Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

środa, 2 marca 2016

38. Skutki nadmiernej ciekawskości

Dziękuję za komentarze :)
Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się w weekend. Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba, chociaż jest długi.

– WSTAWAJ! LECIMY DO NOWEJ ZELANDII!
Ryk rozentuzjazmowanego Remusa rozwiał ostatecznie mój sen, w którym płynęłam i podgryzały mnie krokodyle.
Wydałam zaspane fuknięcie. Jakoś wcale mi się nie chciało. Wolałam tak leżeć i spać w nieskończoność…
Remus wypadł z pokoju, a ja zebrałam swe poobijane odnóża z łóżka. Zerknęłam na obecnie spoczywający na biurku zegarek, który dostałam na dwunaste urodziny. Dopiero czwarta nad ranem?! Co za nieludzka pora…
Z niezbyt dużą przytomnością wciągnęłam na siebie moje jasne dzwony, biało-zieloną, luźną koszulę z płótna i tenisówki.
Mierzwiąc czarno-rude loczki porozsypywane na głowie i ramionach, wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach za regał do biblioteki, omal po drodze nie zaliczając gleby.
W kuchni już siedział Remus i mama w szlafroku, z potarganymi, marchewkowymi falami na głowie. Wyglądała nieco nieprzytomnie.
Remus pochłaniał naleśniki i był zaskakująco rześki. Przeżułam moją porcję powoli.
– Lily powinna być lada chwila! – stwierdził mój brat jakoś zbyt krzykliwie. W każdym razie coś nieprzyjemnie zdrętwiało w moim mózgu.
– A gdzie wyleci? – zachrypiałam z trudem, trąc zaspane oczy.
– Chyba w głównym salonie.
Po śniadaniu pożegnaliśmy się z mamą, która wróciła do łóżka i usiedliśmy w salonie. Zwinęłam się w kłębek na jednym z foteli i próbowałam usnąć. Miękki sen powoli przychodził…
Jednak nie dane mi było usnąć, bo oto rozległ się łoskot i z kominka wypadła ruda postać.
– Hej! – przywitała nieco osowiałego Remusa.
– To co? Lecimy do Jamesa? – zakomenderował i zerwał się na równe nogi.
Wgramoliłam się do kominka pierwsza i już po chwili leżałam na dywanie przed paleniskiem Potterów, a nade mną pochylała się roześmiana twarz Rogacza. Pomógł mi wstać, zaraz po mnie na dywan wyleciała Lily, a po niej Remus.
Na jednym z foteli siedział Peter i spał w najlepsze.
– Naradzamy się, jak rozparcelować bilety – oznajmił Rogaś naszej trójce.
– Właśnie widzę… – mruknęłam i wskazałam na Peta.
James podszedł wolno do potencjalnej ofiary i bezceremonialnie zawył w jej ucho:
– DO BRONI, RODACY!!!
Peter podskoczył o kilka cali.
– Siadajcie!… Dwie osoby są ze mną i z moim tatą, a dwie z Syriuszem i jego tatą. Właśnie się kłóciliśmy z Glizdkiem.
– A w czym problem? – spytał Remus.
– Z ojcem Syriusza może być nieco… No wiecie, mój tato jest super! – zakończył dziarsko.
– Czyli będziemy rozdzieleni? – zdziwiła się Lily.
– Tak, ale nie non stop. Będziemy się odwiedzać. I na trybunach siedzimy obok siebie. Ale teraz dwójka z was musi lecieć do Łapki i z nim podróżować. To kto ma ochotę?
Cisza.
– Przewidziałem to! – zawołał James. – Dlatego przygotowałem losy…
– Spora przytomność umysłu – pochwaliłam. – Wiesz, że Lily nie powinna tam lecieć? Ojciec Syriusza ma fioła na punkcie czystej krwi.
Lily spojrzała na mnie z przerażeniem.
– To co? – James udał trochę zmartwionego, ale w oczach dostrzegłam błysk tryumfu. – Evans zostaje ze mną?
– Ale z Meg – szybko wtrąciła.
– A nie powinniśmy podzielić dziewczyn? Tak byłoby ciekawie… – zaproponował Remus. Pewnie chciał być ze mną.
– A może zostanę jednak z Lily? – zasugerowałam. Niezbyt mi się podobała perspektywa spania z Syriuszem pod jednym dachem. Groziło to oczywiście kłótnią. A tym bardziej nie chciałam być tam z jego wymuskanym ojcem.
– Losujemy! – zadecydował James, bo koniecznie chciał wykorzystać swoje losy. – Wyrzucam Evans…
I z mściwą satysfakcją podarł ją na pół.
Lily posłała mi nieszczęśliwą miną, gdy zgromadziłam się razem z chłopami wokół cylindra, w którym grzebał już Rogaś. Po chwili wyciągnął kawałek pergaminu.
– Teraz losujemy, kto poleci do Łapy, a będzie to…
Rozwinął i przeczytał:
– Meggie. No cóż, tak widocznie miało być.
Ja i Lily wymieniłyśmy zawiedzione spojrzenia.
– A teraz losuję osobę, która zostanie tu! A będzie to…
Włożył rękę do cylindra.
– Uwaga… werble, tam tararam tam tam…
Wyciągnął w pełnej napięcia ciszy i przeczytał:
– Luniaczek. Czyli Glizduś i Meggie lecą do Łapki.
Tym razem wymieniłam smutne spojrzenia z Remusem. Chcąc nie chcąc weszłam do kominka i powiedziałam:
– Grimmauld Place 12.
Wyleciałam odpowiednim rusztem, tym razem na kamienną posadzkę w kuchni Syriusza.
Ten siedział przy stole i męczył owsiankę, ale tak go przestraszyłam, że się zachłysnął i prawie wciągnął łyżkę do środka.
– O rany, to już…?
Wstałam szybko, by nie ugodziło we mnie cielsko Peta, który zresztą zaraz wypadł za mną.
– A więc jesteście gotowi? – spytał Syriusz.
– Tak – stwierdził Glizdogon. – Już się podzieliliśmy.
– Dobra, chodźcie.
Poszliśmy do salonu, tak, jak w ferie wielkanocne. Tam już siedział pan Black ze swoim młodszym synem Regulusem.
Ojciec Łapy był podobny do niego, chociaż nie tak przystojny. I miał krótkie włosy. Lecz chłód na twarzy i wyniosłość była ta sama.
– To jest Mary Ann Lupin oraz Peter Pettigrew – odezwał się sztywno Syriusz.
Oczy jego ojca zwęziły się.
– Lupin? To z tego podupadłego rodu szlacheckiego? – zapytał niby mimochodem.
– Tak – odparłam, przełykając ślinę.
Lustrował mnie jeszcze uważnie przez chwilę, po czym podniósł się z kanapy, a za nim młody Black.
– Będziemy podróżować z rodziną mojego szwagra… – oznajmił.
Syriusz poruszył się niespokojnie.
– …oraz z zacną rodziną Malfoy.
Tym razem ja podskoczyłam dziwnie. Po tym bez słowa udaliśmy się na zewnątrz.
– Złapcie się siebie nawzajem, dokonam teleportacji łącznej.
Wykonaliśmy polecenie, a ojciec Syriusza obrócił się w miejscu.
To było bardzo dziwne uczucie. Jakby wepchnęli mnie do gumowej rury bez możliwości oddychania. Znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu, mianowicie na leśnej polanie.
– Gdzie my jesteśmy? – szepnęłam w skołowaniu do Syriusza, ale nie raczył odpowiedzieć. Stała przed nami grupka ludzi w liczbie trzech osób. Dostrzegłam grubo starszą od nas Bellatriks. A więc to była ta rodzina szwagra…
Dorośli wymienili między sobą grzecznościowe zwroty, ale dziewczyna nie raczyła podejść. Obserwowała mnie jedynie bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, ale Syriusz, stojący obok mnie, nie pozostawał jej dłużny.
– Twój starszy syn wygląda bardzo obiecująco, Orionie – zwróciła się do pana Black kobieta.
– Cóż, Druello, jeszcze żeby zadawał się z odpowiednimi ludźmi… – wycedził ojciec Syriusza i zmierzył go krytycznym spojrzeniem od góry do dołu.
Tymczasem Bellatriks usiłowała zmiażdżyć mnie spojrzeniem, ale ja wlepiłam wzrok w trampki.
– A to kto? – usłyszałam.
– Przyjaciele syna, Peter Pettigrew i Mary Ann Lupin…
– Naprawdę? Lupin? Cóż, żal takiej rodziny… – skwitowała kobieta, obserwując mnie z lekką pogardą zmieszaną z zawodem, po czym zwróciła się do męża. – A gdzie Malfoyowie?
Jak na komendę pojawiło się trzech mężczyzn i kobieta. Jeden był ewidentnie najstarszy, pozostałych dwóch było pewnie jego synami, zwłaszcza, że wśród nich znajdował się Gwidon Malfoy. Tym drugim musiał być Lucjusz. A ostatnią osobą…
– To Narcyza. Siostra Belli i moja czcigodna kuzynka, żona Lucjusza – szepnął mi do ucha Syriusz, widząc mój pytający wzrok.
– Ładna – mruknęłam. – Taka szlachetna uroda… Tylko mina…
– Właśnie – odburknął niechętnie.
– A więc ruszajmy! – zadecydował pan Black. – Jest już Abraxas z rodziną.
Abraxas? Niedoszły mąż mojej mamy… Zmroziło mnie, gdy to sobie uświadomiłam.
Wszyscy dorośli poczęli rozmawiać ze sobą, Bellatriks trzymała się ich blisko, tak samo Regulus i Gwidon. Natomiast Lucjusz i Narcyza szli trochę przed nimi, rozmawiając półgłosem. Ja i chłopcy szliśmy na samym końcu. Peter wlókł się bez życia w milczeniu, jakby zupełnie obok tego wszystkiego, pogrążony w rozmyślaniach. Natomiast Syriusz, widząc moją minę, złapał mnie za rękę, pragnąc dodać otuchy i uśmiechnął się.
– Nie przejmuj się! Nie będziemy z nimi cały czas! Rozchmurz się Mary Ann, są Mistrzostwa!
Odparłam mu bladym uśmiechem.
Po jakichś trzech godzinach drogi, kiedy to Syriusz i Peter naradzali się, jakby tu przypalić spodnie Rega na zadku (co było ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu, przynajmniej dopóki mieli pod ręką jakiegoś Ślizgona), doszliśmy do niewielkiego pagórka.
– Jesteśmy w komplecie. To chyba wszyscy? – spytał Abraxas Malfoy wyniosłym tonem.
Dorośli wyrazili zdanie, iż owszem.
– W takim razie trzeba poszukać świstoklika – zadecydowała Druella Black.
– Świstoklik? – szepnęłam z przerażeniem, a Syriusz kiwnął głową potakująco.
– Takie coś starego, co leży… – pospieszył z wyjaśnieniem. – Może być puszka, but… Jakiś śmieć. I nie podnoś tego! Chodź, pomogę ci szukać.
„Dziwne”, przeszło mi przez myśl, gdy obszukiwaliśmy pobliską kępkę traw.
W końcu świstoklik odnalazł Regulus, a okazało się, że była to butelka po tanim winie.
– Teraz musimy jej dotknąć – instruował mnie Łapa półgębkiem.
Każdy dotknął w jakimś miejscu butelki. Ścisnęłam się pomiędzy Syriuszem i Peterem, robiąc wszystko, by nie musieć znajdować się w sąsiedztwie kogokolwiek innego. Po jakiejś minucie stania w okręgu (co musiało wyglądać nader komicznie) przedmiot rozjarzył się błękitnym blaskiem, po czym niespodziewanie wchłonął naszą grupę w jakąś dziwną przestrzeń. Moja ręka przywarła płasko do rozgrzanego, ciemnozielonego szkła, włosy Łapy, którego głowa stykała się z moją głową, łaskotały mnie w policzek…
Wylądowaliśmy twardo na trawie. Szybko usiadłam, by się rozejrzeć.
Dorośli chyba często podróżowali świstoklikiem, bo stali na nogach. Tak samo ich dzieci, jedynie ja i Peter leżeliśmy.
– No, a oto Nowa Zelandia – stwierdził niskim głosem Abraxas Malfoy.
Stwierdziłam, że było tu o wiele zimniej, niż obecnie w Anglii. Wstrząsnęły mną potężne dreszcze i nagle zorientowałam się, że jako jedyna nie posiadałam nic cieplejszego na sobie.
Równina, na której staliśmy, była niesamowita. Miękka trawa, błękitne niebo… Na horyzoncie rysowały się pasma gór, ośnieżonych na samym czubku.
Dorośli, rozmawiając ze sobą beztrosko, ruszyli w kierunku przez siebie wyznaczonym, a my podążyliśmy za nimi. Zęby szczękały mi od rześkiego, na pewno nie letniego powietrza.
Nagle naszym oczom ukazał się tak szokujący widok, że aż dech zaparło. Bowiem doszliśmy na skraj monstrualnych rozmiarów depresji, a w niej… Na początku myślałam, że to jakieś ogromne mrowisko, ale to byli ludzie. Tysiące ludzi, poruszających się po swoich utartych szlakach, wymijających namioty, które porozstawiali. Doprawdy, widok z góry był niesamowity.
Znowu dokonaliśmy teleportacji, by po chwili znaleźć się na dole. Gdy tylko wkroczyliśmy do obozu, podszedł do nas czarodziej w czerwonej pelerynie.
– Państwo Black z córką, jak miło państwa widzieć… – Ukłonił się nisko, a Blackowie popatrzyli nań z wyższością.
– Zapisuję… Dalej mamy państwa Malfoy oraz pana Black z grupą młodzieży. Doskonale, to wszyscy! Zapraszam do…
Zerknął na jakąś okropnie długą listę.
– Sektor H, dla ważnych osobistości. Tam mogą państwo rozłożyć swe rzeczy i odpocząć przed widowiskiem. Jak tylko…
– Dobrze, jestem już zmęczona! – warknęła kwaśno pani Black i szybko ruszyła w odpowiednią stronę, potrącając niechcący człowieka. Wszyscy poszliśmy za nią.
Tłok był niesamowity. Namioty stały jeden przy drugim, a właściciele kotwasili się w ich pobliżu.
– No nie, na takie widowiska powinni jeździć jedynie cywilizowani ludzie! – jęknęła pani Black, odpychając na bok jakąś kobietę.
Nieznośny, jednocześnie radosny hałas i zamęt w pełni uświadomiły mi, że były wakacje, że szykowała się wspaniała zabawa i widowisko. Oglądałam z zaintrygowaniem namioty. Niektóre były zwykłe, ale inne ewidentnie nosiły oznaki, że dany właściciel był za którąś z drużyn.
– A tak właściwie to kto z kim gra? – spytałam chłopaków, czując lekki wstyd, że tego nie wiedziałam.
– Rumunia z Grecją. Patrz…
Syriusz chwycił mnie za łokieć, bym się zatrzymała. Wskazał na jeden z namiotów. Był cały niebieski w czerwone napisy po rumuńsku.
– To strefa kibiców rumuńskiej drużyny. Podejrzewam, że zaraz wdepniemy w tę drugą strefę. Mam nadzieję, że się nie pozabijają nawzajem…
Wytrzeszczyłam oczy.
– No co? – spytał i wzruszył ramionami. – W siedemdziesiątym roku, gdy miałem dziesięć lat, tak właśnie było. Jakieś straszliwe zamieszki, szarpanina, ofiary śmiertelne…
– A kto z kim grał? – spytałam.
– Niemcy z Polską – mruknął i wydał drwiące parsknięcie.
Ruszyliśmy przed siebie i po chwili znaleźliśmy się w strefie kibiców Grecji. Ich namioty płonęły niczym pochodnie, ale byłam pewna, że to tylko czary. Ogień miał inną barwę, był niebiesko-biały.
– A konkretnie Zachodnie Niemcy – kontynuował Syriusz. – Tamten mecz był rewelacyjny, Wroński złapał znicza, bo wykonał swój sławetny Zwód… Leipzig zarył w murawę.
Ale go nie słuchałam.
– Gdzie są dorośli? – spytałam nagle, gdyż spostrzegłam, że wszyscy znajomi wsiąkli w tłum, jak kamfora. Ja i Syriusz staliśmy całkowicie sami między płonącymi namiotami.
– No to fajnie – stwierdził, po czym parsknął zupełnie nieśmiesznym śmiechem.
– To co teraz robimy? – spytałam go ze strachem.
– Jak to co? Idziemy dalej! – Wzruszył ramionami. – W końcu ich znajdziemy…
Podszedł do jakiejś ciemnoskórej kobiety i spytał:
– Czy wie może pani, gdzie jest sektor H?
Wymamrotała coś w obcym języku i szybko się oddaliła. Syriusz jeszcze wlepiał w nią dziwne spojrzenie, po czym usiadł na jakimś pieńku, widocznie niczyim. Wsparł łokcie na udach i ukrył częściowo twarz w dłoniach, wydając raz po raz westchnięcie. Przysiadłam się do niego, bo zrobił mi miejsce na połowie pieńka, i poklepałam go po ramieniu.
– Nie martw się. Dowiemy się, gdzie ten sektor jest. Musimy tylko znaleźć informację, co TO jest za sektor.
Wskazałam na ziemię, po czzym dodałam:
– Popatrz na to z innej strony. Możemy sami pochodzić po tym miejscu, nie mamy towarzystwa w postaci twej rodziny.
Zorientowałam się, że zabrzmiało to niezbyt miło, więc speszyłam się i chciałam naprawić gafę. Jednak Syriusz parsknął i spojrzał na mnie przez ramię z rozbawieniem. Chyba się nie obraził.
– No, masz rację. Całkiem fajnie, że tak…
– Przepraszam, mówisz angielski? – usłyszałam nade mną. Zerknęłam w górę.
Stał tam jakiś chłopak. Miał ciemną karnację i meszek pod nosem oraz szeroki uśmiech. Ukucnął przede mną.
– Eee… – wyrwało mi się uczenie.
– Masz super włos, wiesz? – powiedział dość wysokim głosem. Zerkał na mnie z dzikim zaintrygowaniem. Syriusz poruszył się dziwnie obok mnie.
– Tak? – spytałam nerwowo i machinalnie przejechałam dłonią po marchewkowo-czarnych loczkach.
– Jak imię?
– Mary Ann… – wykrztusiłam.
– A ja jestem Christian. – Wyszczerzył całe niekompletne uzębienie.
– Aha – odparłam, bo nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. – A skąd jesteś?
– Z Włoch jestem. I mam dziewięćdziesiąt lat. A ty?
– Świr… – usłyszałam pomruk Syriusza, zanim nie spytałam ze zdziwieniem:
– Dziewięćdziesiąt?
– Och, przepraszam cię. Dziewiętnaście.
Zaśmiał się nieco zniewieściałym śmiechem. Wlepiał we mnie cielęce spojrzenie, a ja skuliłam się blisko lewego boku Syriusza, którego właściciel wydał mi się nagle bardzo sympatyczny i swojski. Słyszałam już, jak Łapa wyłamuje sobie palce z donośnym trzaskiem, tymczasem Christian brnął dalej:
– A który sektor jest mieszkasz? Odwiedzę ty?
– Ona nie życzy sobie… – warknął Czarny, ale nie skończył.
– ŁAPA!!!
Oto przed nami stali Remus, Lily, James i oczywiście jego tata.
– Romantyczny spacerek? – parsknął James.
– Witajcie, Syriuszu i Mary Ann! – przywitał nas pan Potter ciepło. – A gdzie reszta?
– Zgubiliśmy się – powiedziałam z ulgą, mogąc wreszcie skupić się na nich, a nie na natrętnym obcokrajowcu. Szybko wstaliśmy z pieńka i poszliśmy razem w stronę sektora H.
– Do widzenia, Mariann! – usłyszałam za sobą krzyk Christiana.
– Wkurzający dupek! – warknął Syriusz do mnie.
– Chciał być miły… – zauważyłam i wzruszyłam ramionami.
– Miły?! – zawołał piskliwie Syriusz. – Tak rwać dziewoję bezwstydnie, ja bym się tam nie dał na twoim miejscu…
– A co miałam mu powiedzieć? Fuknąć, żeby zjeżdżał?
– Na przykład!
James przyglądał się tej wymianie zdań z widoczną uciechą, a Lily i Remus pytająco.
– Dobra, zostawmy temat Christiana – zakomenderowałam i, żeby Syriusz się już nie boczył, zaproponowałam – może opowiesz mi o tym Wzwodzie Jakmutam… Wrońskiego…
– Mary Ann… ZWODZIE Wrońskiego… – poprosił cierpliwie Syriusz i z jakiegoś powodu się zaczerwienił, pewnie z zażenowania, że nie wiedziałam tak elementarnych rzeczy o quidditchu. Z niechętną, obrażoną miną zmienił temat, za chwilę jednak odzyskał humor.
Doszliśmy wreszcie do sektora H. Pan Potter miejsce na namiot miał prawie na drugim końcu, więc ja i Syriusz udaliśmy się na poszukiwanie namiotu Blacków. Trzeba było przecież ratować Petera z opresji, prawda?
W końcu dostrzegliśmy jakiś niesamowity, ciemnofioletowy pałac, a ja miałam nieodparte wrażenie, że właśnie to był nasz namiot.
– To tu – mruknął z zażenowaniem Syriusz, potwierdzając te przypuszczenia. Weszliśmy do środka.
Pałac wewnątrz był o wiele większy, niż z zewnątrz. Wszystko dosłownie raziło w oczy. To dziwne, że Blackowie nawet w namiocie musieli mieć jak królowie.
Podszedł do nas ojciec Syriusza, za nim powiewała czarna peleryna. Miał nieco zatroskaną minę, ale starał się to ukryć.
– Gdzie byłeś? – spytał na dzień dobry.
– Zgubiliśmy się – wyjaśnił ojcu Łapa.
– Dobrze, że jesteście z powrotem. Nie chciałbym, by stało się coś złego tobie, albo twoim przyjaciołom.
Zmierzył mnie nieco chłodnym spojrzeniem.
– Cóż… – zwrócił się do mnie. – Mamy tu dwa piętra. Czy nie przeszkadza ci spanie z kolegami?
– Raczej nie… – odparłam niepewnie.
– Może damy ci jedno piętro, a nasza czwórka będzie spać na drugim?
– Nie, ja, Mary Ann i Peter możemy spać razem! – szybko wtrącił Łapa. – Prawda?
Zerknął na mnie niepewnie.
– No pewnie! – Kiwnęłam głową potakująco na potwierdzenie swych słów.
Ojciec Syriusza odszedł, a ja i Czarny poszliśmy na piętro. Tu było również bardzo bogato. Syriusz padł na jedną z pryczy i wydał z siebie odgłos totalnego zmęczenia, coś pomiędzy westchnięciem a krzykiem. Położyłam się na pryczy obok, a towarzysz zaczął mi opowiadać różne rzeczy na temat quidditcha. Widać, że go to pasjonowało.
– …naprawdę, to będzie niesamowity mecz! Dwie najlepsze drużyny na świecie! Meczyki w szkole mogą się schować! Tu zawodnicy są tak szybcy, że niekiedy ich nie widzisz! Mają najnowsze miotły… I każdy kraj przywozi swe maskotki, czyli charakterystyczne stworzenia. Ciekawe, co przywiozą Grecy… Słyszałem, że gryfy. A Rumunia zapewne ma smoki.
– Smoki? – Wytrzeszczyłam oczy. Smoki na stadionie?
– Taak. Wyszkolone smoki. W Rumunii jest ich największa kolonia na świecie. Zapewne przywiozą ciemnozielonego Długoroga Rumuńskiego.
Wlepił oczy w sufit i założył dłonie za głowę.
– Założyłem się z Jamesem, że wygrają Rumuni. On twierdzi, że Grecy, uwielbia ich szukającego Dalopulosa… Mnie się podoba Jovanescu, rumuński ścigający, wbija multum goli.
– O co się założyliście?
Syriusz parsknął.
– Ten, kto przegra, musi pocałować Glizdka – wyjaśnił.
– Że co? – Bo oto przyszedł Peter i spojrzał z popłochem na kumpla.
– Nic, skarbie! – zawołał Syriusz i przymknął jedno oko, a drugim łypał na Glizdogona. – Byłeś u reszty?
– Tak. Mają fajny namiot, zresztą, ten także jest wypasiony. Tamten jest z herbem Gryffindora i ma takie kolory. Chyba cała rodzina jest bardzo gryfońska.
– I co robią?
– Lily grała z Remusem w szachy, ale obecnie zastąpił go James, jak wychodziłem. Remus skulił się w jakimś kącie i coś pisał.
– Pisał? – Syriusz się ożywił. – Co? Chyba nie pracę domową!
– Pamiętnik. Tak mi powiedział – odparł Peter.
Łapa odgiął się na łóżku i ryknął rubasznym śmiechem.
– Remusik pisuje pamiętniczki! Ale jaja… Ty, Glizdogon, może mu…
Nie dokończył, zerknął na mnie znacząco.
– Jak chcecie mu go odebrać i przeczytać, to go w porę ostrzegę! – stwierdziłam. – To na razie!
Szybko ruszyłam do drzwi, ale Syriusz złapał mnie wpół i odciągnął z dzikim rechotem.
– A gdzie waćpanna się wybiera?! W życiu cię tam nie puścimy! Zapomnij! To będzie pasjonująca lektura! – zaśmiał się.
– Nie! – pisnęłam, jednocześnie zwijając się ze śmiechu i próbując wyrwać się z żelaznego uścisku Czarnego.
– Glizduś, pomóż mi! – zawołał Syriusz, ale ten nie wyraził entuzjazmu.
– Puszczaj, wariacie! – Zacisnęłam palce na jego skórzanej kurtce, próbując się od niego oderwać. Gdy to nie wyszło, połaskotałam go w brzuch. Zwinął się, a ja w tym czasie wypadłam z pokoju, potem zbiegłam po schodach. Ledwo to zrobiłam, Czarny dobiegł do schodów i zjechał na sam dół po poręczy, wrzeszcząc dziko z uciechy.
Ja jednak już byłam przy wyjściu i wybiegłam na dwór. Kluczyłam między namiotami, szukając właściwego i czując, że Syriusz jest tuż tuż za mną.
Jeden ze wspaniałych namiotów w naszej strefie dla VIP-ów był bardzo progryfoński. Wpadłam do niego. Na szczęście, Remus wciąż trzymał ciemnozieloną książeczkę w dłoniach, siedząc pod ścianą na zgrabnej kozetce.
– Remus, oni chcą… – Ale w tym momencie Czarny wleciał jak burza do środka i staranował mnie. Przewróciliśmy się razem na ciemnoczerwony dywan, a ja nie mogłam wydobyć tchu, szczególnie, że zaczęliśmy się w milczeniu szamotać. Nikt nic nie powiedział, jedynie Lily wytrzeszczała oczy, gdy na nas patrzyła. Potem spytała, jak gdyby nigdy nic:
– Remusie, idziesz na spacer?
Mój brat uśmiechnął się i bez słowa odłożył dziennik na stół, po czym wyszli razem z namiotu, przekraczając nas obojętnie.
– Łap to, James, łap! – stęknął Syriusz.
– Co? – zdziwił się Rogacz, nie do końca przytomnie.
– Pamiętnik Luniaczka, dziecinko!
– To? – James wskazał na dziennik i ruszył ku niemu flegmatycznie.
– NIE!!! – wrzasnęłam spod cielska Łapy. – James, ostrzegam, nie dotykaj tego!
Znowu połaskotałam Syriusza i wykorzystując chwilowe osłabienie sił przeciwnika, odepchnęłam go i podleciałam do książeczki, zanim doszedł do niej Rogacz.
Chłopcy stanęli po dwóch stronach stołu za którym stałam, przyciskając sekrety Remusa do piersi.
– Bądź grzeczna i oddaj nam ten dziennik – poprosił chytrze Syriusz.
– Teraz to już go nie odbierzemy! – jęknął James, który najwyraźniej zrozumiał wartość przedmiotu.
– Bo masz za wolny zapłon, dziecko! – krzyknął Syriusz i pokręcił głową z dezaprobatą. – Na trzy, cztery, Rogaś…
Zbliżali się powoli.
– Trzy, cztery!
Zaatakowali z dwóch stron. Dałam nura pod stół głową naprzód w ostatnim momencie, a oni zarobili mocne zderzenie czołowe. Na ten widok wszedł tata Jamesa i jakiś koleś.
Szybko wygramoliłam się spod stołu, ale chłopcy jeszcze nie zajarzyli, co się dzieje. W każdym razie nie podnieśli się z ziemi, lecz wciąż na niej siedzieli i masowali sobie czoła.
– Wiesz, to bardzo wielkie wyrzeczenie z jego strony. W końcu bilety są dość drogie… Ale jak musi wracać… Co ty na to, Henry? – spytał ojciec Jamesa.
– Taak. No cóż, trzeba będzie mu skombinować świstoklika. Gdzie to jest? – odparł facet.
– Jedna z greckich wysepek, bodajże Augón. Biedny Alexandrós… nie zobaczy tego meczu, a tak na niego czekał…
– No cóż, żona ważniejsza. Zajmie się pan świstoklikiem dla niego, panie Potter?
– Oczywiście. Jeśli będzie chciał transport, niech przyjdzie do mnie za kilkadziesiąt minut… Teraz muszę jeszcze dowiedzieć się o paru sprawach, które umknęły mej uwadze…
Po czym wyszedł zaaferowany z namiotu, a za nim jego gość. Minęli w drzwiach Remusa, Petera i Lily.
– Chodźcie szybko, kogoś zobaczycie! – zawołali jednocześnie, ucieszeni.
James i Syriusz wyszli za nimi, a ja, choć niechętnie, rzuciłam dziennik na kanapę.
Wyszliśmy z sektora H i szliśmy kawałek wśród nieco ubogich, zwyczajnych namiotów. Przed jednym z nich siedział… Patrick Wilder, nauczyciel obrony przed czarną magią we własnej osobie. Nalewał właśnie do kilku filiżanek herbaty. Uśmiechnął się do nas, gestem zapraszając, byśmy usiedli.
– Dzień dobry, herbaty? – spytał. Długie, czarne włosy związał w kucyk, ubrany był w czarną, zgrabną szatę. Wyglądał nieco niechlujnie, szczególnie, że miał rozchełstaną koszulę i był jak zwykle nieogolony. Jednak to nie odbierało mu osobistego uroku tajemniczego włóczęgi, wręcz przeciwnie, był przystojny, jak zwykle.
– Pan przyjechał sam na Mistrzostwa? – dziwił się James.
– Tak. Jestem zupełnie sam na tym świecie, nie mam rodziny. Ale mnie to nie przeszkadza, bynajmniej! – dodał, widząc nasze miny i roześmiał się. – Lubię samotność.
Zapadła cisza, wszyscyśmy się w niego wpatrywali. Natknąć się na nauczyciela poza szkołą było bardzo dziwnie.
– Ach, nie zapytałem was… Jak wam poszły SUM-y? Szczególnie byłbym rad, jakbyście mi opowiedzieli o przedmiocie, którego was nauczałem. – Uśmiechnął się łagodnie.
– Nauczał nas pan? – zdziwił się James. – W czasie przeszłym? To już pana nie będzie?
– Nie, panie Potter – westchnął. – Mam bardzo ważną misję poza granicami Anglii.
– Gdzie? – spytała Lily.
– Niestety, tego nie mogę powiedzieć. Bardzo miło mi się was uczyło. – Uśmiechnął się na potwierdzenie tych słów. – Nie wracam do Hogwartu, przede mną bardzo ważne zadanie… Zajmie mi co najmniej kilkanaście lat… Nie wiem, czy przeżyję, więc chciałem wam podziękować za ten rok.
– Pan nie może zginąć, jest pan za młody! Ile ma pan lat? – dopytywał się James.
Wilder się zaśmiał.
– A na ile wyglądam? No cóż, jestem niewiele od was starszy.
– Pan ma dziewiętnaście lat! – stwierdził James.
– Nieprawda, bo dwadzieścia pięć! – krzyknął Remus.
– A ja myślę, że dwadzieścia jeden! – zawołał Peter.
Wilder uśmiechał się, a potem nieco spoważniał.
– Pan Lupin był najbliżej, bo mam dwadzieścia cztery. Tylko osiem lat różnicy.
Zachichotałam w duchu, bo mnie zawsze Wilder przypominał trzydziestolatka. Może to przez jego dojrzałą twarz?
– Pan wygląda jeszcze tak młodo, nie może pan zginąć! – powiedziałam.
– Panno Lupin, śmierć może przyjść każdego dnia, często prędzej dotyka młodego, niż starego – odparł Wilder. – Więc dlaczego miałaby mnie oszczędzić?
– Pan nie zginie. Nie. Zna pan za dużo zaklęć, by być w niebezpieczeństwie – uparł się James.
– A komu w takim razie pan przepisze cały swój majątek i nieruchomości? – zainteresował się Peter. – Skoro pan nikogo nie ma… To naprawdę straszne, tak nikogo nie mieć…
Usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu.
– Panie Pettigrew, ten namiot, jego zawartość, kilka sztuk ubrań, książek, różdżka i niewielkie konto w Gringotcie to wszystko, co posiadam. Nie jestem bogaty, nocuję sobie w namiocie, przenosząc się z miejsca na miejsce…
– Co?! – zdziwił się Syriusz. – Ty, Rogaś, to jest pomysł!
– Owszem, to bardzo wygodne – przyznał Wilder. – No cóż, miło było mi was gościć, ale niestety muszę jeszcze znaleźć pewnego osobnika…
– Do widzenia! – rozległ się zgodny pomruk, a ja dodałam:
– Powodzenia!
Oddaliliśmy się od namiotu Patricka Wildera, prawdopodobnie zerkając na niego ostatni raz. Ja jednak miałam niejasne przeczucie, że kilka razy nasze drogi się skrzyżują…
– Hej, Mariann!
Przed nami wyrósł znikąd Christian, szczerząc ubytki we wdzięcznym uśmiechu durszlaka.
– Ech, witaj, Christian! – wyrwało mi się bez entuzjazmu.
– Ty szła się ze mną na spacer? Pogoda piękna! Opowiedz mnie o swojej kraju. Idź!
Chwycił mnie za rękę i począł ciągnąć ku sobie. Potem objął mnie w pasie. Czułam się okropnie.
Na szczęście zauważył to James.
– Gdzie odchodzisz z Mariann? – spytał wojowniczo.
Włoch zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
– Na spacerowanie! – odparł chłodno.
– A… – James przewrócił oczami, myśląc nad dalszym ciągiem. – A pytałeś o pozwolenie jej ee… chłopaka? On jest groźny i bardzo agresywny… Ja bym się bał.
Nie wiedzieć czemu, Christian uznał, że to Syriusz był moim chłopakiem, bo zerknął na niego nieco płochliwie. Może dlatego, że razem siedzieliśmy na tamtym pieńku? A może, ponieważ Syriusz miał zaciśnięte pięści i szczęki, które drgały w niekontrolowany sposób. Naprawdę go nie trawił.
– Mogę się przejść z nią? – spytał grzecznie Włoch.
James dał Łapie sójkę w bok, a Syriusz lekko się wzdrygnął.
– Jasne, że nie możesz! Zostaw moją dziewczynę w spokoju! – warknął, chyba postanawiając grać swoją rolę. Po chwili splótł ręce na piersiach i burknął urażonym tonem – nie będę się z nikim nią dzielił!
Zdjął skórzaną kurtkę i podkasał rękawy białego golfa, który miał pod spodem. Stanął w pozycji gotowej do walki.
– Ja nie wieł, żeś ty zajęta. No cóż, szczęściarz… – Christianowi ewidentnie opadł humor i zerknął na Syriusza spode łba. – Do widzenia! Żegnaj, Mariann!
– No wiecie! – prychnęłam, gdy odszedł. – Tak go oszukiwać!
– Przynajmniej się odczepił! – mruknął Czarny.
Spacerowaliśmy jeszcze kilkadziesiąt minut po różnych sektorach, natykając się na znajome twarze ze szkoły.
– Za siedem godzin mamy mecz! – cieszył się Rogaś, zerkając na zegarek. – O szóstej. Cóż za cudna godzina spełnionych marzeń!
– Chyba zaraz uwiecznię tę chwilę w mym dzienniku – stwierdził radośnie Remus, a ja uchwyciłam spojrzenie, jakie powędrowało od Jamesa do Syriusza. Widocznie zapomnieli o pamiętniku.
– Ekhem, ja już chyba wrócę do namiotu… – powiedział powoli Rogaś.
– Ja również, jestem nieco głodny… – stwierdził Syriusz, obaj zaczęli się cofać wolno.
– A ja umieram z głodu! – wykrzyknęłam i rzuciłam się pędem ku sektorowi H. Za mną pędzili chłopcy, przeskakując i przewracając ludziom garnki z wodą, które stały przed namiotami.
Dopadłam do namiotu Potterów niemalże ramię w ramię z Huncwotami. Szybko rozejrzeli się za książeczką, po czym zauważyli ją leżącą na środku stołu. Wszyscyśmy się ku niej rzucili w plątaninie nóg i odnóży i złapaliśmy ją w jednym momencie. Każdy ciągnął w swoją stronę z najwyższym wysiłkiem. Wydała mi się o wiele cieńsza, niż przedtem, mogłaby się łatwo rozwalić.
– Puszczaj! – wydyszał James do mnie.
– To ty puszczaj!!!
Na tę scenę weszli Remus, Peter i Lily. Wszyscy wytrzeszczyli gały. Remus błyskawicznie zorientował się, co jest grane, wrzasnął gniewne „Hej!” i rzucił się ku nam.
– Peter, pomóż! – krzyknął błagalnie, a Glizduś, jak na komendę, podbiegł, by chwycić dziennik. Teraz aż pięć osób ciągnęło za książeczkę z różnych stron.
Nagle Lily krzyknęła ostrzegawczo:
– Puśćcie to! To nie jest dziennik Remusa!
Podbiegła do niego, schwyciła go w pasie i poczęła odciągać od kręgu wtajemniczonych.
– A czyj!? – wysapał z trudem Syriusz. Machinalnie zerknęłam na kanapę, nie wypuszczając książeczki z rąk. Dziennik Remusa leżał niewinnie obok poduszki. Co?…
– To jest…! – krzyknęła Lily, ale nie zdążyła dokończyć, bowiem książka rozjarzyła się niebieskim światłem, wciągając wszystkich nas w inną przestrzeń…
Po chwili wylądowaliśmy. Ale gdzie?

4 komentarze:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAA
    nieeeee swistoklik no i ominie ich finalowy mecz :(
    chyba pamientam co bedzie dalej ale nie moge sie doczekac:)
    AAAAAAAAAAAAAAAA

    aniloraK

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mogłaś to zrobić?!
    i na dodatek urwałaś w takim momencie ?!
    No ale trudno... wybaczam bo rozdział i tak był cudny!
    to że syriusz powiedział że mary jest jego dziewczyną było najlepsze
    I oby tak niedługo naprawde sie stało !
    :Pamiętaj w sobote nowy rozdział!!!:

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo jeszcze dziś lub jutro :D

    OdpowiedzUsuń
  4. XD Mecz Polska - Niemcy w Quidditchu. Chciałabym to zobaczyć. Wzwód Wrońskiego, U made my day.
    Tylko Blackowie jacyś tacy zbyt potulni. Zwłaszcza Orion. Jakoś nie wyobrażam sobie tej postaci jak zabiera przyjaciół Syriusza na mecz.
    Czekam na kolejną notkę ^.^

    OdpowiedzUsuń