Peter odszedł, mrucząc coś trywialnego o kolacji.
Uśmiechał się tryumfalnie pod nosem.
– Dziękuję ci, Glizdek – wyszeptałam, ale bardziej do
siebie.
Odparł zachęcającym uśmiechem i znikł za rogiem. Stałam
sama na środku korytarza, przetrawiając wszystko od nowa, wciąż nie mogąc w to
uwierzyć.
Rzuciłam się biegiem przed siebie, czując jakieś dziwne
rozgorączkowanie. Nie miałam pojęcia, gdzie niosą mnie nogi. Jedyne, co
wiedziałam, to to, że muszę odnaleźć Syriusza Blacka.
Zbiegałam na łeb, na szyję po kamiennych kondygnacjach,
pędziłam osamotnionymi korytarzami. Wciąż w głowie buzowało coś na podobieństwo
ognistego tornada, co wywołało wykwit intensywnej, palącej czerwieni na twarzy.
Bajzel w czaszce towarzyszył jednocześnie nieznośnej pustce, a dziwaczne poczucie
ulgi – niewyobrażalnemu spięciu.
Starając się nie zabić o własne nogi, zajęłam umysł Syriuszem.
Dotychczas był dla mnie jedynie niedojrzałym, zblazowanym
narcyzem. Czasem sprawiał wrażenie, że bawi się innymi. Na przykład wtedy, gdy
zaprosił mnie na bal w piątej klasie, a ja byłam pewna, że robi to dla beki.
Albo po to, by złamać parę serc. Znałam takich typków z mugolskiego życia i z
automatu przypisałam Syriuszowi te same cechy paskudnego charakteru tamtych
chłopaków. Czułam przez to obrzydzenie do Łapy, w zasadzie nieuzasadnione.
Przecież nigdy nie wykorzystał swej popularności dla zabawy kosztem innych
dziewcząt.
Wmawiałam sobie, że jest płytkim i zakochanym w sobie
kretynem. Wyolbrzymiałam wszystko, jednocześnie zupełnie ignorując te momenty,
kiedy okazywał się być wartościowym i wiernym przyjacielem. Kiedy był po prostu
Łapą.
Jak mało musiałam o nim wiedzieć!
Poczułam do siebie wstręt, pędząc korytarzem na trzecim
piętrze.
– Remus!
Remus stał samotnie przy gotyckim oknie, zapatrzony w
góry na horyzoncie i w marcowe, żółtawe niebo. Odjął zamyślony, tęskny wzrok od
tego widoku i popatrzył na mnie nieprzytomnie.
– Remus! – Przystanęłam, dysząc. – Widziałeś… Syriusza?
– Tak… Ostatnio zaczepił Redhill przed salą do obrony…
Redhill?... Serce we mnie zamarło. Nie, nie ma się czego
bać. Grunt, to nie wpadać w paranoję…
– Pewnie wciąż tam sterczy…
Na te słowa rzuciłam się gwałtownie ku wspomnianej sali.
Wypadłam zza zakrętu i przystanęłam w cieniu.
Rzeczywiście, Redhill i Syriusz stali nieopodal. Oczy kobiety błyszczały w
bardzo nieprzyjemny, lubieżny sposób. Syriusz stał do mnie plecami.
Poczułam gniew i wzburzenie.
– …po prostu, czarną magię trzeba znać, by umieć się
przed nią chronić, Syriuszku.
– Nie do końca bym się z panią zgodził – odparł Łapa
chłodno. – Sądzę, że lepiej wcale się w nią nie plątać. Dla niektórych wizja
władania ciemnymi mocami prowadzi do zguby.
– Ale zakazany owoc smakuje lepiej – rzekła, przybierając
znów swój obleśny ton. – Mamy odmienne zdania. Dobrze jednak czasem porozmawiać
z rozumnym uczniem. Miło, że nie przytakujesz jak głupi.
– To co pani powie? – mruknął po chwili Łapa, ściszając
głos. – Mam wpaść któregoś dnia wieczorem? Wtedy chyba jest bezpieczniej. Bo nie
jest do końca… legalne, prawda?
Zdrętwiałam. Co Syriusz robi?! Skojarzenie terminu
„nielegalne” z lubieżnością Redhill przywiodło na myśl najgorsze.
– Zastanowię się. – Zmierzyła go zadowolonym, oceniającym
spojrzeniem. – Kusi mnie to, Syriuszu. Ale, jak powiedziałeś, to może być
karalne. Pomyślę i dam ci znać.
– Nie mogę się doczekać, pani profesor.
– Ja rów… Lupin! Co ty tu robisz?
Syriusz odwrócił się gwałtownie, cały spięty. Redhill
wpatrywała się we mnie podejrzliwie znad jego ramienia.
– Ja… chciałam porozmawiać z Syriuszem – odparłam, siląc
się na spokój.
Nauczycielka uniosła wyregulowane brwi.
– Proszę bardzo, rozmawiajcie. Nie przeszkadzam zakochanym!
Ostatnie zdanie wymówiła z głęboką pogardą i złośliwością,
po czym odeszła.
– Dobranoc, pani profesor – rzekł na odchodnym Syriusz
jakimś dziwnie łagodnym tonem.
Podeszłam do niego na chwiejnych nogach. Był nieco
przygaszony.
– Syriuszu? – mruknęłam niepewnie, przybliżając się.
– No? – Zerknął na mnie pytająco. Miał nieprzenikniony
wyraz twarzy.
Odniosłam wrażenie, że nie chciał ze mną rozmawiać.
Zrobiło mi się nieco smutno.
– Ja… – Zacięłam się.
Jak ja mam go spytać o to, co powiedział Peter? Czego
właściwie od niego chcę?
Syriusz przybliżył się, obserwując mnie ze zdziwieniem.
Przemogłam się, żeby spojrzeć mu w oczy. Całe zdarzenie wydawało mi się
wybitnie żenujące, więc zaraz się zaczerwieniłam.
– No, wyduś to z siebie w końcu.
– Chciałam porozmawiać o… nas.
Syriuszowi twarz stężała, ale nie odwrócił napiętego
wzroku. Nagle wydał się być o wiele za blisko, tak nienaturalnie. Miałam ochotę
uciekać, ale nogi jakby wrosły w ziemię. Było coś niepokojąco przyjemnego w
sterczeniu blisko niego i hipnotycznym mocowaniu się na spojrzenia.
Nie myśląc zbyt wiele, przysunęłam się jeszcze bliżej. Nie
wiedziałam, co mogłabym mu powiedzieć, lecz jakoś odechciało mi się rozmów i
analiz sytuacji. Zamiast tego, po prostu uniosłam dłoń i położyłam nieśmiało na
jego przedramieniu, patrząc wymownie w stalowoszare oczy.
Cień czegoś dziwnego przebiegł przez twarz Łapy.
Wyglądał, jakby zdrętwiał w środku. Grdyka podleciała do góry po długiej szyi.
Spodobało mi się to, co dostrzegłam.
– Mary Ann? – wydukał Syriusz roztrzęsionym głosem.
Nigdy, przenigdy w życiu nie widziałam go tak spiętego i
pozbawionego pewności siebie. Jakby kompletnie stracił swoją nonszalancką
osobowość.
– O, Meg! I…
Severus Snape, wyszedłszy nagle zza węgła, raptownie zatrzymał
się przed nami, łypiąc na Syriusza z niepohamowaną nienawiścią. Po sekundzie automatycznie
wyciągnął różdżkę, by miotnąć w niego zaklęcie.
– Syriuszu…! – syknęłam ostrzegawczo, łapiąc go za rękaw
i stając między nimi. Łapa popatrzył na mnie z góry wymownie, zastygnąwszy z
różdżką w dłoni.
Po chwili odpuścił. Potoczył niecierpliwie oczami po
stropie, posłał Severusowi profilaktyczne spojrzenie byka, po czym mruknął
kwaśno:
– Idę do dormitorium. Na razie, Mary Ann!
Posłał mi zwyczajowy nonszalancki uśmieszek,
błyskawicznie odzyskując rezon, i skręcił w korytarz za rogiem. Z trzymanej
przezeń różdżki tryskały niekontrolowane iskry, jedyny objaw tego, że jeszcze
chwilę temu był skrajnie wytrącony z równowagi.
Patrzyłam jeszcze w miejsce, gdzie znikł.
Severus opuścił różdżkę.
– Co on ci robił?! – zasyczał z obrzydzeniem.
– Nie twój interes! – odwarknęłam ze zdenerwowaniem,
otrząsając się z otępienia.
Severus oniemiał.
– Oszalałaś? Uratowałem cię od Blacka! – wycedził.
– Słucham?! Nie prosiłam o pomoc!
– Że jak? Czy on, do cholery, rzucił w ciebie
Imperiusem?!
– Dlaczego miałby to robić?
Zaplotłam ręce na piersiach i otaksowałam go
nieprzyjaźnie. Jego twarz wydłużyła się, po czym syknął:
– Co ty wyrabiasz?! To, że Rabastan od ciebie odszedł, nie
znaczy, że masz tak po prostu się poddać! Chcesz być żoną tego parszywego,
napuszonego…
– Przestań – wycedziłam ostrzegawczo. – Natychmiast.
Syriusz… nie jest parszywy. Napuszony również.
– Black to kanalia! – warknął Severus, wstrząsając
tłustymi strąkami.
– Severusie!
– Mówię prawdę! Nawet, jeżeli Rabastan cię nie wyciągnął
z tego bagna, ja to zrobię!
– Nie potrzebuję być wyciągnięta z żadnego bagna! – zezłościłam
się. – Tobie nic do tego!
– Mnie nic do tego? – wycedził jadowicie. – Jesteś dla
mnie najważniejsza, odkąd odeszła Lily.
Przełknęłam głośno ślinę, zszokowana tak bezpośrednim
wyznaniem, zupełnie niepodobnym do Severusa.
Mój przyjaciel kontynuował ze złością:
– On utrzymywał, że cię ratuje przez ślub?! Brednie na
miarę tego idioty Blacka! Małżeństwo z nim oznacza śmierć! Black popiera
Dumbledore’a, co jest jednoznacznie z samobójstwem! Powinnaś poślubić
Rabastana!
– Aleś wymyślił! – warknęłam.
– Straciłem przez Pottera Lily, teraz przez Blacka mam
stracić ciebie?! Nie rozumiesz?! Voldemort cię ZABIJE!
– Nie dbam o to! – prychnęłam buńczucznie.
– Szkoda. Bo ja dbam. W jakimś sensie… cię kocham –
wycedził prawie bezgłośnie. – A teraz żegnam!
I odszedł, powłócząc peleryną jak wkurzony nietoperz.
Stałam samotnie na środku korytarza, oświetlana jedynie
przez resztki dziennego światła. Czułam mętlik w głowie.
Co Severus mógł mieć na myśli? Nigdy przedtem nie był
taki wylewny… Co go ugryzło? Słowo „kocham” brzmiało w jego ustach tak
nienaturalnie…
Użył go wcześniej jedynie w kontekście Lily, było to więc
bardzo konfundujące i niepokojące. Niby wiedziałam, że miał na myśli siostrzaną
miłość, ale coś we mnie zostało zdrowo rozbudzone. Uświadomiłam sobie z całą
mocą nieco przytłumione uczucie, którym go darzyłam. Coś, czego nigdy w pełni
nie rozumiałam i od zawsze przyklepywałam w szufladce z napisem „Nie
roztrząsać!”.
Ocknęłam się z odrętwienia i skierowałam kroki do
dormitorium. Do stu łajnobomb, pomyślałam, jeszcze tego brakowało…
***
Ostatni kwiecień spędzany w Hogwarcie prawie nadbiegł.
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, choć czułam się tym bardzo przybita.
Za dwa miesiące przyjdzie mi opuścić Hogwart na zawsze…
Do Severusa nie odzywałam się od ponad dwóch tygodni. On
przebywał ze swymi śmierciożercowatymi kumplami, ja natomiast poruszałam się po
zamku sama. Unikałam również Huncwotów i Lily.
Ona i James stali się praktycznie nierozłączni. Wszędzie
widywano ich razem, a co za tym idzie, zwykle resztę tej rozkokoszonej grupki
także. Było coś bardzo irytującego w obserwowaniu Rogasia z Lily. Zachowywali
się jak na wskroś podręcznikowa para świeżo zakochanych. Zapatrzeni w siebie jak
kot w miskę z żarciem, rozstawali się chyba jedynie na siku. No i sen,
oczywiście. Co było niejako cudem, zważywszy na fakt, że mówimy o Jamesie –
chłopaku biorącym wszystko na trzysta procent. Gdyby mógł, pewnie nie
wypuściłby Lily ze swych łapsk nawet na minutę i jedynie jej poczucie
przyzwoitości (oraz poszanowanie przez niego zasad dziewczyny) go hamowało.
Peter najwyraźniej nabrał wody w usta i nic nie
wskazywało na to, że przekazał Łapie sprawozdanie z rozmowy ze mną. Tak więc Syriusz
nie sprał go na bezkształtną masę za entuzjastyczne dzielenie się z innymi
tajemnicami kumpla.
Unikałam Łapy jak ognia. Byłam absolutnie zażenowana i
przerażona napięciem między nami. Zamiast mnie uskrzydlić – maksymalnie
przytłoczyło i speszyło. Co prawda Syriusz zaczepiał mnie czasem w celu
dowiedzenia się, czego chciałam wtedy, na korytarzu, przed przyjściem Severusa.
Każdorazowo udawało mi się wykręcić od odpowiedzi. Nie ukrywał, był tym
rozdrażniony, ale co mógł zrobić? A ja skutecznie ignorowałam jego natarczywy,
uparty wzrok, który towarzyszył mi zawsze, ilekroć Łapa przebywał w pobliżu.
Widziałam to spojrzenie kątem oka, ale nigdy nie dałam po sobie poznać, że o
nim wiem.
Remus wciąż był w bardzo złym stanie. Przygaszony i
cichy, pozbawiony wszelkiej radość i uśmiechu. Domyślałam się, że chodziło o
Joanne, bowiem nie widziałam ich razem od dawna. Jednak bałam się go spytać o
faktyczny stan rzeczy.
W dzień egzaminu z teleportacji, której to lekcje
odbywały się regularnie od stycznia (na jednej z nich James, zamiast do
obręczy, teleportował się na głowie Lily, bo pomyślał o niej), niebo przybrało
granatowe kolory.
Burzowe chmury ostrzegawczo zawisły nad zamkiem i
błoniami. Zapowiadało się na ulewę, co nie przeszkodziło zdającym teleportację
gromadzić się na miejscu egzaminu i na zamkowym dziedzińcu.
Usiadłam sobie grzecznie pod jedną z arkad, obserwując
ludzi kręcących się po korytarzach za nimi i po środku dziedzińca. Dostrzegłam
Severusa, idącego z kilkoma śmierciożercami w kierunku błoni. Posłał mi wrogie
spojrzenie. Udałam, że tego nie widzę i na niby zanurzyłam się w niewielkiej
broszurce traktującej o teleportacji.
Zagrzmiało, a mnie przeszedł niesympatyczny dreszcz.
– Cholera – mruknęłam do siebie, bowiem zmierzała ku mnie
Lily, a za nią czterech chłopaków.
– Hej! – zawołała na wydechu radośnie. Miała doskonały
humor.
Wymusiłam na sobie prawdopodobnie zupełnie nieszczery
substytut uśmiechu.
Lily i Huncwoci porozsiadali się i porozstawiali wokół
mojej arkady.
– Ej, boję się! – zapiszczał Peter, stanąwszy naprzeciw
mnie. – Nie zdam!
– Nie bój się, Glizduś, zdasz! Kiedyś tam… – mruknął
Syriusz zblazowanym tonem, siadając ku mojemu przerażeniu obok mnie.
– Co jest, jak się nie zda? – zapytałam, starając się
zignorować nieprzyjemne ścierpnięcie skóry z powodu bliskości Czarnego.
– Zabiją cię i zjedzą – odparł James, obejmując Lily w
pasie ramieniem.
– To ty musisz zdać, o ile nie chcesz, żeby się zatruli –
odszczeknął mu Łapa zadziornie.
– Wiesz, Syriuszu. Jak już hipotetycznie zostanę zjedzony,
to podejrzewam, że prawdopodobnie łajno będzie mnie to obchodzić…
– Nomen omen, synu.
– Jak nie zdasz, to wracasz na egzamin za rok – wyjaśnił
Remus, nie śmiejąc się. – I tak do skutku.
– Podsumował Lunatyk swym radosnym głosem! – parsknął
Syriusz, zakładając ręce za głowę.
– Ja nie chcę zdawać do skutku! – przeraził się Peter.
– Taki stuletni Peter, co roku sumiennie na egzaminie w
Hogwarcie! – zaśmiał się James.
Tylko Remus się nie roześmiał, a ograniczył jedynie do
smętnego uśmieszku.
– Nie nabijajcie się! – poprosił Peter płaczliwie. – Ja
zaraz popuszczę!
– Pożyczyć ci pampersa? – dogryzł mu James, rechocząc.
– A co, Jim, czyżbyś posiadał zapas? – zapytał Black i uniósł
brew z rozbawieniem. – Szybko poszło.
Nawet ja musiałam się roześmiać na widok min Jamesa i
Lily.
Rogaś ściągnął brwi, nie kumając zanadto.
– Ty nam coś sugerujesz? – zapytał wreszcie.
– Nie, a skąd! – sarknął Syriusz. – Może sam
potrzebujesz…
Rozległ się gong na wieży.
– Już czaaas! – zawył James. – Czas egzaminu z
teleportacji!
Ruszyliśmy zatem na błonia, gdzie zbierali się
siódmoklasiści.
– Peter, trzymaj pęcherz na wodzy… – szepnął Syriusz
złośliwie, a James dodał:
– Będziemy cię wspierać, gdy za rok przybędziesz tu ponownie!
Na horyzoncie ktoś rozstawił namiot, przy którym kręcili
się już opiekunowie domów. Po całych błoniach poumieszczano słupki wszelkiego
koloru. Przed nami stało małe stadko urzędników z Ministerstwa – naszych
egzaminatorów. Poczułam skurcz brzucha.
– Będziemy wywoływać was piątkami, alfabetycznie –
objaśniła pani Goshawk w kierunku uczniów. – Każdy ma jednego egzaminatora.
Reszta czeka w grupie niedaleko, gotowa na egzamin!
Wywołali kilka osób, w tym Syriusza. Odszedł swym pewnym
siebie krokiem razem z czwórką innych zdających. Przydzielono im egzaminatorów,
a ja i reszta zgromadziliśmy się niedaleko.
To zrobiło się strasznie męczące i stresujące. Spocone
ręce, ból brzucha, zimne dreszcze – lepiej by było, gdyby skończyło się to
czekanie!
A czekaliśmy długo. Po jakichś dwudziestu minutach
wywołali następną piątkę, do której zaliczyła się Lily. Syriusz nie powrócił,
za to wszedł do olbrzymiego namiotu z resztą towarzystwa.
– James, my będziemy razem, jak to dobrze, jak to dobrze…
– skamlał Glizdogon.
– Podtrzymam cię na duchu, obiecuję, pączuszku! – James
poklepał go po ramieniu.
Siedzieliśmy na murawie w ciszy, z wyjątkiem męczącego
się głośno Petera. Niektórzy chodzili nerwowo w kółko. Ja i Remus trawiliśmy
tremę w środku, a James promieniował entuzjazmem. Rozłożył się na trawie i
zapatrzył w granatowe niebo, przecinane czasem błyskawicą. Nie padało.
– Teraz my, Meggie! – Remus pociągnął mnie za rękę, blady
jak zadek anemika.
Razem z trójką innych uczniaków poszliśmy w kierunku
egzaminatorów na nogach jak z galarety. Peter i James machnęli nam na
pożegnanie.
Każdemu przydzielili egzaminatora. Podeszła do mnie
sympatyczna, młoda czarownica. Odetchnęłam z ulgą.
– Panna Lupin, prawda?
– Zgadza się – odparłam nerwowo.
– Teleportuj się tam, do czerwonego słupka, dobra?
Skupiłam się najmocniej, jak potrafiłam, i obróciłam w
miejscu. Dopadło mnie nieprzyjemne uczucie wepchania do gumowej rury, ale
chwilę potem stałam przy moim celu. Czarownica obejrzała ziemię, gdzie jeszcze
chwilę temu się znajdowałam, by po chwili zmaterializować się obok.
Rozległ się grzmot.
– Chyba będzie padać! – zawołała dziarsko dla rozluźnienia.
Kiwnęłam tylko ze śmiertelną powagą.
– Uśmiechnij się! – parsknęła. – Próbuję cię jakoś odstresować.
Ja także umierałam ze strachu na egzaminie! Ale to nic przy tym tamtym
chłopaku! Nic dziwnego, dostał pana Callahena, biedaczyna…
Wskazała na słupek koloru bladozielonego, przy którym stał
Remus. Zezował na buty, a jego oblicze wiernie naśladowało kolor słupka. Starszy
jegomość obok miał dla odmiany sinoczerwoną twarz, podskakiwał i wrzeszczał
nań:
– Gap się na mnie, bachorze niemyty!!!
Potem teleportowałam się dalej, do słupka brązowego,
potem jeszcze dalej, do lawendowego. Każdy słupek był dalej od poprzedniego.
Zaliczyłam tak siedem słupków.
– Dobrze. Widzisz namiot? – spytała moja egzaminatorka.
– Nie.
– Doskonale. Spróbuj się tam teleportować.
Wciągnęłam spazmatycznie powietrze do płuc i
teleportowałam się przed namiot. Czarownica pojawiła się obok, obejrzała trawę
i przyklasnęła z aprobatą.
– Świetnie! Do środka, Lupin. Wyniki dostaniecie po
zakończeniu egzaminu!
Puściła mi oko jowialnie. Uśmiechnęłam się niemrawo i
weszłam do biało-żółtego, olbrzymiego namiotu.
Pod ścianami porozsiadali się już uczniowie, gawędząc o
egzaminie. Niektóre dziewczyny zalały się łzami.
Podeszłam do niedbale rozpartego, zblazowanego Syriusza i
siedzącej obok niego Lily. Stłumiłam pokusę przycupnięcia blisko niego, zamiast
tego opadłam na krzesło obok przyjaciółki.
– I jak, Meg? – zainteresowała się.
– Chyba w porządku, tak myślę. A wy?
– Miałam tą młodą. Naprawdę przyjemny egzamin! Żeby tylko
owutemy takie były...
– A... ty, Syriuszu? – spytałam z trudem.
Wykrzywił się nonszalancko i rzucił:
– Daj spokój. Już trudniejsze było zgadywanie, o jaki
słupek chodziło temu facetowi... Kiedy mi mówi: „Teleportuj się do brązowego”,
mam przez to rozumieć ten po prawej? Czy po lewej, bardziej sraczkowaty?
– No cóż, mężczyźni – skomentowała Lily.
Zamilkliśmy. Wkrótce przybył Remus, skrajnie załamany.
– I jak? – zapytał Syriusz.
– Beznadziejnie – jęknął jedynie.
– Co? Rozszczepiło cię?!
– Nie.
– Nie trafiłeś w cel?!
– Nie.
– To co było źle? – Łapa zmarszczył brwi.
– Wszystko – skwitował zwięźle Remus, kończąc rozmowę.
Po kilkudziesięciu minutach przybyli James z Peterem.
Peter był skrajnie przerażony, James tryskał energią.
– To było przerażające, dostałem tego ryczącego potwora!
Myślałem, że się posikam! – pisnął Glizdogon.
– Dobrze było, nie jęcz! Przynajmniej odwiedzisz Hogwart
za rok, szczęściarzu! – zawołał wesoło Rogaś.
W namiocie zaczęło się robić tłoczno, a na zewnątrz
rozlegały się coraz częstsze grzmoty. W końcu do namiotu wkroczyła Alicja ze
swą grupką, w tym Severusem…
Coś we mnie pękło na jego widok. Podeszłam do niego czym
prędzej.
– Musimy porozmawiać… – syknęłam. Zrobił zdumioną minę. –
Na zewnątrz.
Wyszliśmy razem za tył namiotu i skupiliśmy się blisko
siebie. Grzmoty przetaczały się nad naszymi głowami.
– Severusie – zaczęłam smętnie. – Doceniam, że się o mnie
martwisz, naprawdę. Ale ja muszę wyjść za Syriusza. To jest dla dobra Remusa.
Muszę się z tym pogodzić. Proszę, nie odtrącaj mnie.
Wbił smętny wzrok w trawę.
– Niczego nie rozumiesz. Znam Blacka dłużej…
– Znasz? To chyba przesada – rzuciłam z politowaniem.
Severus przebiegał wzrokiem po mojej twarzy, szukając
słów.
– Ciebie tu nie było w pierwszych latach. Nie masz
pojęcia, przez co przechodziłem. Black jest okrutny i zarozumiały. Potrafili z
Potterem uprzykrzać mi życie i wciąż to robią, kiedy żadna z was nie patrzy…
– Wiem, ale to dlatego, że jesteś w ich oczach
śmierciożercą, Severusie. Mają cię za zdrajcę.
– Wystarczy pomyśleć, co mogłoby się stać tej nocy w
pierwszej klasie, gdy Black powiedział mi o „czymś interesującym” w Wierzbie
Bijącej! – zawołał ze złością, ignorując moją uwagę. – Uznał to za doskonały
dowcip. Gdyby nie Potter, dziś także musiałbym kryć się w czymś podobnym, o ile
bym w ogóle żył!
– Wtedy miał jedenaście lat!
– Ludzie się nie zmieniają, Meggie! – wycedził mój
przyjaciel, odgarniając strąki z twarzy.
– Nie masz racji! Syriusz ma gorącą głowę, ale nie jest
zły!
Severus przeczesał włosy, okazując tym samym frustrację.
– Proszę, przejrzyj wreszcie. – Przybliżył się i
intensywnie wlepił we mnie wzrok. – Nie skazuj się na śmierć.
Popatrzyłam w jego czarne oczy. Coś bardzo dziwnego i
nieprzyjemnego osunęło się w moim brzuchu. Pomimo wielu niedawnych perypetii
nie zapomniałam o tym, że czułam do Severusa coś zupełnie niezrozumiałego. Coś,
co obecnie wcale nie ułatwiało mi życia.
– Czemu się tak o mnie troszczysz? – szepnęłam drżącym
głosem.
Oblał się bladym rumieńcem wstydu i zażenowania.
Staliśmy teraz bardzo blisko siebie. Czułam się
niezręcznie. Niby wiedziałam, że mój przyjaciel traktuje mnie jak siostrę, ale
cała ta sytuacja wydawała się jakaś niewłaściwa.
– Nic mi nie będzie, przysięgam. Ja… – Opuściłam wzrok, nie
wiedząc, co powiedzieć.
Severus wpatrywał się we mnie czarnymi, błyszczącymi
oczyma w nieodgadniony sposób. Przełknęłam głośno ślinę. Z jakiegoś powodu w
pełni zdałam sobie sprawę (nie bez nutki goryczy), jak bardzo kochał Lily i że
to się nigdy nie zmieni.
Wtem poczułam ze zdziwieniem, że Severus mnie objął.
Całym sobą, jakby chciał coś przekazać, czego nie dało się wyrazić słowami.
Stałam odrętwiała, nie wiedząc, jak zareagować. Nigdy wcześniej nie okazał mi
takiej czułość. Prawdę mówiąc, byłam daleka od posądzenia go o to, że byłby w
stanie. Mogłam jedynie wdychać jego zapach świdrujący w nozdrzach i starać się
uspokoić walące serce.
– Black!
Czując na plecach zimne ciarki, obróciłam się.
Istotnie, Syriusz stał nieopodal z miną wybitnie
zwiastującą kłopoty.
– No nie wierzę! – zawołał wściekle. Na jego szyi
wykwitły czerwone plamy.
– Podglądasz, Black?! – syknął Severus ze złością. – Zapomniałeś
chyba swej magicznej pelerynki!
Oblekłam się rumieńcem wstydu.
– Syriuszu – ruszyłam ku niemu ze strachem. – Posłuchaj...
Łapa popatrzył na mnie z jakimś nienazwanym bólem i
strachem.
– Dlaczego? – spytał. – Czemu się obściskujecie?
– To mój przyjaciel – zdenerwowałam się. – Tylko go
przytulałam! To nie było żadne obściskiwanie się, nie rób dramy o nic!
– Ach taak? – zaśmiał się bardzo nieprzyjemnie. – To ja
od jutra będę się ślinił z Lily po kątach, co ty na to?
– O co ci chodzi? To zupełnie nie to! – zezłościłam się.
– Jesteś przewrażliwiony!
– Owszem, to to samo! – warknął, czerwieniejąc. – Kiedy
zabroniłem ci kontaktów ze Smarkiem…
– …nie myślałeś chyba, że cię posłucham! – wpadłam mu w
słowo ze złością.
– Nie rozumiem. – Zaczął krążyć w kółko, przemawiając
złowieszczym szeptem. – Jesteś moją narzeczoną. Dobra, miałaś swego Rabastana i
jakoś to znosiłem. Z trudem, ale jednak. Wiedziałem, że i tak się rozleci, więc
spoko. Ale teraz mam rozumieć, że znów złapałaś następną ofiarę?
– Nie tym tonem… I nie złapałam żadnej ofiary. To mój
przyjaciel, Syriuszu! – objaśniłam wyniośle, po namyśle dodając – za to ty
chyba niespecjalnie przejmujesz się naszymi zaręczynami! Redhill jest chyba
bardziej interesująca.
Nie chciałam tego powiedzieć. Kwestia nauczycielki obrony
wciąż leżała mi na sercu, ale nie zamierzałam robić z tego awantury.
Syriusz jakby zamarł, po czym wymijająco i mściwie stwierdził:
– Może!
– Dobrze więc. Jeżeli uważasz, że ty jesteś cacy, a ja
nie cacy, to chyba najwyższy czas zerwać ze mną zaręczyny, nie? – rzuciłam
gorzko.
Black nieco przybladł, po czym obrócił się na pięcie i
odszedł.
Zostałam sama z Severusem.
– Przepraszam za tę scenę – mruknęłam. – Nie wiem, co w
niego wstąpiło…
Severus nie odparł, wlepiając oczy w czarne czubki butów.
– Nie wiem, co ci powiedzieć – szepnął bezemocjonalnie. –
Normalnie to bym przeprosił, ale za punkt honoru obrałem sobie skłócenie cię z
Blackiem. Więc obejdzie się.
– Dzięki! – warknęłam. – Idę. Póki co, mam dość
wszystkich.
I odeszłam do namiotu. Severus wcale nie ruszył za mną.
– Wyniki! – zaskrzeczał pan Callahen zgrzytliwie.
Stanęłam w wejściu namiotu, obserwując przerażone, napięte twarze. Peter zalany
był łzami i smarkami.
– Black, Syriusz! Zdane!
Brawa. Syriusz podszedł do egzaminatorów, odbierając małą
książeczkę. Popatrzyłam na niego, uśmiechając się porozumiewawczo. Odparł mi
lodowatym wzrokiem.
Obserwując odbierających dowody szcześliwców (lub
przerażonych niezdaniem uczniów) czułam się fatalnie. Przeklinałam samą siebie
za sytuację sprzed chwili.
– Lupin, Mary Ann! Zdane!
Podeszłam do egzaminatorów z obojętną miną.
– Lupin, Remus!
Remus skulił się w sobie pod bezwzględnym, krwiożerczym
wzrokiem, jakim obdarzył go Callahen.
– …Zdane… – rzekł nieco niezadowolonym tonem. Remus
prawie zemdlał, gdy wybrał się po dowód.
W końcu przyszła kolej na Petera.
– Pettigrew, Peter!
Peter pisnął mimowolnie.
– Zdane!
Glizdogon osłupiał i, wciąż nie wierząc, podreptał po
dokument.
James krzyknął wysoko, nie mogąc usiedzieć z ekscytacji.
Wiedział, że teraz wyczytają jego nazwisko.
– Potter, James! Nie zdane!
– CO?!
– Zostawił pan kępkę włosów. Jeżeli to pana interesuje,
prosimy o odbiór zguby.
Huncwoci ryknęli śmiechem na widok miny Rogasia. James
zaniemówił.
– Ale… Ale… – wydukał po chwili.
– Zapraszamy za rok! – oznajmił pan Callahen z
bezlitosnym uśmiechem kata.
– Ciekawe, na co mnie kępka włosów! – warknął Rogacz. – Taśmą
se przykleję…
– Będziemy cię wspierać, gdy za rok przybędziesz tu
ponownie! – parsknął Peter.
***
Gwiaździsta, kwietniowa noc.
Od strony Zakazanego Lasu zadął chłodny powiew, mierzwiąc
moje loki, rozsypując je po głowie, ramionach i plecach. Przymknęłam oczy,
wdychając pełną piersią zapach mgły i wilgoci.
Czarne chmury zakrywały gwiazdy, jedynie sporadycznie
przez ciemną warstwę widać było jasne, melancholijne punkciki.
Odeszłam od zaśniedziałej barierki i usiadłam na środku
Wieży Astronomicznej, szarpana przez szalejący na tych wysokościach wiatr.
Dostałam gęsiej skórki, nie tylko ze względu na temperaturę. Czułam przez skórę
coś dziwnego.
Dlaczego sprawy z Syriuszem musiały się tak
pokomplikować? Kiedy już wszystko zdawało się jakoś zmierzać ku
znormalizowaniu… Jak mieć pecha, to po całości, cholera.
I do tego jeszcze, jakby było mało kłopotów, zaczęło mnie
znowu ciągnąć do Severusa. Akurat teraz, kiedy kwestia relacji z Rabastanem
powoli wygaszała się, a ta z Syriuszem naturalnie nabierała kolorów…
Wzdrygnęłam się, bowiem dostrzegłam cień.
– Remus?
Dopiero teraz spostrzegłam własnego brata, który kulił
się w cieniu blanek. Musiał tu siedzieć już bardzo długo, zjawić się przed moim
przyjściem.
Obrócił ku mnie twarz powoli. W ciemności ciężko było
powiedzieć, jaki miała wyraz, ale może to i lepiej.
Podeszłam do Remusa i skuliłam się obok niego, obserwując
w półmroku z zatroskaniem. Unikał mojego wzroku.
– Remus… Chodzi o Joanne? – wypaliłam po chwili
nieśmiało.
Remus nie odpowiedział. Pomyślałam, że zaniechał rozmowy,
lecz po chwili szepnął:
– Powiedziałem jej.
– O likantropii? – zapytałam, unosząc brwi w szoku.
– Tak. Mówiła, że nie powinniśmy mieć przed sobą
tajemnic. Cierpiałem, bo ją okłamywałem. Nie mogłem z tym żyć, więc jej
powiedziałem, by wiedziała…
Zrobił krótką przerwę, dalej ciągnąc roztrzęsionym głosem:
– Szkoda, że nie widziałaś jej miny. To było… straszne…
– I… co było dalej?
– Powiedziała, że nie chce już być moją dziewczyną. Po
prostu. Kiedy dowiedziała się, kim jestem. CZYM jestem… Nie dziwię się jej. To
takie naturalne, strach… i…
Remus zatrząsnął się od szlochu spazmatycznie. Do moich
oczu też napłynęły łzy.
– Nigdy nie będę mieć rodziny – wycedził przez zdławione
gardło. – Nie mogę mieć żony i dzieci. Do teraz jakaś część mnie łudziła się,
że jednak ktoś kiedyś mnie pokocha. Ale to nieprawda. Która kobieta wyszłaby za
mnie? Która by mnie pokochała? Przecież jestem potworem.
– Remus, proszę…
Pogłaskałam go po miodowych włosach. Załkał.
– Remus, jeśli ktoś cię kiedyś pokocha, ale tak
naprawdę… – rzekłam z trudem. – Nie
będzie miało znaczenia to, że jesteś wilkołakiem. Joanne najwyraźniej nie była
gotowa na takie poświęcenie dla ciebie, ale na Joanne świat się nie kończy…
– Nie, kończy się. Nie chcę już nigdy być w związku. I
tak zrobiłem głupotę, pakując się w relację z nią. Ale teraz jest już
bezpieczna, na szczęście – szepnął martwym tonem.
Oderwałam się od niego i popatrzyłam na jego zalaną łzami
twarz, którą oświetlał z prawej dziwny, zielonkawy blask. Spojrzał na mnie
hardo.
– Mógłbym ją zabić. Teraz jest najlepiej.
– Nie mów tak! My mieszkamy w jednym domu, a nigdy nie
zdarzyło się, żebyś mnie skrzywdził! Wystarczy przedsięwziąć odpowiednie
środki, by…
Remus mnie nie słuchał. Wstał, jak nawiedzony, i ruszył w
prawo. Popatrzyłam na jego szczupłą sylwetkę, oświetloną imponująco przez
zielony blask.
Wytrzeszczyłam oczy i podbiegłam do niego. Razem stanęliśmy
przy blankach z napięciem, kurczowo ściskając dłonie na zimnym kamieniu.
– Zaczęło się – szepnął dziwnie spokojnie Remus.
Nad Hogsmeade zawisł… Mroczny Znak, oświetlając zielonym
blaskiem wioskę, Zakazany Las, błonia i zamek Hogwart. Unosiły się również
stamtąd kłęby dymu oświetlonego na zielono.
– Remus! – wydusiłam z siebie wreszcie. – Co to oznacza?
Wpatrywał się w milczeniu i maksymalnym napięciu w
horyzont.
– WSZYSCY UCZNIOWIE MAJĄ NATYCHMIAST UDAĆ SIĘ DO WIELKIEJ
SALI. NAUCZYCIELE PROSZENI SĄ O STAWIENIE SIĘ U WRÓT HOGWARTU W CELU
EWENTUALNEJ OBRONY ZAMKU.
Zwielokrotniony głos dyrektora odbił się od ściany nawet
w najmniejszym zakamarku zamku. Ja i Remus wymieniliśmy zaniepokojone
spojrzenia, po chwili już zbiegaliśmy po krętych schodach wieży na sam dół. Na
łeb, na szyję, w roztrzęsieniu i chaosie. Czułam się dziwnie lekko.
Na korytarzach robiło się tłoczno. Przerażonych pierwszoklasistów
prowadzili prefekci. Starsi uczniowie też nie wyglądali na uspokojonych. Zrobił
się tłum, rozgardiasz i korki zatkały niektóre ciaśniejsze korytarze. Wszędzie
było słychać jedno pytanie:
– Co się stało?!
Ja i Remus, trzymając się za ręce, dobrnęliśmy wreszcie
do Wielkiej Sali, pod którą zrobił się spory tłok. Dostrzegłam, że co po
niektórzy Ślizgoni dziwnie się uśmiechali, lecz nie wszyscy.
– Sonorus – mruknął Remus, podnosząc różdżkę, po czym
zagrzmiał – właźcie do środka! Do stołów!
Tłum powoli wlał się przez drzwi do wnętrza. Przyuważyłam
Severusa. Miał pozornie spokojną twarz i nieodgadnione spojrzenie.
Ja i brat poszliśmy do stołu Gryffindoru. Starałam się
nie przegrywać z przerażeniem. A jak tu wejdą? I zabiją bliskie mi osoby?
Remusa, Severusa, Syriusza, Jamesa, Lily, Petera…
Panował rumor i podniesione głosy. Niektórzy byli już w
piżamach. Wszystkich dręczyło jedno pytanie: czemu Dumbledore przywołał ich tu
tak nagle? Każdy wiedział, że nigdy nie zrobiłby tego bez powodu. Musiało się
stać coś straszliwego, skoro mówił o obronie zamku…
Przysiedli się do nas Huncwoci i Lily, trzymająca mocno
Jamesa za rękę.
– Co się stało? Czemu Dumbledore nas tu zgromadził? – zapytał
ze zdziwieniem James.
– Widzieliśmy z Remusem nad Hogsmeade Mroczny Znak, James
– wyjaśniłam.
Paru Gryfonów, którzy to słyszeli, podchwyciło informację
i fama poszła przez cały stół, rozpraszając się na inne. Rozlegały się zduszone
okrzyki i piski dziewczyn.
– Co oznacza Mroczny Znak? – szepnęłam do Remusa. – Poza
tym, że to znak Voldemorta?
– Oznacza, że kogoś zamordowano – oznajmił głucho.
Zamarłam, przełykając ślinę. Jeżeli śmierciożercy czują
się aż tak bezkarnie…
Ścisnęłam pod stołem rękę brata, którą wciąż trzymałam, i
popatrzyłam na twarze bliskich. Remus był dziwnie blady i napięty, James zerkał
co jakiś czas ukradkiem na Lily, w jego oczach widziałam strach. Peterowi po
czole spływały kropelki potu, Syriusz toczył czujnym wzrokiem po całej Wielkiej
Sali. Lily natomiast wbiła nieco smutne i zasępione spojrzenie w stół.
– Co jest, Lily? – zapytałam.
– Wiesz… Jak tu wejdą, to najpierw zginiemy my. Mugolacy.
– Mieszańców też zatłuką… – mruknął Remus.
Popatrzyliśmy na niego w napięciu. James przytulił Lily mocno
do piersi, jakby próbując ją chronić.
– Czyli mnie i ciebie, Meggie – dodał po chwili mój brat,
obracając się ku mnie. – Nie uznają mnie za jedyne dziwadło w tym zamku… Nawet,
jeżeli jesteś na terapii wygaszającej wampiryzm.
Ścisnęło mi się gardło. Mój wzrok padł na zaniepokojonego
Syriusza, który pobladł i wlepił we mnie podszyte troską spojrzenie.
– Uczniowie!
Dumbledore wkroczył energicznie do Wielkiej Sali i stanął
obok stołu prezydialnego. Momentalnie zaległa głucha cisza, wszystkie
przerażone oczy zwróciły się na dyrektora.
– Śmierciożercy wkroczyli na teren wioski Hogsmeade.
Zaatakowali – rzekł z powagą i bez ogródek. Nikt się nie odezwał. – Z tego
tytułu muszę zaostrzyć nieco zasady waszego bezpieczeństwa. I proszę, by ich
przestrzegano!
Popatrzył znad okularów na Huncwotów, robiąc jakby pauzę
specjalnie po to, by zaskoczyło w ich łepetynach.
– Po pierwsze, ostatnia w tym roku wyprawa do Hogsmeade
zostaje nieodwołalnie anulowana. Po drugie, obowiązuje absolutny zakaz
wychodzenia z zamku na błonia po piątej wieczorem. Po trzecie, do dormitorium
udajecie się nie później, niż po siódmej. Z tego obowiązku zostają zwolnieni
uczniowie, którzy są już pełnoletni, ponieważ mają owutemy. Po czwarte, o
JAKICHKOLWIEK dziwnych zjawiskach NATYCHMIAST macie mnie informować. Po piąte,
słuchać wszystkiego, co wam właśnie powiedziałem. Póki co, nie ma się czego
obawiać. Dopóki ja jestem w tym zamku, nie grozi wam niebezpieczeństwo. O ile
będziecie ostrożni. A, istnieje ABSOLUTNY zakaz wychodzenia poza teren
szkolnych błoni, nawet w dzień. NIGDY nie wychodźcie poza bariery ochronne,
jeżeli chcecie żyć. Dziękuję, dobranoc.
Dumbledore zamilkł, zapanował harmider. Do sali wpadła
McGonagall i szepnęła mu coś na ucho.
– Anulowali Hogsmeade?! – jęknął James. – Nigdy już nie
wejdę do Miodowego Królestwa…
– Też masz zmartwienie. Mogłeś w ogóle nigdzie nie
wchodzić nigdy więcej… – mruknął Łapa. – I nie mieć czym konsumować jedzenia w
ogóle.
– Co będzie, jak tu wejdą?! – pisnęła jakaś Puchonka z
pierwszej klasy do dyrektora.
– Nie wejdą, Francis. Nie tym razem – odparł Dumbledore
ze znużeniem.
– Niech wejdą, proszę bardzo! – zawołał James wojowniczo.
Dyrektor i McGonagall popatrzyli na niego z zaskoczeniem.
Zrobiło się trochę ciszej.
– Będziemy walczyć, nie? – warknął Rogacz, walecznie
marszcząc brwi. Łapa pokiwał głową mściwie, a Remus przytaknął, pewien swego
wyboru. McGonagall i Dumbledore mieli nieodgadnione miny.
W Hogwarcie i poza nim zapanował chaos. Ministerstwo
robiło wszystko, by go jakoś ujarzmić. Niestety, nie potrafili sobie z tym
poradzić. Otwarta wojna rozpoczęła się na dobre. My, w szkole, niewiele
odczuwaliśmy z tego, co działo się za murami. Poza kilkoma przypadkami, kiedy
to na lekcję wszedł opiekun domu, by powiadomić ucznia o utracie bliskiej osoby
i poza zaostrzonymi restrykcjami, w Hogwarcie wciąż czuliśmy się bezpieczni. Do
każdego dodatkowo docierał fakt, że za dwa miesiące będzie musiał powrócić do
domu, a co za tym idzie – znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Już
teraz, gdy myślałam o podróży ekspresem Hogwart-Londyn, ciarki mnie
przechodziły. Nie chciałam przeżyć jeszcze raz czegoś takiego jak wtedy, gdy
wracaliśmy na piąty rok nauki (ja na drugi). Na dokładkę myśl, że już więcej
nie powrócimy do najbezpieczniejszego miejsca napawała mnie lekką paranoją.
Jak gdyby nigdy nic, czekały nas również owutemy.
– Potter! Black! Wy żałosne patafiany!
Syriusz i James momentalnie zdrętwieli. Pani Redhill
popatrzyła na nich zza katedry.
– Możesz mi przypomnieć, Potter, co miałeś robić?
– Czytać, pani profesor – odparł James słodko.
– A co robisz?
– Czytam, pani profesor – zaśpiewał ze znużeniem.
– Nie widzę… – Zmrużyła oczy zza prostokątnych okularów
podejrzliwie.
– Czytam, nie widzi pani? – James podniósł liścik od
zaskoczonego Syriusza i pomachał jej przed nosem.
Redhill spąsowiała na twarzy.
– Miałeś czytać księgę o obronie, Potter! – wycedziła.
– Nie powiedziała pani, co mam czytać. Nie dostałem
wyraźnych rozkazów! – oburzył się.
– Oczywiście, że dostałeś! Nie bądź śmieszny!
– Nie! Pani tylko powiedziała mi: „CZYTAJ TERAZ, MATOLE
NIEDOROBIONY!”. No to czytam.
Redhill przymknęła oczy cierpliwie.
– Za miesiąc masz owutemy, Potter. Tylko w twoim
interesie jest je zaliczyć! – wycedziła. – Więc, z łaski swej, wsadź swego
szanownego ryja w rozdział o klątwach i schowaj pióro, nie potrzebujesz go.
Syriusz podniósł głowę i szepnął coś niedostrzegalnie do
Redhill.
– Później, Syriuszu… Wieczorem, dobra? – odparła
dyskretnie.
Zacisnęłam szczęki w bezsilnej zazdrości. Wlepiłam
wściekłe oczy w ponure niebo za oknem, tęskniąc za oczyszczającym z myśli
spacerem.
– To mój szanowny ryj i będę go wsadzał tam, gdzie chcę! –
napuszył się James.
– Proszę cię bardzo! Nie obchodzi mnie, gdzie go chcesz
wsadzać! Póki co, uspokój swój temperament i dawaj mi to w tej chwili! – syknęła
nauczycielka.
– Co mam pani dać? – Spojrzał na nią z obawą, odchylając
się nieco.
– To, co trzymasz obecnie w dłoni! – zniecierpliwiła się.
– A co byś chciał?!
– Co… ja bym… chciał? Tego… – James udał głupiego,
założył za siebie ręce i puścił po podłodze zwiniętą kulkę, która potoczyła się
do mojej stopy. Redhill tego nie zauważyła.
Podniosłam szybko zwitek, włożyłam pod ławkę i
rozwinęłam. Był to pisany dialog Syriusza i Jamesa.
Rogacz zaczynał:
„Xxmdgfxbeurwfbxewufcbxbebnfyubfxf83gfwx89qxfwfw89fxgfne8cgfx8gnfe87wfgxnwe78fgxf87gwe87fgxnw7e8fxgnw87gfnw87fngw8gfw87gfw8gf8xcwixmczmqqd!!!
Xwngf7w?! Odpisz szybko!!!”
Syriusz: „Hwxdnhewixnufnhcxewiofnxq!!!”
James: „NIE!!! Nie, przecież wyraźnie mówię, że
<nw87fngw8gfw87gfw8gf8xcwixmczmqqd!!!> No ja nie wiem, mam wrażenie, że z
niedorozwojem gadam!!!”
Syriusz: „Z ust mi to wyjąłeś…”
James: „Doskonale się rozumiemy, jak widzę! Kiedy idziesz
do Mumii, synek??”
Syriusz: „Dziś wieczorem. Znowu spróbujemy zrobić to, co
poprzednio”
James: „Może tym razem”
Tu urwał.
Zgrzytnęłam zębami, obserwując Syriusza niedbale
rozwalonego przed katedrą nauczycielki i bujającego się na tylnych nogach. Co on
tam będzie z nią robił?
– Co jest? – zapytał Remus siedzący ze mną w ławce.
Zignorowałam go, czując złość na samą siebie. Nie
powinnam okazywać, że Syriusz cokolwiek mnie obchodzi.
Rozległ się dzwonek.
– W domu napiszecie swój ostatni u mnie esej – rzuciła
Redhill do klasy. – Temat będzie nawet prosty: „Klątwa Tutenchamona – fakty i
mity”. Odpuszczę wam, wystarczy mi pięćset słów…
Rozległy się wiwaty. Syriusz wrzasnął tryumfalne „łuhu!!!”,
i z wrażenia tak się bujnął do tyłu, że rąbnął brutalnie o posadzkę plecami, wpierw
głową szorując malowniczo po naszej ławce i strącając na paszczę metalowy
piórnik Remusa, kałamarz, pióro i podręcznik.
– Ćwoku!!! – zareagował Remus histerycznie.
Po chwili Syriusz uniósł się z chłodną godnością do
pozycji stojącej, jak gdyby nic się nie stało. Wyglądało na to, że nie
przyjmował do wiadomości, iż pół czerepu ma w czarnym atramencie Remusa.
James ryknął w głos rubasznym śmiechem i legł na czworaka
obok klnącego Syriusza, krztusząc się własną śliną.
– Ha ha, się uśmiałem! – warknął Czarny, masując potylicę.
– Za… to ja… hihihihi!!!… Ja… pitolę… ykhy ykhy… Łapuś,
ty… Nie mogę…
Syriusz popatrzył na niego z konsternacją z góry. Rogacz
wycharczał coś niesubtelnie, po czym pisnął:
– O NIEEEEEE!!!
Bo oto okazało się, że sam ma cały zadek uwalany
atramentem w niezwykle malowniczy sposób. Przypuszczalnie usiadł na plamie, gdy
spadł z krzesła ze śmiechu.
– No nie… NIE WIERZĘ!!! – jęknął James po kilku sekundach
z rozpaczą, a Syriusz rechotał nad nim mściwie.
Zaczęliśmy więc wychodzić z sali na przerwę, w większości
dobrze się bawiąc z powodu Rogasia.
Pech chciał, że atrament Remusa był nieusuwalny za pomocą
czarów, a jedynie wody z detergentami. Toteż James zasłonił szacowny tył podręcznikiem
transmutacji, skutecznie przykuwając tym uwagę ogółu. Zanim wyszłam,
wychwyciłam, że Redhill i Syriusz wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które
wcale mi się nie spodobały.
– Potter? – zza drzwi dał się słyszeć zszokowany głos
McGonagall. – Dlaczego przytykasz książkę od mojego przedmiotu do swego siedzenia?!
Mimowolnie parsknęłam i powlokłam się za Huncwotami do
pokoju wspólnego, posyłając zdumionej profesor McGonagall przepraszające
spojrzenie.
– A teraz w waszej magicznej stacji czas na
Czarodziejskie Wiadomości!
– Weź głośniej, Peter!
W salonie Gryfonów zrobiło się tłoczno. Wszyscy uczyli
się, grali w gargulki tudzież szachy, czytali, rozmawiali… Brak było jednak w
tych rozmowach śmiechu i beztroski…
Peter podkulił pod siebie nogi na tapczanie, na którym
siedzieliśmy. Przekręcił gałkę w starym, przedpotopowym, magicznym radiu.
Syriusz, już wyczyszczony, ze znużeniem przeglądał książkę o klątwach, Remus
uczył się do owutema z runów. Ja i Peter skuliliśmy się przy radiu. Jamesa nie
było z racji tego, że musiał doprowadzić się do stanu w miarę normalnego,
przynajmniej pozornie.
– W całym kraju przedsięwzięto środki ostrożności.
Ministerstwo stara się, by wszyscy obywatele, magiczni i niemagiczni, byli
bezpieczni. Nasz Minister Magii jest zaniepokojony. Jak wynika z porannej
rozmowy z naszym korespondentem, pan Minchum wysłał wszelkie jednostki
wyspecjalizowanych aurorów do walki z wrogiem. Zwolennicy Sami-Wiecie-Kogo
czają się wszędzie. Nawet nasz sąsiad może być pod działaniem zaklęcia
Imperius! Wystrzegajmy się i obcych i przyjaciół, nie ufajmy nawet najbliższym,
a jakiekolwiek podejrzenie zaklęcia Imperius u kogoś z naszego otoczenia
winniśmy zgłosić władzom. To pomoże w walce z wrogiem…
– Czy Syriusz pofatygował się wreszcie zmyć ten atrament?
Wyglądał jak dalmatyńczyk!
To był James, który przystanął przy nas przed kominkiem.
– Dlaczego muszą nazywać Voldemorta „Sam-Wiesz-Kto”? – rzuciłam
retorycznie w przestrzeń, wpatrując się bezwiednie w głośnik. – To dziwne.
– To brzmi jeszcze makabryczniej… – zgodził się Peter,
przełknąwszy ślinę.
– Ej. Pytałem o Syriusza, nie mam ochoty słuchać o
jakichś wykolejonych łysolach.
– Właśnie, gdzie on jest? Syriusz? – spytałam po chwili,
rozglądając się. – Przed chwilą tu był…
Z jakiegoś powodu przyprawiło mnie to o zdenerwowanie.
– Ach, już wiem Pewnie już polazł do Redhill… Miał tam
sprawę – rzucił James nonszalancko.
Wstałam i popędziłam w stronę portretu Grubej Damy.
Wypadłam na korytarz.
– Gdzie idziesz?! – zawołał za mną Peter.
Nie uzyskał odpowiedzi.
O boziu, a już myślałam, że zapomniałaś o tej stronce! Cieszy mnie bardzo nowy wpis! <3
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńBardzo ucieszyłam się widząc nowy wpis na początku miesiąca. Podoba mi sie w jakim kierunku idzie relacja Syriusza i Mary Ann. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i pozdrawiam ciepliutko :-)
Tak tylko przypomnieć chcę, że 2 notka nie jest uzupełniona, a chciałam bardzo przeczytać tę historię od nowa c:
OdpowiedzUsuń