Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

wtorek, 9 lutego 2016

33. W lustrze

Dziękuję za komentarze :) Spróbuję teraz nieco częściej wrzucać rozdziały. Miłego czytania!

Reszta ferii minęła nam spokojnie. Żeby nie dołować Jamesa, ani ja, ani Remus nie pisaliśmy do niego pytań w stylu: „salon odremontowany?”, „rodzice poznali swój dom?”, „tyłek masz koloru sinozielonego czy czerwonego z żółtymi akcentami?”. Szybko mogliśmy wracać do Hogwartu, na szczęście, bo dom bardzo mnie przygnębiał. Miał w sobie wiele magicznej melancholii i ponurości. Ciągle na korytarzach słychać było, jak wiatr gwiżdże, wszystko miało stary, nostalgiczny wygląd, przywodzący na myśl zamglone pola wrzosów w listopadzie o tej godzinie dnia, gdy zaczyna się robić modro na zewnątrz. Miałam nadzieję, że w przyszłości nie będę tu musiała mieszkać... Ten dom wprawiał mnie w poczucie, że własny cień mnie goni. To było okropne. Poza tym miałam już dość rodziców. Ciągle zapominali, że mam już piętnaście lat. Pewnie to przez to, że byliśmy rodziną właściwie od półtora roku, wcześniej nie mieli okazji mnie traktować jak opóźnionego w rozwoju niemowlaka, to teraz nadrabiali stracone lata. Do tego nieustannie mnie męczyli, bym wzięła się za naukę do sumów, chociaż zostało do nich jeszcze mnóstwo czasu. Ale oni uważali, że skoro dotarłam do Hogwartu z kilkuletnim opóźnieniem, to powinnam zakuwać w dwójnasób. Mimo, iż zaległości w zasadzie już nadrobiłam.
Ekspres do Hogwartu był zapchany nawet bardziej niż zwykle. W końcu ostatnia „przygoda” z pociągiem nieomal zakończyła się dla wielu tragiczną śmiercią. Najwyraźniej nic tak nie zbliża ludzi, jak wizja rychłej i trwałej rozłąki wskutek katastrofy kolejowej.
Mimo tego ponurego widma, zasnuwającego pokój jutra czarnymi, skostniałymi palcami, wszyscy byli we wspaniałych wręcz humorach. Gawędzili o świętach, nadziejach na nowy rok, a także o kompletnych idiotyzmach. Remus szybko został upolowany przez resztę paczki, ale ja za nic nie mogłam znaleźć Lily. W końcu wypatrzyłam ją w którymś z licznych przedziałów, z zadumą kontemplującą widoki.
– Hej! – Uśmiechnęła się blado na mój widok. Uściskałyśmy się. Nie wiedzieć czemu, wyglądała bardzo nieprzytomnie, jakby myślami była mile stąd.
– Coś nie tak? – zapytałam.
– Nie, wszystko jest naprawdę dobrze… – brzmiała wymijająca odpowiedź.
Zasępiłam się. Coś było nie tak, wyraźnie.
– No dobra, skoro tak…
Usiadłyśmy naprzeciw siebie, milcząc. Lily wyraźnie nie miała ochoty się odzywać, co nie było w jej przypadku normalne. Chociaż za gadułę nie uchodziła, kompletne milczenie po dość długiej rozłące wyglądało podejrzanie. Zaczęło mi brakować Severusa. W zasadzie to brakowało mi go przez całe ferie. Bywało to nieznośne, wręcz bolesne.
– Idę się przejść, zaraz wracam… – mruknęłam, nie mogąc znieść dziwnego napięcia.
Bezwiednie udałam się do toalety na końcu wagonu, nie bardzo wiedząc, co innego ze sobą zrobić. Na korytarzu krążyli prefekci, przybyli też jacyś czarodzieje z Ministerstwa Magii. Patrolowali pociąg, szepcząc coś do siebie. Zapewne Dumbledore ich tu przysłał, być może obawiał się podobnej sytuacji, co we wrześniu. Usłyszałam urywek rozmowy:
– … no, nie wiem, stary, przecież nie ma powodu, by tu sterczeć. Dyrektor, jak zwykle zresztą…
– Czy ja wiem, Mike? Po to są przecież aurorzy…
Aurorzy? Ciekawe, kto to, pomyślałam.
Weszłam do toalety. Od razu zauważyłam, iż ktoś uchylił okno, a do niewielkiego pomieszczenia wpadało dużo lodowatego powietrza. Zaraz je zamknęłam, wzdrygając się z zimna i potarłam ramiona, by pozbyć się gęsiej skórki. Przejrzałam się w brudnym małym lusterku na ścianie. Za sobą usłyszałam szczęk zamka i skrzypienie uchylanych drzwi. Odwróciłam się dyskretnie.
Do łazienki weszła jakaś dziewczyna, której w życiu nie widziałam. Weszła do jednej z dwóch maleńkich kabin, nie zaszczycając mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Nie chciało mi się wracać do nieobecnej umysłowo Lily, więc usiadłam grzecznie na minimalnym, obskurnym parapecie, wdychając ostre styczniowe powietrze, sączące się przez niewielkie szparki w białej drewnianej framudze. Tu i ówdzie wydrapane na niej były wyznania miłosne, inicjały, daty, sentencje… Kilkanaście razy dostrzegłam serduszko z literami SB, albo zwrotami w stylu: „Kocham SB!”. O rany… Biorąc pod uwagę skalę popularności Syriusza w szkole, pewnie wielu zastanawiało się nad jego orientacją.
W toalecie panowała nienaturalna cisza. Nawet już zaczęłam się zastanawiać, czy dziewczyna nie utopiła się w muszli. Siedząc tak przyłapałam się na tym, że sama zaczęłam pisać bezwiednie inicjały paznokciem. SS.
Nagle w moje nozdrza uderzył okropny smród. Jak zapach rozkładającego się mięsa. A także amoniaku. Zeskoczyłam z parapetu, w oszołomieniu obserwując kabinę, w której od dłuższego czasu siedziała nieznajoma. Zmarszczyłam brwi, a smród powoli malał. Wzruszyłam ramionami sama do siebie stwierdzając, że pewnie dziewczyna waży jakiś zakazany eliksir, dlatego tak cicho się zachowuje. No cóż, to nie był mój interes.
Postanowiłam opuścić małą toaletę na wszelki wypadek, gdyby kolejna fala smrodu ją zalała. Przed wyjściem jednak odruchowo podeszłam do zlewu, by obmyć ręce. Miałam dzięki temu okazję z rezygnacją przyjrzeć się w lustrze mojej bladej twarzy i dziwnie przygaszonemu spojrzeniu. Za mną rozległ się szczęk zamka, a ja odwróciłam się ukradkiem. Dziewczyna ze stoickim spokojem ruszyła w kierunku wyjścia, jak gdyby nigdy nic. Znowu zerknęłam w lustro, zaabsorbowana w danej chwili bardziej moimi beznadziejnymi włosami, aniżeli obcą.
Nieznajoma wyszła, zostałam nareszcie sama. Smród toalecie już nie groził, ale i tak ruszyłam w stronę wyjścia, nie mając w toalecie nic więcej do zrobienia.
Przystanęłam raptownie, dokładnie analizując to, co przed chwilą miało miejsce.
– Nie… – szepnęłam do siebie powoli, marszcząc brwi.
Szybko wyskoczyłam z łazienki. Dziewczyny nigdzie nie było. Puściłam się więc pędem, by odnaleźć Huncwotów, Lily wydała mi się obecnie kiepską osobą do dzielenia się takimi rewelacjami.
Wpadłam do ich przedziału w chwili, gdy próbowali siłą wepchnąć Peta do jednej z walizek. Czyjeś ciuchy walały się po podłodze, a z opróżnionego kufra raz po raz dobiegały fuknięcia stłamszonego Glizdka. Przestali się głośno cieszyć, gdy zobaczyli moja minę. Może i dobry moment wybrałam, bo, sądząc po ruchach Jamesa, ten właśnie miał zamiar wepchnąć Petera do walizki za pomocą skakania po nim.
– Coś się stało? – spytał zaskoczony James, rezygnując ze skoku.
– Właśnie widziałam coś dziwnego! – wysapałam. – Chodźcie szybko!
Polecieliśmy zatem do toalety. Chłopcy, nic sobie z tego nie robiąc, że toaleta była dla dziewczyn, wpakowali się do niej bezceremonialnie.
– Patrz! Patrz w swoje odbicie – rzuciłam do Jamesa i ustawiłam go frontem do lustra, po czym przeszłam za nim. Reszta chłopców wlepiała we mnie dziwne spojrzenia. – Co widzisz, Jim?
James wpatrywał się zaskoczony w lustro, jakby widział się pierwszy raz. Jego oczy rozszerzyły się i krzyknął piskliwie ze strachu. A potem dodał:
– A nie, to tylko moja twarz…
– James! – prychnęłam. – Proszę, nie żartuj sobie, tylko gadaj, co zobaczyłeś!
– A czemu pytasz? – zdziwił się. – Moją śliczną buzię…
– To wszystko? A z tyłu biała plama nicości? – zadrwiłam. – Egocentryk…
– No, nie no… Białe kafelki…
– I?
– Nie wiem, klamkę od jednej z kabin, ciebie, jak przechodzisz, świeczkę na ścianie…
– Właśnie! – ucieszyłam się tryumfalnie.
– Co? Świeczkę na ścianie? – zdziwił się i spojrzał na mnie z popłochem, nic nie rozumiejąc. Reszta chłopaków wymieniła podobne spojrzenia.
– Nie! – wytłumaczyłam. – Widziałeś mnie, jak przechodziłam za tobą, no nie?
– I co w tym niezwykłego? – zdumiał się.
– Wszystko. Przed chwilą stałam w dokładnie tym samym miejscu, co ty. Za mną przeszła dziewczyna, która nie miała odbicia.
Zanim sens dotarł do móżdżków reszty Huncwotów, Syriusz parsknął pogardliwym śmiechem.
– Co cię tak cieszy? – zdziwiłam się.
Nie odparł, ale popatrzył na mnie z politowaniem, wciąż się niesympatycznie uśmiechając.
– Nie wierzysz mi – stwierdziłam.
– Oczywiście, że wierzę – mruknął sardonicznie. – Ja sam też czasem lubię sobie poznikać, takie urozmaicenie…
Wsparłam ręce na biodrach. Remus już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale James go uprzedził:
– Tylko się znów nie kłóćcie, błagam… ! – zajęczał, składając ręce jak do modlitwy.
– Przepraszam bardzo, sugerujesz mi kłamstwo lub zwidy? – spytałam wolno i nieprzyjaźnie, mrużąc oczy.
– Nie – odparł z aroganckim, sarkastycznym uśmieszkiem.
– Cieszę się – warknęłam. – Aha, jak lubisz znikać, to znikaj stąd, będzie lepiej dla ogółu! A mnie będzie mniej mdlić.
Syriusz wykrzywił się z pogardą. W jego oczach dostrzegłam to, co zwykle tam było, czyli wyższość i niechęć.
– Syriusz tylko zasugerował, że mogłaś jej po prostu nie zauważyć… – próbował ratować sytuację Remus.
– Nie, on tak nie sugerował. Nie próbuj go usprawiedliwiać, szuka powodu do kłótni ze mną już bardzo długo, wszyscy dobrze wiemy, jak to uwielbia! – warknęłam – Nie moja wina, że jest zbyt dumny, by przyznać…
– Och, czy możesz się zamknąć?! Nie chce mi się tego słuchać!… – jęknął ze znużeniem Black.
– To nie słuchaj, nikt cię nie prosił! – odcięłam mu się.
Posłał mi mordercze spojrzenie i szczeknął:
– To, że masz jakieś cholerne urojenia i rozdwojenie jaźni, to…
– Co mam?! Powtórz, co powiedziałeś!
– Każdy ci to powie, dziecino!
Zaśmiałam się sztucznie, patrząc w sufit z bezsilnością.
– Nie, Black, przymknij się, nie mam ochoty ciebie nawet słuchać! – rzuciłam.
– Nie uciszaj mnie! – warknął groźnie.
– Słyszałeś, co ci powiedziałam?! Albo zamykasz twarz, albo wynoś się!
– NIE UCISZAJ MNIE!
– WYNOCHA! – Wskazałam teatralnym gestem na drzwi toalety. – To miejsce dla cywilizowanych ludzi, nie dla ciebie!
Black wściekły jak rozjuszony byk ruszył w kierunku drzwi.
– ZJEŻDŻAJ MI Z DROGI! – ryknął na mnie, bo stałam dokładnie między nim a drzwiami. Tego było już za wiele. Zamachnęłam się, by strzelić go prosto w twarz, ale Black był szybszy. Złapał w porę mój nadgarstek, ściskając go mocno. Poczułam, jak krew stanęła mi w żyłach. Szarpnęłam ręką, ale nie puścił, wciąż zaciskając coraz mocniej i piorunując mnie najbardziej nienawistnym spojrzeniem, jakie u niego kiedykolwiek wystąpiło.
– Syriuszu! – oburzył się Remus, a James ruszył w naszą stronę. Black opamiętał się, puścił mnie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Poczęłam rozcierać nadgarstek, miejsce, które obecnie pulsowało dziwnym bólem. Czułam się specyficznie. W oczach Syriusza nigdy nie było takiej nienawiści, a przecież ta kłótnia nie należała do tych mocniejszych. Nawet wtedy, w czerwcu, nie był tak rozjuszony. Co go ugryzło?
– Co go ugryzło? – wypowiedziałam na głos. Huncwoci popatrzyli na mnie w milczeniu, a Remus wybiegł za Blackiem. Peter pokręcił głową, a James spuścił zrezygnowany wzrok i westchnął.
– A co to? – spytał po chwili.
Na szarych kafelkach przy jednej z kabin dymiła się jakaś szarawa substancja, wydzielająca ostry zapach.
– Nie wygląda na coś miłego… – mruknął z zastanowieniem Peter, gdy pochylaliśmy się z obrzydzeniem nad plamą.
– Widzieliśmy to! – krzyknęłam, gdy mnie olśniło. – W lesie, pamiętasz, Rogaś?
James skinął głową i otworzył ostrożnie kabinę. Substancja pokrywała w niewielkiej ilości sedes i podłogę przed nim.
Dziwne, najpierw Zakazany Las, potem toaleta w pociągu… Zmarszczyłam brwi. Bardzo podejrzane…
Ruszyliśmy z Jamesem i Peterem na poszukiwania dziewczyny. Szukaliśmy po różnych wagonach i przedziałach, ale nieznajoma ulotniła się jak kamfora.
– Pewnie jej nie poznałaś… – tłumaczył mi James, gdy już wracaliśmy do siebie. – Na pewno gdzieś siedziała, wśród tych rozchichotanych dziewuch… Przeoczyliśmy ją.
– Nie, Rogaś, jej tu nie ma…
– Nonsens! – obruszył się Peter. – Nie mogła wyparować.
– Myślcie, co chcecie – westchnęłam. – Sądzę, że nie ma jej już w pociągu.

***

W Hogwarcie nie zmieniło się nic, rzecz jasna. Severus przeżył Święta zupełnie sam (jeśli nie liczyć kilku mrocznych kumpli…). Był zachwycony tym, że chociaż my, to jest ja i Lily, przysłałyśmy mu jakieś prezenty.
Nauczyciele bardzo nas przyciskali. W końcu zbliżały się SUM-y. Ale tylko Remus i Peter (i Lily) byli w stanie kuć maniakalnie już teraz, w połowie stycznia. A ja na dodatek musiałam trenować quidditcha, bo czekał nas mecz z Puchonami. James był optymistą.
– Spoko, na pewno wygramy! Dorcas miałaby nie złapać znicza i zawieść swych ziomków?!
– Tak, James, wiem, już mi to mówisz dzisiaj dziesiąty raz…
Zamilkliśmy. Siedzieliśmy w przyjemnej ciszy na moich ulubionych murach w lesie. James zaczął pstrykać w sople lodu na pobliskiej gałęzi, by poodpadały.
– Chciałbyś być w przyszłości ścigającym? – zagadnęłam.
– Nie… – James skrzywił się. – Chcemy zostać aurorami…
– Chcemy?
– Tak, ja i Łapa. On jest szczególnie zdeterminowany… Chce zrobić na złość rodzicom, ha!
– Typowe… – mruknęłam. – Tak jakby nie robił wszystkim na złość non stop. Zaczynam podejrzewać, że to jakieś jego hobby lub cel życiowy, uprzykrzanie innym egzystencji.
– Musisz go zrozumieć, Meggie. Jest rozgoryczony po tym, jak go potraktowałaś przed balem, no przecież!
– Co? – żachnęłam się. Taki powód w życiu nie przyszedłby mi do głowy! – No coś ty, bez przesady! Skoro mnie tak nie znosi, to chyba mu aż tak bardzo na tym nie zależało, żeby pójść akurat ze mną. Chyba że po prostu Black nie lubi, jak mu się odmawia i sugeruje, że nie jest ozłoconym pępkiem świata. To faktycznie mogło go rozjuszyć, wzgardzenie jego czcigodną, nobliwą osobą. Zresztą, poszedł ze sto razy ładniejszą dziewczyną!
James pokręcił głową przecząco.
– Są różne gusta. Jak dla mnie Jo jest brzydsza od ciebie – odparł.
– Nie zgadzam się z tobą. Joanne ma taką oryginalną urodę!
– Ty też masz! – prychnął. – Poza tym miałaś chyba najładniejszą sukienkę ze wszystkich dziewczyn! Byłem dumny, że ze mną poszłaś.
– Ale mnie zostawiłeś – zauważyłam zjadliwie.
– To nie była twoja wina – uciął burkliwie.
Zaległa niesympatyczna cisza. Pomyślałam, że trzeba ją szybko przerwać, by nie rozpamiętywać balu.
– Kim są aurorzy? – spytałam.
– To czarodzieje łapiący tych złych czarnoksiężników.
– Coś jak policjanci?
– Słucham? – James zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– No… ochrona? Służby porządkowe, tak?
– Taa, można to tak nazwać… Ale połączona ze szpiegowaniem i w ogóle… Jak chcesz być aurorem, musisz być najlepsza i najinteligentniejsza. To praca dla elity.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. To pewnie niesamowite, być takim aurorem…
Mecz z Puchonami rozegraliśmy w trzecim tygodniu bardzo pracowitego stycznia. Pogoda była fatalna, myślałam, że zamarznę. Śnieg gęsto prószył, zasłaniając widoczność.
– Drużyna Gryffindoru wychodzi na boisko! Dziś nie mamy zbyt dobrej widoczności, naszym zawodnikom nie będzie łatwo! – usłyszeliśmy głos komentatora.
Wszyscy wzlecieliśmy, zaczęła się gra.
– Kafel przejmuje kapitan Puchonów, podaje do Jonesa, już ruszają w stronę bramek Gryfonów! Iiiii… Nie! Gryfoni odbili kafla, Black podaje do Pottera, ten z powrotem do Blacka…
Syriusz ostentacyjnie mnie ignorował. Dorcas, która patrolowała wszystko z góry, wyglądała na wściekłą. Widząc, co wyrabiał jeden z jej ścigających, nie mogła pewnie skupić się na szukaniu znicza.
– Co robisz, Black! – krzyknęła z wysoka. – Współpracuj!
Zignorował ją. Oddał kafla Jamesowi, ten rzucił go do mnie z przepraszającą miną. Podleciałam z furią do bramek Puchonów, przecinając zimne, ostre powietrze. Rzuciłam kaflem w jedną z pętli…
– GOOOOOOOOL!!! DLA GRYFONÓW! LUPIN WBIJA GOLA!!!
Zatrzymałam się na chwilę, by rzucić Blackowi pogardliwe spojrzenie. Odwzajemnił je.
– UWAŻAJ! – krzyknął James, ale było już za późno. Syriusz tak bardzo skupił się na zrobieniu wściekłej miny, że nie zauważył tłuczka, który zdzielił go prosto w głowę. Nieprzytomny balansował jeszcze przez chwilę w pozycji siedzącej, po czym osunął się z miotły i zleciał na dół niczym bezwładna kukiełka, której ktoś przeciął sznurki. Do moich uszu dobiegł pisk rozhisteryzowanych dziewczyn.
Puchoni bardzo wykorzystali tę stratę. Było ich więcej i zdobyli sporą przewagę. Mimo tego, że ja i James wbiliśmy po trzy gole, oni mieli już sto punktów. A Dorcas wciąż nie widziała znicza.
W końcu go dostrzegła, na całe szczęście. Ostatecznie zdobyliśmy 210 punktów, ledwo wygrywając z Puchonami.
Syriusza wzięli do skrzydła szpitalnego, gdzie siedział trochę czasu. Nie miałam wyrzutów sumienia, że w pewnym sensie z mojego powodu tam się znalazł. Za nic Huncwoci nie zmusili mnie, bym do niego zajrzała, chociaż wielokrotnie próbowali.
– Nie będę go przepraszać, gdy to on jest dumnym arystokratą! – warknęłam, kiedy chłopcy gonili za mną korytarzem pewnego słonecznego, styczniowego popołudnia. Właśnie sami szli do kumpla i koniecznie chcieli mnie tam z sobą zaciągnąć.
– Ależ Meg! – obruszył się Remus. – Co ty wygadujesz!
– No właśnie! Też jesteś arystokratką!
– James, nie wydurniaj się, przecież wiesz, o co mi biega! – żachnęłam się, celując nosem w sufit. – Poza tym…
Głos uwiązł mi w gardle, bo właśnie wpadłam na kogoś, kto napatoczył mi się pod nogi.
– Uważaj, jak łazisz!… – zaskrzeczała ta osoba. Przyjrzałam się jej. Przede mną stała…

2 komentarze:

  1. Pierwsza \(^0^)/
    Ale fajnie. Zaczyna się jakiś super ciekawy wątek ^.^ Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

    Nie wolno tak kończyć! Kto tam stał? Kto? O.O

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dzisiaj mam wiecej wolnego i mogę siedzieć i czytać (nareszcie! :) ) i akurat nowy rozdział, jak miło :)
    Meggie i Syriusz ci to mają temperament :)
    Czekam na nastepny rozdział, bo ten taki urwany, tylko zaostrza apetyt. :D

    OdpowiedzUsuń