Witaj, Drogi Czytelniku! Trafiłeś właśnie na stronę, na której będziesz mógł zagłębić się w magiczną opowieść. Mam nadzieję, że znajdziesz tu przygodę i radość. Miłej lektury!

sobota, 2 kwietnia 2016

41. Pan Castor B.

 Dziękuję za komentarze, cieszę się, że się podobało ^^

  – Dlaczego uciekłeś?!
  To były moje pierwsze słowa skierowane do Syriusza, gdy ja i Remus wpadliśmy na niego i Jamesa na peronie.
  – Też cię witam… – odburknął ironicznie. – I nie krzycz tak na cały regulator.
  – Nie krzyczę! Zadałam zwyczajne pytanie!
  Syriusz rozejrzał się i dał znak Jamesowi, żeby odejść od rodziny.
  – No więc? – spytał Remus, gdy wszyscy znaleźliśmy się nieco dalej.
  – Och, miałem dość! – rzucił niedbale Syriusz. – Moja rodzina po naszym powrocie przebrała miarę. Nawet nie chcę wam tego relacjonować...
  – I nie wrócisz już do nich? – zdumiałam się.
  – Nie – brzmiała zbuntowana odpowiedź.
  – I co się z tobą teraz stanie? Wylądujesz na ulicy?
  – Nie, uciekłem do Jamesa. Nie było problemu, jego rodzice są zachwyceni.
  – Naprawdę! – James gorliwie przytaknął. – Dostałem brata!
  I przywalił Łapie z całej pary w plecy. Podejrzewałam, że ten zachwyt można porównać do tego, jaki by okazali, gdyby dostali zoo w prezencie. Albo zakład dla dzieci z umysłowymi anomaliami.
  – Co ci się stało w rękę? – spytałam Syriusza, gdyż całą miał w gipsie.
  – Ech, nieco mi zmartwiała… Tamten żółty umarlak, co mnie ugryzł… Wdało się zakażenie i w ogóle ukąszenie było jadowite, także spędziłem trochę czasu w Mungu.
  – Szkoda… – Remus pokręcił głową ze smutkiem. – Nie mogliśmy was zaprosić wszystkich. Ciebie nie było, mnie… Meggie nie mogła zaprosić Lily…
  – Co, miałeś pełnię? – spytał Łapa.
  – Chłystku! Pozwól no tu do mnie! – rozległ się chrapliwy, gderliwy krzyk.
  Przy państwie Potter na czymś w rodzaju wózka inwalidzkiego siedział zasuszony staruszek.
  – O nie… Chodźcie ze mną, on nie gryzie… – James kiwnął na nas.
  – Zacznijmy od tego, że nie ma czym! – parsknął Łapa.
  Wszyscy zbliżyli się do rodziny Jamesa.
  – Chciałeś czegoś, dzidku? – zapytał James.
  – Cuuo?!
  – Chciałeś czegoś?!
  Dziadek przyłożył do ucha nieco powykręcaną i stłamszoną trąbkę.
  – CUUO?!
  – CHCIAŁEŚ CZEGOŚ?! – ryknął do trąbki Rogaś.
  – Nie wrzeszcz tak! Masz mnie za głuchego?! Doprawdy, ta dzisiejsza młodzież… Chłystku, posłuchaj rady starego, rozkładającego się nad grobem dziada…
  – Rozkładającego się nad grobem? – szepnęłam do Syriusza, a ten zamaskował parsknięcie.
  – … Zachowuj się cnotliwie i wdało. Zapamiętaj me słowa, kajtku. Cnotliwie i wdało! Onegdaj to rzecz stała inaczej, drogie dziatki, oj, tak tak…
  – Dobrze, dzidku, zapamiętam te słowa mądrości.
  Starzec zmarszczył się i przytknął do ucha dłoń zwiniętą w rulon.
  – Czego chcesz?!
  – DOBRZE, DZIDKU!!!
  – Wziąłeś czosnek w kapsułkach?
  Jamesowi stężała twarz.
  – DZIDKU, ZADAM CI ELEMENTARNE PYTANIE!
  – Jakie, chłystku?
  – WYJAŚNIJ MI ZASTOSOWANIE CZOSNKU W KAPSUŁKACH PODCZAS DZIESIĘCIOMIESIĘCZNEGO POBYTU W SZKOLE!
Tym razem to „dzidkowi” stężała twarz.
  – Jak to?! A wampiry? A odporność na choroby? A prostata? Na wszystko czosnek jest dobry, a szczególnie na zatwardzenie!
  Jamesowi ręce opadły.
   – DZIDKU, MAM TYLE LAT, ŻE CHYBA MOGĘ SAM OCENIĆ NIEZBĘDNOŚĆ CZOSNKU W KAPSUŁKACH!
  – No i co teraz będzie?
  – Zapewniam cię, że nie umrę z powodu braku czosnku w kapsułkach…
  – Co ty tam piździsz pod smarkaczem?!
  – NIE UMRĘ Z BRAKU CZOSNKU!!!
  – Że co?! Jaką trumnę z baraków?! Moja trumna jest na cmentarzu, jeżeli o to ci chodzi… Tylko odważ mi się znowu ją wymalować w kwiatki i różowe misie!
  – To były zajączki! – jęknął James.
  – Toboły z mączki?! To dziecko jest nienormalne. Synu!
  Pan Potter schylił się ku ojcu.
  – Czy ty wiesz, że z tym chłystkiem jest coś nie do końca, jak trzeba? Chyba jest cofnięty…
  – Tak, tato – zgodził się dla świętego spokoju pan Potter.
  – Gada, co mu do łba przyjdzie…
  – No, synku, już czas ci w drogę! – stwierdziła pani Potter. Przytulili się wszyscy, łącznie z Syriuszem, a dzidek zawołał ochoczo:
  – I pamiętaj, chłystku! Na nic zaloty, gdy masz mokre galoty!
  James zakrył twarz i odbiegł kawałek, by nikt nie śmiał go łączyć z jego rodziną. Nasza trójka, rycząc ze śmiechu, udała się za nim.
  – Szybko! Ja ich nie znam!
  Wpadł jak burza do pociągu. W środku była cała masa uczniaków, niektórzy wciąż nosili niebiesko-białe rozetki.
  – Wszyscy świętują zwycięstwo Grecji… – westchnął Syriusz.
  – A wy przypadkiem nie mieliście jakiegoś zakładu? – spytałam.
  – Właśnie! – zakrzyknął James, nagle bardzo ożywiony.
  Wpakowali się do przedziału, a ja ruszyłam samotnie na poszukiwanie Severusa. Znalazłam go niedługo potem. Niestety, nie samego. Siedział w towarzystwie kumpli. Wolałam tam nie wchodzić, ale przyglądałam mu się zza szyby. Przez wakacje urósł i spoważniał jeszcze bardziej.
  Wróciłam z ponurym nastrojem do chłopaków.
  – Nie! – krzyczał Peter, gdy wkroczyłam. – Nie zgadzałem się wystąpić w roli nagrody!
  – Cóż, pełnisz bardziej funkcję kary… – zauważył ponuro Syriusz.
  – To zależy od punktu widzenia, Łapo! – zarechotał mściwie James. – Glizduś, daj mu buzi!
  – Nie!
  – A nie może przegrany cmoknąć wygranego? – zdziwiłam się beznamiętnie. – Nie wplątujcie biednego Peta w wasze inteligentne zabawy.
  Zatkała ich na moment ta zgrabna uwaga, a potem Syriusz posłał kumplowi obleśny uśmiech w stylu: „Chodź tu, dzidzia, nic ci nie zrobię…”.
  – Na głowę żeś upadł?! – przeraził się James, widząc to. – Zarazisz mnie jakąś chorobą weneryczną! Nawet nie staraj się mnie całować!
  Syriusz ułożył usta w dzióbek i błyskawicznie cmoknął go w policzek, po czym zaczął wycierać usta i język we własną skórzaną kurtkę, wydając odgłosy obrzydzenia.
  – AAAAA!!! ZARAZA!!! SKAZIŁ MNIE JAKIMŚ ŚWIŃSTWEM! KRYĆ SIĘ WSZYSCY! – zawył James, wytrzeszczając dziko oczy.
  Wytknął głowę za okno, by rozwiać śmiertelne zarazki od Łapy. Gdy tylko ich się pozbył, począł skakać po całym przedziale niczym małpa, a później ukląkł przy mnie:
  – MEEEEGGIE!!! – zawył wysokim głosem. – WYYYYYJDŹ ZA MNIEEEEEEEE!!!!           
  – James, ty rozwydrzony bachorze! Normalny jesteś? – warknęłam, wciąż cierpiąc na niezbyt dobry humor.
  – NIE!
  – Widzę…
  – Dziecko, widziałaś, z jakiego domu pochodzę?! Dziś właśnie miałaś małą demonstrację tego, co przeżywam codziennie! To chyba rozwiewa wszelkie twe wątpliwości!
  Odgiął się do tyłu i ryknął wariackim śmiechem szaleńca.

***

  – Te, niuniek, podaj mi ketchup!
  James usłużnie podsunął Syriuszowi sos, o który tak grzecznie poprosił.
  – Oto plany…
  McGonagall rozdawała właśnie kartki dla szóstoklasistów. Pozaznaczałam przedmioty, które będą mi potrzebne: obronę, zaklęcia, eliksiry, transmutację i runy.
  – A po co ci wróżbiarstwo? – spytałam Jamesa ze zdziwieniem, gdy ten je zaznaczył.
  – Żeby się zlewać – odparł bez ogródek.
  – Piękno prostoty… – skomentował Syriusz, także zaznaczając wróżbiarstwo.
  – Idź z nami, piękna!
  – Nie, szkoda mi czasu. Nie chcę pisać z tego owutema.
  – Nie musisz. Owutemy wybieramy w siódmej klasie.
  – Aha. No dobra… A właśnie, jak wam poszły sumy?
  James jął wyliczać na palcach:
  – Wybitny z zaklęć, obrony, transmutacji i runów, Powyżej oczekiwań z astronomii, opieki, zielarstwa, historii magii, eliksirów… I Zadowalający ze Zlewki.
  Syriusz odrzucił niedbale włosy z czoła i mruknął:  
  – W z astronomii, zaklęć, obrony, transmutacji i mugoloznastwa. P z opieki, zielarstwa, historii, eliksirów. I Z z wróżbiarstwa.
  – Całkiem nieźle! – pochwaliłam.
  – Co dziś mamy… Czwartek…
  James zerknął na plan.
  – Cóż, niezbyt ciekawy plan. Najpierw godzina transmutacji, potem zaklęcia, a na koniec dwie godziny obrony…
  – Przecież nauczyciel od obrony jeszcze nie przybył! Tak powiedział Dumbledore wczoraj na uczcie! – zauważył Syriusz. – Te, typie, może się wyrwiemy z tych dwóch ostatnich godzin? Mam pewien plan na rozkręcenie tej imprezy…
  Popatrzyli na mnie ostrożnie.
  – Ja nic nie mówię, nie jestem Remusem! – stwierdziłam.
  – Właśnie, gdzie Remus? I Pet? Czy oni… W MORDĘ!
  Bo oto oberwał małą paczką prosto w ryjek. Sowa szybko odleciała na wszelki wypadek, ale przyleciała następna, z paczką do mnie. Przede mną leżał „Prorok” i list od rodziców. Rozwinęłam gazetę.
  „Kolejne tajemnicze zniknięcie mugola”, głosił tytuł na pierwszej stronie.
  – Czyżby to były moje wymarzone fasolki wszystkich smaków od mamusi?! – zapiał James.
  Rozwinął przesyłkę, po czym twarz mu poszarzała. Wydał jęk rozpaczy i byle jak, szybko zawinął z powrotem.
  – Co? – zdziwił się Syriusz. – Dostałeś kwachy?
  – Nie… Czosnek w kapsułkach od dzidka…
  Syriusz ryknął śmiechem, spadając z ławy. Gdy już przyszedł do siebie, zawołał:
  – Mam dla niego odpowiednie zastosowanie, kajtku!
  – Sam jesteś kajtek! Kajtek bez majtek… – mruknął rozeźlony James.
  Syriusz przyrżnął w jego twarz, James oddał mu, wkładając niechcący pięść w jego usta i rozgorzała batalia.
  – Chodź… – usłyszałam w uchu.
  To był Severus. Szybko wstałam i udałam się za nim, dopóki Huncwoci zajęci byli bitką.
  – Jeszcze nie witaliśmy się w tym roku. – Uśmiechnął się blado i ruszyliśmy wzdłuż stołów, ignorując wrzask McGonagall rozlegający się za naszymi plecami („Black! Potter! Skończone pawiany!”).
  – Tak. Jak ci minęły wakacje?
  – Na włóczęgach… Gdzie Lily?
  – W Mungu…
  I pokrótce opisałam mu, co miało miejsce w lipcu. Gdy skończyłam, wciąż miał rozdziawioną buzię.
  – Aż trudno w to wszystko uwierzyć… – wymamrotał.
  – No! Mogło się skończyć naprawdę tragicznie. Wolę jednak tego już nie rozpamiętywać. Idziesz na transmutację?
  – Nie, mam wolne. Muszę jeszcze pogadać z kumplami…
  – Sev… – zaczęłam smutno, ale on tylko mi pomachał i oddalił się szybko.
  Lekcje w szóstej klasie od tych z poprzednich lat różniły się tylko tym, że kiedyś mieliśmy podział na domy na zajęciach. Teraz ze wszystkich domów przyszli wszyscy ci, którzy zdali.
  Jako że Lily nie było, nie miałam z kim siedzieć na transmutacji. Na zaklęcia było nieco inaczej: zawsze siedziałam na nich z Peterem, więc i teraz tak było.
  W końcu zostały nam jedynie dwie godziny obrony.
  – To co, zwiewamy? – mruknął James do kumpli, gdy staliśmy pod klasą.
  – Nie uważasz, James, że gdyby obrony nie było, toby nam powiedzieli? – zauważył Remus.
  – Oj, tam… Na pewno mamy obronę, ale z kimś innym. A nam się nie chce już tu siedzieć… – odparł z wyższością. – Poza tym, biedny Syriuszek nie może pisać…
  – Biedaczek… – skomentowałam z sarkazmem.
  Syriusz zrobił nieszczęśliwą minę i spuścił skromnie głowę.
  – Proszę państwa, oto jest Syriusz – szepnął dramatycznym, poważnym głosem Rogaś. – Od piątego roku życia cierpi na stwardnienie rozsiane, uwiąd starczy, zanik mózgu oraz jego wypływanie uszami. Chłopiec nie może pisać i zdrowo się rozwijać. Ślijcie galeony do Gringotta. Pomóżcie mu, Syriusz też chce być normalny!
  Łapa wywinął zdrową pięścią, ale chybił celu.
  – Hahaha! I do tego nie może się tłuc! – zarechotał James.
  – Cholerny gips! Mam go dość! – warknął Syriusz, podszedł do ściany i… rozłupał o nią gips na pół. Zdjął jego dwa kawały i wrzucił do pobliskiej, antycznej wazy. Potem rzucił się ku Jamesowi, zmuszając go do dzikiej, desperackiej ucieczki. Obaj znikli za rogiem, Remus i Pet popędzili za nimi.
  – Aha… – wydusiłam z siebie po chwili.
  Rozległ się dzwonek i weszliśmy do sali. Panował rumor, żaden nauczyciel nie przychodził na zastępstwo. Siedziałam sama, jako że Syriusz, mój towarzysz ławkowy na obronie, pewnie prał Jamesa gdzieś tam w czeluściach szkoły na kwaśny, czarnowłosy dżem.
  Zajęta byłam rysowaniem na skrawku pergaminu różnych śmiesznych rzeczy i rozmyślaniem nad wszystkimi bzdurami, które przychodzą człowiekowi w takim momencie do głowy. Miałam specyficzny humor.
  – To bardzo twórcze, ale obawiam się, że niezbyt pasuje do moich lekcji…
  Powoli uniosłam głowę. Nade mną stał jakiś obcy człowiek. W klasie panowała cisza.
  – Eh… – udało mi się jedynie wydukać.
  Człowiek podszedł do katedry, którą przed nim zajmował Flint, a potem Wilder. Obrócił się ku klasie. Miał zimny wyraz twarzy, czarne, długie włosy i bogatą szatę. Był wysoki.
  – Nie spodziewajcie się, że na mojej lekcji będziecie sobie rysować. Tu mamy pracować! To nie przelewki! Zrobię z was prawdziwych czarodziejów…
  Alicja uniosła rękę. Kiwnął na znak, że przyzwala jej się odezwać.
  – Dlaczego profesor Dumbledore nie przedstawił pana dzisiaj na śniadaniu?
  – Gdybyś była nieco bardziej inteligentna, zauważyłabyś, że go nie ma. Poleciał do Londynu w ważnych sprawach. Dziś zastępuję go ja… i profesor McGonagall.
  Wymówił to z wyraźnym niezadowoleniem.
  – No dobra, dosyć tych pogaduszek. Sprawdzam listę… Black?!
  Cisza.
  – A więc to tak… – szepnął z taką lubością i mściwością, że aż mi się zrobiło żal Syriusza. – Brak chłopaczka… Gdy go znajdę, odechce mu się lekceważyć moje lekcje…
  Sprawdził listę do końca, po czym mruknął.
  – Tych czterech delikwentów… Proszę ich uprzedzić, że sobie nagrabili, oj tak!
  Przełknęłam ślinę.
  Człowiek niespodziewanie wstał.
  – Pozwólcie, że się przedstawię. – Uśmiechnął się, prawie dobrotliwie. – Na imię mam Castor. Castor Black.
  Black?! Biedny Syriusz…
  Rozłożył ręce. Zauważyłam, że domalował na liście obecności atramentem czaszki przy Huncwotach.
  – A więc do roboty… NOTT! WSTAWAJ!
  – T-tak?
  – Powiesz mi co nieco o pewnym frapującym mnie zagadnieniu…
  Zestresowałam się w trybie natychmiastowym. W Hogwarcie nigdy nauczyciele nie odpytywali przy tablicy, chyba że się któremuś straszliwie zalazło za skórę. Tak więc całą pierwszą lekcję siedziałam jak na jeżu. Uczniowie dukali coś pod nosem, a ja czułam, że niedługo moja kolej.
  – NIE! ŹLE, SIADAJ! SZLABAN!!!
  Tak wyglądała lekcja w znacznej mierze.
  Jeszcze chyba nigdy nie ucieszył mnie tak dzwonek na przerwę. Od razu obiecałam sobie ostre kucie obrony w bibliotece kilka godzin dziennie. Inni chyba byli bardziej zdeterminowali, bo natychmiast poczęli okupywać ścianę, kuląc się przy niej w grzecznym rządku z notatkami w roztrzęsionych dłoniach.
  – Dobra… Kto tam nam został… – mruknął do siebie mściwie profesor, gdy zasiedliśmy znów w ławkach.
  Po piętnastominutowy przepytywaniu Severusa (szło mu naprawdę dobrze, w końcu z obrony miał W), Black mruknął:
  – No, to poprosimy pannę Lupin…
  Wstałam i zachwiałam się na własnych nogach. Myślałam, że zemdleję, zrobiło mi się słabo. Wolno pokonałam dystans między mną a katedrą, stając przed nią.
  – Powiedz mi coś...
  Ale urwał, bowiem zauważyłam coś bardzo osobliwego za jego plecami, więc wytrzeszczyłam oczy.
  – Co!? – nacisnął na mnie profesor i obrócił się.
  Po tablicy, na której napisał swe nazwisko, piął się z zatrważającą szybkością jakiś bluszcz. Szybko obrósł całą tablicę, od stóp do głów.
  Wtem zrobiło się prawie ciemno.
  – Co, do… ?
  Okna z zewnątrz porastał powojnik, coraz bardziej blokując dostęp światła do klasy. Zauważyłam w półmroku, że bluszcz porastający tablicę pochodził z korytarza…
  Pan Black podbiegł do drzwi i wysadził je zaklęciem.
  – Zostańcie tu! – I wypadł z klasy. Nikt go nie posłuchał.
  Na korytarzu… była dżungla. Wszystkie rodzaje roślin, jakie kiedykolwiek widziałam, porastały ściany, zwisały z sufitu, rosnąc wciąż i rosnąc… Panowała duchota i zielonawe światło. Czułam się, jak w gigantycznej cieplarni.
  – Oho… – mruknęłam do siebie, bo oto kokos zleciał i roztrzaskał się na korzeniach u moich stóp.
  – Ciekawe, czyja to robota! – szepnęła z przejęciem Alicja za moimi plecami.
  – Ja już doskonale wiem, czyja to robota! – odparłam i rzuciłam się korytarzem – albo raczej tunelem – w jakimś sensownym kierunku.
  Drogę zagradzały mi liany, które musiałam odgarniać. Ze wszystkich klas wychodzili ludzie, robiło się tłoczno. Niektóre drzwi tak zarosły, że nie można było wydostać się z sal. Nagle usłyszałam gdzieś nieopodal odgłos, który doskonale uplasowałby się w ścieżce dźwiękowej czarno-białego filmu „Tarzan”, którego oglądałam we wczesnym dzieciństwie.
  Pobiegłam do Wielkiej Sali.
  – ALE ODLOT!
  James właśnie szybował na jeden z lian, zwisających z magicznego sufitu.
  – ŁUUHUUUU!!! – I przyrżnął w drzewo.
  – Czyście zwariowali?! – Złapałam się za głowę. – Postradaliście mózgi?!
  Cała czwóreczka wkrótce skotłowała się przy mnie.
  – Pięknie, prawda?! – zapytał Syriusz.
  – Uroczo… – burknęłam.
  – Może już to usuniemy? – zaproponował Peter, oglądając się nerwowo.
  – Co ty, chory?! – zawołał James. – Prawdziwy boom ma dopiero nastąpić…
  Po czym nacisnął przycisk na jakimś urządzeniu.
  Szkołą lekko zatrzęsło.
  – Co to było?! – przeraziłam się i skuliłam przy Remusie.
  – Prawdziwie diabelska pożoga… – ucieszył się mściwie James. – Chyba się zbliża, radzę, byśmy wspięli się na liany…
  Wkrótce usiedliśmy na splątanych wysoko lianach.
  – A teraz patrz… Będzie się działo.
  Odgłos nadciągającego kataklizmu wypełnił wkrótce moje uszy. Wkrótce do Sali wlało się chyba morze…
  – Wszystkie krany w szkole obsadziliśmy łajnobombami! – ucieszył się James.
  – Super, ale jak to teraz zatrzymacie?! – przekrzyczałam huk na dole.
  Jamesowi wydłużyła się twarz.
  – O tym nie pomyślałem…
  Popatrzyłam na wzbierającą pod nami wodę. Musiało tam być głęboko…
  – I co teraz?!
  – Chyba każdy umie pływać? – zapytał w miarę spokojnie James.
  – Ja nie – zauważył Remus.
  – Ja też! – pisnął Peter.
  – Ja także niezbyt… – mruknął niemrawo Syriusz.
  – Może Zaklęcia Bąblogłowy? – zasugerował Remus.
  – No to szybciej! – zakrzyknął Pet, bo woda sięgała nam już do czubków dyndających palców u nóg.
  Remus zaczarował wszystkich, po czym wskoczyliśmy razem do wody, by uciec z Wielkiej Sali.
  Pod wodą było wprost komicznie. Wszystko wyglądało zwyczajnie, pomijając, że wszędzie rosły rośliny. Wolno podpłynęliśmy do wyjścia, a potem po schodach w górę. Tak dziwacznego uczucia, jak szybowanie ponad schodami, jeszcze nie miałam. Wkrótce wyszliśmy na powierzchnię, lecz woda wciąż wzbierała, mocząc rośliny. Nie czułam, żebym była w Hogwarcie, lecz zalanej morzem dżungli.
  – No i co teraz?! – przeraził się Remus. – Chyba nas zabiją… A trudno…
  Pobiegliśmy na górę po zakorzenionych i mokrych schodach i wpadliśmy prosto na McGonagall z profesorem Blackiem. Syriusz oniemiał.
  – W-wuj Castor?
  – Syriuszu… No no no… Co masz w kieszeni! – warknął z zimną furią pan Black.
  Syriusz wyjął z zawstydzoną miną paczkę Ziaren Natychmiastowej Dziczy. Twarz McGonagall zbielała.
  – Teraz ty, Potter…
  James wyciągnął natomiast detonator.
  – Już tu nie mieszkacie… – zarządził bezlitośnie profesor.
  – Wolałabym o tym sama zadecydować – rzekła chłodno McGonagall. – Cała piątka ma szlaban. Półroczny.
  – Co?!
  – Nie!
  – Jak to, za takie ładne kwiatki?!
  – Ależ, pani profesor! Mary Ann nie ma z tym nic wspólnego!
  – To prawda, Lupin? – spytała profesor McGonagall, ignorując Jamesa i jego kwiatki.
  Przytaknęłam.
  – Dobrze więc. Jutro zgłosicie się do mnie, wasza czwórka. Omówimy warunki szlabanu…
  – Pani profesor – wtrącił Black. – Wolałbym sam zająć się Syriuszem. Znam metody naszej rodziny, które mogą mu wybić takie wybryki z jego gorącej głowy…
  McGonagall zerknęła na niego z popłochem.
  – Proszę… – Uśmiechnął się przymilnie.
  – Nie… – wymamrotał Syriusz, na twarzy malowało się skrajne przerażenie. – Pani profesor, nie…
  – Cisza! Black, pójdziesz do swego wuja na szlaban! Ciesz się, że chodzisz jeszcze do tej szkoły! Ciesz się, że cię nie zabiłam! A teraz marsz do dormitorium, wszyscy!
  
  ***

  – Ech! – westchnęłam. – Owutemiacy, do pracy!
  Z huncwockim, bardzo dla wszystkich zabawnym dowcipem nauczyciele poradzili sobie w godzinę. Co prawda Filch był absolutnie wściekły i załamany tym, że miał to wszystko sprzątać. Irytek, który schował mu mopa, wcale nie pomógł woźnemu.
  Szkoła została wysprzątana, więc mogliśmy wrócić do normalnych czynności, jak odrabianie pracy domowej.
  Złożyłam właśnie niezwykle ciężką księgę od eliksirów na ławie.
  – To jaki jest ten temat eseju, Severusie? Sev?...
  Severusa to najwyraźniej mało obchodziło. Pochłonęła go książka „Eliksiry dla zaawansowanych”. Zmarszczył czoło, wczytując się uporczywie w jakiś fragment.
  – Co?... – Ocknął się, gdy go szturchnęłam.
  – Nic! Po prostu, chciałabym odrobić eliksiry! Czy mógłbyś nie fascynować się dziko tym podręcznikiem? – zniecierpliwiłam się.
  – Ależ on jest niezwykle… enigmatyczny… – burknął nieprzytomnie i skreślił piórem jakieś zdanie.
  – Możliwe. Zamiast mazać po książkach, może zechciałbyś mi pomóc z zastosowaniem Eliksiru Przysięgi?
  – Taa…
  Znaleźliśmy odpowiednią stronę w olbrzymiej księdze.
  – No, to czytaj na głos… – westchnął i zamknął oczy, by lepiej się skupić.
  – „Eliksir Przysięgi to niezwykle mocny specyfik. A to ze względu na wyjątkowo trudną do zdobycia ingrediencję: pióra feniksa, których właściciele słyną z wierności. Eliksir trzeba uwarzyć bla bla…”.
  – Dobra, pomiń to.
  – Eee. Mam. „…jednak doskonale przydaje się nie tylko do zmuszania innych, by nie wyjawili sekretu. To także eliksir powszechnie wykorzystywany w zakładach, sporcie oraz ceremonii potocznie nazywanej TCŚCK…”. Hmm, co to jest?
  – TCŚCK? – spytał Severus. – Tradycyjne Czarodziejskie Śluby Czystej Krwi…
  – Brzmi makabrycznie… – Wzdrygnęłam się.
  – Bo takie jest – mruknął.
  – Co to jest? Te śluby?
  – Jak sama nazwa wskazuje: ślub.
  – Ślub?!
  – Taa… Zgodnie z tradycją tak zwanych arystokratycznych rodzin czystej krwi, rodzice muszą wydać dziecko za kogoś o bardzo wysokim statusie społecznym. Czyli ktoś musi być godny.
  – Ta osoba nie wybiera małżonka? – spytałam.
  – Nie. Wybierają rodzice, wysyłając propozycję do równych sobie… Cała ta impreza właśnie tak się zwie. Istnieje cały zbiór różnych zagadnień na temat tego cyrku… W końcu to tradycja…
  Parsknął nieśmiesznie.
  – Jakich zagadnień?
  – Dokładnie to nie wiem… Nie grozi mi to. Określenie, jaki kolor mają państwo młodzi nosić w dzień ślubu. Zawsze pół roku przed ślubem odbywają się bardzo uroczyste zaręczyny. No, wszystko odbywa się zgodnie z jakimiś określonymi normami, standardami… Wiesz, ma swoje sztywne zasady. Nie wiem, musisz spytać jakiegoś szlachcica, oni na pewno to wiedzą, rodzice ich już uświadomili, co ich czeka.
  Znów zarechotał mściwie.
  – Każdy czarodziej czystej krwi ze szlacheckiego rodu tak się żeni czy wychodzi za mąż… No, ale wróćmy do eseju, bo mi się spać chce…
  Ziewnął potężnie i podrapał się w głowę.
  – Dobra, trzeba poszukać tej książki… „Najsilniejsze eliksiry”. Tam na pewno coś znajdziemy o zastosowaniu.
  Wstałam, by pójść po wspomniane dzieło. Zostawiwszy Severusa samego z lekturą podręcznika od eliksirów zagłębiłam się w pachnące pergaminem i drewnem działy szkolnej biblioteki. Powiew zimnego, wrześniowego wiatru od strony okna zarzucił kilkoma luźno latającymi kartkami. Niektóre zatrzymały się na moich stopach. Musiały zostać zdmuchnięte ze stolika. Popatrzyłam na nie. Były to lekko zrolowane eseje. Na wszystkich widniało to same imię, napisane małymi, czarnymi literkami: Syriusz Black. Właściciel musiał być niedaleko…
  – O, hej!
  Wpadłam prosto na Łapę, zaczytanego w jednej z ksiąg i beztrosko traktującego fakt fruwania jego esejów po całej bibliotece.
  Oderwał wzrok od lektury i uśmiechnął się ciepło. Oparłam się o bibliotekę obok niego.
  – Wiesz, nie chcę cię dołować, ale twoja praca domowa fruwa sobie po całej bibliotece.
  – Jak lubi… – Wzruszył ramionami z niefrasobliwym, lekko nieobecnym uśmiechem.
   Po chwili ciszy westchnął i zamknął książkę, po czym włożył ją na miejsce.
  – Co ci jest? – zdumiałam się.
  – A ma mi coś być? – odparł pytaniem.
  – Mam wrażenie, że masz zbyt… dobry humor.
  Syriusz zaśmiał się w głos.
  – Cóż, muszę odpocząć psychicznie przed szlabanem… Zaczynam go za kilkanaście dni…
  – Boisz się Blacka? – zapytałam cicho.
  Zerknął na mnie pytająco i uważnie zza czarnych pasm włosów, zasłaniających oczy.
  – Tak szczerze, to…
  Przerwał, szukając odpowiedniego słowa.
  – Wiesz, on jest trochę… nieprzewidywalny w swych czynach. Kiedyś obciął nożem ze złości głowę skrzatowi mojej babki, bo przyniósł mu bułeczki z czekoladą, a nie z marmoladą. Został wtrącony do Azkabanu za bestialskie morderstwo mugola. Ale go, kretyni, wykupili.
  – Dlaczego zatem Dumbledore go zatrudnił?! – przeraziłam się. – Przecież on cię żywcem zje!
  – Chyba był jedynym kandydatem… Zresztą, jest świetny w obronie, bo sam doskonale zna czarną magię.
  – Syriuszu! – Pokręciłam głową. – Ty nie możesz tam iść! Przecież nie dożyjesz końca szlabanu! Ten człowiek jest zupełnie nienormalny! Powinni go trzymać pod kluczem, to psychopata!
  – Widać, że szanujesz moją rodzinkę! – parsknął. – Ale masz rację. Tak, nie dożyję. A na pewno nie będę miał czym wrócić na noc do dormitorium… Trudno się mówi. Zapewne mamuśka wysłała go tu, by się zemścić za ucieczkę…
  Przyjrzał mi się z rozbawieniem. Wyjątkowo go polubiłam przez te trzy tygodnie, które razem przeszliśmy, walcząc o życie bliskich i swoje nawzajem. Gdyby nie on, nie przetrwalibyśmy. Dotarło do mnie, że Syriusz był inny, niż zawsze sądziłam.
  – Bardzo bym nie chciała, żeby ci się coś stało – szepnęłam, zmartwiona.
  Zlustrował mnie nieco zaskoczonym spojrzeniem.
  – Jak ręka? – zmieniłam temat.
  – Jakoś… Już mi nie dokucza tak bardzo. A, wiesz, co powiedział mi tato Jamesa? Że nas szukali na wyspie Augón. Ale okazało się potem, że świstoklik był nie tam, gdzie trzeba… Wylądowaliśmy na malutkiej, nienazwanej wysepce niedaleko. Dlatego nas nie mogli znaleźć. Wyspa Augón ma oczywiście mieszkańców…
  – Tak, też o tym słyszałam – mruknęłam. – Ciekawe tylko, czemu było tam tyle potworów?
  – Jamesowi udało się znaleźć o tym informację. Sądząc po tym, że były to dziwne, czarnomagiczne stwory, wśród których część była kiedyś ciałami zmarłych, domyślamy się, że zamieszkiwał tam jakiś nekromanta. Musiał kiedyś mieszkać w tej chatynce, a kompleks jaskiń pod nią wykorzystywał do hodowli wszelkiego rodzaju świństwa, jak te umarlaki czy czarne, skrzydlate potwory. W jednej z książek w bibliotece jest napisane, że nekromancja była kiedyś w tamtym rejonie bardzo popularna, a że zakazano jej, nekromanta musiał ukryć się samotnie na niezamieszkałej wyspie...
  – Ciekawe, co się z nim stało?
  – Może stracił kontrolę nad swym dziełem i coś go zeżarło? Auu!
  Przyjrzałam się Syriuszowi uważnie.
  – Na pewno z ręką wszystko gra? Może pójdziesz do lazaretu?
  – Nie, już przeszło – mruknął. – Ech, lipiec na długo zapadł mi w pamięć…
  Złapał się za przedramię bezwiednie.
  – Mnie też. Ciekawe, kiedy powróci Lily…
  A Lily powróciła w połowie października. Całkiem już ozdrowiała i nabrała kolorów, jednakże była smutna. Pewnego wietrznego dnia razem udałyśmy się na mój ostatni trening przed pierwszym w tym roku meczem.
  – Wiesz, naczytałam się „Proroka” w Mungu – wyznała mi tego dnia, gdy przybyła, odprowadzając mnie na boisko. – I to jest chore. Ludzie znikają i nikt na to nic nie poradził. Mary Ann, coś się święci. Nie podoba mi się to… 
  – Masz rację. – Posmutniałam i zadałam retoryczne pytanie – nic nie rozumiem, dlaczego tak jest? 
  – Nie wiem, ale zaczęło się coś dziwnego…
  Zadął potężny wiatr, zamiatając liśćmi z Zakazanego Lasu. Ciemnoszare chmury zasłaniały widok i przypominały, że wakacje i słońce już nie wróci. Ten melancholijny widok uczynił naszą rozmowę jeszcze bardziej ponurą i jakby groźną. Lily przytuliła się do mnie w biegu.
  – Ja nie chcę żyć w strachu – szepnęła, wzdrygając się.
  – No co ty, Lily! Przecież jesteśmy silni, wszyscy! Nikt na to nie pozwoli, żeby jakakolwiek presja wkradła się do tego świata! Będzie dobrze…
  Ale sama niezbyt w to wierzyłam. Doskonale wiedziałam, że nie było dobrze.
  – Drużyno! – ryknął poważnym głosem James, nasz nowy kapitan, biorąc się pod boki. – Powiem jedno: musimy dokopać tym kozakom ze Slytherinu!
  – Szczególnie, że ich agresywność zrobiła się odwrotnie proporcjonalna do czasu, jaki nam pozostał do meczu – zauważył chłodno Syriusz.
  – Dokładnie! Pokażemy im, z kim skubańcy mają do czynienia! – wrzasnął, niczym w wojsku. – To nie przelewki! TO GRYFONI!
  Musieliśmy wcześniej skończyć, by super-mega-bohaterowie Ślizgoni mogli wejść na boisko. Po całkiem udanym treningu wszyscy się rozeszli, szczebiocząc z optymizmem. Mnie jednak on się nie udzielił. Na zewnątrz było ciemno i smutno.
  – Idź sama, znajdę cię w zamku… – mruknęłam do Lily, po czym samotnie udałam się na przechadzkę po zasnutych liśćmi i październikową mgłą błoniach.
  Dziwnie się czułam. Nawet nie wiedziałam, czemu tak nagle i z jakiego powodu. Łzy spłynęły po policzkach, gdy pomyślałam o Severusie. Bardzo mnie zranił swą deklaracją. Bo złożył ją, spotykając się ze śmierciożercami. Zapewne wkrótce zniszczą w nim dobro, które tak skrzętnie ukrywał. Tylko dlaczego wybrał ich? Czy nie mógłby odwrócić się od nich? Nie mógłby zostać ze mną? Przecież nie chodziło o jakieś głębsze uczucia, tylko o jego życie.
  – Nie ruszaj się, cizia!
  Poczułam, ze ktoś złapał mnie z tyłu za włosy i popchnął na ziemię.
  Klęcząc, uniosłam głowę. W mroku dostrzegłam kilku ludzi stojących nade mną.
  – Mmm, to ta gryfońska ślicznotka! – zarechotał Rosier.
  – Mmm, to ten ślizgoński debil – odparłam zadziornie.
  Rosier kopnął mnie w twarz, a jego kumple ryknęli śmiechem.
  – Bardzo śmieszne. – Potoczyłam drwiącym spojrzeniem po kręgu, łykając krew. – Boki zlewać…
  – Dla nas bardzo. Od dawna nie klęczało przed nami żadne gryfońskie ścierwo.
  – Nie istnieje coś takiego, jak gryfońskie ścierwo! – warknęłam. – Ludzie to nie ścierwa.
  – Wszyscy są ścierwami! – odrzekł agresywnym tonem.
  – Ech, widać, że szanujecie swój dom i siebie nawzajem… – Znów zarobiłam kopa.
  – Wiesz co, ciziu, twoja obecność na meczu wydaje się być zbędna…
  Wycelował we mnie różdżką, zaraz potem fioletowe światło rozjaśniło mrok październikowego wieczoru…

7 komentarzy:

  1. Wow niewiem co powiedzieć. Biedna Mary ciekawe co z ną dalej będzie, ogólnie to mi się baaaardzo podobał rozdział i mam nadzieje że pojawi się niedługo

    Izabela Kryczka (elfka)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak z ciekawości to kiedy powinien sie nowy rozdział pojawić?

      Usuń
  2. Rozdziały coraz lepsze... ale to dziadek Jamesa skradł całe show :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Co się dzieje z rozdziałem ? niechcem się narzucać tylko że przez 9 dni go niema i nawet żadnego ogłoszenia że coś tam coś

    Elfka

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam :)
    Pierwsze co chciałabym powiedzieć to to, że jestem absolutnie oczarowana twoim opowiadaniem. Zawsze lubiłam uniwersum HP, ale od dłuższego czasu nie czytałam żadnych fanfików z niego, co więcej: coraz rzadziej czytywałam jakikolwiek fanfiction, chociaż było to jedno z moich ulubionych zajęć od wielu lat. A tu bum, zaciekawił mnie tytuł, ale pomyślałam "potem". Przeczytałam z brzegu kilka "one-shotów", bo dłuższych historii od dawna już nie zdarzało mi się czytać. W końcu znowu przemknął mi tytuł przed oczyma, kliknęłam i, uwaga, wciągnęłam się tak, że wszystkie rozdziały przeczytałam w trzy dni, siedząc codziennie do 5/6 rano. Niesamowite, jak odnowiłaś moją pasję do Harry'ego Pottera, który przecież kiedyś był dla mnie całym życiem. Aż ogarnęła mnie przyjemna nostalgia na tę myśl. Czytałam gdzieś, że ktoś krytykował pierwsze rozdziały. Ja również uważam, że późniejsze są lepiej napisane, ale też nie ujmowałabym pierwszym. Powiem tylko, że przy prologu miałam lekkie wahania, czy w ogóle zacząć czytać, przez szybkie przejście do opisu wyglądu bohaterki czego nie lubię, ale zrobiłam to i nie żałuję.
    Kocham Syriusza całym moim serduszkiem. Jest moją ulubioną postacią, oprócz bliźniaków Weasley z całego HP i powiem szczerze, że kłótnie z Mary Ann mnie już zaczynały trochę męczyć. Bardzo mi zależało, żeby go polubiła i na szczęście się udało. W końcu Syriusz jest taki cudowny... :D
    James tutaj jest po prostu esencją szczęścia. Po prostu rozkoszny. Zawsze się śmieję jak są tylko jakieś sceny z nim. Ogólnie wszystkie momenty, w których pojawiają się Huncwoci należą do moich ulubionych i przezabawnych.
    Trochę mniej lubię sceny z Lily i Severusem. Nie mam nic do tych postaci, ale jednak wolę pełnych wigoru Huncwotów. No i jeszcze sprawa miłości Meg do Snape'a. Mam nadzieję, że skończy się jednak tak samo jak z James'em, bo bardzo bym chciała, żeby była z Syriuszem, jeśli do jakiegoś romansu już ma dojść. :) A mimo wszystko wiele razy, pomimo tych kłótni, można odnieść wrażenie, że to o niego właśnie chodzi. W dodatku ta scena, jak chciał ją o coś spytać na wyspie, ale im przeszkodzono. Niesamowicie mnie ciekawi o co mogło wtedy chodzić i mam nadzieję, że ten motyw jeszcze powróci. :)
    Same rozdziały dotyczące pobytu na wyspie były bardzo wciągające. Pomysł świetny, aż niemalże czułam ten strach bohaterów, kiedy znikali ich przyjaciele. Bardzo mi się podobają wszystkie momenty kiedy Meg i Syriusz zostają sami. Ale oczywiście wtedy, kiedy się nie kłócą. xD
    Za to motyw związku Syriusza i Lily był dla mnie okropny. Nie jako pomysł sam w sobie, ale nie mogłam zdzierżyć co temu głupkowi odbiło, kiedy dobrze widać na kim mu już zaczyna zależeć. Cieszę się, że rozdziały są długie i szybko dodawane, bo niestety jeśli długo trzeba czekać to raczej zapominam o opowiadaniu. A bardzo bym chciała śledzić te do końca. Już czuję te łzy smutku, gdy dotrę do ostatniego rozdziału. Bardzo nie lubię, gdy coś się kończy. Twoje opowiadanie to najprawdziwsza cudowna, wciągająca historia, którą ciężko przestać czytać. Tak jak w opisie - jest to radość i przygoda.
    Pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny. :) Jak na pierwszy komentarz to się chyba rozpisałam.

    PS. Wyczytałam gdzieś, że napisałaś już ponad 100 rozdziałów? Dlaczego dodajesz więc regularnie po jednym co kilkanaście dni? Chcesz, żeby każdy pojedynczo został skomentowany, poprawiasz w tym czasie błędy, czy może po prostu taki masz plan, żeby opowiadanie rozciągnąć w czasie dla czytelników.
    Pytam, bo ja zdecydowanie wolę mieć już dużą ilość rozdziałów do przeczytania na raz, niż czytać po jednym co dłuższy czas. Gorzej mi się wtedy wczuć. I męczy mnie myśl, że ja bym chciała szybko śledzić historię a ty trzymasz wszystko dla siebie! :)
    Żartuję oczywiście, ale jak chcesz, to możesz napisać, dlaczego utrzymujesz akurat takie tempo?

    ~Oczarowana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak długi komentarz :D
      Tak, jest ich więcej, ale muszę najpierw mniej więcej je sprawdzić, a mam mało czasu i teraz trochę problemów życiowych. Gdyby to ode mnie zależało, to dodawałabym tak z 5 dziennie ;) Cieszę się, że James się spodobał takim, jakim go wykreowałam. Co do Meg i Syriusza... ich wątek jeszcze będzie miał jeszcze wyboje, ale do czasu ;)
      Autorka

      Usuń