Dziękuję za komentarze :) Spróbuję teraz nieco częściej wrzucać rozdziały. Miłego czytania!
Reszta ferii minęła nam spokojnie. Żeby nie dołować Jamesa, ani ja, ani Remus nie pisaliśmy do niego pytań w stylu: „salon odremontowany?”, „rodzice poznali swój dom?”, „tyłek masz koloru sinozielonego czy czerwonego z żółtymi akcentami?”. Szybko mogliśmy wracać do Hogwartu, na szczęście, bo dom bardzo mnie przygnębiał. Miał w sobie wiele magicznej melancholii i ponurości. Ciągle na korytarzach słychać było, jak wiatr gwiżdże, wszystko miało stary, nostalgiczny wygląd, przywodzący na myśl zamglone pola wrzosów w listopadzie o tej godzinie dnia, gdy zaczyna się robić modro na zewnątrz. Miałam nadzieję, że w przyszłości nie będę tu musiała mieszkać... Ten dom wprawiał mnie w poczucie, że własny cień mnie goni. To było okropne. Poza tym miałam już dość rodziców. Ciągle zapominali, że mam już piętnaście lat. Pewnie to przez to, że byliśmy rodziną właściwie od półtora roku, wcześniej nie mieli okazji mnie traktować jak opóźnionego w rozwoju niemowlaka, to teraz nadrabiali stracone lata. Do tego nieustannie mnie męczyli, bym wzięła się za naukę do sumów, chociaż zostało do nich jeszcze mnóstwo czasu. Ale oni uważali, że skoro dotarłam do Hogwartu z kilkuletnim opóźnieniem, to powinnam zakuwać w dwójnasób. Mimo, iż zaległości w zasadzie już nadrobiłam.
Reszta ferii minęła nam spokojnie. Żeby nie dołować Jamesa, ani ja, ani Remus nie pisaliśmy do niego pytań w stylu: „salon odremontowany?”, „rodzice poznali swój dom?”, „tyłek masz koloru sinozielonego czy czerwonego z żółtymi akcentami?”. Szybko mogliśmy wracać do Hogwartu, na szczęście, bo dom bardzo mnie przygnębiał. Miał w sobie wiele magicznej melancholii i ponurości. Ciągle na korytarzach słychać było, jak wiatr gwiżdże, wszystko miało stary, nostalgiczny wygląd, przywodzący na myśl zamglone pola wrzosów w listopadzie o tej godzinie dnia, gdy zaczyna się robić modro na zewnątrz. Miałam nadzieję, że w przyszłości nie będę tu musiała mieszkać... Ten dom wprawiał mnie w poczucie, że własny cień mnie goni. To było okropne. Poza tym miałam już dość rodziców. Ciągle zapominali, że mam już piętnaście lat. Pewnie to przez to, że byliśmy rodziną właściwie od półtora roku, wcześniej nie mieli okazji mnie traktować jak opóźnionego w rozwoju niemowlaka, to teraz nadrabiali stracone lata. Do tego nieustannie mnie męczyli, bym wzięła się za naukę do sumów, chociaż zostało do nich jeszcze mnóstwo czasu. Ale oni uważali, że skoro dotarłam do Hogwartu z kilkuletnim opóźnieniem, to powinnam zakuwać w dwójnasób. Mimo, iż zaległości w zasadzie już nadrobiłam.
Ekspres
do Hogwartu był zapchany nawet bardziej niż zwykle. W końcu
ostatnia „przygoda” z pociągiem nieomal zakończyła się dla
wielu tragiczną śmiercią. Najwyraźniej nic tak nie zbliża ludzi,
jak wizja rychłej i trwałej rozłąki wskutek katastrofy kolejowej.
Mimo
tego ponurego widma, zasnuwającego pokój jutra czarnymi,
skostniałymi palcami,
wszyscy byli we wspaniałych wręcz humorach. Gawędzili o świętach,
nadziejach na nowy rok, a także o kompletnych idiotyzmach. Remus
szybko został upolowany przez resztę paczki, ale ja za nic nie
mogłam znaleźć Lily. W końcu wypatrzyłam ją w którymś z
licznych przedziałów, z zadumą kontemplującą widoki.
– Hej!
– Uśmiechnęła
się blado na mój widok.
Uściskałyśmy
się.
Nie wiedzieć czemu, wyglądała bardzo nieprzytomnie, jakby myślami
była mile stąd.
– Coś
nie tak? – zapytałam.
– Nie,
wszystko jest naprawdę dobrze… – brzmiała wymijająca
odpowiedź.
Zasępiłam
się. Coś było nie tak, wyraźnie.
– No
dobra, skoro tak…
Usiadłyśmy
naprzeciw siebie, milcząc. Lily wyraźnie nie miała ochoty się
odzywać, co nie było w jej przypadku normalne. Chociaż za gadułę
nie uchodziła, kompletne milczenie po dość długiej rozłące
wyglądało podejrzanie. Zaczęło mi brakować Severusa. W zasadzie
to brakowało mi go przez całe ferie. Bywało to nieznośne, wręcz
bolesne.
– Idę
się przejść, zaraz wracam… – mruknęłam,
nie
mogąc
znieść dziwnego napięcia.
Bezwiednie
udałam się do toalety na końcu wagonu, nie
bardzo wiedząc, co innego ze sobą zrobić.
Na korytarzu krążyli prefekci, przybyli też jacyś czarodzieje z
Ministerstwa Magii. Patrolowali pociąg, szepcząc coś do siebie.
Zapewne Dumbledore ich tu przysłał, być może obawiał się
podobnej sytuacji, co we wrześniu. Usłyszałam urywek rozmowy:
– … no,
nie wiem, stary, przecież nie ma powodu, by tu sterczeć. Dyrektor,
jak zwykle zresztą…
– Czy
ja wiem, Mike? Po to są przecież aurorzy…
Aurorzy?
Ciekawe, kto
to, pomyślałam.
Weszłam
do toalety. Od razu zauważyłam, iż ktoś uchylił okno, a do
niewielkiego pomieszczenia wpadało dużo lodowatego powietrza. Zaraz
je zamknęłam, wzdrygając się z zimna i potarłam ramiona, by
pozbyć się gęsiej skórki. Przejrzałam się w brudnym małym
lusterku na ścianie. Za sobą usłyszałam szczęk zamka i
skrzypienie uchylanych drzwi. Odwróciłam się dyskretnie.
Do
łazienki weszła jakaś dziewczyna, której w życiu nie widziałam.
Weszła do jednej z dwóch
maleńkich
kabin, nie
zaszczycając mnie nawet przelotnym spojrzeniem.
Nie
chciało mi się wracać do nieobecnej umysłowo Lily, więc
usiadłam
grzecznie na minimalnym,
obskurnym
parapecie, wdychając ostre styczniowe powietrze, sączące się
przez niewielkie szparki w białej drewnianej framudze. Tu i ówdzie
wydrapane na niej były wyznania miłosne, inicjały, daty,
sentencje… Kilkanaście razy dostrzegłam serduszko z literami SB,
albo zwrotami w
stylu: „Kocham
SB!”. O rany… Biorąc pod uwagę skalę popularności Syriusza
w
szkole, pewnie wielu zastanawiało się nad jego orientacją.
W
toalecie
panowała
nienaturalna
cisza. Nawet już zaczęłam się zastanawiać, czy dziewczyna nie
utopiła się w muszli. Siedząc
tak przyłapałam się na tym, że sama
zaczęłam pisać bezwiednie inicjały paznokciem. SS.
Nagle w
moje nozdrza uderzył okropny smród. Jak zapach rozkładającego się
mięsa. A także amoniaku. Zeskoczyłam z parapetu, w
oszołomieniu obserwując
kabinę, w której od dłuższego czasu siedziała nieznajoma.
Zmarszczyłam brwi, a
smród powoli malał.
Wzruszyłam
ramionami sama do siebie
stwierdzając, że pewnie dziewczyna waży jakiś zakazany eliksir,
dlatego tak cicho się zachowuje. No cóż, to nie był
mój
interes.
Postanowiłam
opuścić małą toaletę na wszelki wypadek, gdyby kolejna fala
smrodu ją zalała. Przed wyjściem jednak odruchowo podeszłam do
zlewu, by obmyć ręce. Miałam
dzięki temu okazję
z rezygnacją przyjrzeć się w lustrze mojej bladej twarzy i dziwnie
przygaszonemu spojrzeniu. Za
mną rozległ się szczęk zamka, a ja odwróciłam się ukradkiem.
Dziewczyna ze stoickim spokojem ruszyła w kierunku wyjścia, jak
gdyby nigdy nic.
Znowu zerknęłam w lustro, zaabsorbowana
w danej chwili bardziej moimi beznadziejnymi włosami, aniżeli obcą.
Nieznajoma
wyszła, zostałam nareszcie
sama.
Smród
toalecie już nie groził, ale i tak ruszyłam w stronę wyjścia,
nie mając w toalecie nic więcej do zrobienia.
Przystanęłam
raptownie,
dokładnie analizując to, co przed chwilą miało miejsce.
– Nie…
– szepnęłam do
siebie powoli,
marszcząc
brwi.
Szybko
wyskoczyłam
z łazienki. Dziewczyny nigdzie nie było. Puściłam się więc
pędem, by odnaleźć Huncwotów, Lily wydała mi się obecnie
kiepską osobą do dzielenia się takimi rewelacjami.
Wpadłam
do ich przedziału w chwili, gdy próbowali siłą wepchnąć Peta do
jednej z walizek. Czyjeś ciuchy walały się po podłodze, a z
opróżnionego kufra raz po raz dobiegały fuknięcia stłamszonego
Glizdka. Przestali się głośno cieszyć, gdy zobaczyli moja minę.
Może
i dobry moment wybrałam, bo, sądząc po ruchach Jamesa, ten właśnie
miał zamiar wepchnąć Petera do walizki za pomocą skakania po nim.
– Coś
się stało? – spytał zaskoczony James, rezygnując
ze skoku.
– Właśnie
widziałam coś dziwnego!
– wysapałam. – Chodźcie szybko!
Polecieliśmy
zatem do toalety. Chłopcy, nic sobie z tego nie robiąc, że toaleta
była dla dziewczyn, wpakowali się do niej bezceremonialnie.
–
Patrz! Patrz w swoje odbicie –
rzuciłam
do Jamesa i ustawiłam go frontem do lustra, po czym przeszłam za
nim. Reszta chłopców wlepiała we mnie dziwne spojrzenia.
– Co widzisz, Jim?
James
wpatrywał się zaskoczony w lustro, jakby widział się pierwszy
raz. Jego oczy rozszerzyły się i krzyknął piskliwie
ze strachu. A potem dodał:
– A
nie, to tylko moja twarz…
–
James! – prychnęłam.
– Proszę, nie żartuj sobie,
tylko gadaj, co zobaczyłeś!
– A
czemu pytasz?
– zdziwił
się. – Moją śliczną buzię…
– To
wszystko? A z tyłu biała plama nicości?
– zadrwiłam. – Egocentryk…
– No,
nie no… Białe kafelki…
– I?
– Nie
wiem, klamkę
od jednej z kabin,
ciebie, jak
przechodzisz, świeczkę na ścianie…
–
Właśnie! – ucieszyłam się
tryumfalnie.
– Co?
Świeczkę
na ścianie?
– zdziwił
się i spojrzał na mnie z popłochem, nic nie rozumiejąc. Reszta
chłopaków wymieniła podobne spojrzenia.
– Nie!
– wytłumaczyłam.
– Widziałeś
mnie, jak przechodziłam za tobą, no nie?
– I
co w tym niezwykłego? – zdumiał się.
–
Wszystko. Przed
chwilą stałam w dokładnie tym samym miejscu, co ty. Za mną
przeszła dziewczyna, która nie miała odbicia.
Zanim
sens dotarł do móżdżków reszty Huncwotów, Syriusz parsknął
pogardliwym śmiechem.
– Co
cię tak cieszy? – zdziwiłam się.
Nie
odparł, ale popatrzył na mnie z politowaniem, wciąż się
niesympatycznie uśmiechając.
– Nie
wierzysz mi – stwierdziłam.
– Oczywiście,
że wierzę – mruknął
sardonicznie.
– Ja sam też czasem lubię sobie poznikać, takie urozmaicenie…
Wsparłam
ręce na biodrach. Remus
już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale James go uprzedził:
– Tylko
się znów nie kłóćcie, błagam… ! – zajęczał, składając
ręce jak do modlitwy.
– Przepraszam
bardzo, sugerujesz mi kłamstwo lub zwidy? – spytałam
wolno i nieprzyjaźnie, mrużąc oczy.
– Nie
– odparł
z aroganckim, sarkastycznym uśmieszkiem.
– Cieszę
się – warknęłam. – Aha, jak
lubisz znikać, to znikaj stąd, będzie lepiej dla ogółu! A
mnie będzie mniej mdlić.
Syriusz
wykrzywił się z pogardą. W jego oczach dostrzegłam to, co zwykle
tam było, czyli
wyższość
i niechęć.
– Syriusz
tylko zasugerował, że mogłaś jej po
prostu nie zauważyć…
– próbował ratować sytuację Remus.
– Nie,
on tak nie sugerował. Nie próbuj go usprawiedliwiać, szuka powodu
do kłótni ze mną już bardzo długo, wszyscy
dobrze wiemy, jak to uwielbia!
– warknęłam – Nie moja wina, że jest zbyt dumny, by przyznać…
– Och,
czy możesz się zamknąć?! Nie chce mi się tego słuchać!… –
jęknął ze znużeniem Black.
– To
nie słuchaj, nikt cię nie prosił! – odcięłam mu się.
Posłał
mi mordercze spojrzenie i
szczeknął:
– To,
że masz jakieś cholerne
urojenia
i rozdwojenie jaźni, to…
– Co
mam?! Powtórz, co powiedziałeś!
– Każdy
ci to powie, dziecino!
Zaśmiałam
się sztucznie, patrząc w sufit z bezsilnością.
– Nie,
Black, przymknij się, nie mam ochoty ciebie nawet słuchać! –
rzuciłam.
– Nie
uciszaj mnie! – warknął groźnie.
– Słyszałeś,
co ci powiedziałam?! Albo zamykasz twarz, albo wynoś się!
– NIE
UCISZAJ MNIE!
– WYNOCHA!
– Wskazałam
teatralnym gestem na drzwi toalety.
–
To miejsce dla cywilizowanych ludzi, nie dla ciebie!
Black
wściekły jak rozjuszony byk ruszył w kierunku drzwi.
– ZJEŻDŻAJ
MI Z DROGI! – ryknął na mnie, bo stałam dokładnie między nim a
drzwiami. Tego było już za wiele. Zamachnęłam się, by strzelić
go prosto w twarz, ale Black był szybszy. Złapał w porę mój
nadgarstek, ściskając go mocno. Poczułam, jak krew stanęła mi w
żyłach. Szarpnęłam ręką, ale nie puścił, wciąż zaciskając
coraz mocniej i piorunując mnie najbardziej nienawistnym
spojrzeniem, jakie u niego kiedykolwiek wystąpiło.
– Syriuszu!
– oburzył się Remus, a James ruszył w naszą stronę. Black
opamiętał się, puścił mnie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Poczęłam rozcierać nadgarstek, miejsce, które
obecnie pulsowało dziwnym bólem.
Czułam się specyficznie.
W oczach Syriusza
nigdy
nie było takiej nienawiści, a przecież ta kłótnia nie należała
do tych mocniejszych. Nawet wtedy, w czerwcu, nie
był tak rozjuszony.
Co go ugryzło?
– Co
go ugryzło? – wypowiedziałam na głos. Huncwoci popatrzyli na
mnie w milczeniu, a Remus wybiegł za Blackiem. Peter
pokręcił głową, a James
spuścił zrezygnowany
wzrok
i
westchnął.
– A co
to? – spytał po
chwili.
Na
szarych kafelkach przy
jednej z kabin dymiła
się jakaś szarawa
substancja, wydzielająca ostry zapach.
– Nie
wygląda na coś miłego… – mruknął z zastanowieniem Peter, gdy
pochylaliśmy się z obrzydzeniem nad plamą.
– Widzieliśmy
to! – krzyknęłam, gdy mnie olśniło. – W lesie, pamiętasz,
Rogaś?
James
skinął głową i
otworzył ostrożnie kabinę. Substancja pokrywała w niewielkiej
ilości sedes i podłogę przed nim.
Dziwne,
najpierw Zakazany Las, potem toaleta w pociągu… Zmarszczyłam
brwi. Bardzo podejrzane…
Ruszyliśmy
z Jamesem i Peterem na poszukiwania dziewczyny. Szukaliśmy
po różnych wagonach i przedziałach, ale nieznajoma
ulotniła się jak kamfora.
– Pewnie
jej nie poznałaś… – tłumaczył mi James, gdy już wracaliśmy
do siebie. – Na pewno gdzieś siedziała, wśród tych
rozchichotanych dziewuch… Przeoczyliśmy
ją.
– Nie,
Rogaś, jej tu nie ma…
– Nonsens!
– obruszył się Peter. – Nie mogła wyparować.
– Myślcie,
co chcecie – westchnęłam. – Sądzę,
że nie ma jej już w pociągu.
***
W
Hogwarcie nie zmieniło się nic, rzecz jasna. Severus przeżył
Święta zupełnie sam (jeśli nie liczyć kilku mrocznych kumpli…).
Był zachwycony tym, że chociaż my, to
jest ja i Lily,
przysłałyśmy mu jakieś
prezenty.
Nauczyciele
bardzo nas przyciskali. W końcu zbliżały się SUM-y. Ale tylko
Remus i Peter (i Lily) byli w stanie kuć maniakalnie już teraz, w
połowie stycznia. A ja na dodatek musiałam trenować quidditcha,
bo czekał nas mecz z Puchonami. James był optymistą.
– Spoko,
na pewno wygramy! Dorcas miałaby nie złapać znicza i zawieść
swych ziomków?!
– Tak,
James, wiem, już mi to mówisz dzisiaj dziesiąty raz…
Zamilkliśmy.
Siedzieliśmy w przyjemnej ciszy na moich ulubionych murach w
lesie.
James zaczął pstrykać w sople lodu na
pobliskiej gałęzi,
by poodpadały.
– Chciałbyś
być w przyszłości ścigającym? – zagadnęłam.
– Nie…
– James skrzywił się. – Chcemy zostać aurorami…
– Chcemy?
– Tak,
ja i Łapa. On jest szczególnie zdeterminowany… Chce zrobić na
złość rodzicom, ha!
– Typowe…
– mruknęłam. – Tak
jakby nie robił
wszystkim na złość non
stop. Zaczynam podejrzewać, że to jakieś jego hobby lub cel
życiowy, uprzykrzanie innym egzystencji.
– Musisz
go zrozumieć, Meggie. Jest rozgoryczony po tym, jak go potraktowałaś
przed balem, no przecież!
– Co?
– żachnęłam
się.
Taki
powód w życiu nie przyszedłby mi do głowy! – No coś ty, bez
przesady!
Skoro
mnie tak nie znosi, to chyba mu aż tak bardzo na tym nie zależało,
żeby pójść akurat ze mną. Chyba że po prostu Black nie lubi,
jak mu się odmawia i sugeruje, że nie jest ozłoconym pępkiem
świata. To faktycznie mogło go rozjuszyć, wzgardzenie jego
czcigodną, nobliwą osobą. Zresztą,
poszedł ze sto razy ładniejszą dziewczyną!
James
pokręcił
głową przecząco.
– Są
różne gusta. Jak dla mnie Jo jest brzydsza od ciebie – odparł.
– Nie
zgadzam się z tobą. Joanne
ma taką oryginalną urodę!
– Ty
też
masz! – prychnął.
– Poza
tym miałaś chyba najładniejszą sukienkę ze wszystkich dziewczyn!
Byłem dumny, że ze mną poszłaś.
– Ale
mnie zostawiłeś – zauważyłam zjadliwie.
– To
nie była twoja wina – uciął burkliwie.
Zaległa
niesympatyczna cisza. Pomyślałam, że trzeba ją szybko przerwać,
by nie rozpamiętywać balu.
– Kim
są aurorzy? – spytałam.
– To
czarodzieje
łapiący tych złych czarnoksiężników.
– Coś
jak policjanci?
– Słucham?
– James
zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc.
– No…
ochrona? Służby porządkowe, tak?
– Taa,
można to tak nazwać… Ale połączona ze szpiegowaniem i w ogóle…
Jak chcesz być aurorem, musisz być najlepsza i
najinteligentniejsza. To praca dla elity.
Kiwnęłam
głową na
znak, że rozumiem.
To
pewnie niesamowite, być takim aurorem…
Mecz z
Puchonami rozegraliśmy w trzecim tygodniu bardzo pracowitego
stycznia. Pogoda była fatalna, myślałam, że zamarznę. Śnieg
gęsto prószył, zasłaniając widoczność.
– Drużyna
Gryffindoru wychodzi na boisko! Dziś nie mamy zbyt dobrej
widoczności, naszym
zawodnikom nie będzie łatwo!
– usłyszeliśmy głos komentatora.
Wszyscy
wzlecieliśmy, zaczęła się gra.
– Kafel
przejmuje kapitan Puchonów, podaje do Jonesa, już ruszają w stronę
bramek Gryfonów! Iiiii… Nie! Gryfoni odbili kafla, Black podaje do
Pottera,
ten
z powrotem do Blacka…
Syriusz
ostentacyjnie mnie ignorował. Dorcas, która
patrolowała wszystko z góry, wyglądała na wściekłą. Widząc,
co wyrabiał jeden z jej ścigających, nie mogła pewnie skupić się
na szukaniu znicza.
– Co
robisz, Black! – krzyknęła z
wysoka.
– Współpracuj!
Zignorował
ją.
Oddał kafla Jamesowi,
ten
rzucił go do mnie z
przepraszającą miną.
Podleciałam z furią do bramek Puchonów, przecinając zimne, ostre
powietrze. Rzuciłam kaflem w jedną z pętli…
– GOOOOOOOOL!!!
DLA GRYFONÓW! LUPIN WBIJA GOLA!!!
Zatrzymałam
się na chwilę, by rzucić Blackowi
pogardliwe spojrzenie. Odwzajemnił je.
– UWAŻAJ!
– krzyknął
James,
ale było już za późno. Syriusz tak bardzo skupił się na
zrobieniu wściekłej miny, że nie zauważył tłuczka, który
zdzielił go prosto w głowę. Nieprzytomny balansował jeszcze przez
chwilę w pozycji siedzącej, po czym osunął się z miotły i
zleciał na dół niczym bezwładna kukiełka, której ktoś przeciął
sznurki.
Do moich uszu dobiegł pisk rozhisteryzowanych dziewczyn.
Puchoni
bardzo wykorzystali tę stratę. Było ich więcej i zdobyli sporą
przewagę. Mimo tego, że ja i James
wbiliśmy
po trzy gole, oni mieli już sto punktów. A Dorcas
wciąż nie widziała
znicza.
W końcu
go dostrzegła,
na całe szczęście. Ostatecznie zdobyliśmy 210 punktów, ledwo
wygrywając z Puchonami.
Syriusza
wzięli do skrzydła szpitalnego, gdzie siedział trochę czasu. Nie
miałam wyrzutów sumienia, że w pewnym sensie z mojego powodu tam
się znalazł. Za
nic Huncwoci nie zmusili mnie, bym do niego zajrzała, chociaż
wielokrotnie próbowali.
– Nie
będę go przepraszać, gdy
to on
jest dumnym arystokratą! – warknęłam, kiedy
chłopcy gonili za mną korytarzem
pewnego słonecznego, styczniowego popołudnia. Właśnie sami szli
do kumpla i koniecznie chcieli mnie tam z sobą zaciągnąć.
– Ależ
Meg! – obruszył się Remus. – Co ty wygadujesz!
– No
właśnie! Też jesteś arystokratką!
– James,
nie wydurniaj się, przecież wiesz, o co mi biega! – żachnęłam
się, celując nosem w sufit. – Poza
tym…
Głos
uwiązł mi w gardle, bo właśnie wpadłam na kogoś, kto napatoczył
mi się pod nogi.
– Uważaj,
jak łazisz!… – zaskrzeczała ta osoba. Przyjrzałam się jej.
Przede mną stała…
Pierwsza \(^0^)/
OdpowiedzUsuńAle fajnie. Zaczyna się jakiś super ciekawy wątek ^.^ Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Nie wolno tak kończyć! Kto tam stał? Kto? O.O
Od dzisiaj mam wiecej wolnego i mogę siedzieć i czytać (nareszcie! :) ) i akurat nowy rozdział, jak miło :)
OdpowiedzUsuńMeggie i Syriusz ci to mają temperament :)
Czekam na nastepny rozdział, bo ten taki urwany, tylko zaostrza apetyt. :D