James Potter uniósł
ciemną brew w geście niedowierzania.
– Przepraszam, ale nie
dosłyszałem – stwierdził, zdziwiony. – Masz w marcu egzamin ze wszystkich
przedmiotów, z wszystkich lat? To jakiś żart?
– Nie inaczej.
Siedziałam przy jednym z
okrągłych, ciemnych stolików, niedaleko paleniska. James rozejrzał się ze
średnim zainteresowaniem po salonie Gryfonów i znów zawiesił na mnie swój
wzrok.
– Słuchaj… – Po chwili
wahania usiadł na wolnym miejscu, naprzeciw mnie. – Trzeba było mi to
powiedzieć, pomógłbym ci, w końcu się przyjaźnimy…
– Chyba nie jest mi
potrzebna pomoc, dzięki – mruknęłam, wygrzebując notatki z historii magii spod
stosu pozostałych. Jeszcze tego brakowało, żeby wciągać w tę tragedię innych
nieszczęsnych.
– Na pewno?
– Tak, ale dzięki, że o
mnie pomyślałeś. – Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił. Kotek na szyi
miauknął żałośnie. Rogacz spojrzał na mój wisiorek, po czym spytał:
– Łapa ci to dał?
– Owszem – odparłam
sztywno, wracając do szukania notatek, a James uśmiechnął się tajemniczo i
odszedł. Na to dziwne zachowanie uniosłam brwi i zawiesiłam wykonywaną
czynność.
Schyliłam się po chwili
i wyciągnęłam z torby dwie walentynki.
Nigdy dotychczas nie
obchodziłam walentynek. W moim gimnazjum obchodziły go wyłącznie jakieś pary, a
reszta niemiłosiernie się z tego nabijała. Czasem rodzice szli do restauracji
ze sobą. Nawet mnie coś czasami skapnęło, na przykład pudełko czekoladek w
kształcie serduszek od moich przybranych rodzicieli w imię rodzicielskiej
miłości. Generalnie jednak nigdy to święto mnie specjalnie nie interesowało. A już
na pewno nie wysyłanie miłosnych liścików.
Teraz nie było inaczej.
Żadna z nich nie była romantyczną, słodziutką karteczką. Pierwszą robiłam
wspólnie z Lily, była dla Remusa. Pomyślałam sobie, że jakoś go muszę
pocieszyć, bo ostatnio wyglądał na niezbyt zadowolonego z życia, i przypomnieć
o siostrzanej miłości.
Drugą zrobiłam sama,
była dla Jamesa. Oczywiście, jej forma była przyjacielska. Nie miałam zamiaru
go uświadamiać, że go wyjątkowo lubię, ale nie zaszkodziło umilić mu miłym,
sympatycznym słowem tego dnia.
Pokój powoli opustoszał
zupełnie. Siedziałam teraz sama. Po półgodzinnym siedzeniu przy notatkach z
materiału do egzaminu od McGonagall postanowiłam się przejść. Była już chyba
jedenasta w nocy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wyszłam z salonu
Gryffindoru i udałam się w stronę Izby Pamięci. Tam zawsze czułam się swobodnie.
Gdy już przekroczyłam
jej próg, spojrzałam na pierwszą od wejścia szybę. Moja twarz odbiła się w niej
na swój własny, pokręcony sposób, ale już wiedziałam, że nie jestem sama.
Zauważyłam w odbiciu zarys jakiejś postaci na tle okna. Na parapecie
najzwyczajniej siedział sobie Severus Snape.
Spojrzałam na niego, on
na mnie, a cisza zdawała się napierać na moje uszy. Żadne z nas nie spieszyło
się do wypowiedzenia choćby słowa. Nie wiedziałam, czy to ja mam zaczynać
rozmowę, więc czekałam biernie na jakąkolwiek reakcję mojego towarzysza.
Wreszcie Snape wydobył z
siebie głos, jak zwykle brzmiący nieco drwiąco:
– Co? Lubisz tu
przychodzić?
Zastanowiłam się przez
chwilę, obserwując oczekiwanie na jego dziwnej twarzy.
– Zależy, z której
strony spojrzeć – odparłam.
Uniósł brwi.
– Z której strony ty
patrzysz w takim razie?
Zawahałam się, dziwiąc
się samej sobie, że utrzymuję tę dziwną, nietypową rozmowę, i odpowiedziałam:
– Z najbardziej
osobistej.
Przekrzywił lekko głowę
w bok, przyglądając mi się zagadkowo.
– A ty? – spytałam po
chwili milczenia. – Czemu tu przychodzisz?
– Hmm – mruknął i
zamyślił się. – To trudne pytanie…
– A jaka jest odpowiedź?
– zapytałam powoli.
Severus ociągał się
trochę, zanim szepnął:
– Jak najbardziej
osobista. – Uśmiechnął się tajemniczo.
Tym razem to ja
przyjrzałam mu się badawczo.
– Jesteś bardzo dziwnym
chłopakiem – stwierdziłam. Ciemne brwi Snape’a znikły w czuprynie tłustych
włosów. – Najpierw mnie unikasz, potem bronisz, później znów unikasz…
Snape zaśmiał się krótko
i nieco drwiąco.
– Ale Lily przecież
bardzo cię lubi – kontynuowałam, niezrażona. – Kiedy mnie uratowałeś w
toalecie… Tak, jakbyś nie był obojętny, Snape.
– Bo nie jestem –
odparł, krzywiąc wąskie wargi w zagadkowym uśmiechu.
Zamilkłam. Postanowiłam
być cierpliwa, ale szczerze denerwowała mnie ta cała enigmatyczność jego
wszystkich wypowiedzi.
– A ty? – spytał w końcu
cicho. – Broniłaś mnie, pomimo tego, że nie okazywałem ci sympatii. Nie
rozumiem. Może mi wyjaśnisz?
Jego pytanie zmusiło
mnie do zastanowienia.
– Nie wiem –
odpowiedziałam flegmatycznie. – Hmm…
Snape nagle zeskoczył z
parapetu i podszedł bliżej.
– Słyszysz? – syknął z
napięciem.
Na korytarzu rozległy
się kroki. Zamarliśmy, nasłuchując. Kroki ucichły zaledwie kilka stóp od drzwi
do Izby.
– Irytku – usłyszeliśmy
charkot Filcha. – Zabiję cię za tamtą zbroję…
Poczułam, jak zziębły mi
palce. Filch! Czy on zawsze musi się napatoczyć?
– Szybko! – syknął
Severus, chwycił mnie za przegub i pociągnął za sobą. Podbiegliśmy na palcach
do drewnianej, wyjątkowo szerokiej komody, stojącej w rogu Izby. Sev otworzył
szybko drzwi. W komodzie nie było prawie w ogóle miejsca, wszystko zajmowały
drewniane półki ze złotymi nagrodami. Pod ostatnią półką, przy ziemi, było
pusto.
– Właź! – szepnął,
schylając się, by sprawdzić, czy rzeczywiście nic tam nie ma.
– Co?! – spytałam z
niedowierzaniem, ale nie było czasu na fumy – z każdą sekundą w komnacie robiło
się jaśniej, bo Filch kluczył już między licznymi półkami. Szybko położyłam się
na podłodze i wczołgałam pod ostatnią półkę. Przycisnęłam się do ściany komody,
żeby Snape też mógł wejść. Gdy już to uczynił, zamknął drzwi z najwyższą
ostrożnością i ogarnęła nas idealna, duszna ciemność. Przez szparę między
drzwiami zobaczyliśmy smugę światła, pochodzącą od latarni Filcha.
Czułam się, niczym w
trumnie. Komoda była na tyle długa, by rozprostować swobodnie nogi, ale z dwóch
stron czułam okropny nacisk. Ciasno byłoby tam jednej osobie, a co dopiero dwóm.
Spróbowałam odwrócić się
w stronę ściany komody, ale bezskutecznie. Było zbyt ciasno na jakiekolwiek
manewry. Poczułam się bardzo niekomfortowo. Ściśnięcie obok Severusa było
okropne, w końcu ten chłopak był mi praktycznie obcy, tak więc czułam wobec
niego tylko wstręt.
– Poszedł? – szepnęłam,
chcąc przytłumić narastającą niechęć.
– Nie – mruknął cicho
Severus. – Krąży.
Postanowiłam tkwić w
bezruchu, żeby nie zdradzić naszego miejsca pobytu, ale długie końcówki włosów
Snape’a łaskotały mnie w twarz. „Zaraz kichnę!”, pomyślałam z rozpaczą i
spróbowałam sięgnąć dłonią, by powstrzymać kichnięcie, ale nie potrafiłam
zmieścić ręki między mną, a Sevem. Kichnęłam głośno i malowniczo, Severus
przełknął głośno ślinę, zaklął, a pod naszą komodę już zasuwał Filch. Otworzyły
się drzwi, a moje serce stanęło na moment.
– Mam cię! – warknął
znienacka woźny. Ja i Sev czekaliśmy w milczeniu na „za mną” Filcha, ale nic
nie powiedział. Zrozumiałam. On wcale nas nie zauważył. Powiedział tak pewnie
odruchowo.
– Szata osunęła mi się
chyba na buty Filcha! – syknął prawie niedosłyszalnie zrozpaczony Sev, a ja
zamarłam.
Lecz Filch nic nie
zauważył. Zamknął z powrotem komodę i oddalił się, burcząc coś do siebie o
kichających, magicznych komodach.
– Mało brakło – mruknął
Snape.
Po półgodzinnym leżeniu
jak śledź dostałam nagłego ataku klaustrofobii, a Snape wyłaził ze skóry, by
mnie uspokoić. Niestety, nie mogliśmy się uwolnić, bo Filch uparł się, by
krążyć po Izbie Pamięci. Być może ulubioną rozrywką Irytka było rzucanie
kryształowymi pucharami-nagrodami o okna? W każdym razie Severus usnął, choć
pod koniec uspakajania mnie zachowywał się jak jeden kłębek nerwów. Ja nie
mogłam oddychać głęboko, co było przyczyną bezsenności. Poza tym, zdrętwiałam
już tak, że zaczęłam zastanawiać się, czy cała lewa część ciała nie jest
purpurowa od zatrzymanego krwiobiegu. Wreszcie osunęłam się w płytki,
niespokojny sen.
***
***
Otworzyłam, wydawałoby
się pięć minut potem, oczy, ale ogarniała mnie wciąż lepka ciemność. Poczułam
na policzku i czubku nosa coś miękkiego, wełniastego-to podczas snu moja głowa
spoczęła na swetrze Snape’a. Poczułam się trochę głupio i przylgnęłam do tylnej
ściany komody, by szybko zdjąć głowę ze swetra Severusa, ale natychmiast
poczułam okrutny ból w karku. Severus najwyraźniej odczuł, że jakiś ciężar
ustąpił z jego ramienia, toteż rozbudził się. Najwyraźniej zapomniał o naszym
położeniu, bo machinalnie podniósł się do góry, walnął bokiem głowy w dolną
półkę i jęknął, klnąc.
– Nigdy więcej! –
warknął w końcu i naparł ciałem na drzwi komody.
– Co jest? –
wychrypiałam.
– Nie otworzę! – syknął
z popłochem. – Filch musiał zatrzasnąć moją szatę i drzwi się zacięły!
– Spróbuj jeszcze raz! –
poprosiłam, przerażona perspektywą pozostania w komodzie chociaż minutę dłużej.
Snape pchnął jeszcze
raz, po czym wypadł z łoskotem na posadzkę. Wstał i odetchnął z ulgą.
Wygramoliłam się i wyskoczyłam z radością z tej okropnej trumny. Westchnęłam pełną piersią.
Wygramoliłam się i wyskoczyłam z radością z tej okropnej trumny. Westchnęłam pełną piersią.
– Powietrze! –
westchnęłam ze szczęściem i całe moje ciało poczuło wreszcie luz.
– No! Przestanę narzekać
na moje domowe posłanie…
Wyszliśmy tajemnym
przejściem z Izby Pamięci na zalany słońcem korytarz na czwartym piętrze,
kompletnie wymiętoszeni, i automatycznie, bez słowa zeszliśmy po schodach w
kierunku parteru.
– Severus? Meg?
To była Lily. Wpadliśmy
na nią w okolicach sali wejściowej. Była nieco zaskoczona.
Opowiedzieliśmy jej
wszystko w skrócie.
– Jej, a ja
zastanawiałam się, czemu nie było cię w dormitorium! – Lily zakryła usta dłonią
z przerażeniem. – To wszystko musiało być okropne!
– Bo było – burknął
Severus.
– Pewnie jesteście
głodni, co? – zagadnęła Lily.
– Okropnie! – odparłam.
– Gdyby dzisiaj nie była sobota, tylko normalny dzień szkoły, to bym chyba nie
wyrobiła…
Lily zgarnęła trochę
grzanek z Wielkiej Sali, po czym wszyscy troje usiedliśmy na marmurowych
schodach, wcinając śniadanie. Smakowało cudownie, mimo faktu, że było to tylko
kilka grzanek.
– A dzisiaj są… –
zaczęła Lily z wesołością w głosie, a Severus jęknął. – …Walentynki! I hmm…
romantyczny wypad do Hogsmeade!
– Jaki romantyczny
wypad? – spytałam z zaskoczeniem. – Idziesz z kimś?
– Nie, ale pójdę z wami,
no nie? – Lily z rozmarzeniem splotła dłonie razem. – To niezwykły dzień! Pełen
miłości i szaleństwa! Każdy ma uczucia, a ten dzień jest po to, by je wrazić! Zakochani
mogą być ze sobą i nikt nie będzie się śmiał, to takie romantyczne! I wszędzie
są serduszka…
Sev skomentował to swoim
gburowatym tonem:
– Taa… Sranie w banie…
– Severusie! – zawołała
z oburzeniem Lily. – Z takim podejściem będziesz zawsze sam! A tak poza tym, to
mówiłam ci, że nie lubię, jak ktoś przy mnie mówi brzydkie wyrazy! Wiesz o tym!
Uśmiechnęłam się pod
nosem i po chwili o czymś sobie przypomniałam.
– Poczekajcie tu –
mruknęłam i popędziłam do dormitorium, zostawiając Lily i Severusa, którzy
sprzeczali się o coś zawzięcie. Chwyciłam walentynki, które wczoraj zostawiłam
w torbie i wrzuciłam do wielkiej, tandetnej skrzynki na walentynki, która co
pewien czas wykrzykiwała: „Walentynki, walentynki! Dla chłopczyka, dla
dziewczynki!”, speszyłam się kilka razy, zażenowałam w duchu wyglądem i
zachowaniem skrzynki, po czym wróciłam do Lily i Seva.
– To co robimy? –
spytałam, gdy nareszcie się z nimi zrównałam.
– Do Hogsmeade! –
zakomenderowała Lily, ale Severus jęknął:
– Nie teraz! Tam są
tłumy… i dużo różu…
– Boisz się tłumów? –
spytała Lily z drwiną, a Snape się najeżył.
– To fakt, tłumy nie są
zbyt miłe! – mruknęłam, Lily spojrzała na mnie z wyrzutem.
W tej chwili minęła mnie
spora sowa, upuszczając karteczkę u stóp Lily.
– Sowa? – spytałam, zaskoczona.
– O tej porze?
– One roznoszą te głupie
kartki… – burknął Severus.
– Walentynka? – zdziwiła
się Evans. – Dla mnie?
Podniosła liścik,
przeczytała go, po czym zrobiła się czerwona. Zgniotła karteczkę jednym,
zgrabnym ruchem, wyciągnęła różdżkę i mruknęła „Evanesco!”. Kartka rozsypała
się w popiół.
Ja i Severus unieśliśmy
ze zdumieniem brwi.
– I ty coś mówiłaś o
okazywaniu uczuć? – spytałam sarkastycznie, a Lily rzuciła mi jadowite
spojrzenie.
– No co? – spytała,
lekko się rumieniąc. – To miło, że ktoś o mnie pomyślał, ale nie jestem
zainteresowana randkowaniem ze starszymi Puchonami…
Zanim zdążyłam parsknąć,
znokautowała mnie jakaś narwana sowa.
– Auu!
Sowa chwilę potem
odleciała. U moich stóp leżały aż trzy kartki. Trzy kartki?!
– Tłumy fanów? – spytał
z drwiną Sev, a Lily, najwyraźniej wytrącona z równowagi tamtą walentynką,
burknęła:
– Masz jakąś obsesję na
punkcie tłumów, czy co?
Severus zrobił skwaszoną
minę, a ja otworzyłam pierwszą kopertkę. Po pierwszym wersie już wiedziałam, co
za ciężki palant mi ją przysłał.
„Drogi Kotku!
Jako przedłużenie
naszego rozejmu, przysyłam Ci tę oto kartkę walentynkową, Abyś wiedziała, że
nie jesteś mi obojętna. Taka przyjacielska sugestia.
Syriusz Łapa Black”
– Hmm… – westchnęłam ze
znużeniem. – Ciężki przypadek, oj tak… Mówisz do takiego normalnie, a on nic.
Nie wiem, może on nie kuma, jak się do niego mówi…
– Kto? – spytał Sev.
– Oczywiście, Syriusz.
Tyle razy mu mówiłam, żeby nie zwracał się do mnie w taki sposób…
Groch o ścianę…
Groch o ścianę…
Kręcąc głową nad tępotą
Syriusza, otworzyłam drugi liścik.
„Droga Mary Ann (tylko
żeby nie było, że coś)!
Ta kartka nie jest zbyt
bogata w zbędne ozdoby, wiem. Wystarczy tylko jedno, proste słowo: kocham!
Twój kochający
BRACISZEK!
P.S.: Remus Lupin,
jakbyś się dłużej zastanawiała”
Uśmiechnęłam się na myśl
o Remusie. Miałam szczęście, że to on był moim bratem. Wiedziałam, że relacja
brat-siostra może być bardzo nieprzyjemna. Cieszyłam się, że byłam dla niego na
tyle ważna, że nie miał problemu z wysłaniem takiej kartki.
Otworzyłam wreszcie
ostatnią karteczkę.
„Księżniczko Moich Snów
(ale szajs, co nie?)!
Jesteś wyjątkową
dziewczyną i naprawdę Cię lubię.
P.S.: I nie przejmuj się
egzaminem, zawsze zostanie dziarska praca gajowego! Ja to umiem pocieszać, no
nie?
Stary, skostniały James
Rogacz Potter, Kawaler Na Zamku Hogwart, Główny Huncwot, Posiadacz Największej
Liczby Orderów W Zawodach Na Najbardziej Malowniczego Pawia, Król Gryfońskich
Ścigających, Najbardziej Wzięty Gryfon, etc.…
P.P.S.: Chcesz autograf?”
P.P.S.: Chcesz autograf?”
Parsknęłam w rękaw. Hmm,
ciekawe, czy z tym pawiem to był tylko żart? Znając Jamesa, nie.
Wreszcie, po godzinnej
namowie, Sev przezwyciężył tłumofobię i mogliśmy spokojnie stanąć w ogonku do
Filcha. Nieco niesympatycznie czułam się z faktem, że nie myłam się od
parunastu godzin i nie zmieniałam ubrania, ale postanowiłam sobie nie zawracać
tym głowy. Najwyraźniej Severus wyszedł z takiego samego założenia, bo także
nie miał z tym problemu. Chociaż coś podpowiadało mi, że ten tłustowłosy
chłopak był generalnie jakiś niedomyty.
– Hmm, mam złe
skojarzenia z tym człekiem, a ty? – mruknęłam do Severusa, a on kiwnął,
obserwując Filcha spode łba.
Niedaleko, w pewnej
odległości od normalnych ludzi, stała sobie grupka Huncwotów. Postanowiłam
podejść do nich, by podziękować za walentynki.
– Hej! – zaczepiłam ich
i mruknęłam do Remusa – Dzięki za walentynkę. Była bardzo miła!
Remus uśmiechnął się
wymownie.
– Ja też ci dziękuję za
kartkę. Poczekaj, bo tu jest straszny rumor…
Bo oto James wskoczył
Syriuszowi na barana i zaczął piać jak kogut, a Łapa zataczał się pod jego
ciężarem.
Podeszłam do Syriusza,
spojrzałam w górę na Jamesa i powiedziałam stanowczo:
– Nie.
– Co: „nie”? – spytał
zaskoczony James.
– Nie, nie chcę
autografu – stwierdziłam.
James potrzebował
piętnastu sekund intensywnego myślenia, by skojarzyć oba fakty.
– Aaaa… – zareagował w
końcu flegmatycznie. – A szkoda, kiedyś będę sławny, a wtedy ty, właśnie ty,
będziesz płakać w poduszkę, ale nie, to nie, łaski bez! A tak w ogóle, to
dzięk… AAAAA!!!
On i Syriusz runęli na
kamienie, którymi wyłożono dziedziniec.
– Weź ten drugorzędny
dżins z mojej szlacheckiej twarzy, dziecinko! – jęknął Black, odgarnął nogawkę
spodni Rogacza, po czym błyskawicznie wstał i otrzepał się z godnością.
– No, nie dziwię się, że
stoicie tak daleko od normalnych, zdrowych na umyśle ludzi – mruknęłam z
ironią. – Kwarantanna, no nie?
Syriusz zrobił obrażoną
minę, ale nagle coś sobie przypomniał.
– A mnie podziękować, to
nie łaska? – spytał mnie. – Jak ci się podobała walentynka, kotku?
– Hmm, zależy, z której
strony spojrzeć, myszko – powiedziałam filuternie, już dawno postanawiając
sobie, że trzeba odpłacić Blackowi pięknym za nadobne: nazywać go w obciachowy
sposób przy kumplach. – Na przykład z tyłu, to białe pole: całkiem niezły
kawałek pergaminu, można by na nim coś zanotować… Praktyczna rzecz!
Syriusz złapał się za
głowę i zaczął biadolić teatralnie:
– A ja nad tym
siedziałem cały tydzień, głowiąc się i głowiąc…
– No tak, rzeczywiście –
mruknęłam z sarkazmem. – Wymagało to wyjątkowo natężonej pracy mózgu…
Syriusz wyprostował się
z godnością.
– Taka obraza
rycerskiego honoru nie może pozostać bez reakcji. Wyzywam cię na pojedynek!
Uniosłam brwi w
szczególny sposób.
– To chyba znaczyło:
„Ale niedorobiony czubek!”, no nie? – spytał teatralnym szeptem James, ale Łapa
już stanął w pozycji bojowej, wyciągając przed siebie ręce.
– Jak chcesz,
cukiereczku!- stwierdziłam, chwyciłam go za dłonie i zaczęliśmy się mocować z
zaciętymi minami. Remus, Peter i James kibicowali mi, a ja i Syriusz
naciskaliśmy na swoje dłonie, mierząc się spojrzeniami z kombinatorskimi
uśmieszkami.
– Tak łatwo ze mną nie
wygrasz! – parsknęłam, ale on obrał inną taktykę: raptownie objął mnie jednym
ramieniem w pasie, druga ręką przerzucił przez swoją głowę moje ramię i
podniósł mnie. Ani się obejrzałam, a już zwisałam głową do góry, przerzucona
przez jego bark jak kawał mięcha.
Syriusz zaśmiał się
tryumfalnie, a ja już widziałam na sobie żądne krwi spojrzenia lasek w
promieniu dziesięciu stóp.
– Postaw mnie na ziemię,
oszołomie! – zawołałam z przerażeniem, ale jednocześnie krztusiłam się ze
śmiechu. – Matole jeden!
– A gdzie się podziało
„Cukiereczku”? – parsknął Syriusz.
– Aaa! – krzyknęłam ze
strachu, bo Łapa zachwiał się podejrzanie, ale po chwili stwierdziłam, że po
prostu ruszył się z miejsca. Począł chodzić w kółko i śpiewać jakiś podniosły
hymn. Objął mnie ramieniem w moim zgięciu nóg i zawołał z dumą:
– Mój łup wojenny!
– Chciałbyś! –
krzyknęłam i zasunęłam mu potężny cios w plecy pięścią. Platynowy kotek dyndał
przed moimi oczyma, mrucząc głośno. – Syriusz, to już nie jest zabawne!
Czułam się niczym
baleron, przewieszona przez czyjeś ramię. Nagle Black zachwiał się i… runął,
jak długi, na ten bok, na którym, niestety, spoczywałam ja.
Podniósł się bez słowa
po chwili, gdy już pokapował się, że leży, po czym chwycił mnie. Gdy już
wstałam, z jego pomocą, dźgnęłam go palcem w pierś oskarżycielsko.
– Nigdy więcej tego nie
rób! – zawołałam. – Przy tobie człowiek obawia się każdego gwałtowniejszego
ruchu!
Syriusz uśmiechnął się
tajemniczo.
– Przyznaj, podobało ci
się!
– Nie, wcale nie! –
zaprzeczyłam z oburzeniem.
– Oj, tak!
– Nie! Nie wmawiaj mi
bzdur!
– A ja jednak twierdzę,
że… – zawahał się, po czym dokończył – zapasy to coś, co zawsze już będziesz
lubić, kotku!
– Mylisz się, myszko!
Odwróciłam się na pięcie
i odeszłam do obserwujących tę scenę Lily i Seva. Severus wyglądał, jakby mu
się zrobiło wręcz niedobrze.
Pokręciłam głową z
politowaniem, by skwitować to, co przed chwilą oglądali.
– Mam nadzieję że nie
będziesz mieć mi tego za złe – mruknął Sev – gdy ci powiem, że moja różdżka i
upadek tego idioty miały ze sobą coś wspólnego?
– Och – mruknęłam. –
Dzięki, Sev, nie wiem, czy by mnie puścił. On zawsze robi to, co chce.
– No, to chodźmy
wreszcie! – zawołała Lily i razem ruszyliśmy do kolorowego, wesołego Hogsmeade,
by przeżyć w nim pełne atrakcji walentynkowe popołudnie.
jeee :)
OdpowiedzUsuńjuz od kilku dni zagladam czy cos nowego jest hihi :)
jak zwykle suuuper jak wszystko:)
aniloraK