Dziękuję za komentarze :)
Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się w weekend. Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba, chociaż jest długi.
– WSTAWAJ! LECIMY DO NOWEJ
ZELANDII!
Ryk rozentuzjazmowanego Remusa
rozwiał ostatecznie mój sen, w którym płynęłam i podgryzały
mnie krokodyle.
Wydałam zaspane fuknięcie.
Jakoś wcale mi się nie chciało. Wolałam tak leżeć i spać w
nieskończoność…
Remus wypadł z pokoju, a ja
zebrałam swe poobijane odnóża z łóżka. Zerknęłam na obecnie
spoczywający
na biurku zegarek, który dostałam na dwunaste urodziny. Dopiero
czwarta nad ranem?! Co za nieludzka pora…
Z niezbyt dużą przytomnością
wciągnęłam na siebie moje jasne dzwony, biało-zieloną, luźną
koszulę z płótna i tenisówki.
Mierzwiąc czarno-rude loczki
porozsypywane na głowie i ramionach, wyszłam z pokoju i zeszłam po
schodach za regał do biblioteki, omal po drodze nie zaliczając
gleby.
W kuchni już siedział Remus
i mama w szlafroku, z potarganymi, marchewkowymi falami na głowie.
Wyglądała nieco nieprzytomnie.
Remus pochłaniał naleśniki
i był zaskakująco rześki. Przeżułam moją porcję powoli.
– Lily powinna być lada
chwila! – stwierdził mój brat jakoś zbyt krzykliwie. W każdym
razie coś nieprzyjemnie zdrętwiało w moim mózgu.
– A gdzie wyleci? –
zachrypiałam z trudem, trąc zaspane oczy.
– Chyba w głównym salonie.
Po śniadaniu pożegnaliśmy
się z mamą, która wróciła do łóżka i usiedliśmy w salonie.
Zwinęłam się w kłębek na jednym z foteli i próbowałam usnąć.
Miękki sen powoli przychodził…
Jednak nie dane mi było
usnąć, bo oto rozległ się łoskot i z kominka wypadła ruda
postać.
– Hej! – przywitała nieco
osowiałego Remusa.
– To co? Lecimy do Jamesa? –
zakomenderował i zerwał się na równe nogi.
Wgramoliłam się do kominka
pierwsza i już po chwili leżałam na dywanie przed paleniskiem
Potterów, a nade mną pochylała się roześmiana twarz Rogacza.
Pomógł mi wstać, zaraz po mnie na dywan wyleciała Lily, a po niej
Remus.
Na jednym z foteli siedział
Peter i spał w najlepsze.
– Naradzamy się, jak
rozparcelować bilety – oznajmił Rogaś naszej trójce.
– Właśnie widzę… –
mruknęłam i wskazałam na Peta.
James podszedł wolno do
potencjalnej ofiary i bezceremonialnie zawył w jej ucho:
– DO BRONI, RODACY!!!
Peter podskoczył o kilka
cali.
– Siadajcie!…
Dwie osoby są ze mną i z moim tatą, a dwie z Syriuszem i jego
tatą. Właśnie się kłóciliśmy z Glizdkiem.
– A w czym problem? –
spytał Remus.
– Z ojcem Syriusza może być
nieco… No wiecie, mój tato jest super! – zakończył dziarsko.
– Czyli będziemy
rozdzieleni? – zdziwiła się Lily.
– Tak, ale nie non stop.
Będziemy się odwiedzać. I na trybunach siedzimy obok siebie. Ale
teraz dwójka z was musi lecieć do Łapki i z
nim podróżować. To
kto ma ochotę?
Cisza.
– Przewidziałem to! –
zawołał James. –
Dlatego przygotowałem losy…
– Spora przytomność umysłu
– pochwaliłam. – Wiesz, że Lily nie powinna tam lecieć? Ojciec
Syriusza ma fioła na punkcie czystej krwi.
Lily spojrzała na mnie z
przerażeniem.
– To co? – James udał
trochę zmartwionego, ale w oczach dostrzegłam błysk tryumfu. –
Evans zostaje ze mną?
– Ale z Meg – szybko
wtrąciła.
– A nie powinniśmy
podzielić dziewczyn? Tak byłoby ciekawie… – zaproponował
Remus. Pewnie chciał być ze mną.
– A może zostanę jednak z
Lily? – zasugerowałam. Niezbyt mi się podobała perspektywa
spania z Syriuszem pod jednym dachem. Groziło to oczywiście
kłótnią. A tym bardziej nie chciałam być tam z jego wymuskanym
ojcem.
– Losujemy! – zadecydował
James, bo koniecznie chciał wykorzystać swoje losy. – Wyrzucam
Evans…
I z mściwą satysfakcją
podarł ją na pół.
Lily posłała mi
nieszczęśliwą miną, gdy zgromadziłam się razem z chłopami
wokół cylindra, w którym grzebał już Rogaś. Po chwili wyciągnął
kawałek pergaminu.
– Teraz losujemy, kto poleci
do Łapy, a będzie to…
Rozwinął i przeczytał:
– Meggie. No cóż, tak
widocznie miało być.
Ja i Lily wymieniłyśmy
zawiedzione spojrzenia.
– A teraz losuję osobę,
która zostanie tu! A będzie to…
Włożył rękę do cylindra.
– Uwaga… werble, tam
tararam tam tam…
Wyciągnął w pełnej
napięcia ciszy i przeczytał:
– Luniaczek. Czyli Glizduś
i Meggie lecą do Łapki.
Tym razem wymieniłam smutne
spojrzenia z Remusem. Chcąc nie chcąc weszłam do kominka i
powiedziałam:
– Grimmauld Place 12.
Wyleciałam odpowiednim
rusztem, tym razem na kamienną posadzkę w kuchni Syriusza.
Ten siedział przy stole i
męczył owsiankę, ale tak go przestraszyłam, że się zachłysnął
i prawie wciągnął łyżkę do środka.
– O rany, to już…?
Wstałam szybko, by nie
ugodziło we mnie cielsko Peta, który zresztą zaraz wypadł za mną.
– A więc jesteście gotowi?
– spytał Syriusz.
– Tak – stwierdził
Glizdogon. – Już się podzieliliśmy.
– Dobra, chodźcie.
Poszliśmy do salonu, tak, jak
w ferie wielkanocne. Tam już siedział pan Black ze swoim młodszym
synem Regulusem.
Ojciec Łapy był podobny do
niego, chociaż nie tak przystojny. I miał krótkie włosy. Lecz
chłód na twarzy i wyniosłość była ta sama.
– To jest Mary Ann Lupin
oraz Peter Pettigrew – odezwał się sztywno Syriusz.
Oczy jego ojca zwęziły się.
– Lupin? To z tego
podupadłego rodu szlacheckiego? – zapytał niby mimochodem.
– Tak – odparłam,
przełykając ślinę.
Lustrował mnie jeszcze
uważnie przez chwilę, po czym podniósł się z kanapy, a za nim
młody Black.
– Będziemy podróżować z
rodziną mojego szwagra… – oznajmił.
Syriusz poruszył się
niespokojnie.
– …oraz z zacną rodziną
Malfoy.
Tym razem ja podskoczyłam
dziwnie. Po tym bez słowa udaliśmy się na zewnątrz.
– Złapcie się siebie
nawzajem, dokonam teleportacji łącznej.
Wykonaliśmy polecenie, a
ojciec Syriusza obrócił się w miejscu.
To było bardzo dziwne
uczucie. Jakby wepchnęli mnie do gumowej rury bez możliwości
oddychania. Znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu, mianowicie
na leśnej polanie.
– Gdzie my jesteśmy? –
szepnęłam w skołowaniu do Syriusza, ale nie raczył odpowiedzieć.
Stała przed nami grupka ludzi w liczbie trzech osób. Dostrzegłam
grubo starszą od nas Bellatriks. A więc to była ta rodzina
szwagra…
Dorośli wymienili między
sobą grzecznościowe zwroty, ale dziewczyna nie raczyła podejść.
Obserwowała mnie jedynie bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, ale
Syriusz, stojący obok mnie, nie pozostawał jej dłużny.
– Twój starszy syn wygląda
bardzo obiecująco, Orionie – zwróciła się do pana Black
kobieta.
– Cóż, Druello, jeszcze
żeby zadawał się z odpowiednimi ludźmi… – wycedził ojciec
Syriusza i zmierzył go krytycznym spojrzeniem od góry do dołu.
Tymczasem Bellatriks usiłowała
zmiażdżyć mnie spojrzeniem, ale ja wlepiłam wzrok w trampki.
– A to kto? – usłyszałam.
– Przyjaciele syna, Peter
Pettigrew i Mary Ann Lupin…
– Naprawdę? Lupin? Cóż,
żal takiej rodziny… – skwitowała kobieta, obserwując mnie z
lekką pogardą zmieszaną z zawodem, po czym zwróciła się do
męża. – A gdzie Malfoyowie?
Jak na komendę pojawiło się
trzech mężczyzn i kobieta. Jeden był ewidentnie najstarszy,
pozostałych dwóch było pewnie jego synami, zwłaszcza, że wśród
nich znajdował się Gwidon Malfoy. Tym drugim musiał być Lucjusz.
A ostatnią osobą…
– To Narcyza. Siostra Belli
i moja czcigodna kuzynka, żona Lucjusza – szepnął mi do ucha
Syriusz, widząc mój pytający wzrok.
– Ładna – mruknęłam. –
Taka szlachetna uroda… Tylko mina…
– Właśnie – odburknął
niechętnie.
– A więc ruszajmy! –
zadecydował pan Black. – Jest już Abraxas z rodziną.
Abraxas? Niedoszły mąż
mojej mamy… Zmroziło
mnie, gdy to sobie uświadomiłam.
Wszyscy dorośli poczęli
rozmawiać ze sobą, Bellatriks trzymała się ich blisko, tak samo
Regulus i Gwidon. Natomiast Lucjusz i Narcyza szli trochę przed
nimi, rozmawiając półgłosem. Ja i chłopcy szliśmy na samym
końcu. Peter wlókł się bez życia w milczeniu, jakby zupełnie
obok tego wszystkiego, pogrążony w rozmyślaniach. Natomiast
Syriusz, widząc moją minę, złapał mnie za rękę, pragnąc dodać
otuchy i uśmiechnął się.
– Nie przejmuj się! Nie
będziemy z nimi cały czas! Rozchmurz się Mary Ann, są
Mistrzostwa!
Odparłam mu bladym uśmiechem.
Po jakichś trzech godzinach
drogi, kiedy to Syriusz i Peter naradzali się, jakby tu przypalić
spodnie Rega na zadku (co było ich ulubionym sposobem spędzania
wolnego czasu, przynajmniej dopóki mieli pod ręką jakiegoś
Ślizgona), doszliśmy do niewielkiego pagórka.
– Jesteśmy w komplecie. To
chyba wszyscy? – spytał Abraxas Malfoy wyniosłym tonem.
Dorośli wyrazili zdanie, iż
owszem.
– W takim razie trzeba
poszukać świstoklika – zadecydowała Druella Black.
– Świstoklik? – szepnęłam
z przerażeniem, a Syriusz kiwnął głową potakująco.
– Takie coś starego, co
leży… – pospieszył z wyjaśnieniem. – Może być puszka, but…
Jakiś śmieć. I nie podnoś tego! Chodź, pomogę ci szukać.
„Dziwne”, przeszło mi
przez myśl, gdy obszukiwaliśmy pobliską kępkę traw.
W końcu świstoklik odnalazł
Regulus, a okazało się, że
była to butelka po tanim winie.
– Teraz musimy jej dotknąć
– instruował mnie Łapa półgębkiem.
Każdy dotknął w jakimś
miejscu butelki. Ścisnęłam się pomiędzy Syriuszem i Peterem,
robiąc wszystko, by nie musieć znajdować się w sąsiedztwie
kogokolwiek innego. Po jakiejś minucie stania w okręgu (co musiało
wyglądać nader komicznie) przedmiot rozjarzył się błękitnym
blaskiem, po czym niespodziewanie wchłonął naszą grupę w jakąś
dziwną przestrzeń. Moja ręka przywarła płasko do rozgrzanego,
ciemnozielonego szkła, włosy Łapy, którego głowa stykała się z
moją głową, łaskotały mnie w policzek…
Wylądowaliśmy twardo na
trawie. Szybko usiadłam, by się rozejrzeć.
Dorośli chyba często
podróżowali świstoklikiem, bo stali na nogach. Tak samo ich
dzieci, jedynie ja i Peter leżeliśmy.
– No, a oto Nowa Zelandia –
stwierdził niskim głosem Abraxas Malfoy.
Stwierdziłam, że było tu o
wiele zimniej, niż obecnie w Anglii. Wstrząsnęły mną potężne
dreszcze i nagle zorientowałam się, że jako jedyna nie posiadałam
nic cieplejszego na sobie.
Równina, na której staliśmy,
była niesamowita. Miękka trawa, błękitne niebo… Na horyzoncie
rysowały się pasma gór, ośnieżonych na samym czubku.
Dorośli, rozmawiając ze sobą
beztrosko, ruszyli w kierunku przez siebie wyznaczonym, a my
podążyliśmy za nimi. Zęby szczękały mi od rześkiego, na pewno
nie letniego powietrza.
Nagle naszym oczom ukazał się
tak szokujący widok, że aż dech zaparło. Bowiem doszliśmy na
skraj monstrualnych rozmiarów depresji, a w niej… Na początku
myślałam, że to jakieś ogromne mrowisko, ale to byli ludzie.
Tysiące ludzi, poruszających się po swoich utartych szlakach,
wymijających namioty, które porozstawiali. Doprawdy, widok z góry
był niesamowity.
Znowu dokonaliśmy
teleportacji, by po chwili znaleźć się na dole. Gdy tylko
wkroczyliśmy do obozu, podszedł do nas czarodziej w czerwonej
pelerynie.
– Państwo Black z córką,
jak miło państwa widzieć… – Ukłonił się nisko, a Blackowie
popatrzyli nań z wyższością.
– Zapisuję… Dalej mamy
państwa Malfoy oraz pana Black z grupą młodzieży. Doskonale, to
wszyscy! Zapraszam do…
Zerknął na
jakąś okropnie długą listę.
– Sektor H, dla ważnych
osobistości. Tam mogą państwo rozłożyć swe rzeczy i odpocząć
przed widowiskiem. Jak tylko…
– Dobrze, jestem już
zmęczona! – warknęła kwaśno pani Black i szybko ruszyła w
odpowiednią stronę, potrącając niechcący człowieka. Wszyscy
poszliśmy za nią.
Tłok był niesamowity.
Namioty stały jeden przy drugim, a właściciele kotwasili się w
ich pobliżu.
– No nie, na takie widowiska
powinni jeździć jedynie cywilizowani ludzie! – jęknęła pani
Black, odpychając na bok jakąś kobietę.
Nieznośny, jednocześnie
radosny hałas i zamęt w pełni uświadomiły mi, że były wakacje,
że szykowała się wspaniała zabawa i widowisko. Oglądałam z
zaintrygowaniem namioty. Niektóre były zwykłe, ale inne ewidentnie
nosiły oznaki, że dany właściciel był za którąś z drużyn.
– A tak właściwie to kto z
kim gra? – spytałam chłopaków, czując lekki wstyd, że tego nie
wiedziałam.
– Rumunia z Grecją. Patrz…
Syriusz chwycił mnie za
łokieć, bym się zatrzymała. Wskazał na jeden z namiotów. Był
cały niebieski w czerwone napisy po rumuńsku.
– To strefa kibiców
rumuńskiej drużyny. Podejrzewam, że zaraz wdepniemy w tę
drugą strefę. Mam nadzieję, że się nie pozabijają nawzajem…
Wytrzeszczyłam oczy.
– No co? – spytał i
wzruszył ramionami. – W siedemdziesiątym roku, gdy miałem
dziesięć lat, tak właśnie było. Jakieś straszliwe zamieszki,
szarpanina, ofiary śmiertelne…
– A kto z kim grał? –
spytałam.
– Niemcy z Polską –
mruknął i wydał drwiące parsknięcie.
Ruszyliśmy przed siebie i po
chwili znaleźliśmy się w strefie kibiców Grecji. Ich namioty
płonęły niczym pochodnie, ale byłam pewna, że to tylko czary.
Ogień miał inną barwę, był niebiesko-biały.
– A konkretnie Zachodnie
Niemcy – kontynuował Syriusz. – Tamten mecz był rewelacyjny,
Wroński złapał znicza, bo wykonał swój sławetny Zwód…
Leipzig zarył w murawę.
Ale go nie słuchałam.
– Gdzie są dorośli? –
spytałam nagle, gdyż spostrzegłam, że wszyscy znajomi wsiąkli w
tłum, jak kamfora. Ja i Syriusz staliśmy całkowicie sami między
płonącymi namiotami.
– No to fajnie –
stwierdził, po czym parsknął zupełnie nieśmiesznym śmiechem.
– To co teraz robimy? –
spytałam go ze strachem.
– Jak to co? Idziemy dalej!
– Wzruszył ramionami. – W końcu ich znajdziemy…
Podszedł do jakiejś
ciemnoskórej kobiety i spytał:
– Czy wie może pani, gdzie
jest sektor H?
Wymamrotała coś w obcym
języku i szybko się oddaliła. Syriusz jeszcze wlepiał w nią
dziwne spojrzenie, po czym usiadł na jakimś pieńku, widocznie
niczyim. Wsparł łokcie na udach i ukrył częściowo twarz w
dłoniach, wydając raz po raz westchnięcie. Przysiadłam się do
niego, bo zrobił mi miejsce na połowie pieńka, i poklepałam go po
ramieniu.
– Nie martw się. Dowiemy
się, gdzie ten sektor jest. Musimy tylko znaleźć informację, co
TO jest za sektor.
Wskazałam na ziemię, po
czzym dodałam:
– Popatrz na to z innej
strony. Możemy sami pochodzić po tym miejscu, nie mamy towarzystwa
w postaci twej rodziny.
Zorientowałam się, że
zabrzmiało to niezbyt miło, więc speszyłam się i chciałam
naprawić gafę. Jednak Syriusz parsknął i spojrzał na mnie przez
ramię z rozbawieniem. Chyba się nie obraził.
– No, masz rację. Całkiem
fajnie, że tak…
– Przepraszam, mówisz
angielski? – usłyszałam nade mną. Zerknęłam w górę.
Stał tam jakiś chłopak.
Miał ciemną karnację i meszek pod nosem oraz szeroki uśmiech.
Ukucnął przede mną.
– Eee… – wyrwało mi się
uczenie.
– Masz super włos, wiesz? –
powiedział dość wysokim głosem. Zerkał na mnie z dzikim
zaintrygowaniem. Syriusz poruszył się dziwnie obok mnie.
– Tak? – spytałam nerwowo
i machinalnie przejechałam dłonią po marchewkowo-czarnych
loczkach.
– Jak imię?
– Mary Ann… –
wykrztusiłam.
– A ja jestem Christian. –
Wyszczerzył całe niekompletne uzębienie.
– Aha – odparłam, bo nic
mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. – A skąd jesteś?
– Z Włoch jestem. I mam
dziewięćdziesiąt lat. A ty?
– Świr… – usłyszałam
pomruk Syriusza, zanim nie spytałam ze zdziwieniem:
– Dziewięćdziesiąt?
– Och, przepraszam cię.
Dziewiętnaście.
Zaśmiał się nieco
zniewieściałym śmiechem. Wlepiał we mnie cielęce spojrzenie, a
ja skuliłam się blisko lewego boku Syriusza, którego właściciel
wydał mi się nagle bardzo sympatyczny i swojski. Słyszałam już,
jak Łapa wyłamuje sobie palce z donośnym trzaskiem, tymczasem
Christian brnął dalej:
– A który sektor jest
mieszkasz? Odwiedzę ty?
– Ona nie życzy sobie… –
warknął Czarny, ale nie skończył.
– ŁAPA!!!
Oto przed nami stali Remus,
Lily, James i oczywiście jego tata.
– Romantyczny spacerek? –
parsknął James.
– Witajcie, Syriuszu i Mary
Ann! – przywitał nas pan Potter ciepło. – A gdzie reszta?
– Zgubiliśmy się –
powiedziałam z ulgą, mogąc wreszcie skupić się na nich, a nie na
natrętnym obcokrajowcu. Szybko wstaliśmy z pieńka i poszliśmy
razem w stronę sektora H.
– Do widzenia, Mariann! –
usłyszałam za sobą krzyk Christiana.
– Wkurzający dupek! –
warknął Syriusz do mnie.
– Chciał być miły… –
zauważyłam i wzruszyłam ramionami.
– Miły?! – zawołał
piskliwie Syriusz. – Tak rwać dziewoję bezwstydnie, ja bym się
tam nie dał na twoim miejscu…
– A co miałam mu
powiedzieć? Fuknąć, żeby zjeżdżał?
– Na przykład!
James przyglądał się tej
wymianie zdań z widoczną uciechą, a Lily i Remus pytająco.
– Dobra, zostawmy temat
Christiana – zakomenderowałam i, żeby Syriusz się już nie
boczył, zaproponowałam – może opowiesz mi o tym Wzwodzie
Jakmutam… Wrońskiego…
– Mary Ann… ZWODZIE
Wrońskiego… – poprosił cierpliwie Syriusz i z jakiegoś powodu
się zaczerwienił, pewnie z zażenowania, że nie wiedziałam tak
elementarnych rzeczy o quidditchu. Z niechętną, obrażoną miną
zmienił temat, za chwilę jednak odzyskał humor.
Doszliśmy wreszcie do sektora
H. Pan Potter miejsce na namiot miał prawie na drugim końcu, więc
ja i Syriusz udaliśmy się na poszukiwanie namiotu Blacków. Trzeba
było przecież ratować Petera z opresji, prawda?
W końcu dostrzegliśmy jakiś
niesamowity, ciemnofioletowy pałac, a ja miałam nieodparte
wrażenie, że właśnie to był nasz namiot.
– To tu – mruknął z
zażenowaniem Syriusz, potwierdzając te przypuszczenia. Weszliśmy
do środka.
Pałac wewnątrz był o wiele
większy, niż z zewnątrz. Wszystko dosłownie raziło w oczy. To
dziwne, że Blackowie nawet w namiocie musieli mieć jak królowie.
Podszedł do nas ojciec
Syriusza, za nim powiewała czarna peleryna. Miał nieco zatroskaną
minę, ale starał się to ukryć.
– Gdzie byłeś? – spytał
na dzień dobry.
– Zgubiliśmy się –
wyjaśnił ojcu Łapa.
– Dobrze, że jesteście z
powrotem. Nie chciałbym, by stało się coś złego tobie, albo
twoim przyjaciołom.
Zmierzył mnie nieco chłodnym
spojrzeniem.
– Cóż…
– zwrócił się do mnie. – Mamy tu dwa piętra. Czy nie
przeszkadza ci spanie z kolegami?
– Raczej nie… – odparłam
niepewnie.
– Może damy
ci jedno piętro, a nasza czwórka będzie spać na drugim?
– Nie, ja, Mary Ann i Peter
możemy spać razem! – szybko wtrącił Łapa. – Prawda?
Zerknął na mnie niepewnie.
– No pewnie! – Kiwnęłam
głową potakująco na potwierdzenie swych słów.
Ojciec Syriusza odszedł, a ja
i Czarny poszliśmy na piętro. Tu było również bardzo bogato.
Syriusz padł na jedną z pryczy i wydał z siebie odgłos totalnego
zmęczenia, coś pomiędzy westchnięciem a krzykiem. Położyłam
się na pryczy obok, a towarzysz zaczął mi opowiadać różne
rzeczy na temat quidditcha. Widać, że go to pasjonowało.
– …naprawdę, to będzie
niesamowity mecz! Dwie najlepsze drużyny na świecie! Meczyki w
szkole mogą się schować! Tu zawodnicy są tak szybcy, że niekiedy
ich nie widzisz! Mają najnowsze miotły… I każdy kraj przywozi
swe maskotki, czyli charakterystyczne stworzenia. Ciekawe, co
przywiozą Grecy… Słyszałem, że gryfy. A Rumunia zapewne ma
smoki.
– Smoki? – Wytrzeszczyłam
oczy. Smoki na stadionie?
– Taak. Wyszkolone smoki. W
Rumunii jest ich największa kolonia na świecie. Zapewne przywiozą
ciemnozielonego Długoroga Rumuńskiego.
Wlepił oczy w sufit i założył
dłonie za głowę.
– Założyłem się z
Jamesem, że wygrają Rumuni. On twierdzi, że Grecy, uwielbia ich
szukającego Dalopulosa… Mnie się podoba Jovanescu, rumuński
ścigający, wbija multum goli.
– O co się założyliście?
Syriusz parsknął.
– Ten, kto przegra, musi
pocałować Glizdka – wyjaśnił.
– Że co? – Bo oto
przyszedł Peter i spojrzał z popłochem na kumpla.
– Nic, skarbie! – zawołał
Syriusz i przymknął jedno oko, a drugim łypał na Glizdogona. –
Byłeś u reszty?
– Tak. Mają fajny namiot,
zresztą, ten także jest wypasiony. Tamten jest z herbem Gryffindora
i ma takie kolory. Chyba cała rodzina jest bardzo gryfońska.
– I co robią?
– Lily grała z Remusem w
szachy, ale obecnie zastąpił go James, jak wychodziłem. Remus
skulił się w jakimś kącie i coś pisał.
– Pisał? – Syriusz się
ożywił. – Co? Chyba nie pracę domową!
– Pamiętnik. Tak mi
powiedział – odparł Peter.
Łapa odgiął się na łóżku
i ryknął rubasznym śmiechem.
– Remusik pisuje
pamiętniczki! Ale jaja… Ty, Glizdogon, może mu…
Nie dokończył, zerknął na
mnie znacząco.
– Jak chcecie mu go odebrać
i przeczytać, to go w porę ostrzegę! – stwierdziłam. – To na
razie!
Szybko ruszyłam do drzwi, ale
Syriusz złapał mnie wpół i odciągnął z dzikim rechotem.
– A gdzie waćpanna się
wybiera?! W życiu cię tam nie puścimy! Zapomnij! To będzie
pasjonująca lektura! – zaśmiał się.
– Nie! – pisnęłam,
jednocześnie zwijając się ze śmiechu i próbując wyrwać się z
żelaznego uścisku Czarnego.
– Glizduś, pomóż mi! –
zawołał Syriusz, ale ten nie wyraził entuzjazmu.
– Puszczaj, wariacie! –
Zacisnęłam palce na jego skórzanej kurtce, próbując się od
niego oderwać. Gdy to nie wyszło, połaskotałam go w brzuch.
Zwinął się, a ja w tym czasie wypadłam z pokoju, potem zbiegłam
po schodach. Ledwo to zrobiłam, Czarny dobiegł do schodów i
zjechał na sam dół po poręczy, wrzeszcząc dziko z uciechy.
Ja jednak już byłam przy
wyjściu i wybiegłam na dwór. Kluczyłam między namiotami,
szukając właściwego i czując, że Syriusz jest tuż tuż za mną.
Jeden ze wspaniałych namiotów
w naszej strefie dla VIP-ów był bardzo progryfoński. Wpadłam do
niego. Na szczęście, Remus wciąż trzymał ciemnozieloną
książeczkę w dłoniach, siedząc pod ścianą na zgrabnej kozetce.
– Remus, oni chcą… –
Ale w tym momencie Czarny wleciał jak burza do środka i staranował
mnie. Przewróciliśmy się razem na ciemnoczerwony dywan, a ja nie
mogłam wydobyć tchu, szczególnie, że zaczęliśmy się w
milczeniu szamotać. Nikt nic nie powiedział, jedynie Lily
wytrzeszczała oczy, gdy na nas patrzyła. Potem spytała, jak gdyby
nigdy nic:
– Remusie, idziesz na
spacer?
Mój brat uśmiechnął się i
bez słowa odłożył dziennik na stół, po czym wyszli razem z
namiotu, przekraczając nas obojętnie.
– Łap to, James, łap! –
stęknął Syriusz.
– Co? – zdziwił się
Rogacz, nie do końca przytomnie.
– Pamiętnik Luniaczka,
dziecinko!
– To? – James wskazał na
dziennik i ruszył ku niemu flegmatycznie.
– NIE!!! – wrzasnęłam
spod cielska Łapy. – James, ostrzegam, nie dotykaj tego!
Znowu połaskotałam Syriusza
i wykorzystując chwilowe osłabienie sił przeciwnika, odepchnęłam
go i podleciałam do książeczki, zanim doszedł do niej Rogacz.
Chłopcy stanęli po dwóch
stronach stołu za którym stałam, przyciskając sekrety Remusa do
piersi.
– Bądź grzeczna i oddaj
nam ten dziennik – poprosił chytrze Syriusz.
– Teraz to już go nie
odbierzemy! – jęknął James, który najwyraźniej zrozumiał
wartość przedmiotu.
– Bo masz za wolny zapłon,
dziecko! – krzyknął Syriusz i pokręcił głową z dezaprobatą.
– Na trzy, cztery, Rogaś…
Zbliżali się powoli.
– Trzy, cztery!
Zaatakowali z dwóch stron.
Dałam nura pod stół głową naprzód w ostatnim momencie, a oni
zarobili mocne zderzenie czołowe. Na ten widok wszedł tata Jamesa i
jakiś koleś.
Szybko wygramoliłam się spod
stołu, ale chłopcy jeszcze nie zajarzyli, co się dzieje. W każdym
razie nie podnieśli się z ziemi, lecz wciąż na niej siedzieli i
masowali sobie czoła.
– Wiesz, to bardzo wielkie
wyrzeczenie z jego strony. W końcu bilety są dość drogie… Ale
jak musi wracać… Co ty na to, Henry? – spytał ojciec Jamesa.
– Taak. No cóż, trzeba
będzie mu skombinować świstoklika. Gdzie to jest? – odparł
facet.
– Jedna z greckich wysepek,
bodajże Augón. Biedny Alexandrós… nie zobaczy tego meczu, a tak
na niego czekał…
– No cóż, żona
ważniejsza. Zajmie się pan świstoklikiem dla niego, panie Potter?
– Oczywiście. Jeśli będzie
chciał transport, niech przyjdzie do mnie za kilkadziesiąt minut…
Teraz muszę jeszcze dowiedzieć się o paru sprawach, które umknęły
mej uwadze…
Po czym wyszedł zaaferowany z
namiotu, a za nim jego gość. Minęli w drzwiach Remusa, Petera i
Lily.
– Chodźcie szybko, kogoś
zobaczycie! – zawołali jednocześnie, ucieszeni.
James i Syriusz wyszli za
nimi, a ja, choć niechętnie, rzuciłam dziennik na kanapę.
Wyszliśmy z sektora H i
szliśmy kawałek wśród nieco ubogich, zwyczajnych namiotów. Przed
jednym z nich siedział… Patrick Wilder, nauczyciel obrony przed
czarną magią we własnej osobie. Nalewał właśnie do kilku
filiżanek herbaty. Uśmiechnął się do nas, gestem zapraszając,
byśmy usiedli.
– Dzień dobry, herbaty? –
spytał. Długie, czarne włosy związał w kucyk, ubrany był w
czarną, zgrabną szatę. Wyglądał nieco niechlujnie, szczególnie,
że miał rozchełstaną koszulę i był jak zwykle nieogolony.
Jednak to nie odbierało mu osobistego uroku tajemniczego włóczęgi,
wręcz przeciwnie, był przystojny, jak zwykle.
– Pan przyjechał sam na
Mistrzostwa? – dziwił się James.
– Tak. Jestem zupełnie sam
na tym świecie, nie mam rodziny. Ale mnie to nie przeszkadza,
bynajmniej! – dodał, widząc nasze miny i roześmiał się. –
Lubię samotność.
Zapadła cisza, wszyscyśmy
się w niego wpatrywali. Natknąć się na nauczyciela poza szkołą
było bardzo dziwnie.
– Ach, nie zapytałem was…
Jak wam poszły SUM-y? Szczególnie byłbym rad, jakbyście mi
opowiedzieli o przedmiocie, którego was nauczałem. – Uśmiechnął
się łagodnie.
– Nauczał nas pan? –
zdziwił się James. – W czasie przeszłym? To już pana nie
będzie?
– Nie, panie Potter –
westchnął. – Mam bardzo ważną misję poza granicami Anglii.
– Gdzie? – spytała Lily.
– Niestety, tego nie mogę
powiedzieć. Bardzo miło mi się was uczyło. – Uśmiechnął się
na potwierdzenie tych słów. – Nie wracam do Hogwartu, przede mną
bardzo ważne zadanie… Zajmie mi co najmniej kilkanaście lat…
Nie wiem, czy przeżyję, więc chciałem wam podziękować za ten
rok.
– Pan nie może zginąć,
jest pan za młody! Ile ma pan lat? – dopytywał się James.
Wilder się zaśmiał.
– A na ile wyglądam? No
cóż, jestem niewiele od was starszy.
– Pan ma dziewiętnaście
lat! – stwierdził James.
– Nieprawda, bo dwadzieścia
pięć! – krzyknął Remus.
– A ja myślę, że
dwadzieścia jeden!
– zawołał Peter.
Wilder uśmiechał się, a
potem nieco spoważniał.
– Pan Lupin był najbliżej,
bo mam dwadzieścia cztery. Tylko osiem lat różnicy.
Zachichotałam w duchu, bo
mnie zawsze Wilder przypominał trzydziestolatka. Może to przez jego
dojrzałą twarz?
– Pan wygląda jeszcze tak
młodo, nie może pan zginąć! – powiedziałam.
– Panno Lupin, śmierć może
przyjść każdego dnia, często prędzej dotyka młodego, niż
starego – odparł Wilder. – Więc dlaczego miałaby mnie
oszczędzić?
– Pan nie zginie. Nie. Zna
pan za dużo zaklęć, by być w niebezpieczeństwie – uparł się
James.
– A komu w takim razie pan
przepisze cały swój majątek i nieruchomości? – zainteresował
się Peter. – Skoro pan nikogo nie ma… To naprawdę straszne, tak
nikogo nie mieć…
Usta mężczyzny wygięły się
w uśmiechu.
– Panie Pettigrew, ten
namiot, jego zawartość, kilka sztuk ubrań, książek, różdżka i
niewielkie konto w Gringotcie to wszystko, co posiadam. Nie jestem
bogaty, nocuję sobie w namiocie, przenosząc się z miejsca na
miejsce…
– Co?! – zdziwił się
Syriusz. – Ty, Rogaś, to jest pomysł!
– Owszem, to bardzo wygodne
– przyznał Wilder. – No cóż, miło było mi was gościć, ale
niestety muszę jeszcze znaleźć pewnego osobnika…
– Do widzenia! – rozległ
się zgodny pomruk, a ja dodałam:
– Powodzenia!
Oddaliliśmy się od namiotu
Patricka Wildera, prawdopodobnie zerkając na niego ostatni raz. Ja
jednak miałam niejasne przeczucie, że kilka razy nasze drogi się
skrzyżują…
– Hej, Mariann!
Przed nami wyrósł znikąd
Christian, szczerząc ubytki we wdzięcznym uśmiechu durszlaka.
– Ech, witaj, Christian! –
wyrwało mi się bez entuzjazmu.
– Ty szła się ze mną na
spacer? Pogoda piękna! Opowiedz mnie o swojej kraju. Idź!
Chwycił mnie za rękę i
począł ciągnąć ku sobie. Potem objął mnie w pasie. Czułam się
okropnie.
Na szczęście zauważył to
James.
– Gdzie odchodzisz z
Mariann? – spytał wojowniczo.
Włoch zmierzył go
przeciągłym spojrzeniem.
– Na spacerowanie! –
odparł chłodno.
– A… – James przewrócił
oczami, myśląc nad dalszym ciągiem. – A pytałeś o pozwolenie
jej ee… chłopaka? On jest groźny i bardzo agresywny… Ja bym się
bał.
Nie wiedzieć czemu, Christian
uznał, że to Syriusz był moim chłopakiem, bo zerknął na niego
nieco płochliwie. Może dlatego, że razem siedzieliśmy na tamtym
pieńku? A może, ponieważ Syriusz miał zaciśnięte pięści i
szczęki, które drgały w niekontrolowany sposób. Naprawdę go nie
trawił.
– Mogę się przejść z
nią? – spytał grzecznie Włoch.
James dał Łapie sójkę w
bok, a Syriusz lekko się wzdrygnął.
– Jasne, że nie możesz!
Zostaw moją dziewczynę w spokoju! – warknął, chyba
postanawiając grać swoją rolę. Po chwili splótł ręce na
piersiach i burknął urażonym tonem – nie będę się z nikim
nią dzielił!
Zdjął skórzaną kurtkę i
podkasał rękawy białego golfa, który miał pod spodem. Stanął w
pozycji gotowej do walki.
– Ja nie wieł, żeś ty
zajęta. No cóż, szczęściarz… – Christianowi ewidentnie opadł
humor i zerknął na Syriusza spode łba. – Do widzenia! Żegnaj,
Mariann!
– No wiecie! – prychnęłam,
gdy odszedł. – Tak go oszukiwać!
– Przynajmniej się
odczepił! – mruknął Czarny.
Spacerowaliśmy jeszcze
kilkadziesiąt minut po różnych sektorach, natykając się na
znajome twarze ze szkoły.
– Za siedem godzin mamy
mecz! – cieszył się Rogaś, zerkając na zegarek. – O szóstej.
Cóż za cudna godzina spełnionych marzeń!
– Chyba zaraz uwiecznię tę
chwilę w mym dzienniku – stwierdził radośnie Remus, a ja
uchwyciłam spojrzenie, jakie powędrowało od Jamesa do Syriusza.
Widocznie zapomnieli o pamiętniku.
– Ekhem, ja już chyba wrócę
do namiotu… – powiedział powoli Rogaś.
– Ja również, jestem nieco
głodny… – stwierdził Syriusz, obaj zaczęli się cofać wolno.
– A ja umieram z głodu! –
wykrzyknęłam i rzuciłam się pędem ku sektorowi H. Za mną
pędzili chłopcy, przeskakując i przewracając ludziom garnki z
wodą, które stały przed namiotami.
Dopadłam do namiotu Potterów
niemalże ramię w ramię z Huncwotami. Szybko rozejrzeli się za
książeczką, po czym zauważyli ją leżącą na środku stołu.
Wszyscyśmy się ku niej rzucili w plątaninie nóg i odnóży i
złapaliśmy ją w jednym momencie. Każdy ciągnął w swoją stronę
z najwyższym wysiłkiem. Wydała mi się o wiele cieńsza, niż
przedtem, mogłaby się łatwo rozwalić.
– Puszczaj! – wydyszał
James do mnie.
– To ty puszczaj!!!
Na tę scenę weszli Remus,
Peter i Lily. Wszyscy wytrzeszczyli gały. Remus błyskawicznie
zorientował się, co jest grane, wrzasnął gniewne „Hej!” i
rzucił się ku nam.
– Peter, pomóż! –
krzyknął błagalnie, a Glizduś, jak na komendę, podbiegł, by
chwycić dziennik. Teraz aż pięć osób ciągnęło za książeczkę
z różnych stron.
Nagle Lily krzyknęła
ostrzegawczo:
– Puśćcie to! To nie jest
dziennik Remusa!
Podbiegła do niego, schwyciła
go w pasie i poczęła odciągać od kręgu wtajemniczonych.
– A czyj!? – wysapał z
trudem Syriusz. Machinalnie zerknęłam na kanapę, nie wypuszczając
książeczki z rąk. Dziennik Remusa leżał niewinnie obok poduszki.
Co?…
– To jest…! – krzyknęła
Lily, ale nie zdążyła dokończyć, bowiem książka rozjarzyła
się niebieskim światłem, wciągając wszystkich nas w inną
przestrzeń…
Po chwili wylądowaliśmy. Ale
gdzie?
AAAAAAAAAAAAAAAA
OdpowiedzUsuńnieeeee swistoklik no i ominie ich finalowy mecz :(
chyba pamientam co bedzie dalej ale nie moge sie doczekac:)
AAAAAAAAAAAAAAAA
aniloraK
Jak mogłaś to zrobić?!
OdpowiedzUsuńi na dodatek urwałaś w takim momencie ?!
No ale trudno... wybaczam bo rozdział i tak był cudny!
to że syriusz powiedział że mary jest jego dziewczyną było najlepsze
I oby tak niedługo naprawde sie stało !
:Pamiętaj w sobote nowy rozdział!!!:
Albo jeszcze dziś lub jutro :D
OdpowiedzUsuńXD Mecz Polska - Niemcy w Quidditchu. Chciałabym to zobaczyć. Wzwód Wrońskiego, U made my day.
OdpowiedzUsuńTylko Blackowie jacyś tacy zbyt potulni. Zwłaszcza Orion. Jakoś nie wyobrażam sobie tej postaci jak zabiera przyjaciół Syriusza na mecz.
Czekam na kolejną notkę ^.^