czymś zająć skołataną głowę.
Młody
Włoch westchnął ze smutkiem, nerwowo przekładając pilot od telewizora z dłoni
do dłoni. Mruknął po angielsku:
– Taki
wypadek, runięcie ze skarpy… Mogliśmy nie leźć nad tą głupią rzekę.
– Teraz
to i tak nie ma znaczenia – mruknął Remus. – Nie cofniemy czasu. Za późno.
TRZASK!
Samochód na małym ekranie poszedł w drobiazgi, rozwalając się z rozpędu o
ścianę.
– Po
co on szedł w te krzaki? – jęknęłam. – Mógł zostać z nami.
– Zawsze
lubił samotność, był taki… – głos uwiązł Caterinie w gardle. Kolejny wybuch na
ekranie. A potem długi, głośny krzyk przerażenia, wibrujący przeciągle w
idealnej ciszy.
– To
wszystko jest jak sen – westchnęłam.
– A
jeżeli go ktoś popchnął? – zmartwiła się Caterina. – Skąd wiemy, że sam spadł?
– Nie
miał kto. Wszyscy byli na plaży. No, może z wyjątkiem Giacinto… – mruknął
Remus.
Fabrizio
posłał mu wrogie spojrzenie, w końcu chodziło o jego ojca.
– Fabrizio!
– Caterina zmarszczyła brwi, rozgorączkowana, i uniosła się z pozycji
półleżącej. – Czekaj… To głupie. Ale przewiń! Do tyłu, na chwilkę!
Fabrizio
spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale wykonał prośbę. Znowu po pokoju
telewizyjnym rozległ się wybuch, a potem krzyk.
– Jeszcze
raz! – poprosiła, nadsłuchując.
Po
raz kolejny usłyszeliśmy te same odgłosy. Remusa najwyraźniej olśniło.
– Czekajcie!…
Przecież taki sam okrzyk wydał Sergio… Taki bardzo charakterystyczny, z tym
akcentem.
Spojrzałam
na niego, skołowana. Fabrizio parsknął i stwierdził:
– No
nie, przecież to głupie.
– Wiem,
co słyszałam! – warknęła Caterina. – Jestem muzykiem. Dobrze wiesz, że mój
słuch jest lepszy, niż wasz. Już wtedy wydał mi się znajomy, ten krzyk!
– Caterina,
zastanów się nad tym, co mówisz! Skąd by się tam wziął ten wrzask? To po
pierwsze, a po drugie, Sergio spadł ze skarpy, nie? Musiał wrzasnąć i na pewno
to zrobił.
– Ktoś
mógł tam rozstawić jakiś sprzęt… – podjęłam z wolna. – Tylko nie wiem, po co… W
końcu Sergio i tak zleciał ze skały, zgadzam się, że musiał krzyknąć i nie
potrzebował do tego podkładu dźwiękowego.
– Przecież
to nonsens! Komu potrzebny taki krzyk? Caterina, przesadzasz!
– A
ty mi wierzysz, nie? – Zerwała się z miejsca i zwróciła twarz w kierunku Remusa.
– Wierzę
– odparł ten zdecydowanym tonem.
– Remusie,
przecież nie jest to zbyt trzymający się kupy fakt! – stwierdziłam.
– Pamiętasz,
co ci mówił przed kilkoma dniami Sergio? Coś go niepokoiło… – odpowiedział.
– Tak,
ale jeżeli nawet ktoś go zabił, to po co? Nikt nie miał motywu i wszyscy byli
na plaży! – rzekłam. – No, i po co do tego podkład dźwiękowy z filmu?
– Z
wyjątkiem wuja Giacinto! – pokręciła głową Caterina. Fabrizio wstał ze złością.
– Szybko się zjawił po wypadku, to znaczy, że był najbliżej miejsca, gdzie
Sergio zginął.
Zaległa
napięta cisza, słychać było jedynie plusk rzeki za oknem.
– Mój
ojciec nikogo nie zabił! – wycedził Fabrizio.
– Nikt
tego nie sugeruje, ale sam doskonale wiesz, że jako jedyny nie ma alibi.
Fabrizio
wyszedł z pokoju, ciskając ze złością pilot na sofę.
– Mógł
go zabić ktoś z zewnątrz – stwierdził Remus.
– Też
prawda. Ale ten krzyk… – Caterina potarła czoło wierzchem dłoni. – Możecie mnie
zabić, ale jestem pewna, że nie należał do Sergio, był zgrany z tego filmu!
– Może
powinniśmy się rozejrzeć? – zapytał Remus Caterinę zachęcająco.
– Róbcie,
co chcecie! – rzekłam sceptycznie. – Jeżeli nawet ktoś coś takiego zrobił, to
pewnie usunął wszystkie ślady, nie?
– Nie
zaszkodzi poszukać. Idziemy na miejsce zbrodni. A ty, Meg? – zapytał Remus.
– No
dobra, idę z wami…
Pobiegliśmy
na feralną plażę, otoczeni zapadającym zmrokiem. Woda, która płynęła
najspokojniej w świecie, niosła wielką tajemnicę. Co tak naprawdę tu się
wydarzyło?
– Mamy
naprawdę spory kawałek do obszukania. To jak igła w stogu siana… A nawet nie
wiadomo, czego szukamy! – Caterina opuściła ręce bezradnie.
– Jakichś
poszlak… – Remus potarł w skupieniu wargi. – Odtwórzmy, co się działo. Sergio
zniknął w chaszczach na naszych oczach. Co potem?
– Poszedł
nad brzeg. Ktoś wepchnął go do wody, zapewne z wysoka, skoro był ranny. Ten
krzyk nie trzyma się trochę kupy, ale co tam.
– Mówię
wam, to bez sensu… – mruknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. – Jeżeli ktoś go
zabił, to pewnie zbiegł już dawno daleko stąd. I zatarł wszelkie ślady. Nawet
nie mamy żadnego dowodu, że Sergio po prostu nie krzyknął podobnie do tego
faceta z filmu…
– Ten
film widziałam już stukrotnie! – zdenerwowała się Caterina, odrzucając czarne sprężynki
na plecy. – Moja rodzina męczy nas tym filmem zbyt często. Wszędzie poznam ten
krzyk. Nawet podejrzane mi się wydało, że wtedy się rozległ. Nie wiedziałam, czemu
tak się stało. Ale jak znaleźliśmy Sergio, to już to zlekceważyłam.
– Chodźmy
z wolna w stronę miejsca, gdzie go znaleźliśmy – zasugerował Remus.
Dotarliśmy
na wygórowaną, piaszczystą skarpę.
– Może
stał tu? To dość wysokie, widokowe miejsce – Remus rozejrzał się uważnie.
Caterina
podeszła nad brzeg i zerknęła w dół, Remus odszedł w przeciwną stronę. Popatrzyłam
na jedno i drugie z rezygnacją, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego.
– Remus,
to nie ma sensu.
– Mary
Ann, proszę… – Remus złożył dłonie, jak do modlitwy.
– Wy
wiecie chociaż, czego szukacie?
Remus
ruszył w moją stronę.
– Nie
zaprzeczaj, że… – zaczął ze złością, po czym syknął z bólu. Caterina odwróciła
się ku nam ze strachem.
– Co
jest?
– Nic,
uderzyłem się w jakieś cholerstwo. – Począł podskakiwać na jednej nodze,
trzymając obolałą stopę. Zerknął z nienawiścią na piasek, po czym ukląkł.
Podeszłyśmy do niego ze zdziwieniem.
Remus
popatrzył na nas uważnie, po czym odgarnął trochę piasku. Ukazał się kant
drewnianej skrzynki. Wymieniliśmy wymowne spojrzenia i szybko wyciągnęliśmy
skrzynię z sypkiego podłoża. Caterina z wielkim trudem oderwała pokrywę, po
czym z trwogą zajrzeliśmy do środka.
W
rogu niewinnie spoczywało jakieś małe radio na baterie, niezbyt drogie i
nowoczesne. Były też spore, staroświeckie głośniki. Remus z nieco zagubioną
miną wyjął urządzenie, obejrzał je.
– Głośność
ustawiona na pełną moc – zauważyłam.
– Tam
jest kaseta! – wydała zduszony okrzyk Caterina. – Remus, wyciągaj kasetę!
– Ale,
yyy… Jak? – Wbił paznokcie w szparę i pociągnął, klnąc płynnie. Caterina
zmarszczyła podejrzliwie brwi.
– Czy
wy w Anglii nie macie takich rzeczy, jak odtwarzacze kaset?
Zignorowałam
ją z premedytacją. Po ciężkim westchnięciu i kliknięciu guzika wyciągnęłam ze
środka najzwyczajniejszą kasetę.
– Hmm.
Jedna strona ma jakieś dwie godziny. No, trochę mniej… – mruknęłam, obserwując
napis na boku. – Długo.
– Może
puścimy? – zaproponowała z satysfakcją Caterina. Włożyłam kasetę do środka i
przewinęłam nieco do przodu. Cisza…
A
potem podskoczyliśmy, gdy dało się słyszeć potężny wrzask, który już kiedyś
słyszeliśmy.
***
– Prochem
jesteś i w proch się obrócisz…
Ze
smętnym zamyśleniem obserwowałam wpuszczoną w ziemię trumnę. Czy to możliwie,
że Sergio leży tam w środku?
Rzuciłam
okiem na zgromadzonych. Wuj Giuseppe ryczał jak bóbr, wycierając nos chusteczką
w kropki. Obok stała jego żona, przytulając go, łzy spływały obficie po jej
policzkach. Caterina, Margherita i Eustachio trzymali się blisko nich.
Dziewczyny płakały, Eustachio był przygnębiony. Ciotka Maddalena wyła z
rozpaczy, jęcząc: „Mój braciszek, mój kochany braciszek!”. Giacinto z grobową
miną przytrzymywał ją, ich dzieci trzymały się blisko Luciano, spoczywającego
na wózku inwalidzkim. Ojciec Sergio miał jeszcze więcej zmarszczek i siwych
włosów, niż dotychczas.
Remus
delikatnie objął mnie w pasie, dodając otuchy. W końcu trumnę zasypano,
zgromadzeni ruszyli ku samochodom.
– Szkoda,
że przyjechaliśmy tu teraz, kiedy dzieją się takie przykre rzeczy… – szepnęłam
do Remusa. Nie odpowiedział. – Czy to nie dziwne?
Wsiedliśmy
do Cadillaca z wujem Giuseppe, za nami weszła Caterina. Samochód ruszył ku
willi. Panowała cisza, nie licząc pojedynczych szlochów pasażerów.
– Po
co ktoś nagrał ten krzyk… – powróciła do tematu sprzed dwóch dni Caterina. – Wciąż
tego nie rozumiem. Nie widzę sensu w tej opowieści.
Remus
zmarszczył brwi i spytał szeptem:
– On
umarł około dwunastej trzydzieści, nie? Tak powiedziała Margherita.
– Mogła
się pomylić, prawda? W końcu to początkujący lekarz.
– Utrzymujecie,
że widziałyście go, jak znikał w krzakach, gdy przyszliśmy. Zgadzają się
godziny. Jak najbardziej mógł zginąć wtedy, kiedy Margherita to określiła.
Wcześniej był przecież przez was widziany.
Coś
mi jednak nie pasowało. Wiedziałam, że coś przeoczyliśmy, jakiś ważny szczegół.
– O
czym rozprawiacie, dzieciaki? – dało się słyszeć smętny głos wujka zza
kierownicy.
– Próbujemy
ustalić, kto zabił Sergio, tato – odparła Caterina.
– Co?!
– ryknął. – Jak to, kto zabił Sergio?!
Stracił
na moment panowanie nad kierownicą.
–
Nie powinnaś tego ogłaszać – syknął do Cateriny Remus korzystając z nieuwagi
wuja, zajętego zapanowywaniem nad autem. – Jeżeli ktoś z rodziny zabił twego
wujka…
–
Oszalałeś?! Przecież to mój ojciec! – oburzyła się Caterina.
–
Nie oskarżam go, ale…
–
Czemu wymyślacie takie bajki? – podjął grzmiącym głosem wuj. – Chcecie mnie na
drzewo władować?! Przecież to nie film kryminalny, tylko życie!
– Tato,
mamy dowody. Co prawda niezbyt wiele nam mówią, ale są podejrzane… Fakt, że
krzyk Sergio nie był jego krzykiem, tylko nagraną ścieżką dźwiękową. Nie wiem
tylko, co to daje.
Wujek
Giuseppe zerknął na nas zatroskanym wzrokiem w lusterku wstecznym.
– Nie
wiem, co o tym myśleć, córciu – zagrzmiał. – Jeżeli ktoś go zamordował to po
co? Nie, to by nie miało sensu… Tak na naszych oczach? Pod nosem rodziny?
Wytarł
głośno nos w chusteczkę. Na chwilę zapadła cisza, podczas której wuj rozważał
możliwość naszych słów.
– Jeżeli
jednak macie rację… To zbiry pożałują, że się urodziły! – warknął ze złością.
***
„Droga
Lily!
Bardzo się cieszę, że Twoje wakacje są takie
barwne. Co prawda nie zazdroszczę siostry, która nie potrafi rozmawiać z
rodzeństwem, ale cóż zrobić.
U mnie stało się coś strasznego. Zmarł jeden
z domowników. Spadł ze skarpy do rzeki. Pogrzeb już się odbył, wczoraj. To było
straszliwie smutne, bo zmarły miał ledwo 34 lata.
Co
gorsza, ja z Remusem i Cateriną (córka mojego wuja) odkryliśmy, że nie jest to
prawdopodobnie śmierć przez przypadek. Chociaż wszystko się zgadza (Margherita,
siostra Cateriny, określiła zgon na około 12:30), krzyk, który wydał, nie był
jego, lecz z kasety puszczonej w krzakach. Nie wiem, po co. Ostatnio wpadło mi
do głowy, że może Margherita coś pokręciła.
Coś mnie niepokoi. Sergio, ten co umarł,
powiedział mi na naszej ostatniej rozmowie w cztery oczy, że coś jest tu nie
tak. Ten dom go przerażał, chociaż nie było tego po nim widać. Czasem, gdy
siedzę sama w pokoju, mam ochotę stąd uciec. Jest coś niezdrowego w małej,
hermetycznej grupie ludzi, siedzących całymi dniami w jednym budynku. Czuję, że
czegoś nie dostrzegamy, czegoś oczywistego. Nie śnię w nocy, nawet o
morderstwach, ale często budzę się i nie potrafię spać. Tu jest tak cicho. Po
raz pierwszy zaczęłam się czuć jak więzień czterech ścian, jakby dom drwił ze
mnie, kryjąc jakąś niewyobrażalną tajemnicę. Widzę twarz Sergio, jego puste
oczy, kiedy tylko zamknę swe własne.
Dobrze, że mam Remusa. Ostatnio poszłam do
niego w nocy, gdy nie mogłam usnąć, i przytuliłam się mocno. Rozmowy z nim są
zawsze pomocne, jednakże boję się myśli, że w końcu przyjdzie pełnia i Remus
mnie zostawi.
Chyba już skończę. Jakbyśmy coś odkryli,
natychmiast Ci napiszę. Mam nadzieję, że szybko prześlesz mi odpowiedź!
Meg.”
Przywiązałam
liścik do nóżki sowy Remusa, Paproszka. Paproszek przyleciał z domu, toteż
mogliśmy korespondować z Anglią do woli. Imię zawdzięczał Blackowi, który
któregoś dnia po pełni stwierdził odkrywczo, że skoro tej sowy nikt nie karmi,
to zapewne musi żyć samym kurzem i paprochami z podłogi.
Rzuciłam
się w piżamie na narzutę. Noc, kolejna noc w tym miejscu. Czy znowu nie będę
potrafiła spać? Chętnie wyszłabym na spacer, gdyby nie strach o własne życie…
Wpatrzyłam
się w ciemny strop i trwałam tak, dopóki oczy nie przymknęły się z wolna.
Złota
poświata… Nic nie widzę. Chociaż nie, tam jest mur, porośnięty bluszczem. Dostrzegłam
w zielonych liściach klamkę. Chyba muszę otworzyć tą bramę. Czyżbym tu już
kiedyś przypadkiem nie była?
Spróbowałam
podnieść rękę ku klamce. Poczułam frustrujący bezwład dłoni. Próbowałam zrobić
chociaż jeden najmniejszy krok. Nogi jakby wrosły mi w ziemię. Stałam,
bezradnie wpatrując się w utęskniony obiekt. Jestem za daleko, by sięgnąć zbyt
wiele mnie dzieli…
Mgła
pochłonęła bramę i wszystko naokoło. Chwilę potem ocknęłam się z zamkniętymi
oczyma. Powoli analizowałam, że do pokoju wpada światło słoneczne, słychać
odgłosy przygotowywania posiłku z kuchni.
Usiadłam
na łóżku, w pełni wypoczęta. Sen kotłował mi się po głowie, jednocześnie
ogarnęła mnie radość. Miałam sen! Chyba po raz pierwszy od pół roku coś mi się
przyśniło. I to jak wyraziście! Dopadło mnie jednak dziwaczne deja vu. Czy
kiedyś nie śniło mi się coś bardzo podobnego?
Poczochrałam
włosy i wygramoliłam się z pościeli, zerkając na zegarek. Ósma trzydzieści
trzy, wcześnie. Na korytarzu nikogo nie było, ale głośno dźwięczały patelnie,
garnki i głos ciotki Maddaleny.
Ciekawe,
czy Remus śpi, pomyślałam. Pobiegłam po schodach na górę i podkradłam się do
jego pokoju na palcach. Okazało się, że smacznie chrapał. Poczekałam jeszcze przez
jakiś czas, ale się nie obudził. Nieco zrezygnowana ruszyłam z powrotem na dół.
Trudno, o moim śnie opowiem mu potem.
– Wiesz,
chyba przesadzasz. On nie powinien… – rozległ się żeński głos z pokoju cioci i
wujka. Najwyraźniej oboje już wstali i zaczęli przetrawiać tragedię od nowa.
Zeszłam
flegmatycznie po solidnych schodach do kuchni.
– Dzień
dobry, pani Bonifacjo! – przywitałam się. Poza starszą kobietą po kuchni kręcił
się jedynie Fabrizio, zaglądając z nudów do wszystkich słoików, oraz Chiara,
bawiąca się łupinami orzechów przy śmietniku.
– Witam.
Może kawy? – zagadnęła wesoło szczerbata Bonifacja.
– Tak,
poproszę – odparłam z uśmiechem. – Przejdę do salonu.
– Proszę?!
– TAK,
POPROSZĘ UPRZEJMIE!
W
salonie zastałam jedynie Margheritę, czytającą jakieś pismo lekarskie.
– Dzień
dobry – zagadnęłam. Popatrzyła na mnie nieco nieprzytomnie. Zauważyłam, że
miała worki pod oczami i siną twarz. Posłałam jej pytający wzrok.
– Ech,
wiem, że wyglądam strasznie. Nie spałam całą noc… – Obojętnie wzruszyła
ramionami. – Marzę, żeby wreszcie Bonifacja przyniosła mi tę kawę… Już dziś
wypiłam jedną szklankę, ale trudno, czasem trzeba…
– Czemu
nie spałaś? – Opadłam na wiklinowe krzesło przy stoliku do kawy naprzeciw
Margherity.
Nie
odparła od razu, konstruując w głowie wypowiedź.
– Pracuję
nad pewnym eksperymentem, piszę pracę… Mam dużo roboty i jeszcze to morderstwo…
Czuję się fatalnie, o rany!
– Morderstwo?
– zdziwiłam się.
Do
tej pory jedynie wuj Giuseppe i Fabrizio wiedzieli, że ja, Remus i Caterina podejrzewaliśmy
morderstwo. Dla innych pozostało to tajemnicą.
– Śmierć.
Chodziło mi o śmierć, oczywiście – rzekła, spuszczając nieprzytomnie wzrok na
zegarek. – Która to już godzina… Prawie dziewiąta, chyba idę do łóżka. Zaraz
zwymiotuję.
– Co
mówiłaś o morderstwie? – nacisnęłam z desperacją. W końcu Margherita była
lekarzem, mogła być bardzo pomocna.
W
tym momencie wkroczyła Bonifacja z tacą i dwiema filiżankami. Margherita
poczekała, aż służąca wyjdzie i rzekła cicho, jakby z przymuszeniem:
– To
nie był wypadek, że Sergio spadł z tej skarpy.
– Nie?
– Postanowiłam pociągnąć ją za język. Nachyliłam się ku mojej filiżance w
chabry.
– Nie.
Podniosłam
do ust kawę, przyglądając się uważnie Marghericie.
– Fuj,
jak ta kawa dziwnie pachnie! – skrzywiłam się nagle, oglądając czarną ciecz,
zabarwioną czymś białym. – Ach, bo to kawa z mlekiem! Myślałam, że Bonifacja
pamięta, że nie lubię kawy z mlekiem.
– Zamieńmy
się. Ja mogę wypić twoją.
Margherita
oddała mi swoją ulubioną filiżankę w drobne stokrotki i upiła z mojej.
– Okropnie
gorzka. – Zakrztusiła się. – Ohydna! I do tego kwaśna… Ale już trudno,
potrzebuję kofeiny.
– Mówiłaś,
że to morderstwo – podjęłam na nowo, pijąc łyk jej kawy. – Ale przecież Sergio
spadł ze skarpy, a ty stwierdziłaś jego zgon.
Margherita
zbladła gwałtownie i spojrzała na mnie, jakby koniecznie chciała mi coś
powiedzieć.
– To
wszystko było nie tak… On nie spadł ze skarpy, a ja nie powinnam mu pomagać…
–
Zaraz, co? Nie powinnaś pomagać komu? – zapytałam gwałtownie.
Odkaszlnęła,
krzywiąc się okropnie. Poderwała swe ciało ku górze, odrzucając filiżankę na
dywan, gdzie rozlała się jej zawartość, wsiąkając w materiał.
– Nie
mogę… oddychać…
Upadła
na ziemię w konwulsjach.
– Margherita!
– krzyknęłam w panice, zrywając się od stołu. – POMOCY!
Fabrizio
wpadł przez drzwi do salonu, za nim biegła Bonifacja. Margherita rzucała się na
dywanie w konwulsyjnych drgawkach, sina i oblana pianą z ust. Po chwili
zamarła.
A witaj witaj ;) Właśnie założyłam wygodne bambosze i rozsiadłam się na kanapie więc za szybko mnie się stąd nie pozbędziesz :)
OdpowiedzUsuńA rozdział znowu genialny <3 A te wątki kryminalistyczne. O ja... kto spiskuje? Kto zabija? Po co? Pisz szybko! <3
Luella