Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

niedziela, 20 listopada 2016

47. Tajemniczy S to...?



Florian zmierzwił swe miodowe włosy.
– Wyruszacie w końcu, czy nie? – zapytał brata, pogrążonego w lekturze. Biblioteka dostarczała im ich ulubionych i praktycznie jedynych rozrywek.
– Wiesz, że najpierw musimy wezwać pewną osobę…
Jonasz uniósł głowę znad książki, gdy wypowiedział tę kwestię i przyjrzał się uważnie bratu.
Jedna brew Floriana pojechała do góry po czole.
– Matka mówiła, że ojciec zaraził kogoś wampiryzmem, tam, na Wyspach Brytyjskich.
Florian zesztywniał.
– Biedaczek… – mruknął po chwili. – Ale po co? Zostawmy go w spokoju.
– Coś nie do końca się udało. To nie jest pełnoprawny wampir, ale matka mówi, że dzieli z nią sny. Dzięki temu wiedziała, kto zabił ojca. Ta osoba i tak należy do naszego świata – warknął czarnowłosy chłopak. – Musimy ją tu przyjąć, trzymać się razem.
– Ale dlaczego?
Florian wyczuł, że jego siostra zbliża się nieuchronnie i czyta w jego myślach.
Naraz otworzyły się drzwi.
– Ponieważ ma teraz znamię naszej rodziny, praktycznie do niej należy. Ojciec bezwiednie ją nim naznaczył. Chociaż nie do końca, bo zamiana nie dokonała się jeszcze w pełni. Musimy coś zrobić, by ta istota stała się jednym z nas – rzekła Marina. – By nam pomogła zemścić się na Psiej Gwieździe.
– A jeśli nie będzie chciała? – zdziwił się najmłodszy wampir.
– Nie wiem, czy będzie miała jakikolwiek wybór – szepnęła Marina.
– Dzieci, już czas. – Diana weszła do biblioteki. – Idziemy ją przywołać. Może pomoże nam zabić naszego wroga. Im nas więcej, tym lepiej.
Jonasz przewrócił oczyma.
– Kondukt powitalny, phi! To nie dla mnie… Idę coś upolować…
Sekundę potem już go nie było.
– Chodźmy, Florianie, Marino. – Kobieta kiwnęła na swoje dzieci i razem udali się do jadalni, do jednej z trumien.
– Pojawi się w trumnie, hę? – zagadnął z obrzydzeniem Florian.
– Coś ci się nie podoba w trumnach? – spytała jego siostra kpiąco.
– Ktokolwiek chociaż wie, jak ją przywołać?
– Nie przeszkadzaj!
Florian westchnął, ale zamilkł. Kto wie, pomyślał, przenosząc wzrok na dno trumny. Może ta istota nie będzie taka zła. Może się zaprzyjaźnimy. Może nie będę już taki samotny…

Nad stadionem unosił się krzyk setek gardeł. Świsty, wrzaski pełne wrażenia i napięcia napełniały moje uszy, mimo, że stałam nieopodal chatki Hagrida – całkiem daleko od boiska. Już przywykłam do wyostrzonego słuchu i węchu, innych zmysłów, oraz dziwnych zmian, wzmożony hałas nie zrobił na mnie więc żadnego wrażenia.
Marzec w tym roku szybko nadszedł. Tak naprawdę trudno było uwierzyć, że już jest. Czas przeciekał mi w szóstej klasie niczym piasek przez palce.
Od dwóch dni ja i Remus byliśmy pełnoletni, czego kompletnie nie odczułam. Rodzice nie mogli przysłać nam zbyt wiele, ale dostaliśmy po drobnym upominku od przyjaciół i trochę kasy.
Bezwiednie wyciągnęłam kartkę z kieszeni peleryny: był to niewielki liścik, który dostałam przedwczoraj. Autorem był niejaki pan S. Zżerała mnie dzika ciekawość, kim on tak w rzeczywistości jest. Dawno pozbyłam się myśli, że mógłby być to Lukas, to było zbyt subtelne, jak na niego. Bo osoba sprawiała wrażenie wrażliwiej, a nie, jak on, okazującej swe uczucie z delikatnością godną człowieka jaskiniowego.
Jak miło przytulić się w samotności do drzewa. I nikt nie przeszkadza. Wszyscy poszli na ten mecz Slytherin kontra Hufflepuff. Super, błogosławiona cisza…
Obserwowałam wierzbę, o którą się opierałam. Na gałązkach pojawiały się pierwsze wiosenne pączki. Śnieg dawno już stopniał, trawa powoli odradzała się do życia. Słychać było co jakiś czas nieśmiały świergot ptaka. Jasne niebo zwiastowało letnie upały, mimo, że wydawały się one niezwykle odległe. Zostały jeszcze niecałe trzy tygodnie, a wiosna wróci.
Usłyszałam czyjeś kroki. Kto fatyguje się tu teraz? Jeżeli ktoś zmierza do mnie, to tylko Peter – on jeden wiedział, gdzie poszłam.
Zza drzewa wysunął się powoli nie kto inny, ale…
– Hej, szukałem cię! – Luke posłał mi niepewny uśmiech.
– A to czemu? – zainteresowałam się, w duchu przyrzekając, że uduszę przy pierwszej lepszej okazji Petera za szastanie informacjami na prawo i lewo.
– Nie dostrzegłem, byś stała na trybunach. Czemu tak się odcinasz od ludzi?
– Ech, nie sądzę, że chciałabym ci zdradzać moje sekrety – odparłam, nieco poirytowana faktem, że można być takim natrętnym. Nie miałam najmniejszej ochoty być dla Lukasa uprzejma.
– Rozumiem – mruknął i zmrużył oczy. – Nie proszę cię o to. Myślałem, że może coś ci się stało…
– Póki co żyję. A teraz, jeśli mogę cię o to prosić…
Głos uwiązł mi w gardle i nie dokończyłam, po prostu wyminęłam go, nie zaszczycając nawet chłodnym spojrzeniem. Utkwiłam za to wzrok w wieżach Hogwartu modląc się, żeby dał mi spokój.
– Mary Ann, czekaj! – warknął i złapał mnie za ramię. Obróciłam się gwałtownie, gasząc go spojrzeniem, dopóki nie puścił. Przybliżył się nieco, świdrując mnie wzrokiem. Nie cofnęłam się, choć wzięła mnie na to ochota.
– Nie bądź taka oschła i zimna! – poprosił nieco rozkazującym tonem. Uniosłam brwi.
– Wolałabym, abyś mi nie mówił, co mam robić, a czego nie – mruknęłam.
– Źle mnie zrozumiałaś. Nie o to mi chodzi! – warknął. – Nie podoba mi się po prostu, że… Że dla mnie jesteś taka, a dla innych…
– No? – podchwyciłam. – Co chciałeś mi powiedzieć? Co masz na myśli?
Zastanawiał się chwilę.
– Mnie tak traktujesz, a… a Potter, na przykład… albo Black.
– Zastanówmy się… – rzekłam ironicznie. – Dlaczego traktuję inaczej Jamesa i Syriusza… Naprawdę, nie mam pojęcia!
– Oni wcale nie są lepsi ode mnie w niczym! – zirytował się. – Traktowałbym cię dobrze…
– O czym ty w ogóle mówisz?! Co kryje się za tym „traktowałbym”?
Wwiercił we mnie swe ciemne, błyszczące oczy.
– Czy wiesz, że odcień twoich tęczówek jest inny? – zdziwił się nagle, zbliżając twarz do moich oczu.
– Co? – zapytałam, zdezorientowana.
– Poważnie, mają srebrny kolor. Kiedyś były zielone.
– Zwariowałeś?! – parsknęłam. – Jak oczy mogą być srebrne?!
– Mogą najwyraźniej, bo twoje takie są. – Wpatrzył się w moje tęczówki intensywnie.
Ona… jest… taka… taka… jest… taka…
– Przepraszam, mówiłeś coś? – zapytałam, zaskoczona. Luke uniósł brwi. – Słyszałam, jak ktoś coś o kimś mówił… – urwałam, zdając sobie sprawę, jak to dziwnie zabrzmiało.
– Nie, nie wydaje mi się… – mruknął i chrząknął. – Pozwól mi jeszcze chwilę przyjrzeć się twym oczom, może się przewidziałem…
Teraz cię mam…
Jego twarz rosła z każdą najmniejszą chwilą. Wydało mi się to wręcz dziwne, obce, nierealne…
Gdy jego nos delikatnie dotknął mojego, gwałtownie odskoczyłam. Wpatrywałam się w niego czując, jak na białych policzkach wykwitają gorące, malinowe plamy.
– Dam ci życiową radę – wykrztusiłam chłodno, kompletnie wytrącona z równowagi. – Następnym razem z kolejną dziewczyną zacznij inaczej.
Poczułam, że stało się to, co chciałam: zrobiłam się niewidzialna. Lukas rozejrzał się, przerażony.
– Mary Ann?! – wrzasnął, nieco rozpaczliwie. Nie dbałam o to: pobiegłam prosto do szkoły.
Jako, że nauczyłam się już stawać widzialna gdy chcę, w sali wejściowej szybko to zrobiłam. Akurat napatoczyła się grupka Ślizgonów. Nie wytrzymałam.
– Severusie! – jęknęłam głośno przez łzy. Wszyscy zerknęli na mnie. Nie dbając o pozory, podbiegłam ku najlepszemu przyjacielowi i zarzuciłam mu ręce na szyję. Z niewiadomych przyczyn było mi źle, bardzo źle. Bałam się jednego: że mnie odtrąci, wyśmieje, uda, że mnie nie zna.
Ale Severus zrobił coś, co tylko jeszcze bardziej wzmogło moje uczucie: objął mnie bardzo mocno, dodając otuchy. Poczułam falę ciepła ku niemu, jaka wylewała się z mojego serca galonami.
Ślizgoni wlepiali w nas skonsternowane, zbite z tropu spojrzenia. Niektórzy uśmiechali się nieco złośliwie, ale niewiele mogli zrobić, w końcu Severus był ich kumplem.
– Ktoś cię skrzywdził? – szepnął przyjaciel w moje ucho. Jego pytanie nasączone było groźbą.
Nie odparłam. Obrzydzenie do Lukasa wypełniło mnie do cna.
– Nic, dopadł mnie nagły żal… – skłamałam cicho i mocniej się do niego przytuliłam. Poza Remusem i Jamesem tylko z nim czułam się w pełni swobodnie. Chociaż przy Syriuszu też ostatnio.
Wszyscy uczniowie Hogwartu weszli przez drzwi frontowe; mecz się zakończył. Sądząc po minach większości, wygrali Ślizgoni, niezawodna, niepokonana drużyna tego roku. Trzech Huncwotów, czyli James, Peter i Syriusz, posłali mi zaskoczone spojrzenia, gdy dostrzegli mnie w tak nietypowej sytuacji. Syriusz kiwnął na mnie dyskretnie, by nikt nie zauważył.
Puściłam Severusa, szepcząc „Dziękuję”, po czym podeszłam do Łapy. Ten gestem wskazał reszcie, że nie są mu potrzebni do szczęścia, toteż James i Pet odeszli do dormitorium.
– Hej, chciałbym porozmawiać o… Och, znowu coś ci się stało? – Zerknął na moje srebrne oczy.
– Najwyraźniej.
Szkoda… Zielone były przecudne.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się. Humor skoczył mi diametralnie po przytuleniu się do kochanej, bliskiej mi osoby. Syriusz utkwił we mnie zaskoczone, pytające spojrzenie.
– Że moje zielone oczy ci się podobały. Wiesz, chyba umiem czytać w myślach… – to obojętne stwierdzenie nawet mnie tak mocno nie zszokowało. Mało co mnie dziwiło.
Syriuszowi z wolna stężała twarz.
– Błagam, wyłącz to, dobrze? Przynajmniej wtedy, gdy ze mną rozmawiasz. Nie będę mógł się skupić mając poczucie, że ktoś grzebie mi w mózgu. Proszę… – Posłał mi nieco przerażone, błagalne spojrzenie.
– Dobra, jeżeli nie chcesz… – Wzruszyłam ramionami, nieźle ubawiona jego trwogą. Spojrzał na mnie nieufnie. – Widocznie masz myśli, których nie chciałbyś nikomu pokazać…
Parsknęłam złośliwie. Syriusz podjął przerwany wątek, udając głuchoniemego:
– No więc ekhym… Wracając do sprawy, co jakiś czas pojawiają się u ciebie dziwaczne zdolności oraz zmiany w wyglądzie. Zapisałem je sobie, bo od pewnego czasu badam twój ciężki przypadek…
– Dzięki! – parsknęłam i pokręciłam głową z politowaniem. – Jakiego niewiarygodnego odkrycia dokonał pan Black?
Syriusz pogrzebał w kieszeni i wyciągnął zmiętą karteczkę:
– Wygląd – jął wyliczać. – Proste, czarne włosy…
– To akurat od szamponu – zaprotestowałam.
– A chciałaś, żeby były proste? – zripostował. Nie odpowiedziałam.
– Dalej… Nieustanna bladość, kły ostre i długie, teraz masz jeszcze inne oczy…
– I księżyc na biodrze – zauważyłam. – Takie znamię. Noszę je, odkąd ugryzł mnie wampir.
Syriusz uniósł brwi.
– No właśnie. A teraz najważniejsze: zdolności i cechy. Szybkie bieganie, niewidzialność, latanie, czytanie w myślach, przemieszczanie przedmiotów, wstręt do czosnku i cebuli, do srebra i słońca oraz megaostre zmysły. Nie zastanawia cię to?
– Nie, wcale – mruknęłam z sarkazmem.
– Bo mnie bardzo. Jakbyś zamieniała się w inną osobę. Albo inaczej: jesteś zupełnie, jak wampir. Albo jedno i drugie. Tyle, że nie pragniesz krwi. Na razie… – dodał ostrożnie.
– Przecież Dumbledore obiecał, że nie będę wampirem! – przeraziłam się.
– Tak. Ale mówił o skutkach ubocznych… – Syriusz spuścił głowę, zerkając bezwiednie na swoją kartkę. – Mówił, że wampiry są nieśmiertelne. Że mają mnóstwo wspomnień i często przelewają je w swoje ofiary. Wiesz. Twoja podświadomość może wyczyniać różne rzeczy. Być może o niektórych nawet nie masz pojęcia…
Posłał mi znaczące spojrzenie.
– Co sugerujesz? – zapytałam z najwyższą ostrożnością. Jego słowa mnie przeraziły. Bo nie zrozumiałam z nich tyle, ile bym chciała. Brzmiały, jak groźnego.
– Czytałem dużo na ten temat… jak nigdy, he he!... No nic, w każdym razie, był taki jeden przypadek, że wampir zlał się w jedno ciało ze swą ofiarą. Innym razem, w trakcie wysysania wampirzyca została zabita. W ofiarę przelała myśli i wspomnienia o jedynym synu, automatycznie. I ten mężczyzna łączył się myślami z tym jej synem. Słynny przypadek z osiemnastego wieku… Nic nie rozumiesz?
Zamilkł, obserwując mnie uważnie. Nic nie odpowiedziałam, rozmyślając nad jego słowami.
Czy jej to nie rusza?!... Jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie…
– Tak, wiem – rzuciłam niecierpliwie.
– Mary Ann! – oburzył się. – Już z tobą nie rozmawiam. Miałaś panować nad tym!
– Och, no tak… Przepraszam cię!
– Dobra, spadam. Zanim usłyszysz więcej, niż bym chciał…
Posłał mi krzywy uśmiech i zmył się tak szybko, jak tylko mógł. Hmm, nie brzmiało to wszystko zbyt wesoło… 
O moją głowę pacnęła zmięta kulka pergaminu. Rozejrzałam się uważnie, lecz nikogo nie było. Być może to robota Irytka?
Podniosłam znalezisko i rozwinęłam.

„Mary Ann!
Rzadko spotykam takie osoby jak Ty. Wierz mi. Chciałbym jeszcze spotkać Cię na żywo, byś wiedziała, kim jestem naprawdę. Przyjdź pod dział o runach w bibliotece, w piątek przed śniadaniem.
Twój S”.

***

– Dziś na pewno się uda! – ucieszyła się Marina.
– Tak. Upłynął określony czas – odparł Florian, z ciekawością przyglądając się trumnie.

Piątek przed śniadaniem… Póki co, trzeba się zwlec z łóżka.
Obudziłam się z zamkniętymi oczyma. Ból głowy był nieznośny, gorszy niż zwykle. I do tego ta senność…
– Mary Ann! Zaraz zaczynamy lekcje – głos Lily zadźwięczał nieprzyjemnie, chociaż wypowiedziała to bardzo spokojnie i niezbyt głośno.
– Nigdzie nie idę… – ledwo wymamrotałam.
– Ależ idziesz – Lily postawiła mnie na nogi. Oczy same mi się kleiły.
– Spałaś w ogóle tej nocy? – zapytała Alicja. Kiwnęłam potakująco. – Dziwne…
Z trudem dobrnęłam na sam dół. Droga tam zajęła mi dziesięć minut więcej niż zazwyczaj, przy średnim tempie pośpiechu.
W bibliotece około ósmej nie było nikogo, poza zdesperowanymi jednostkami. Wpadłam do toalety niedaleko królestwa książek, by przemyć twarz. W lustrze dostrzegłam odbicie własnej buzi. Odcień skóry był potworny, jak zielona świeczka, ale nie to było najgorsze. Najbardziej interesowało mnie obecnie utrzymanie w miarę pionowej postawy przed tym zlewem.
Udało mi się nieco oszukać senność strumieniem lodowatej wody, którym ochlapałam twarz. Oczy nieco się rozszerzyły.
Z powrotem ruszyłam ku bibliotece. Teraz poczułam nagły zryw własnego serca. Mimo wszystko ciekawość walczyła z całkowitym otępieniem. Zdenerwowanie wkradło się do mózgu. Tym S może być każdy…
Powoli podkradłam się pod jedną z półek, przyglądając się uważnie działowi z runami. Nikogo tam nie było poza jakimś uczniakiem, szperającym wśród książek z zapałem.
Dopadło mnie rozczarowanie. Może ten S wcale nie miał sympatycznych zamiarów? A jeśli zrobił to jakiś dziwny Ślizgon, by z kumplami ponabijać się ze mnie? Być może stoją gdzieś razem i mnie obserwują, mając ubaw po pachy z głupiej, naiwnej Mary Ann Lupin, która posłusznie przyleciała do biblioteki?
Podeszłam pewnie do półki i jeździłam wzrokiem po woluminach, by znaleźć wyimaginowaną książkę. Najlepiej będzie udawać, że jakaś książka mnie tu zainteresowała, nie głupi anonim. Westchnęłam mimowolnie.
– Czegoś szukasz? Może mógłbym ci pomóc? – zaoferował się szperający w książkach uczeń.
– Nie, dzięki, Gregor… – rzuciłam przez ramię, nieco zaskoczona nagłym zewem rycerskości, jakim popisał się przed chwilą Goyle. Zerknął na mnie z ukosa.
– Lubisz runy, prawda? – zagadnął.
– Owszem… – Rozejrzałam się naokoło niecierpliwie, czy S nie idzie mnie ratować z opresji.
– Ja też. – Zerknęłam na niego z ciekawością. Tryumfalny uśmiech rozlał się na jego niezbyt pięknej, z pozoru tępawej twarzy. On i runy? – Wiedziałem, które miejsce najlepiej nada się na spotkanie…
Zamarłam i wydałam zduszony okrzyk. Wlepiłam w niego przerażone spojrzenie. Uśmiechnął się smutno i nieco przepraszająco.
– Taa… To ja jestem tym S.
– Ty jesteś… – dalej głos uwiązł mi w gardle. Pięknie. Nic, tylko się zabić.
– Hmm… S jak Slytherin… – dodał, najwyraźniej nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Zaległa przykra cisza.
– Dlaczego do mnie pisałeś? – Spuściłam wzrok na jego naszywkę z wężem. Taak, Goyle jest zdecydowanie za wysoki, by wpatrywać się w niego zbyt długo…
Zastanowił się chwilę.
– Bo ty jesteś inna. Sympatia, jaką okazałaś mi w szpitalu…
Naraz rozległ się dzwonek. Odetchnęłam z ulgą.
– Ech, te durne lekcje… Chciałbym z tobą porozmawiać. Możemy spotkać się tu po lekcjach? Może mielibyśmy więcej czasu…
– Eee, dobra… – mruknęłam bez zastanowienia i szybko uciekłam.
Świat się wali. O co im wszystkim chodzi? Najpierw ten idiota Steinmann, teraz Goyle… Co ich ugryzło? Czym się wyróżniam od innych? A może niczym, może po prostu inne dziewczyny też mają takie problemy? Weźmy na przykład Lily i jej fanatycznego, zdesperowanego wielbiciela… No, ale jest monumentalna różnica pomiędzy, powiedzmy, Lukasem a Jamesem, pod względem zarówno kręgosłupa moralnego, jak i stopnia pofałdowania mózgu. Oj tak, na Steinmanna byłam wściekła.
Dobrnęłam do klasy transmutacji, pod którą czekała na mnie Lily.
– No i co? Widzę, że wciąż ledwo odbierasz świat zewnętrzny – zmartwiła się. Ziewnęłam szeroko w odpowiedzi. – Ciekawe, od czego to…
Obok nas stanęli Huncwoci.
– I jak? – James aż skakał z podniecenia. – Poznałaś tego oszałamiająco przystojnego, niewiarygodnie męskiego pożeracza serc niewieścich?!
Parsknęłam. Jego wersja skrajnie różniła się od rzeczywistości.
– Taa… To Gregor Goyle. – I zaczerwieniłam się.
Huncwoci wypuścili powietrze z ust po tych słowach.
 – Łee! – Syriusz parsknął i odrzucił włosy do tyłu. – Masz na myśli tego Ślizgona z mordą niczym traktor? To brakujące ogniwo pomiędzy małpą a człowiekiem?!
– Widzisz, Syriuszku?! – ucieszył się Rogaś. – Odnalazłeś wreszcie rodzinę!
Zaraz zarobił kopa.
– I jak było? Romantycznie? – cieszył się bezczelnie Remus. Posłałam mu pełne politowania spojrzenie.
– Zwariowałeś?! Chciałam stamtąd zwiewać czym prędzej!
– Trzeba było – zauważyła Lily. – Może powinnaś mu powiedzieć, że nie interesuje cię znajomość z nim…
– Nie umiem być niegrzeczna dla tych, co mi nie podpadli, Lily.
– Trzeba było mnie tam wezwać, wyrwałbym cię z opresji! – zawołał bohatersko Rogaś. – Dowaliłbym mu!
– Taa… – Syriusz parsknął. – Miałbyś chyba sinusoidę zamiast twarzy.
– Lepsza sinusoida niż to, co ma teraz! – wydusił z siebie z trudem Remus i obaj z Syriuszem rozpoczęli kakofonię parsknięć. James ryczał ze śmiechu, jak opętany. Nawet Lily lekko się uśmiechnęła. Tylko Peter stał bez żadnej reakcji, najwyraźniej nie rozumiejąc, cóż to znaczy.
Wleźliśmy do klasy za McGonagall.
– Evans! – usłyszałam za sobą szept Jamesa, gdy już opanował dziki atak śmiechu. – A co to jest to sinuo-coś-tam?...
Lekcje były masakryczne. Nie potrafiłam się skupić. Nie dość, że Goyle obijał mi się o ścianki głowy, to jeszcze praktycznie usypiałam. Na dwóch transmutacjach czas dłużył się w nieskończoność. Kilka razy Lily zmuszona była mnie poszturchiwać, bo osuwałam się na blat ławki. Niestety, na dwóch następnych lekcjach, czyli eliksirach, nie mogłam siedzieć, lecz stałam. Tym razem to na Alicję spadła niewdzięczna rola osobistego budzika. Najgorzej jednak było potem, ostatnią bowiem lekcją była obrona. Musiałam się bardzo pilnować, by nie zarobić szlabanu za zbyt częste mruganie powiekami.
– I jak dzień? – Goyle usiadł naprzeciw w bibliotece. Jego niski głos, nieco tępy z brzmienia dziwnie mnie rozdrażnił.
– W miarę – odparłam zdawkowo, czując się niezwykle niekomfortowo.
– Wyglądasz na senną. Wszystko gra?
Z szokiem odkryłam pod nieco zachrypniętą warstwą jego głosu troskę i zaniepokojenie.
– Tak, mam ostatnio pewne problemy z samopoczuciem…
Urwałam, obserwując Syriusza, który przemknął za jego plecami. Widocznie szukał jakiejś książki, ale miałam nieodparte wrażenie, że został wysłany przez siły wyższe swego gangu na szpiegowanie. Zezłościło mnie to.
– Może dlatego, że ugryzł cię wampir. – Zerknęłam na niego z zaskoczeniem. – Tak, wiem. Wszyscy to wiedzą. Wiesz, powinnaś iść i się wyspać.
– Taa… Chyba tak zrobię. Eee, dzięki, Gregor… – I podniosłam się z wolna.
Naraz zakręciło mi się w głowie. Kurczowo złapałam krawędź krzesła, po czym bezzwłocznie oddaliłam się, czując na sobie zaniepokojony wzrok Goyle’a.
– Nic mi nie jest… – szepnęłam do siebie na pocieszenie. Ból głowy był nie do zniesienia, nigdy tak mnie nie bolała. Miałam wrażenie, że coś rozrywa od wewnątrz moją czaszkę, coś próbuje się wydostać.
– O, hej, siostra! – Remus zagadnął mnie, niosąc naręcze jakichś książek. Zmarszczył brwi. – Coś ci dolega jeszcze bardziej? Jesteś nawet nie blada, ale trupiozielona…
Warknęłam doń w odpowiedzi. Cofnął się, zaskoczony.
– Zjeżdżaj, wilkołaku...
Wyminęłam go i z trudem utrzymując pionową postawę ciała ruszyłam dalej. Miałam wrażenie, że ziemia ucieka mi spod stóp.
– Mary Ann! – Remus gdzieś tam ocknął się za mną. Zignorowałam go, zastanawiając się nad celem i przyczyną mojej odzywki. Szłam przed siebie, jak we śnie, bardzo męczącym śnie. Można by powiedzieć, iż był to koszmar.
Przede mną długa droga do dormitorium.
Trzy kroki naprzód. Nogi zaczęły mi się trząść, kolana z trudem utrzymywały ciężar, jaki na nich spoczywał. Cztery następne. W brzuchu powstał lej, próżnia, miejsce, gdzie szła cała energia i wyparowywała. Bolało. Mimowolnie zgięłam się lekko wpół.
Po dwóch krokach dalej desperacko złapałam się mijanej kamiennej okiennicy. Mózg zdawał się ściśnięty niczym pięść, spowodował zamroczenie przed oczyma. Straciłam przez chwilę rozeznanie, gdzie góra, a gdzie dół. Przed oczami rozbłysły wszystkie gwiazdy, ale uczucie powoli mijało.
Łomoczące serce wyrównywało rytm, żołądek rozkurczał się. Tylko wciąż nie mogłam się ruszyć z miejsca. Wlepiłam wzrok w dłonie, zaciśnięte boleśnie na rzeźbionej okiennicy. Zrobiły się szare, na skórze wykwitły jakieś dziwne, fioletowe plamy. Ciekawe, od czego to.
Poczułam niewyobrażalne zimno, wędrujące od rąk, by rozejść się po całym ciele. A więc jednak coś niedobrego dalej się działo…
– Meggie, nie umieraj! Przybywam!
Wrzask Jamesa gdzieś po prawo sprawił, że prawie ogłuchłam. Sekundę potem James i Remus przystanęli obok.
– Co ci się dzieje?! – wrzeszczał Rogaś.
– Nic, nic mi nie jest. James, już wszystko gra – szepnęłam. Głowa nagle przestała dawać o sobie znać bólem, odzyskiwałam czucie. Tylko nogi mi się trzęsły i to absurdalne zimno…
– CO TY MI ZA KITY WCISKASZ, DZIEWCZYNO?! STOISZ LEDWO NA TYCH SWOICH ODNÓŻACH, TRZYMASZ SIĘ OKNA… TO JEST NORMALNE?! – Podrapał się po łepetynie. – No, chyba żeś se golnęła z gwinta…
– James, mózg postradałeś, przecież to Meggie! – oburzył się Remus. – A nie Syriusz!
– Powiedz coś! Co tylko chcesz! – poprosił James. – Chcesz pączka? Ptysia? Bezę? Homara z anchois?! Wszystko razem?! Zrobię wszystko, tylko wróć! – zawrzeszczał dramatycznie, machając dziko rękoma na wszystkie strony. Remus westchnął.
– Chcę spać…
SPAĆ?! JUŻ, NATYCHMIAST, ZAŁATWIONE, ROBI SIĘ!!! Poczułam, że James podniósł mnie na rękach i ruszył ku naszemu dormitorium. Remus pomykał za nim. W moim otępiałym umyśle pojawiła się niejasna potrzeba powiedzenia mu czegoś ważnego.
– Jest bardzo blada! – zauważył z troską mój brat, ignorując natarczywe spojrzenia gapiów.
– Od niewyspania – zasugerował James. – No, teraz się wyleżysz. Nie ma bata. Koniec. Masz szlaban na bezproduktywne szlajanie się po szkole. I umawianie na randki z jakimiś pasztetami – burknął na koniec.
– Remus! – jęknęłam natarczywie. – Remus, przepraszam za tego wilkołaka…
– Nie masz za co. Ja zawsze ci wybaczę.
– Nie wiem, co we mnie wstąpiło…
– To zrozumiałe – mruknął, obserwując nieprzytomnie mijane jednostki uczniowskie. Wszyscy odwracali się, słychać było zaintrygowane szemranie.
Dobrnęliśmy, zdawać się mogło, po kilku sekundach do dormitorium. Film począł mi się urywać i odczuwałam ulgę na myśl o słodkim, głębokim śnie, po którym odzyskam sprawność.
James złożył mnie na łóżku Remusa (czyli tym najmniej uświnionym i najbardziej sterylnym), po czym obaj usiedli w jego nogach. Powoli zamykały mi się powieki, odpływałam.
– STOP! NIE!
Ktoś wpadł do dormitorium i doskoczył do mnie, potrząsając mną. Poznałam po głosie, iż był to Peter.
– Co…? – zapytałam, nieprzytomna prawie.
– Co ty robisz?! Ona musi się przespać, ledwo kontaktuje! – obruszył się gdzieś tam James.
– Syriusz już tu idzie… – wyjąkał, jakby to wyjaśniało jego zachowanie. Jednak powieki przymknęły mi się mimowolnie i już zapadałam w sen.
– NIE POZWÓLCIE JEJ USNĄĆ!!! – grzmot Syriusza skutecznie mi przerwał. Podbiegł do mnie i chwycił mocno w ramiona.
– Mary Ann, słuchaj! NIE WOLNO ci spać! Słyszysz mnie?! Nie możesz usnąć! Wstawaj i nie wiem… Pobiegaj sobie w kółko. Albo włóż głowę pod lodowatą wodę.
– W marcu?! – przeraził się Remus, ale nikt go nie słuchał.
– Nie… umiem – wyszeptałam, ale rozchyliłam powieki.
– MUSISZ! To jest niebezpieczne! – Potrząsnął mną, jak kukłą.
– Co? – zdziwił się Lunatyk. Syriusz rzucił mu od niechcenia średniej grubości wolumin, który aż do teraz trzymał pod pachą.
– AUU! – Remus oberwał prosto w skroń. Krew polała się. Cała ta szarpanina wydała mi się zbędna, nie z tego świata. Remus wrzeszczał coś do Syriusza i odwrotnie, ale było to nieistotne. Aksamitny, czarny sen otworzył przede mną swe wrota.

1 komentarz:

  1. O jezu :O chciałam dzisiaj wrócić do tego na harrypotter.org .pl, ale spotkała mnie przykra niespodzianka :c moje ulubione funfiction :') Mam nadzieje, że dokończysz tu tą opowieść

    OdpowiedzUsuń